19.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Po chwili wśród nich pojawił się personel medyczny, który od razu zabrał brunetkę do karetki, a pani Hudson została objęta opieką przez jednego z ratowników do momentu przyjazdu drugiej karetki. Wszyscy ruszyli za lekarzami. Sherlock przy wyjściu dostrzegł jeszcze blondynkę w okularach, prowadzoną przez policję. Podszedł do niej i wysyczał przez zęby:

- Mam nadzieję, że zgnijesz w więzieniu. Gdybyś była mężczyzną, to byś się nie poznała w lustrze.

- Sherlock, choć...- Greg odciągnął go od dziewczyny i siłą wsadził do swojego samochodu.

Po kilkunastu minutach wszyscy byli już w szpitalu i siedzieli przed salą operacyjną. Pani Hudson po otrzymaniu leków i uderzeniu jednego z lekarzy otrzymała pozwolenie na dołączenie do oczekujących. Oczywiście pozwolenia dała sobie sama, a bezsilne pielęgniarki nie miały zamiaru sprzeciwiać się staruszce.

- Ile to może trwać? – warknął Holmes.

- Sherlock ona jest tam dopiero niecałe półgodziny. – powiedział John i podszedł do niego. Oboje patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę. W pewnym momencie Holmes po prostu podszedł bliżej i przytulił Johna. Ten zaskoczony objął go i posłał zaskoczone spojrzenie Molly, która po raz pierwszy od całego zajścia uśmiechnęła się delikatnie. Greg za to siedział załamany na krzesełku i opierał głowę o ścianę.

- Co tu robisz? – po chwili Sherlock warknął i odsunął się od Johna, jakby nic się nie wydarzyło.

- Przyszedłem zobaczyć co stało się z tą zdrajczynią. – powiedział poważnie, a Sherlock podszedł do niego i złapał go za kołnierz.

- Powtórz to, a nikt ci nie pomoże.

- Sherlock, ona cię okłamywała cały czas...

- Przez to, że JEST córką Moriarty'ego, myśli, że jest mi coś winna. – położył nacisk na czas teraźniejszy. – nie dociera do ciebie, że uratowała mi życie? Że wypiera się swojego ojca nawet przed samą sobą. Kazała mi go zabić, a ty mi mówisz, że ona jest zdrajczynią?

- Sherlock uspokój się. – John podszedł do nich, jednak brunet nie puszczał ubrań swojego brata.

- Prawdopodobnie uratowała mnie przed nim po raz kolejny. Wszystko to co się dzieje, jest jego planem. Ta blondynka, która strzelała była z nim w zmowie, ale zrobiła to głównie dla tego, że sama nie została przyjęta do głównej roli. Mściła się więc na każdej osobie, która miała jakąkolwiek szanse na otrzymanie tej roli, a on jej w tym pomógł. Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że Vivien doskonale wiedziała, że musi poświęcić siebie, żeby mi się nic nie stało? Od początku miała zginąć, za mnie!- Sherlock pchnął swojego brata i obrócił się gwałtownie. – Wiedziała, że jak ona nie zginie to stanie się coś komuś z nas. Wiedziała, że wszystko było z góry zaplanowane przez Moriaty'ego, a ja go nie powstrzymałem...- warknął zły i usiadł na krzesełku.

- Nadal jej nie ufam. – stwierdził Mycroft i usiadł na siedzeniu obok Grega. – Jak się trzymasz? – zaczął cicho, tak by tylko on go usłyszał.

- Tak jak wyglądam. – stwierdził policjant i pochylił się przed siebie.

- Powinieneś pojechać do domu i odpocząć.

- Nie zostawię jej tu samej.

- Nie jest sama. – odparł od razu Mycroft.

- Nie wrócę do domu ze świadomością, że ona jest tu i walczy o życie, a ja będę siedział sam w domu i nic nie robił. – powiedział cicho.

- Nie będziesz sam. – po chwili usłyszał słowa Mycrofta i spojrzał na niego zdezorientowany. – Dodatkowo pojedziesz do mnie, a nie do siebie. Nie powinieneś siedzieć teraz sam.

- Zostaje tu i koniec. – powiedział i wyprostował się, jednak poczuł dłoń rękę Mycrofta za swoimi plecami. Zaraz po tym poczuł jego dłoń na swoim boku, która przysunęła go bliżej siebie. Po chwili zawahania, Greg oparł głowę o ramię mężczyzny i pociągnął nosem kilka razu, starając się przy tym nie pozwolić łzom na spłynięcie.

Od trzech dni Vivien leżała w śpiączce. Lekarz stwierdził tuż po operacji, że w ciągu doby dziewczyna wybudzi się i wszystko będzie dobrze. Jednak coś poszło nie tak, a dalsze życie brunetki było znakiem zapytania. Nikt nie wiedział kiedy wybudzi się ze śpiączki. Lekarze bezradnie rozkładali ręce i zaczęli unikać najbliższych dziewczyny. Nie byli w stanie stwierdzić kiedy Vivien wróci do zdrowia. Czy w ogóle wróci...

- Sherlocku, nie spałeś od dwóch dni. To nie zdrowe. – do sali weszła pani Hudson. – Jedź do domu. Ja z nią zostanę. – podeszła do niego i posłała mu nikły śmiech. – To, że tu siedzisz, nic nie zmieni.

- Nie uratowałem jej, a obiecałem jej to. Wystawiłem ją. Miała zwabić mordercę i przy okazji przygotowywać się do występu. Był jej cholernym marzeniem. Ja miałem zająć się sprawą i złapać tego, kto zabijał te dziewczyny. Pani Hudson... Ona tu leży przeze mnie. Po raz kolejny coś zagraża jej życiu przeze mnie. – Sherlock na wspomnienie o dziewczynie leżącej wśród kartonów z krwawiącą raną wzdrygnął się. Po raz pierwszy od dawna poczuł potrzebę wyżalenia się komuś. – pozwoliłem, by coś jej się stało, pomimo, że miałem przestępcę przed nosem. A ona teraz walczy o życie, bo ja potrzebowałem chwili spokoju i chociaż jeden sprawy dla samego siebie.

- Sherlock... Czemu chciałeś rozwiązać to sam? – Pani Hudson podeszła i usiadła na krzesełku obok mężczyzny, który pomimo swojej wypowiedzi, wciąż siedział z pokerową twarzą, spokojem i brakiem jakiegokolwiek wzruszenia czy też śladu emocji.

- Bo odkąd jest na Baker Street... coś się zmieniło i to coś wybija mnie z rytmu. Teraz mam dowód na to, że nie jestem w stanie bez niej rozwiązywać zagadek, bo coś mi umyka. Coś zakłóca mój tok myślenia, jak nie ma jej albo Johna obok mnie.

- Och Sherlocku... to miłość.

- Niech pani nie będzie śmieszna. – prychnął pod nosem z oburzeniem. – Po prostu jest coś co nie pozwala mi się skupić, gdy jestem sam. Potrzebuję kogoś do pomocy. Muszę to zwalczyć.

- Po co chcesz to zwalczać, przecież oboje dopełniacie się idealnie i tworzycie zgrany duet. – pani Hudson powiedziała i kiwnęła głową słysząc swoje słowa. Zauważyła, że po raz pierwszy od dawna rozmawia z mężczyzną bez większych sprzeczek i docinek.

- Bo jak ona odejdzie, to zostanę sam i nie będę w stanie rozwiązać żadnej sprawy. – powiedział zły.

- Sherlock... Czemu miała by odejść? Przecież zależy jej na tobie.

- Odejdzie, bo nic jej tu nie trzyma. – powiedział szybko.

- Zależy jej na tobie. Tyle wystarczy. – stwierdziła pani Hudson z nikłym uśmiechem.

- Skąd pani może wiedzieć, czy jej zależy?

- Naprawdę nie dostrzegasz tego, ile dla ciebie robi? Wytrzymuje z tobą każdy dzień. Pomaga ci w rozwiązywaniu spraw, a teraz poświęca samą siebie, żebyś przeżył. Czy to znaczy niewiele? – na te słowa Holmes spojrzał na nią i wrócił spojrzeniem do brunetki. – Chyba po raz pierwszy od dawna ktoś troszczył się o ciebie bardziej niż ty sam, prawda? Ostatnio tylko John okazywał ci tyle troski i ciepła.

- Nic pani nie rozumie! – uniósł się, jednak po chwili uspokoił się. – to nie tak miało wyglądać. Miała się wprowadzić, na kilka dni. A mieszka tam już któryś miesiąc z kolei. Miała być tylko partnerem w pracy, a...

- A stała się kimś więcej. – kobieta skinęła głową.

- Nie. – powiedział stanowczo, jednak tylko tyle był w stanie powiedzieć, by wyprzeć się tego, co powiedziała gosposia. Nie potrafił wyprzeć się tego, co zakłócało jego spokój. Nie wiedział co to jest, a pomimo tylu sprzecznych emocji, nie okazywał ich nawet przez chwilę. Jego sylwetka wciąż była wyprostowana, co dodawało mu pewności siebie, twarz jak zawsze była bezuczuciowa, a głos stabilny i niski, jak zawsze. W głębi duszy wiedział, że pani Hudson miała rację. Zaprzyjaźnił się z brunetką. Po raz kolejny wpuścił kogoś do swojego życia.

- Dla niego najważniejsze są trupy. – oboje usłyszeli cichy, słaby, ale rozbawiony, damski głos.

- Vivien! – Sherlock spojrzał na nią z uśmiechem na twarzy i ścisnął delikatnie jej dłoń. Gdy dostrzegł, że Martha patrzy na ich dłonie, szybko ją zabrał i poszedł po lekarza. Ten zbadał szybko dziewczynę i z szokiem wymalowanym na twarzy przepisał kilka leków, by zapobiec komplikacjom. Pani Hudson wyszła na korytarz, by zadzwonić do Johna i Grega, a Sherlock wrócił do pomieszczenia.

-Ja... Dziękuję. To co zrobiłaś... Było miłe– powiedział po chwili. Panowała między nimi dosyć drętwa i niezręczna atmosfera. W odpowiedzi otrzymał jedynie delikatny uśmiech. – Przepraszam, że nie uchroniłem cię przed nią.

- Nie uratujesz całego świata. – Powiedziała delikatnie. Wciąż czuła ogromny ból, który promieniował na całe ciało.

„Miałeś okazję, by to zrobić." – Sherlock słyszał cichy głosik w głowie, który denerwował go za każdym razem, gdy jego emocje brały górę nad nim.

- Zaufałaś mi.

- Ty mi też. – powiedziała i westchnęła. Widziała, jak mężczyzna próbuje znaleźć sobie miejsce. Wciąż stał gdzieś z boku i próbował rozluźnić atmosferę.

- Nie wiem co mam powiedzieć. – powiedział bezradnie.

- Ostatnio stałeś się bardziej ludzki. – stwierdziła, po czym dostrzegła, jak mięśnie detektywa napinają się pod białą koszulą.

- Tylko dla niektórych. – powiedział oschle.

- Nie boisz się, że ktoś to wykorzysta?

- Nauczyłem się z tym żyć, odkąd John stał się dla mnie kimś ważnym. Jest więcej obaw, zagrożeń i wysiłku, by nic mu się nie stało, ale wolę, jak jest tak, niż jak miałoby go w ogóle przy mnie nie być.

- Po raz pierwszy od dawna słyszę od ciebie taki wywód, który jest z serca, a nie rozumu.

- Ja po raz pierwszy jestem w sytuacji, gdy w ciągu jednego dnia tracę zaufanie do jednej osoby i w ciągu jednej doby je odzyskuje.

- Sherlock to nie tak...- zaczęła jednak od razu jej przerwał.

- Po raz pierwszy ktoś tak szybko odzyskał moje zaufanie.

- Sherlock...

- Nie. Vivien. Nie wiem co mam ci powiedzieć. Siedziałem tu trzy dni i myślałem nad tym, a nadal nie wiem jak mam z tobą rozmawiać. – powiedział oschle i spojrzał na nią poważnie. – Ufam ci tak samo jak Johnowi, ale cały czas coś mi nie pasuje. – Dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Mam się wyprowadzić, prawda?

- Tak byłoby najlepiej dla ciebie i dla mnie. – stwierdził i wyszedł z sali zostawiając brunetkę samą.

Jej głowa opadła bez silnie na poduszkę, a oczy wpatrywały się w biały sufit. Stało się to czego bała się najbardziej. Nie chciała odchodzić z Baker Street, ale wiedziała, że jeśli któreś z nich nie będzie czuło się dobrze w towarzystwie drugiego, to oboje będą się jedynie męczyć. Zdawała sobie sprawę, że zaufanie nie wystarczy, a ostatnio ciągle coś się psuło między nimi i nie do końca wiedziała czym to jest spowodowane. Najbardziej niezrozumiałe było dla niej zachowanie mężczyzny, który co chwila zmieniał nastawienie do niej. Jednego dnia był miły, a drugiego oschły. Niby nic nowego, ale tym razem wszystko wyglądało inaczej. Oboje patrzyli na siebie przychylniej z mniejszą krytyką, która pojawiała się najczęściej na początku ich relacji. Rozwiązywanie zagadek i spędzanie czasu razem, było codziennością, którą oboje polubili. Wieczory spędzone na wspólnej muzyce nie były już czymś obcym. Sherlock w pewien sposób uznawał ten rytuał za sposób zrozumienia dziewczyny i okazję do nauczenia jej gry na jego ulubionym instrumencie. Najczęściej, gdy ta zachowywała się dziwnie, była niedostępna, albo całymi dniami błądziła w obłokach, przez co nie dostrzegała najprostszych dowodów. Brał wtedy skrzypce i uczył ją gry na nich. Z czasem brunetka zaczęła grać coraz piękniej, pomimo nielicznych błędów i nieczystych dźwięków. Ich wspólna gra na instrumentach pozwalała mu na rozszyfrowanie uczyć jakie miotały jego współlokatorką. Ta za to w ostatnim czasie przez muzykę jaką grała, wydawała się dla niego być rozchwiana emocjonalnie. Jednego dnia była spokojna, opanowana, a nawet romantyczna, a drugiego smutna albo zła i ponura. Sherlock traktował muzykę jako łącze z Vivien, gdy ta była zamknięta w sobie i nie pozwalała nikomu na wejście do jej świata. Jej ruchy jakie wykonywała na jakimkolwiek instrumencie pozwalały mu czytać z niej jak z otwartej księgi. Podobnie jak w sytuacji z Eurus.

Jej tok myślenia momentami wręcz zaskakiwał detektywa, który był świadkiem jej życia. Bywały dni, gdy rozwiązywała jego zagadki w mig, ale bywały również takie, że próbowała coś rozwiązać, a nawet najprostsza zagadka stanowiła dla niej ogromny problem. Początkowo Holmes zrzucał wszystko na odejście Brunona, jednak w głębi serca czuł, że nie chodziło o niego. 


Vivien leżała w szpitalu kolejny dzień. Odkąd tu trafiła, minęło sześć dni. Codziennie odwiedzał ją Greg, Molly i John. Sherlock zajął się zwykłymi sprawami, chcąc wrócić do codzienności. Nie odwiedzał Vivien, która z dnia na dzień czuła się lepiej fizycznie, jednak jej zdrowie psychiczne podupadało. Pomimo wizyt przyjaciół czuła się samotna i miała do siebie pretensje o to, co wydarzyło się między nią, a detektywem. Próbowała kilka razy skontaktować się z nim, jednak nie odpisał na żadną wiadomość.

- Wiecznie myśląca. Cały czas myślisz nad czymś intensywnie, nawet gdy powinnaś odpoczywać. – usłyszała po chwili znajomy męski głos w sali. – Widać czyją córką jesteś.

- Nie mam ojca, a matka nie żyje. – powiedziała oschle wciąż patrząc tępo w sufit.

- Możesz mi wierzyć, lub nie, ale nie chciałem cię zabić. – powiedział delikatnie i usiadł obok niej. Każde wypowiedziane słowo coraz bardziej drażniło brunetkę. Głos mężczyzny doprowadzał ją do szału, ale robiła wszystko by nie wybuchnąć złością. – Sama kazałaś jej to zrobić. Był tego wart, skoro po takim poświęceniu cię zostawił?

- Przestań wystawiać mnie na próby...- sapnęła.

- Córeczko, to nie próby. Próbuję ci udowodnić, po której stronie jest twoje miejsce.

- Wybrałam poprawną stronę i jej nie zmienię. – prychnęła i mrugnęła kilka razy.

- Tyle razy widziałaś, że nie pasujesz do jego życia.

- Przestań. – warknęła. – Nic nie wiesz. Masz mnie gdzieś. Chcesz wykorzystać mnie, żeby wykończyć Sherlocka. Sprawia ci przyjemność jak widzisz go w takim stanie? – powiedziała już spokojniej z nutką zaciekawienia.

- Nawet nie wiesz jak wielką. Ale nie o to w tym chodzi.

- Skończ chrzanić, Jim. Zakończ te swoje przedstawienie. I tak nikt nie zwróci uwagi na twoje sztuczki. Teraz może jesteś na okładkach gazet, ale pomyślałeś o tym, że za kilka lat nikt o tobie nie będzie pamiętał? Żenujący jest ten twój teatrzyk.

- To po co grasz w nim jedną z głównych ról? – Na to pytanie dziewczyna zmarszczyła brwi. – Co cię w nim trzyma? Przecież jesteś na tyle bystra, że mogłabyś po raz kolejny uciec.

- Za to ty byś mnie do niego znowu wciągnął, by dokończyć to, czego nie skończyłeś ostatnio.

- Sherlock sam idzie w kierunku śmierci, a ty go tam dodatkowo ciągniesz. On jedynie grzecznie się ciebie słucha. Zapamiętaj księżniczko, że jeszcze nie jest za późno.

- Czego ode mnie chcesz? – powiedziała i usiadła na łóżku. Spojrzała na Moriarty'ego. Ten uśmiechał się życzliwie i patrzył na nią jak na obrazek. Po chwili ciszy wyrwał się z zamyślenia i zaczął:

- Wiesz... obserwowałem cię, gdy byłaś mała. Twoja matka wiedziała czyją córką jesteś. Dlatego nazwała cię Vivien. To znaczy żywy. Byłaś takim radosnym dzieckiem. Pełnym życia. Teraz też masz w sobie mnóstwo energii, ale marnujesz ją. Pozwalasz, by ktoś taki jak oni korzystali z niej. Nie widzisz tego, że z dnia na dzień masz co raz mniej energii? Że cały czas martwisz się o kogoś? Że Sherlock mąci ci w głowie? Będąc moją córką, powinnaś umieć panować nad sercem.

- Ty gdy poznałeś moją matkę nie umiałeś nad nim panować, więc nie praw mi kazań.

- Och, gwiazdko... - zaczął łagodnie z uśmiechem na twarzy.

- Daruj sobie te żałosne teksty. – na te słowa spoważniał i warknął:

- Daję ci szansę. Nie jesteś jedyną ważną osobą dla Sherlocka w jego życiu. Mogę zabawić się kosztem kogoś innego. Jak wyciągnie z ciebie całą energię do życia, to powiedz, jak będziesz miała dość. Zniszczę go, nawet gdybyś odeszła i bym ci na to pozwolił. Jeśli tylko uznasz, że masz dość wszystkiego, powiedz. Pozwolę ci odejść i nie będziesz już moją kukiełką. – powiedział i spojrzał na nią. Jego twarz nagle złagodniała. Vivien nie rozumiała, czemu mówi tak prostym językiem. Przecież mógł mówić jak Sherlock, w zagmatwany sposób, zagadkami. Rozmawiał z nią jak ktoś normalny. Po tych słowach wyszedł i zostawił ją samą.

- Jasne. Energia, psia krew. Mam jej nad wyraz dużo przez ciebie. – warknęła po chwili i odczepiła od siebie wszystkie kabelki. Przebrała się w ubrania, które przyniosła jej Molly. Włożyła płaszcz i rzucając przy recepcji:

- Wychodzę na własną odpowiedzialność. – ruszyła przed siebie.

Po kilkunastu minutach spaceru weszła do jakiegoś klubu i usiadła przy barze. Zaraz obok niej pojawił się barman, który od razu polecił jej drinka, a następnie go wykonał. Gdy wypiła kolejnego drinka, wyciągnęła telefon z kieszeni.

„Pomocy" – napisała po polsku i wysłała wiadomość.

Sherlock po szybkim rozszyfrowaniu co znaczy te słowo, napisał do Mycrofta. Ten od razu podał mu lokalizację dziewczyny. Holmes wyszedł z mieszkania i od razu skierował się taksówką w wyznaczone miejsce. Wszedł do budynku, a przy barze zobaczył Vivien z kieliszkiem w ręku.

- Możesz mi powiedzieć, co ty wyczyniasz? – spojrzał na nią.

- Nic. – powiedziała spokojnie. – dwa razy to samo. – powiedziała do barmana, a ten skinął głową. Sherlock usiadł obok niej i patrzył na nią wyczekująco. Gdy barman podał dwa kieliszki z kolorową cieczą, jeden znalazł się przed detektywem.

- Pomocy. – powiedział niezdarnie po polsku i spojrzał na nią zły.

- Będę jej potrzebowała za chwilę. Jestem na lekach, a połączenie z alkoholem, raczej nie jest dobre. – powiedziała chwiejąc się na krzesełku.

- Co ty wyczyniasz...- szepnął i wypił szybko swój trunek, a następnie odebrał kieliszek z ręki dziewczyny i wypił jego zawartość. Vivien patrzyła na niego z przymrużonymi oczami.

- To było moje. – warknęła. – to samo. – powiedziała do kelnera, a ten w mgnieniu oka podał kolejne dwa kieliszki. Patrzyła na niego z przymrużonymi oczami. Holmes wypił je szybko i zabronił podawania kolejnych.

- Vivien... jakie to mocne....- skrzywił się i wstając lekko zachwiał się na nogach. – Dzwonie po Johna, a ty wracasz ze mną do mieszkania.

- Nie. Nie mogę. – powiedziała z pijackim tonem. – Wyprowadzam się. – Holmes zlekceważył jej wyznanie i zadzwonił do przyjaciela, który miał przyjechać jak najszybciej na Baker Street. Sherlock zabrał tam również brunetkę, która po chwili stawiania oporów ruszyła za nim. Gdy byli na Baker Street usiadła w fotelu, wcześniej zdejmując płaszcz.

- Jesteś nie odpowiedzialna.

- I vice versa. – powiedziała zła.

- Ja nie upijam się, gdy jestem na lekach.

- A ja nie upijam się gdy mam pod opieką taką osobę. – uśmiechnęła się sztucznie i mrugnęła kilka razu.

- Czy ty zawsze musisz mnie irytować? – powiedział i oparł się o ścianę, by nie chwiać się na nogach. Vivien wstała z fotela zadziwiająco szybko, nie chwiejąc się przy tym.

- Najwidoczniej tak już mam. – powiedziała i podeszła do niego wolno. – Prawdę mówiąc, to wypiłeś więcej ode mnie. – uśmiechnęła się zwycięsko i przygryzła dolną wargę.

- Stresujesz się. – powiedział od raz. – zawsze ją przygryzasz, gdy się stresujesz.

- Rzadko kiedy mówisz o swoich spostrzeżeniach na mój temat. – Stanęła przed nim i położyła ręce na biodra. - Czemu nie chcesz, żebym tu została?

- Ile wypiłaś?

- Możesz odpowiedzieć na moje pytanie?

- A ty na moje? – ponownie spojrzał na jej usta.

- Szzz. Tu mam oczy. – pokazała mu, a jego wzrok od razu powędrował do ciemnych tęczówek brunetki. Uśmiechnął się pod nosem i podszedł do niej. – Wypiłam dwa kieliszki.

- Specjalnie tak zrobiłaś, żebym ja wypił więcej.

- Łatwiej się z tobą dogadać jak jesteś podpity. – uśmiechnęła się i zaczęła bawić się jego guzikiem od koszuli. – atmosfera w pokoju była gęsta, a Sherlock czekał z zaciekawieniem na rozwój wydarzeń. – Odpowiedz na moje pytanie. – powiedziała powoli.

- Bo za bardzo się do ciebie zbliżyłem. – powiedział cicho czując jej dłonie na swoim torsie. Patrzył przez dłuższą chwilę przed siebie, jednak teraz spojrzał ponownie w oczy Vivien. Stał tuż przed nią przez co ich nosy stykały się ze sobą, gdy spojrzał w dół. Co chwila czuł, jak traci równowagę przez wypity alkohol.

- Boisz się. – powiedziała po chwili wodzenia wzrokiem po jego twarzy.

- Niczego się nie boje.

- Boisz się uczuć. Boisz się, że przestaniesz je kontrolować. – szepnęła.

- Tak? – spojrzał na nią z podniesioną brwią. Poczuł jak cały alkohol wyparowuje z niego w jednej chwili, a zamiast niego nastąpił nagły przypływ pewności siebie.

- Tak. – Vivien uśmiechnęła się szeroko, a wtedy poczuła, jak Sherlock przyciąga ją do siebie jedną ręką, która nagle pojawiła się na jej plecach. Oczy obojga pociemniały, a oddech przyspieszył.

- Sherlock...- Dziewczyna zaczęła powoli, ale nie było jej dane dokończyć, gdyż Holmes delikatnie objął jej usta swoimi. Brunetka wciągnęła głośno powietrze, tak samo jak brunet, który nie czekając na jakikolwiek ruch Vivien powoli zaczął ruszać ustami, muskając te należące do jego współlokatorki. Po chwili ciemnooka poszła w jego ślady i zaczęła odwzajemniać każdy delikatny pocałunek składany na jej ustach przez detektywa. Włożyła palce w jego włosy i delikatnie za nie pociągała, wywołując tym samym cichy pomruk ze strony mężczyzny. Po dłuższej chwili oboje oderwali się od siebie i spojrzeli w swoje oczy.

- Sherlock...- brunetka nie wiedziała co ma ze sobą zrobić.

- Ja... Zobaczę, czy John już jest. – powiedział zdezorientowany i odwrócił się w kierunku drzwi, ale od razu zatrzymał się gwałtownie.

- Jestem. – powiedział Watson, stojąc oparty o futrynę w przejściu ze skrzyżowanymi rękoma.


Cześć wszystkim... W sumie nie wiem co mam tu napisać. Jestem przybita tym co dzieje się w ostatnim czasie na świecie. Przeraża mnie to co dzieje się na Ukrainie. Straszne jest to, że w takich czasach dzieją się takie rzeczy. W historii już nie raz pojawiały się konflikty z przykrymi skutkami i nikt nie wyciągnął z nich wniosków. Wszystko dzieje się tak szybko... Pandemia jeszcze dobrze się nie skończyła, a pojawiło się chyba coś jeszcze gorszego. Coś co również może rozprzestrzenić się na całą Europę lub świat. Już teraz odczuwamy skutki tej wojny, a to dopiero początek. 

Z jednej strony widzę śmierć ludzi, którzy nie chcą walczyć. Robią to, bo muszą. Z drugiej strony widzę jak większa część świata jednoczy się i wspiera się nawzajem. W momencie wybuchu wojny byłam przekonana, że w dwa dni Ukraina zostanie zajęta. Całe szczęście, myliłam się. Na czele Ukrainy stanął niesamowity człowiek, który wspiera tych ludzi jak tylko może i jest z nimi. Obywatele Ukrainy okazali się być niesamowicie silnym, wytrwałym i walecznym narodem. Wzruszające jest również to jak świat reaguje na to co dzieje się przy naszej granicy. Rosji udało się dokonać kilku rzeczy niemożliwych. Przede wszystkim udało im się zjednoczyć ludzi, którzy pomimo innych poglądów, są w stanie stanąć po jednej stronie i pomagać innym. To niesamowite ile pomocy Polacy niosą innym. Pomagają osoby, które często same mają niewiele. W takich momentach bycie Polką/Polakiem to coś więcej. Cieszę się, że jest nas aż tyle. To Ukraina walczy o swoją wolność i być może o naszą, ale my również walczymy z nimi. Może robimy to w mniejszym stopniu, ale robimy co się da i nie możemy poprzestać. Musimy pokazać im, że nie są sami. 

Mam nadzieję, że nie przeżywacie tej sytuacji bardzo drastycznie i trzymacie się jakoś. Na pewno nie jest to łatwe dla każdego z nas, ale razem jesteśmy silniejsi. Miejmy nadzieję, że ten horror skończy się jak najszybciej z jak najlepszymi skutkami. Trzymajcie się! Pamiętajcie, że nie każde informacje są prawdziwe. Nie dajcie bombardować się fałszywymi informacjami, które jedynie mają wywołać w nas strach. Musimy być silni. Do następnego rozdziału. Mam nadzieję, że będę mogła wtedy śmiało napisać same dobre wieści. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro