Zacznijmy od lasu.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marcel zamknął szkolną szafkę i bardzo powoli odwrócił się w stronę swojego przyjaciela.

- Mówiłeś coś? – mruknął chowając kluczyk do czarnej torby i sprawdzając, czy szafka na pewno jest zamknięta.

- Tak. – Aleksy westchnął cierpiętniczo i podrapał się po tyle głowy. – Pytałem, czy wiesz, że nasza chemiczka zachorowała.

- Pierwsze słyszę. – chłopak nie wykazał żadnego zainteresowania. – Co w związku z tym? – spytał od niechcenia.
- Jesteś naprawdę trudny do współżycia. - stwierdził Aleksy.

Poczekał, aż jego przyjaciel oderwie się wreszcie od swojej szafki i zaczął przeciskać się przez tłum uczniów, który torował korytarz.

- Chodziło mi to, - krzyknął, odwracając głowę do tyłu, aby Marcel był w stanie go usłyszeć. – że odpadła nam dzisiaj ostatnia lekcja. Masz może ochotę na niezdrowe żarcie z KFC? – spytał, zahaczając o nogę jakiejś gimnazjalistki, skutkiem czego stracił chwilowo równowagę. Cudem uniknął upadku i odwrócił się szybko, sprawdzając, czy Marcel na pewno go słyszy i idzie za nim.

Marcela nie było.

Aleksy westchnął trzymając w dłoni swój znoszony plecak i wywrócił oczami.

„Znowu". – mruknął zmieniając kierunek drogi. Całkowicie zignorował zdenerwowane spojrzenia reszty uczniów, którzy nie byli zbyt zadowoleni ponownym przepuszczaniem go. Jednak teraz miał ważniejsze powody do zmartwień, niż nienawiść obcych ludzi do jego osoby.

Marcela znalazł dopiero po dziesięciu minutach. Siedział sam, pod drzwiami najrzadziej używanej klasy i powoli wertował strony jakiejś książki.

Przerwa powoli się kończyła, więc Aleksy nie miał szansy na punktualne dotarcie na lekcję. Niewiele się tym przejął.

- Stary, co jest? – stanął przed Marcelem zupełnie zasłaniając mu światło.

- Mógłbyś się odsunąć? Czytam, pogadamy potem.

Aleksy przymknął oczy, jakby prosił niebiosa o cierpliwość, a zaraz po tym spojrzał na przyjaciela smutno. Nogą odsunął jego torbę i usiadł obok.

- Co jest? – ponowił pytanie wpatrując się w Marcela wyczekująco.

Wydawało się, że Marcel nie miał najmniejszej ochoty, żeby odpowiedzieć przyjacielowi. Poprawił jasną grzywkę opadającą mu lekko na oczy i nadal wpatrywał się w tekst książki. Jego wzrok nie śledził tekstu, chłopak nieruchomo patrzył w konkretne miejsce na kartce. Aleksy mógł przysiąc, że jego przyjaciel w ogóle nie skupiał się na tym, co robił.

- Przepraszam. – mruknął Marcel i wreszcie zamknął książkę. Odchylił głowę opierając ją o zimną ścianę. – Jestem w kiepskim nastroju, wybacz. – ostatnie słowo zagłuszył dzwonek, który rozbrzmiał nad głowami chłopców oznajmiając, że przerwa się skończyła. Żaden z nastolatków nie zwrócił na niego uwagi, nadal siedzieli pod klasą obserwując jak korytarz powoli się wyludnia. Bez pomocy słów ustalili, że nie wrócą na ostatnią lekcję.

Aleksy nie znosił sytuacji, w których był zmuszony pocieszać kogoś lub dawać rady. Nie czuł się w tych sprawach kompetentny. Nie lubił, kiedy musiał coś powiedzieć, a nie wiedział jak dobrać do tego odpowiednie słowa. Denerwował się, że nie sprosta wymaganiom i osoba, którą pociesza jeszcze bardziej się załamie. Jednak ta sytuacja była inna. Marcel był jego przyjacielem - Aleksy nie był w stanie zostawić go samego.

- Wydarzyło się coś konkretnego? – spytał po kilku minutach niezręcznej ciszy.

Marcel kilka razy pokręcił przecząco głową i uśmiechnął się niemrawo.

- Nic konkretnego. – mruknął.

Aleksy przełknął ślinę i nerwowo otaksował wzrokiem przestrzeń wokół siebie szukając wśród koszy na śmieci i szkolnych gazetek pomocy w rozmowie z Marcelem. Nienawidził takich sytuacji.

- Marcel... - zaczął powoli spoglądając na przyjaciela pierwszy raz, odkąd przy nim usiadł. – Jestem twoim przyjacielem, przecież mi ufasz. Jeżeli jest coś, co cię dręczy, po prostu powiedz. – uśmiechnął się pokrzepiająco.

Marcel odwzajemnił spojrzenie i zmarszczył lekko czoło. Westchnął cicho i powoli podniósł się z podłogi zarzucając torbę na prawe ramie. Spojrzał z góry na Aleksego.

- Właśnie dlatego, że jesteś moim przyjacielem i cię lubię nie będę zamęczał cię moimi problemami. – powiedział i zacisnął wargi w wąską linię.

Odwrócił się i zostawiając Aleksego pod ścianą wolnym krokiem skierował się w stronę wyjścia ze szkoły. Na lekcje nie miał zamiaru już wracać.

Gdy otworzył drzwi wyjściowe od razu zaczerpnął świeżego, październikowego powietrza w płuca i wypuścił je po dłużej chwili. To poprawiło mu humor na tyle, że był w stanie uśmiechnąć się delikatnie, kiedy przekraczał bramę szkoły. Rzadko kiedy wagarował, frekwencję miał prawie stuprocentową, ale frustracja jaką czuł od samego rana zmusiła go do odpuszczenia sobie zajęć po południu. Nie żałował niczego, może z wyjątkiem oschłego potraktowania Aleksego. Marcel widział, jak bardzo ten chłopak starał się zatrzymać go przy sobie.

Wiatr w pewnym momencie zawiał zdecydowanie mocniej zrywając kilkanaście żółtawych liści z najbliższego dębu. Marcel zatrząsł się lekko i schował szyję w bawełniany komin. Jesień dawała się we znaki. Włożył zmarznięte dłonie głębiej w kieszenie kurtki i nieco przyspieszył kroku. Minął kilkanaście jednorodzinnych domków, w tym swój własny, jednak nie miał najmniejszego zamiaru, żeby wracać do domu. Przynajmniej nie teraz.

Przechodząc obok przystanku autobusowego zaważył chłopców, z którymi jeszcze dwa lata temu chodził do gimnazjum. Nie zwrócił na nich większej uwagi. W oczy rzuciło mu się jedynie, że palili papierosy. Odwrócił od nich znudzony wzrok. Przyspieszył, czując jak wiatr przewiewa jego włosy, sprawiając, że blond czupryna była bezlitośnie targana na wszystkie strony świata. Żałował, że nie wziął czapki.

Minął jeszcze mały przydrożny cmentarz, stary budynek, który w latach swojej świetności był bardzo dobrze prosperującą restauracją i kapliczkę. Potem droga, którą szedł zaczęła się zwężać i coraz rzadziej przechodził obok jakichkolwiek budynków. Po swojej lewej stronie widział stadninę koni, a po prawej rozciągały się łąki. Zatrzymał się przed przejazdem kolejowym. Rogatki akurat zaczęły się opuszczać, a migający znak oznajmiał, że lada chwila przyjedzie pociąg. Marcel bez problemu zdążyłby przed pociągiem przechodząc pod rogatkami, jednak stwierdził, że poczeka, aż maszyna przejedzie. Minuty dłużyły się w nieskończoność, a brak ruchu w tym wypadku kosztował chłopaka zmarzniętych policzków i widocznych rumieńców. Jednak Marcel nie narzekał i cierpliwie czekał, aż pociąg przejedzie targając jego włosy zdecydowanie bardziej niż sam wiatr.

Przeszedł przez tory i wszedł w pierwszą wydeptaną ścieżkę prowadzącą w las. Była dość często uczęszczana, dużo osób jeździło tędy do znajdującego się w lesie źródełka albo chodziło na spacery. Dokładnie tak, jak w tym momencie Marcel. Z kapturem musztardowej kurtki na głowie i rękach w kieszeniach wolnym krokiem kierował się coraz głębiej w las. Nabrał głęboko powietrza w płuca i po chwili wypuścił je z cichym świstem, zupełnie jak chłopcy dym tytoniowy na przystanku. Wyciągnął telefon komórkowy i odblokował go. Miał jedno nieodebrane połączenie i SMS od Aleksego. Wyłączył urządzenie nawet go nie czytając. Chciał mieć święty spokój, przynajmniej chwilkę dla siebie i swoich skołatanych nerwów. Poczuł lekkie, minimalne wręcz ukłucie sumienia, ale zignorował je tłumacząc sobie, że przecież odpisze potem. O ile będzie miał ochotę. I możliwość.

Wdychając nosem zapach lasu przemierzał kolejne metry ścieżki, która robiła się coraz węższa uniemożliwiając przejście osobom z nieodpowiednim obuwiem i wyraźną nadwagą. Marcel jednak nie należał ani do jednej, ani do drugiej grupy, więc nie zwolnił kroku ani na moment. Uparcie przedzierał się przez coraz gęstsze krzaki i chaszcze chcąc dotrzeć do swojego miejsca.

Nie wiedział dokładnie kiedy pierwszy raz je znalazł. Jak przez mgłę pamiętał, że był wtedy wściekły. Okropnie wściekły, zły, sfrustrowany i niesamowicie rozemocjonowany. Biegł przedzierając się przez konary drzew i mniejsze krzaki nie zważając na to, że każde z nich zostawiało na jego ramionach i nogach większe lub mniejsze zadrapania, które powoli zaczynały krwawić. Biegł szybko, zupełnie jakby przed kimś lub czymś uciekał. Goniły go jego własne myśli doprowadzając go wręcz do szaleństwa. Słyszał głosy tych wszystkich ludzi, który powoli, ale starannie niszczyli mu jego dziecięcą psychikę.

Podobał mu się ból, który czuł w płucach, w mięśniach nóg i w każdym pojedynczym zadrapaniu na ciele. Był niczym, w porównaniu do tego, co czuł w środku. Zaschnięte łzy na policzkach i wielkie limo pod okiem były siekane wiatrem, kiedy biegł z niesamowitą wręcz szybkością jak na dziecko kończące podstawówkę.

I nagle się zatrzymał. Stanął w miejscu dysząc ciężko z lekko otwartymi ustami. Stał wprost naprzeciwko masywnego dębu rosnącego na skraju wąwozu. Gdyby zatrzymał się dwie sekundy później najprawdopodobniej skończyłby połamany na dnie rozpadliny.

Gdyby ktoś spytałby się Marcela, dlaczego nagle się zatrzymał, ten odpowiedziałby, że ktoś pociągnął go z tyłu za koszulkę. Po prostu poczuł, że ktoś go chwyta i przyciąga do siebie siłą zmuszając, żeby się zatrzymał. Anioł? Marcel nie wierzył w takie rzeczy. Nigdy nawet nie wierzył w świętego Mikołaja. Dlaczego akurat teraz miałby wierzyć, że uratowała go nadprzyrodzona istota? Uznał to za przypadek, zwykle złudzenie.

Dopiero po uspokojeniu oddechu był w stanie rozejrzeć się wokół siebie. Dostrzegł, że oprócz ogromnego dębu akurat to miejsce w lesie pozbawione jest drzew. Znajdował się na czymś, co przypominało leśną polankę porośniętą mchem. Drzewa naokoło tworzyły coś w rodzaju kręgu, w którym teraz znajdował się Marcel. Mech nie był wydeptany, wyglądał, jakby od kilkudziesięciu lat rósł tak, jak chciał od początku tworząc leśny dywan pod stopami chłopaka. Nie było tu też krzaków, kilka jedynie rosło przy drzewach na granicy okręgu. Rozpadlina kończyła polankę jednocześnie urywając krąg w ¾ jego powierzchni.

Marceli stał rozglądając się dookoła siebie. Zadarł głowę próbując dojrzeć koronę wielkiego dębu rosnącego obok. Powoli podszedł do urwiska i zajrzał w głąb wąwozu ze zdziwieniem stwierdzając, że rozpadlina jest głębsza niż przypuszczał. Przeszły go dreszcze na myśl, co by było, gdyby się nie zatrzymał. Powoli przeszedł naokoło dębu, dłonią sunąc po spróchniałej korze drzewa wsuwając palce pomiędzy jej zagłębienia.

Jego oddech całkowicie się unormował i pierwszy raz tego dnia poczuł wszechogarniający go spokój. Nie ból, rozgoryczenie i złość, jakie czuł jeszcze kilka chwil temu. Teraz czuł jedynie spokój, który wypełniał go od środka.

I chociaż od tego wydarzenia minęło prawie pięć lat, Marcel do dzisiaj szukał ukojenia w tym konkretnym miejscu. Prawie codziennie siadał pod wielkim dębem, albo na skaju wąwozu i patrzył na otaczający go świat. Obserwował przyrodę, chociaż nigdy nie był nią zafascynowany. Nie raz widział sarny, dzikie króliki albo kuny leśne niepewnie przebiegające przed jego oczami. Czasami długie godziny spędzał obserwując las po drugiej stronie wąwozu. Zastanawiał się, dokąd prowadzi i czy kiedykolwiek zbierze się na to, żeby tam pójść. Jak na razie dobrze czuł się po swojej części lasu i nie chciał przedzierać się przez wąwóz, tylko po to, żeby na chwile znaleźć się po drugiej stronie.

Marcelowi ciężko było przyznać, że tutaj, w środku lasu, pod dębem, na leśnym mchu czuje się lepiej niż kiedykolwiek czuł się w swoim własnym domu. Zacisnął malinowe usta wpuszczając powietrze nosem. Nie chciał się w tym momencie niepotrzebnie zamartwiać.

„Na to przyjdzie czas później. Nie ucieknę od tego" – pomyślał wyciągając z czarnej torby podręcznik z historii.

Lubił się uczyć, ale tylko tutaj, w lesie. W domu z wielu powodów nie był w stanie skupić się na lekcjach. A w leśnym kręgu, pod starym dębem nauka przychodziła mu z łatwością. Problemy miał jedynie z zadaniami z matematyki, które wymagały precyzji przy odmierzaniu czegoś cyrklem, a przede wszystkim odpowiednich warunków do rozwiązywania ich. W środku lasu trudno było o równy stolik i krzesło. Dlatego też Marcel w lesie uczył się głównie przedmiotów, które mógł bez problemu ogarnąć bez pisania albo rysowania czegokolwiek. Wiadomo, że zimą pole do popisu miał ograniczone, ale póki była jesień, Marcel korzystał z leśnej aury jak tylko się dało.

Powoli podniósł się z ziemi dopiero, kiedy zrobiło się szaro. Chłopak nie chciał wracać przez ciemny las, więc z pewną dozą niezadowolenia zaczął pakować książki do torby. Przeciągnął się jak kot i wydał z siebie dźwięk, coś pomiędzy miauknięciem a mruknięciem. Przetarł oczy dłońmi. Robił się zmęczony i najchętniej zasnąłby na leśnym mchu nie zważając na obniżającą się temperaturę na dworze. Zdrowy rozsądek kazał mu jednak wrócić do domu. Chłopak zdawał sobie sprawę, że tak późny powrót nie będzie wróżył nic dobrego. Mimo to z głośnym westchnięciem zarzucił torbę na ramię i skierował się w stronę wyjścia z lasu. Miał cichą nadzieję, że ojca nie będzie w domu i będzie mógł po prostu położyć się spać bez wysłuchiwania jakim to nie jest bezużytecznym synem i plugawym nasieniem.

Z sercem na ramieniu powoli, żeby nie stwarzać niepotrzebnego hałasu wszedł do domu zamykając drzwi na klucz. Odstawił torbę i zaczął odwiązywać sznurówki swoich trampek, kiedy usłyszał trzask, a drzwi przedsionka otworzyły się uderzając z impetem w ścianę obok.

- Gdzieś ty był? – warknął mężczyzna zaciskając dłonie w pięści i czekając, aż jego syn podniesie się z klęczek.

Marcel spojrzał ojcu w oczy, a po chwili spuścił wzrok.

- W szkole. – burknął ściągając z siebie kurtkę.

Mężczyzna prychnął i mocno pociągnął nosem a potem kaszlnął gardłowo. Przetarł nos wielką dłonią i spojrzał na syna ze złością.

- Jeżeli się dowiem, że kłamiesz, to sobie popamiętasz, zrozumiano? – burknął przyciągając syna do siebie za przód jego koszulki. Omiótł twarz Marcela pijackim oddechem i pchnął na ścianę.

Chłopak zacisnął wargi czekając ze spuszczoną głową aż ojciec wyjdzie z pomieszczenia. Nie musiał czekać długo, już po chwili usłyszał jak mężczyzna chwiejnym krokiem kieruje się w stronę kuchni. Marcel podniósł się z podłogi, chwycił torbę i szybko pobiegł do swojego pokoju przeskakując po kilka stopni schodów na raz.

Ojciec go nie bił. Chłopak nie przypominał sobie żeby mężczyzna robił mu coś innego niż zwykłe przepychanki i groźby słowne. Większość kłótni kończyła się po paru pchnięciach i wyzwiskach. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek został mu po tym siniak albo stłuczenie. Oczywiście, wyjątki się zdarzały, ale bardzo rzadko. Żeby dostać od ojca, musiał być naprawdę nieposłuszny. A rzadko kiedy się sprzeciwiał, więc mężczyzna nie miał powodów do użycia przemocy.

Powoli zamknął drzwi swojego pokoju i rzucił torbę na łóżko. Otworzył drzwi na balkon i zdjął koszulkę. Już po chwili poczuł zimny powiew wiatru na swoim ciele. Zadrżał. Po omacku przeszukał torbę i znalazł swój telefon. Pokój momentalnie rozświetliła niebieskawa poświata ekranu. Uśmiechnął się delikatnie czytając wiadomość od Aleksego.

Chłopak nie był nachalny. Marcel spodziewał się, że po jego dzisiejszym zachowaniu Aleksy będzie miał pretensje i uparcie będzie drążył temat jego złego samopoczucia. Był pozytywnie zaskoczony, że jego przyjaciel napisał tylko, że w każdej chwili Marcel może do niego napisać. A w kolejnej wiadomości życzył mu dobrej nocy.

Marcel podziękował i sam życzył mu słodkich snów. Zdobył się nawet na wysłanie uśmiechniętej emotikonki.

Z nieco lepszym humorem położył się do łóżka i przykrył kołdrą po samą szyję. Zasnął przy otwartym oknie intensywnie myśląc o swojej utopii ukrytej w środku lasu.

**

Witam serdecznie! Właśnie ruszyłam z moim kolejnym opowiadaniem. Tym razem poznamy perypetie Marcela i jego przyjaciela Aleksego. Zapraszam do dzielenia się opiniami o pierwszym rozdziale w komentarzach. Kolejny rozdział pojawi się na dniach, ponieważ mam już napisane całkiem sporo tej historii. Pozdrawiam cieplutko! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro