24.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Sherlock? – Molly patrzyła na niego ze zdziwieniem.

- Ubieraj się. – powiedział stanowczo. – Wychodzimy. – patolog zmarszczyła brwi, ale wykonała polecenie detektywa i z nikłym uśmiechem opuściła mieszkanie. Oboje szli w ciszy całą drogę. Gdy byli na miejscu, Sherlock przepuścił ją w drzwiach, a następnie sam wszedł do środka.

- To nie tak, że miał pan przyjść z Molly? – podszedł do ich stolika mężczyzna, z którym Vivien widziała się po niemiłej sytuacji z kelnerką.

- Nie tym razem.

- Niech mnie pan nie zrozumie, ale Molly...

- Vivien... - poprawił go.

- Molly...

- Vivien do cholery. – Sherlock był na tyle poddenerwowany, że zwykła sprzeczka z mężczyzną podniosła mu ciśnienie jeszcze bardziej niż zwykle.

- Vivien... to porządna i wrażliwa dziewczyna... nie powinien pan jej tego robić. – Nie wnikał, czemu Sherlock nazywał ją innym imieniem. Wiedział o kogo chodzi, ale nie miał zamiaru wtrącać się w ich sprawy.

- Nikt mi nie będzie mówić co mam robić. – warknął i zamówił danie dla Molly i piwo dla siebie.

- Sherlock możesz mi to wyjaśnić? – Po raz pierwszy od dłuższego czasu Molly odezwała się i spojrzała na Holmesa.

- Potrzebuję pomocy. – powiedział szybko i upił łyk piwa.

- Co się dzieje, że pijesz?

- Nie wiem. Problem w tym, że nie wiem. – w jego głowie panował chaos. Toczył wewnętrzną walkę z głosem, który wciąż pojawiał się i znikał. Jego rozum przeplatał się z uczuciami, których było coraz więcej. Irene, John, Vivien... i tak w kółko. Po kilku minutach ciszy postanowił uchylić rąbka tajemnicy i w wielkim streszczeniu powiedzieć Molly co leży mu na sercu.

- Myślę, że tu powinien pomóc ci John, ale jak dla mnie... Sherlock. Musisz zdecydować... Albo kompletnie wyrzekasz się uczuć i nie bawisz się niczyimi uczuciami, albo musisz pogodzić się z tym, że uczucia to coś normalnego. Gdy wybierzesz to drugie, musisz nauczyć się z tym żyć i zastanowić się, kto jest dla ciebie ważniejszy. Irene czy...

- Molly...- warknął. – Nic nie rozumiesz... Nie mogę wyrzec się uczuć! Nie umiem. Przestałem to kontrolować w stu procentach! Dodatkowo... Och Molly... Nic mnie z nikim nie łączy.

- To o co chodzi? – spojrzała na niego, ale wiedziała, że jego stwierdzenie nie jest prawdziwe.

- Nie wiem. Jest coś co sprawia, że muszę dowiedzieć się o Irene wszystkiego, a po chwili dochodzi do zderzenia się ze ścianą i mam przed sobą Vivien. Widzę Irene, ale myślę o Vivien, a ta z kolei zamyka się przede mną coraz bardziej.

- Dziwisz się jej ? – spojrzała na niego. Po raz pierwszy w życiu słyszała od niego wypowiedzi na temat uczuć. Nie był chamski, ani arogancki. Nie próbował docinać, ani drażnić kogoś „byciem sobą". Molly widziała w nim małe dziecko, które zagubiło się w tym zwariowanym świecie.

- Nie wiem co się dzieje... to wszystko mnie przeraża. – powiedział po chwili wpatrywania się w jasną ciecz.

- A powiesz mi chociaż, czemu wybrałeś mnie do zwierzenia się? – spojrzała na niego podejrzliwie, mając gdzieś z tyłu głowy, że to wszystko co aktualnie się dzieje, to jakiś podstęp. Jakiś teatrzyk, w którym nieświadomie gra jakąś rolę. Film, w którym nic nigdy nie jest takie przejrzyste, na jakie się wydaje.

- John uznałby z góry, że się zakochałem i zaczął by mi ciągle o tym mówić, a ja po prostu nie mam na to siły. – westchnął. – Swoją drogą w długich włosach lepiej wyglądałaś. – stwierdził w pewnym momencie, całkowicie poważny. Spojrzał ponownie na dziewczynę, przypatrując się jej z zaciekawienie. – Nie sądziłem, że jesteś zdolna do takich zmian.

- A ja się myliłam, myśląc, że już nie jesteś zwykłym dupkiem. – oburzyła się słysząc ponownie stary styl wypowiedzi Sherlocka.

- Jestem szczery. – powiedział i uśmiechnął się ironicznie. Molly słysząc te słowa i widząc stan Holmesa, po którymś z kolei piwie, napisała do Vivien.

„Jesteś na Baker Street?"

„Jestem u Johna. Coś się stało?"

„Nie. Już nie ważne. Dam radę.

Bawcie się dobrze!"

- W takim razie, musimy poradzić sobie sami. – stwierdziła i wstała od stołu. – Wstawaj, odprowadzę cię do domu.

- Ja jeszcze tu zostaje. – powiedział i spojrzał na puste naczynie.

- Sherlock, ledwo siedzisz.

- Dam radę. – na te słowa Molly jedynie westchnęła.

*W tym samym czasie*

- Hej John. Miło cię widzieć. – przytuliła go i zdjęła ostrożnie płaszcz.

- Loly. – dziewczynka podeszła do niej na czworaka.

- Cześć, księżniczko. – na te słowa maluch klasnął w dłonie, a następnie wyciągnął je do brunetki. – Nie mogę cię dziś wziąć na ręce. – pokazała jej obandażowane dłonie. Dziewczynka wyciągnęła ręce do Johna, ale ten również pokazał jej swoje dłonie w bandażach.

- Ja ją wezmę. – w przedpokoju pokazała się śliczna blondynka, z ciepłym uśmiechem na twarzy. Miała włosy do ramion, a jej zielone oczy podkreślał makijaż. Na twarzy widniało kilka niewielkich zmarszczek.

- Ty musisz być Caroline. – powiedziała Vivien. – Vivien Lopez, miło mi. – podała jej niepewnie dłoń. Przyglądała jej się uważnie.

- Mi również. – blondynka chwyciła jej dłoń najdelikatniej jak umiała, za co Vivien była jej wdzięczna. Wzięła Rosie na ręce i ruszyła do salonu. Brunetka ruszyła z tyłu z Johnem i posłała mu minę pełną uznania. Ten jedynie dźgnął ją łokciem w bok i zaśmiał się delikatnie.

- To opowiedzcie mi trochę o sobie. Długo się znacie? – brunetka usiadła przy stole. Bacznie obserwowała każdy ruch nowo poznanej kobiety.

- W zasadzie to już dwa miesiące. – powiedział John. – Nie chcieliśmy się ujawniać, bo Caroline dopiero niedawno otrzymała rozwód i nie chciała angażować się w nic poważnego, od razu po rozstaniu. – dziewczyn na te słowa uniosła brew ze zdziwienia, jednak nie miała zamiaru negować jego słów i mówić co sama twierdzi na temat nowej kobiety Johna.

- Rozumiem, spokojnie John. Nie przyszłam tu na przesłuchania. – Vivien spojrzała na niego rozbawiona. Mężczyzna zdawał się być zestresowany całym spotkaniem, w przeciwieństwie do Caroline, która z uśmiechem bawiła się z Rosie i przysłuchiwała się rozmowie.

- Caroline wie trochę o tobie i wie czemu Rosie mówi na ciebie Loly. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

- Spokojnie. Mieszkacie razem? – pani detektyw spojrzała na blondynkę.

- Nie. Na razie nie myślimy nawet nad tym. Nie chcemy się spieszyć. – powiedziała kobieta i wzięła malucha do stołu. – Zjemy kolację tak? – Rosie zaśmiała się i klasnęła w rączki. – Mały żarłok.

Kolacja mijała w przyjemnej atmosferze. John opowiadał o przygodach z Sherlockiem. Caroline również opowiedziała o sobie wiele ciekawych rzeczy. Vivien próbowała wyciągnąć z nowo poznanej dziewczyny najdyskretniej jak umiała, najwięcej wiadomości na jej temat. Rosie zasnęła zaraz po zjedzeniu kolacji.

- Vivien, wszystko ok? – John spojrzał na nią z niepokojem.

- Nie wiem, John. Sherlock ostatnio dziwnie się zachowuje. Od sytuacji z Adler nie minęło dużo czasu, a on ciągle chodzi z głową w chmurach. – W tym samym momencie telefon brunetki zabrzęczał na stole. Odblokowała go od razu.

„Jesteś na Baker Street?"

„Jestem u Johna. Coś się stało?"

„Nie. Już nie ważne. Dam radę.

Bawcie się dobrze!"

- Coś nie tak? – Caroline spojrzała na nią zaciekawiona.

- Wszystko dobrze. – stwierdziła, pomimo myśli dotyczących wiadomości od Molly.

- Irene zawsze potrafiła namieszać. – stwierdził John, wracając do tematu.

- To co zrobiła było nieodpowiedzialne. – warknęła blondynka. – I ryzykowne.

- Prawdopodobnie dlatego Sherlock jest w nią tak zapatrzony. – dodał John po chwili. – Od początku była dla niego intrygująca i zaskakiwała go na każdym kroku.

- Często się widują? – brunetka spojrzała ukradkiem na przyjaciela.

- Nie. Od ostatniego spotkania, jedynie smsowali ze sobą. Myślałem, że nie żyje, ale później usłyszałem telefon Sherlocka. Jak on może kontaktować się z kimś, kto był w spisku z Moriartym....- westchnął.

- Słuchajcie, ja będę się zbierała. – Lopez wstała zamyślona i spojrzała na Johna. - To był męczący dzień. – dodała.

- Jasne. Daj znać, jak będziesz na miejscu. – John podszedł i przytulił ją, a zaraz po nim zrobiła to blondynka. Nieśmiało spojrzała na brunetkę i uśmiechnęła się do niej delikatnie.

- Miło było cię poznać. – dodała po chwili na co Vivien uśmiechnęła się ciepło. Gdy John odprowadzał ją do drzwi, szepnął:

- Widzisz w niej coś co powinienem widzieć? – Ciemnooka spojrzała na niego zszokowana. Nie wiedziała jak ma odpowiedzieć na zadane pytanie.

- Od kiedy słuchasz się moich i Sherlocka rad na takie tematy? Z tego co mi wiadomo, nie lubiłeś gdy Sherlock popisywał się i zdradzał czyjeś sekrety przed innymi. – szepnęła tak, by Caroline ich nie usłyszała.

- Chce mieć pewność. – spojrzał na nią błagalnie. – Pewnie wiesz jak wyglądała moja przygoda z Mary.

- Wiem, John. Możesz być o to spokojny. Wszystko będzie dobrze. – szepnęła niepewnie.

- Dziękuję. – powiedział cicho, ale brunetka była myślami już gdzieś daleko. Wyszła bez słowa, otuliła się płaszczem i ruszyła przed siebie. Gdy była już pod drzwiami zaczął padać deszcz, a wiatr zaczął przewracać doniczki na parapetach. Weszła do środka i ruszyła na górę. Weszła do salonu i zdjęła płaszcz. Potarła ramiona dłońmi, by się ogrzać i poszła do kuchni. Wstawiła wodę na herbatę i podeszła do drzwi, które prowadziły do sypialni bruneta.

- Sherlock... Nie powinno mnie tu być. Edward czeka na mnie, a ja siedzę tutaj. – usłyszała zza drzwi. Weszła do środka niepewnie i w ciemności dostrzegła Sherlocka oraz Molly. Kobieta pochylała się nad ciałem mężczyzny, a ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Spojrzała na Vivien z przerażeniem w oczach, a Sherlock podniósł się gwałtownie z łóżka.

- Nie chciałam wam przeszkodzić. – Vivien szepnęła i zamknęła za sobą drzwi. Zamknęła oczy i wciągnęła powietrze. Otarła oczy i niepewnie ruszyła do kuchni. Była roztrzęsiona, zła i smutna. Nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa. Nie do końca docierało do niej to co zobaczyła. Wzięła herbatę z kuchni i ruszyła do swojego pokoju. Gdy już miała wchodzić na schody usłyszała za sobą ciche:

- Vivien...- Molly stała za nią ze zdezorientowaną miną.

- Tak? – brunetka nawet nie odwróciła się do patolog. Bała się. Bała się, że gdy spojrzy w jej oczy, rozpłacze się na dobre.

- Vivien, to nie tak. – szepnęła.

- Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć, Molly. – Lopez stwierdziła bez namysłu. Nie miała siły na słuchanie tłumaczeń.

- Chyba przyszłam nie w porę. – obok pani detektyw na schodach pojawił się nie kto inny jak Irene Adler. Stała jak zawsze dumnie wyprostowana, z głową uniesioną wysoko i uśmiechem na twarzy. Lopez bez słowa ruszyła na górę. Nie miała na nic siły.

- Pogadajcie same ze sobą. Ustalcie wszystko co chcecie. Ja się nie wtrącam. – rzuciła przez ramie i ruszyła na górę. Przed wejściem do pokoju spojrzała na Molly. Ta stała wpatrzona w nią z przerażeniem i smutkiem. Vivien uśmiechnęła się do niej delikatnie i zamknęła drzwi za sobą. Oparła się o drzwi i zjechała ciałem na dół tak, że teraz siedziała na podłodze i opierała się o drzwi.

- Jesteś naiwną kretynką, Vivien. – szepnęła do siebie. – Musisz wziąć się w garść. On czeka, aż staniesz się słaba. Chce tego. – rozpłakała się na dobre. Czuła ból i ciężar na sercu. Wciąż miała przed oczami widok z sypialni Holmesa. Po chwili pojawiał się widok Sherlocka z Irene, a zaraz po tym przypomniała sobie chwile spędzone z detektywem. Ich pierwszą wspólna sprawę. Szczere rozmowy. Pierwszy raz gdy przytuliła się do bruneta. Ich pocałunek. Wszystko to zaburzały dwie kobiety, które prawdopodobnie toczyły ze sobą bitwę na spojrzenia.

- Po co ci to było... Mogłaś wybrać jakikolwiek inny kraj... - warknęła na samą siebie co chwila pociągając nosem. Wyciągnęła z szafki obok paczkę papierosów i zapaliła jednego. – Pokochałaś kogoś... - nie potrafiła dokończyć.

- Kogo? – usłyszała po chwili i spojrzała w kierunku okna. Przetarła oczy z łez, które rozmazywały jej obraz. Patrzyła na mężczyznę i nie wiedziała co zrobić.

- Po co tu przyszedłeś?

- Mówiłem ci, że cię wykończą. – podszedł do niej. – Wbrew pozorom martwię się o ciebie. – powiedział z uśmiechem na twarzy.

- Wynoś się stąd. – syknęła i po raz kolejny zaciągnęła się dymem nikotynowym.

- Przyszedłem po ciebie. – powiedział i kucnął obok niej. Usiadł na podłodze i oparł się o ścianę, tak samo jak brunetka o drzwi. – Masz mętlik w głowie, hm? Holmes wodzi cię za nos. Raz jest oschły, a później przytula i współczuje. Teraz okazuje się, że są jeszcze dwie inne, a ty cierpisz, bo najwidoczniej nic nie znaczyłaś. A patrz teraz. – powiedział i wyciągnął telefon z kieszeni, po czym napisał na nim wiadomość, wysłał ją, a następnie pokazał dziewczynie.

„Już za późno."

- Jest pijany, wiedziałaś? – na to pytanie brunetka pokręciła przecząco głową. Po chwili usłyszała jak ktoś trzaska drzwiami na dole, a później biegnie na górę.

- Vivien! – przy drzwiach usłyszała głos Sherlocka.

- Słyszysz te przerażenie w jego głosie? – Jim spojrzał na nią ze spokojem. Po chwili zaczął się śmiać.– Nawet będąc pijanym, jest w stanie zebrać siły i próbować cię uratować. – powiedział z niedowierzaniem. - Teraz masz jeszcze większy mętlik, prawda? – uśmiechnął się do niej i po chwili zniknął za oknem.

- Vivien! Otwórz te drzwi. – Holmes uderzał w drzwi i szarpał za klamkę. Brunetka wstała powoli. Czuła się bezsilnie. Najmniejszy ruch kosztował ją krocie. Oparła głowę o ścianę, wzięła głęboki wdech i wyprostowała się delikatnie. Otworzyła drzwi i stanęła w nich, opierając się o futrynę. Spojrzała lekko do góry. Widziała detektywa z rozczochranymi włosami i podkrążonymi oczami. Oddychał ciężko, a jego ręce trzęsły się delikatnie.

- Coś się stało? – odezwała się po chwili patrząc w jego oczy i starając się brzmieć jak najbardziej normalnie.

- Molly... znaczy...- przetarł oczy. – Vivien... jesteś tu sama? – brunetka spojrzała na pusty pokój, który idealnie odzwierciedlał jej położenie. Pustka. Niby wszystko było na swoim miejscu, ale coś zakłócało ten spokój. Otwarte okno. Ale co ono oznaczało? Nie wiedziała.

- Tak. – stwierdziła po chwili i bez słowa zamknęła drzwi. Ruszyła powoli na łóżko, gdzie otuliła się kołdrą, zapaliła kolejnego papierosa i ponownie rozpłakała się, tym razem tak, by nikt jej nie usłyszał. Nie wiedziała czy płacze tym razem z powodu Sherlocka, czy bezsilności jaka ją owładnęła.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro