Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na piękną twarz Persefony Meyers nieśpiesznie wpłynął uśmiech, który był idealnym połączeniem suchego rozbawienia i niepohamowanej kpiny. Jej jasne brwi uniosły się w geście zaskoczenia. Drobny nos w dziwny sposób się zmarszczył, a w ciemnych oczach błysnęła złość.

Dante potrzebował zaledwie kilku krótkich sekund, aby z trwogą pojąć, że ta dziewczyna była jedną z nielicznych osób, które miały w sobie dość odwagi, aby zareagować na jego słowa w sposób najbardziej szczery, jak tylko było to możliwe.

Żadnych pełnych uprzejmości gestów, żadnego uśmiechu. Była wściekła. I owa wściekłość wydawała mu się w tej chwili piękniejsza niż cokolwiek innego.

Ależ pragnął jej dotknąć. Czuł w opuszkach palców naglące zimno. Jego dłonie domagały się, aby je uniósł, aby dotknął nimi jej ciepłej skóry, sycąc swoje najskrytsze pragnienia i najbardziej niemoralne pożądania.

Ale nie mógł tego uczynić. Dlatego zacisnął drżące dłonie w pięści, gasząc owe niefrasobliwe zapędy.

Dante De Ville z całą pewnością nie był dżentelmenem. Zawsze dostawał to, czego chciał. Zawsze sam brał to, czego chciał. Ale nie tym razem... Teraz pragnął... Na wszystkie diabły, pragnął tylko Persefony Meyers, jedynej kobiety w tym przeklętym mieście, która nie pragnęła jego.

– Jest pan definicją wszystkiego, czym gardzę – odparła, cedząc każde z tych gorzkich słów przez zaciśnięte zęby. Uciekały nienawiścią i pogardą.

Prawy kącik ust Dantego nieznacznie drgnął.

– A pani, na moje nieszczęście, jest definicją wszystkiego, co pragnę mieć.

Persefona przybliżyła się o pół kroku, dręcząc go swym słodkim zapachem. Rozkosznym, otumaniającym i tak cholernie uzależniającym. Nienawidził go. Z całego serca go nienawidził.

Omiótł wzrokiem jej twarz. Zatrzymał się na pełnych wargach.

– Zachowuje się pan jak dziecko – odpowiedziała z błyskiem w oczach. – Które zbiera zabawki i płacze za każdym razem, gdy rodzice nie kupią mu nowej.

Podobne słowa, wypowiedziane z ust kogokolwiek innego, byłyby powodem wściekłości. Kurwa, nikt inni nigdy nie śmiałby się tak do niego odezwać. Nawet Valentin.

– Na pana nie szczęście... – dodała, sprawiając, że znów skupił się na jej oczach. – Nie jestem i nigdy nie będę pana kolejną zabawką.

Kącik ust Dantego znów drgnął. Nawet gdyby chciał, nie potrafił nad tym zapanować – nad niewyobrażalnym pragnieniem, aby pokazać jej, jak bardzo się myliła.

Nie wypowiedział już jednak ani słowa. Jedynie w milczeniu patrzył, jak Persefona cofa się o krok, posyłając mu ostatnie wzgardliwe spojrzenie, po czym odwraca się i rusza w stronę, gdzie chwilę wcześniej zniknęła cała reszta towarzystwa.

Dopiero wówczas Dante zniżył wzrok i wypuszczając z płuc zalegające tam ciężkie powietrze, spojrzał na własne dłonie. Wciąż kurczowo zaciskały się w pięści. Rozluźniając je, przechylił głowę nieznacznie w bok, sprawiając, że jeden z kosmyków czarnych włosów osunął się na jego skroń.

Spojrzał na delikatnie drżące palce. Czuł w nich ból, tak bardzo podobny do Persefony Meyers – słodki i gorzki zarazem.

Tymczasem Percy zdążyła już dogonić gospodarzy. Zwolniła kroku, aby nikt nie zorientował się, że szła szybciej, niż ktokolwiek uznałby to za normalne. Następnie odetchnęła głęboko, uspokajając szybkie bicie własnego serca i w myślach po raz ostatni przeklęła Dantego De Ville'a.

Nie do końca potrafiła zrozumieć to dziwaczne uczucie nostalgii, które nie chciało dać jej spokoju. Przecież nie powinna być zaskoczona, prawda? Dante De Ville był tylko zepsutym człowiekiem w jeszcze bardziej zepsutym świecie. Nikim więcej. Nie powinna zaprzątać sobie nim głowy. Przyjechała tutaj, aby pomóc Renee i teraz tylko to powinno mieć jakiekolwiek znaczenie.

– Wszystko w porządku?

Percy uniosła wzrok i odwzajemniła spojrzenie łagodnych oczu Kevina. Pojawił się koło niej niespodziewanie, na moment odłączając się od ojca, który właśnie opowiadaj historię starego obrazu wiszącego w jednym z nieznośnie długich korytarzy.

– Tak – odpowiedziała, zdobywając się na uśmiech, po czym zdecydowała się zmienić temat: – Twoi rodzice mają naprawdę piękny dom. Pewnie miło dorastać w takich warunkach.

Kevin rozejrzał się dookoła, zupełnie jakby już nie pamiętał wszystkich szczegółów tego wnętrza.

– Tak. Jednym z większych plusów była całkiem spora ilość kryjówek w zabawie w chowanego.

Percy zareagowała na jego słowa niekontrolowanym uśmiechem. Kevin od pierwszego spotkania zrobił na niej dobre wrażenie. Był zabawny i – co zadawało się mieć największe znaczenie – kochał Renee.

Nie rozumiała, jak ktoś taki mógł przyjaźnić się z człowiekiem pokroju...

Dante De Ville, zupełnie jakby potrafił czytać w myślach, pojawił się w korytarzu. Percy za wszelką cenę starała się na niego nie patrzeć, ale gdy kątem oka dostrzegła widniejący na jego twarzy subtelny uśmiech, zapragnęła przewrócić oczami.

Dupek, przebiegło jej przez myśl.

Ubrana w czarny uniform jedna z pokojówek niepostrzeżenie znalazła się przy pani Denton i szepnęła jej coś do ucha. Potem zniknęła równie niezauważenie, jak się pojawiła.

– Obiad zaraz zostanie podany do stołu, więc możemy już kierować się w stronę jadalni.

Jadalnia, jak się po chwili okazało, wielkością przypominała całą powierzchnię mieszkania, które Percy i Renee wynajmowały wspólnie w jednej z kamienic w Nowym Jorku. Na środku pomieszczenia ustawiono wykonany z ciemnego drewna stół. Na jego blacie służba starannie rozłożyła zastawę z białej porcelany.

Dookoła unosił się natomiast zapach, który ani trochę nie przypominał woni domowego obiadu. Wszystko pachniało raczej... restauracyjnie.

Percy właśnie tak się w tej chwili czuła – jakby trafiła do jednej z tych wyszukanych restauracji, jakie zwykle mijała w drodze na uczelnie. Tam, gdzie w małych ogródkach otoczonych niskim czarnym płotkiem przesiadywały eleganckie kobiety w białych garsonkach i kieliszkach wytrawnego wina w smukłych dłoniach.

Pani Danton oraz jej mąż zajęli miejsca u szczytów stołu.

– Usiądź obok mnie. – Kobieta zwróciła się do Renee, nie dając Percy zbyt dużego wyboru.

Wylądowała na krześle tuż obok przyjaciółki, po swojej lewej mając pana Dentona, a naprzeciw...

Gdy uniosła wzrok i napotkała znajome już spojrzenie czarnych oczu, po raz kolejny pomyślała o tym, że gdyby po śmierci trafiła do piekła, musiałoby ono wyglądać właśnie tak.

Odwróciła spojrzenie i skupiła je na swoim talerzu.

Po chwili na stole wylądowały pierwsze dania – kilka sałatek, talerz steków oraz wszystkie rodzaje sera, jakie chyba tylko istniały. Choć Percy nie sprzyjał apetyt, z grzeczności nałożyła porcję jedzenia na swój talerz.

Przy stole nawet na moment nie zapadła cisza. Pani Denton i Renee nieustannie rozmawiały o zbliżającym się ślubie. Kevin co jakiś czas dorzucał coś od siebie lub pytał ojca o sprawy związane z rodzinną firmą.

Tylko Dante De Ville i Percy zgodnie milczeli.

– Ślub to mnóstwo stresu i cała masa rzeczy do załatwienia. Musisz być wyczerpana.

– Percy naprawdę wiele mi pomaga, więc nie jest tak źle.

Na dźwięk swojego imienia, Percy zamarła, z dłonią wyciągniętą ku szklance z wodą. Gdy sekundę później odwróciła wzrok, czując na sobie przeszywające spojrzenie pani Denton, kobieta dodała:

– To szczęście mieć przy sobie taką przyjaciółkę.

Percy zdobyła się na coś, co tylko z daleka mogło przypominać uśmiech. W rzeczywistości był to jedynie niewyraźny grymas zdobiący jej bladą twarz.

Renee wtrąciła:

– Percy jest moją druhną. Nie wyobrażam sobie mieć w tym dniu przy sobie kogoś innego.

– Oprócz mnie – dodał Kevin.

Pani Denton ciepło się zaśmiała. Ku rozpaczy Percy, po chwili znów jednak skupiła na niej całą swoją uwagę.

– Długo się znacie? – zapytała.

– Poznałyśmy się na pierwszym roku studiów – odpowiedziała za nie obie Renee.

– Och, więc pochodzisz z Nowego Jorku, Percy?

– Ze Staten Island – dopowiedziała, w końcu chwytając szklankę.

Zanim jednak zdołała upić choć jeden marny łyk, padło pytanie, które kompletnie ją zmroziło:

– Twoi rodzice tam mieszkają?

Po tylu latach i wielu podobnych sytuacjach Percy powinna już przywyknąć do bólu, jaki zatlił się w jej sercu. Dlaczego więc za każdym kolejnym razem była na niego coraz mnie odporna? Dlaczego chwila ciszy, jaka wówczas zapadała, zawsze była coraz dłuższa?

Teraz trwała nieco ponad piętnaście sekund, podczas których Renee odłożyła na bok widelec i odchrząknęła, zapewne chcąc uprzedzić przyjaciółkę i jakkolwiek wybrnąć z tej niespodziewanej sytuacji.

Percy jej na to nie pozwoliła i po raz kolejny zdobywając się na godny pożałowania uśmiech, spojrzała w oczy kobiety i odpowiedziała:

– Nie wiem.

– Nie wiesz? – powtórzyła, nie kryjąc zaskoczenia.

– Kochanie – wtrącił cicho pan Denton, najwyraźniej nieco wcześniej niż jego żona orientując się, że nie był to temat, o którym należało rozmawiać.

– Nie wiem, gdzie mieszkają moi rodzice – dodała Percy. – Oddali mnie do domu dziecka, gdy miałam niecałe cztery lata.

Głos jej zadrżał, gdy poczuła na sobie dotyk spojrzenia, które nie należało ani do Renee, ani do Kevina, ani nawet do pana Dentona. Było zbyt zimne i zbyt przebiegłe, aby Percy mogła pomylić je z czymkolwiek innym.

To Dante De Ville uniósł wzrok i bezwstydnie na nią spojrzał.

– Placówka mieściła się na Staten Island, ale nie wiem, czy oni kiedykolwiek tam mieszkali.

Pani Denton wyglądała na zakłopotaną.

– Och. Przepraszam, nie miałam pojęcia...

– Nie szkodzi – zapewniła szybko. – Raczej przy pierwszym poznaniu nie chwalę się tym, że jestem sierotą – dodała w formie żartu, chcąc rozluźnić atmosferę, ale zamiast tego wydawało się, że jej słowa przyniosły odwrotny skutek.

Aż do chwili, gdy z drugiego końca stołu nie dobiegł do niej krótki śmiech. Był to dźwięk tak nienaturalny i wręcz nie ludzki, że mógł należeć tylko do jednej osoby. I rzeczywiście – kiedy Percy uniosła podbródek, dostrzegła, iż ze wszystkich zgromadzonych zaśmiała się ta osoba, jaką nigdy nie ośmieliłaby się podejrzewać o coś podobnego.

Dante De Ville patrzył prosto w jej oczy.

Jakby wiedział.

Bowiem wiedział, choć Percy nie w tym jeszcze momencie miała poznać mroczną historię jego rodziny i tym samym odkryć, że choć pochodzili z dwóch zupełnie różnych światów, łączyło ich więcej niż mogłaby tego pragnąć.

Ten krótki śmiech, jaki rozerwał zalegającą dookoła ciszę, nawet jeżeli pochodził z ust człowieka, którym z całego serca gardziła, zdawał się w tym momencie niczym wybawienie. Jak ratunek, nadciągający ze strony, z której przecież nigdy nie miało przyjść nic dobrego.

Pani Denton również się zaśmiała, nieco cieplej i dłużej. Ale ten śmiech, ku zaskoczeniu Percy, nie przyniósł jej aż tak wiele ulgi, jak ten krótki, niemal niedosłyszalny dźwięk, jaki padł z ust Dantego De Ville'a.

Renee sprawnie zmieniła temat:

– Więc... Jeżeli chodzi o kwiaty do bukietów ślubnych...

Jej słowa wydawały się Percy dziwnie odległe, choć przecież siedziały tuż obok siebie. Wzrok wciąż miała utkwiony w człowieku po przeciwnej stronie stołu. Czuła smak nienawiści, pogardy i obrzydzenia. I doszukała się w tym wszystkim odrobiny słodyczy.

Wyglądało na to, że najokropniejsze nawet istoty miały w sobie coś pięknego.

Ale to przecież absolutnie niczego nie zmieniało.

Dante De Ville wciąż był tym samym człowiekiem, przez którego Percy utwierdzała się w przekonaniu, że być może samotność wcale nie była aż tak zła.


*** 

Przez resztę kolacji Percy mówiła niewiele. Nikt też specjalnie nie namawiał jej do wzięcia udziału w jakiejkolwiek wymianie zdań, być może uznając, że po początkowej wpadce, lepiej było zostawić ją w spokoju.

Późnym popołudniem, gdy za oknami powoli zaczęło się ściemniać, gospodarze odprowadzili swoich gości na podjazd. Pani Denton wyściskała Percy na pożegnanie, przy okazji jeszcze raz mówiąc:

– Przepraszam za moje słowa przy stole. Czasami już tak mam, że paplam, co mi ślina na język przyniesie. Mam nadzieję, że nie masz do mnie żalu...

– Proszę się tym nie martwić – zapewniła.

Kobieta wyraźnie odetchnęła z ulgą, aby następnie znów ją przytulić.

Percy z lekkim oporem odwzajemniła uścisk. Nie była przyzwyczajona do podobnych... gestów. I chyba nie bardzo za nimi przepadała. Za uściskami, czułościami i dotykiem.

Kiedy więc pani Denton wypuściła ją z objęć swoich ramion, dziewczyna posłała jej pełen uprzejmości uśmiech, po czym odwróciła się, chcąc ruszyć w stronę czekającego na nią i Renee auta.

Niemal wpadła na stojącego tuż za nią człowieka w czerni.

– Panno Meyers.

– Panie De Ville – odpowiedziała, nie podając wzroku.

Chciała go wyminąć, podobnie jak wymija się niechciane przeszkody na swojej drodze, ale wówczas Dante De Ville, jej największa udręka od czasów lekcji matematyki w szkole średniej, zrobił coś, przez co zamarła wpół kroku – chwycił jej drobną dłoń swoją, znacznie większą i silniejszą.

Dotyk ten, zarazem tak nieprzyjemnie zimny i delikatny, sprawił, że na krótki moment wstrzymała oddech. Mogła jedynie patrzeć, jak mężczyzna unosi jej rękę i składa delikatny pocałunek na jej wierzchu, nawet na moment nie odrywając przy tym spojrzenia od jej oczu.

– Proszę mi powiedzieć, co zmieni pani zdanie – szepnął. – Co musi się stać, aby zechciała pani pojawić się na kolacji?

Percy wyswobodziła dłoń z jego uścisku.

– Musiałoby pana na niej zabraknąć – odpowiedziała, posyłając mu przy tym lekki uśmiech. – Do widzenia, panie De Ville.

A potem odeszła, czując na sobie ciężar spojrzenia czarnych oczu.


J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro