26.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sherlock w tym czasie rozwiązał kolejną sprawę, która pomimo rozwiązania jej wciąż nie dawała mu spokoju.

„Nie zgadza się, hm?"

Ten SMS sprawił, że poczuł dreszcz na plecach.

„Już za późno. Nic nie zrobisz."

Kolejna wiadomość sprawiła, że wstał gwałtownie i bez dłuższego namysłu opuścił budynek.

„Jeśli chcesz ją jeszcze zobaczyć, to zostań w mieszkaniu"

Brunet widząc to rozejrzał się wokół siebie. Wrócił niepewnie do salonu i usiadł w swoim fotelu. Zamknął się w Pałacu Pamięci. Próbował ułożyć sobie wszystko w jedną całość. Wiedział, że Jim prawdopodobnie właśnie dziś będzie chciał pokazać swoje sztuczki. Nie mógł jednak nic zrobić. Dopiero teraz do niego dotarło, że jest bezradny, a brunetka jest gdzieś sama w wielkim mieście.

Ocknął się i spojrzał na zegar. Dochodziła godzina siódma. Zaraz po tym spojrzał na kalendarz. Dziewiętnasty listopada. Widząc tą datę podniósł się wściekły. Rozczochrał swoje włosy, wyciągnął pistolet i strzelił kilka razy do ściany.

- Sherlocku, mógłbyś się z tym wstrzymać? – do salonu weszła pani Hudson. – Oglądam serial.

- Niech sobie pani ogląda, a Vivien najprawdopodobniej walczy o życie. Gdzieś... Nie wiem gdzie! – krzyknął.

- Sherlock, gdzie jest Vivien? – do pokoju weszła zestresowana Molly. – Umówiłyśmy się, że dziś porozmawiamy.

- Nie ma jej. Nie wiem gdzie jest. Nic nie wiem! – zaczął krążyć nerwowo po pokoju. – Nie mogę jej nawet pomóc, bo ją zabiją.

- Kto?! – krzyknęły kobiety, patrząc na siebie przerażone.

- Moriarty. W jej własne urodziny...

- Upiekłam dla niej ciasto i kupiłam jej szalik. – szepnęła pani Hudson i usiadła zrozpaczona na kanapę.

- Pamiętała pani?! Czemu mi pani nie przypomniała?! – Sherlock wrzasnął.

- O takich rzeczach się pamięta. – powiedziała oburzona i spojrzała na Molly. – Jak mogliście?

- Co się dzieje? – na Baker Street dołączył John z Gregiem.

- To wasza przyjaciółka... Jak mogliście nie pamiętać o jej urodzinach? – pani Hudson złapała się za serce. – A teraz może jej się coś stać...

- Sherlock, co się dzieje? – Zapytał zaniepokojony Greg.

- Nie wiem. Vivien zniknęła, a ja dostałem wiadomość, że jeśli opuszczę Baker Street, ona zginie. – warknął Holmes i ponownie usiadł w fotelu.

- My dostaliśmy wiadomość od nieznanego numeru, żebyśmy tu przyjechali. – powiedział John i spojrzał na panią Hudson. Przyniósł jej leki i od razu je podał.

- „Przedstawienie pora zacząć" – przeczytała Molly, wpatrując się w swój telefon, który zawibrował przed chwilą.

- Dostałem to samo. – dodał Greg.

- Ja też. – powiedział John.

- John, gdzie Rosie? – Molly spojrzała na niego.

- Z nianią. – powiedział szybko, a w jego oczach pojawiło się jeszcze większe przerażenie. W tym momencie wszystkie światła zgasły, jednak po chwili ponownie zaświeciły się. Włączyły się również telefony wszystkich osób z salonu. Z dołu dało się usłyszeć podgłoszony za mocno telewizor, który do tej pory grał na tyle cicho, że nie było go słychać w aktualnym pomieszczeniu. Wszyscy zeszli na dół i przypatrywali się urządzeniu, który tak jak telefony, zmieniał sam z siebie obraz i dźwięk. Po kilku sekundach obraz zatrzymał się, a przed nimi pojawiła się sylwetka mężczyzny odwróconego do nich tyłem, na białym, jaskrawym tle.

- Tęskniliście? – mężczyzna odezwał się i odwrócił się w ich stronę. – Zastanawiacie się kim był człowiek, który się zabił na dachu szpitala? Och Sherlocku, twoja teoria była prawidłowa. To mój syn. Dziwne, że dał się przerobić na własnego ojca. Ale przecież czego nie robi się dla rodziny? – powiedział zadowolony z siebie. – Nie wiedział biedaczek, że był adoptowany. Robił wszystko o co go poprosiłem. – powiedział dumnie. – Pewnie zastanawiacie się po co was tu zebrałem, prawda? Otóż... to jest odpowiedź na to pytanie. – odkręcił kamerę tak, że była ona skierowana w innym kierunku. Wszystkim ukazała się śliczna brunetka, związana na krześle. Była nieprzytomna, a z jej łuku brwiowego delikatnie sączyła się krew. Siedziała z pochyloną twarzą do przodu.

- Piękna prawda? Jej twarz... tak delikatna...- zachwycał się niczym najpiękniejszym obrazem na świecie. – Oczy... jest tak samo piękna jak jej mama. Była piękną kobietą, ale i materialistką, a to ją niszczyło. Ona jest inna. – w ekranie pojawił się Jim zapatrzony w brunetkę. – I pomyśleć, że wszystko potoczyło się pomyślnie dla mnie. – Sherlock patrzył z niedowierzaniem na ekran. Analizował każdy szczegół. Widział Vivien, Jima, biały pokój. Widział również drzwi po lewej stronie pomieszczenia, które również były białe. Po prawej stronie widniały duże drzwi, najprawdopodobniej były wykonane z lustra weneckiego. Nie mógł jednak na razie dostrzec co było za nimi.

- Sherlocku... Widzisz? Do tego doprowadziłeś. Tak ty. – powiedział spokojnie. – Dałem jej opcję. Albo odchodzi od was i ma szansę na lepsze życie. Na spokój, bez ciągłego cierpienia spowodowanego nieodwzajemnionymi uczuciami. Ale jak widzisz... wybrała drugą opcję. Powiedziała, że nie zrezygnuje z miłość, Sherlocku. – zrobił teatralną, zdziwioną minę i stanął tak, że zasłaniał swoim ciałem Vivien. – Dobrze słyszysz. Miłość. Boisz się tego słowa, prawda?

- Dobrze się bawisz? – Jim słysząc to odwrócił się do dziewczyny.

– Dopiero zaczynam. – powiedział z lekkim zastanowieniem w głosie. – Wygodnie ci tam, córeczko?

- Jak widać, da się spać. – prychnęła. Wtedy też Jim podszedł do niej i rozwiązał sznur, który wiązał jej dłonie. Zaraz po tym odwiązał każdą nogę brunetki, która była przywiązana do nóżki drewnianego krzesełka.

- Jak zapewne się domyślacie... wszyscy na razie muszą zostać na swoich miejscach. Wy. – odwrócił się do kamery. – Jeśli spróbujecie opuścić mieszkanie... Sherlock... wiesz jak to się skończy prawda? – Sherlock słysząc to mruknął jedynie coś pod nosem. – Porozmawiajmy! Jak ja dawno nie mogłem z nikim porozmawiać szczerze... - zmienił minę na zasmuconą. Wziął drugie krzesło, które było poza zasięgiem kamery. Wszyscy w mieszkaniu obserwowali to co dzieje się wokół Vivien.

- Jim skończ już to...- brunetka odezwała się po chwili. Brzmiała na znudzoną, jednak tak naprawdę, była po prostu zmęczona i nie miała siły.

- Widzisz Vivien... jesteś tak wypruta z sił, że już nie chcesz nawet tu siedzieć. Powiedzmy sobie szczerze. – poprawił krzesełko i usiadł na nim tak, że siedział twarzą w twarz z dziewczyną. Oboje siedzieli bokiem do kamery. – Nie wiesz co ze sobą zrobić. Jesteś wykończona. A wszystko przez nich. – kiwnął głową na kamerę. – Czemu tak bardzo ci na nich zależy, hm? – ciemnooka patrzyła na niego z pokerową twarzą. – Zobacz ile cię to kosztuje... Pomyśl, czy było warto? – w każdym wypowiedzianym słowie słyszeli kpinę. Dopiero po chwili głos zabrała Vivien.

- Było warto. – powiedziała pewna siebie i kiwnęła głową. Na te słowa każdy, kto oglądał całe zdarzenie w telewizorze, uśmiechnął się. Każdy z wyjątkiem Holmesa. Pomimo napiętej atmosfery i strachu jaki panował na Baker Street, większość osób starała się odwrócić swoją uwagę od przykrych myśli.

- Sherlock zrób coś...- Molly szarpnęła ramię detektywa.

- Nic nie możemy zrobić...- westchnął. – wszystko jest w jej rękach. Jej życie i nasze też. – usiadł w fotelu. Wydawał się być spokojny i opanowany. W środku jednak miotało nim tysiące myśli i uczuć, których nie potrafił stłumić. Złożył dłonie w piramidę i uważnie przyglądał się wydarzeniom z telewizora.

- Było warto dla kogoś, dla kogo nic nie znaczyłaś? – spojrzał na nią rozbawiony. Próbował tym samym rozdrażnić dziewczynę i wyprowadzić ją z równowagi, jednak ona siedziała spokojnie. W gruncie rzeczy, wszystko było jej już obojętne. Pogodziła się ze wszystkim co ją spotkało. Nie miała zamiaru tego ukrywać.

- Jeśli miałabym wybrać między ostatnimi pięcioma miesiącami życia w gronie osób, które są dla mnie ważne, a kimś kogo nie znam, lub sama... wybrałabym to pierwsze bez zawahania. – spojrzała na niego i wyprostowała się na krześle. – Gdybyś powiedział mi wcześniej, że zostało mi pięć miesięcy życia i mogę zadecydować: przeżyć to wszystko jeszcze raz czy zrezygnować z takiego życia i postąpić inaczej, wybrałabym to pierwsze. Dałabym wszystko, by móc przeżyć to wszystko jeszcze raz. – uśmiechnęła się ciepło, jednak po chwili na krzesełku siedziała znowu ta sama, ponura osoba.

- Przypominam, że ty dla nich nic nie znaczyłaś.

- Ale po kilkunastu latach życia w samotności udało mi się znaleźć gromadkę osób, które pozwoliły mi poczuć rodzinne ciepło. A to właśnie tego szukałam przez cały czas.

- Szukałaś miłości! Domu! Rodziny! – krzyknął nagle.

- I to znalazłam. – odparła ze stoickim spokojem.

- Nikt cię nie kocha. – wycedził przez zęby i pochylił się na krześle do przodu.

- Ale ja pokochałam ich wszystkich. - również pochyliła się przed siebie.

- Czemu uważasz, że to koniec? – prychnął po chwili.

- Oboje wiemy jak to się skończy...

- Wiesz co najbardziej lubię? – na to pytanie dziewczyna uniosła brew. – Przedstawienie, a wiesz co robi największe wrażenie na przedstawieniu? – siedziała i patrzyła na niego z takim samym wyrazem twarz. – Coś co wywołuje najwięcej emocji. Bum! – krzyknął i machnął dłońmi w powietrze.

- To też przewidziałam. – uśmiechnęła się do niego delikatnie. – Zakończmy ten dialog. I tak prowadzi donikąd.

- Nic nie dzieje się bez powodu, Vivien. – stwierdził. – Powiedz mi, co takiego urzekło cię w tym starym detektywie. – prychnął i pochylił się jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe.

- Tego nie dowiemy się oboje. –szepnęła i również pochyliła się jeszcze bardziej. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Oni oboje są dziwni. Działają sobie na nerwy jak tylko mogą.– stwierdziła wystraszona pani Hudson.

- Pani Hudson! – Molly uniosła głos oburzona. – To że są rodziną, nie znaczy, że są tacy sami. Proszę jej do niego nie porównywać.

- Widać, że rodzina. – staruszka dodała po chwili, nie zwracając uwagi na upomnienia Molly.

- Niech się pani zamknie! – za plecami usłyszeli Mycrofta, który również przyglądał się wydarzeniu od dłuższego czasu.

- Mycroft! Nie takim tonem! – krzyknął Sherlock. - Faktycznie niech się pani zamknie!

- Od kiedy tu jesteś? – zapytał roztrzęsiony Greg.

- Od jakichś piętnastu minut. Dziwne, że go nie zobaczyliście. – Sherlock prychnął i wrócił wzrokiem do telewizora. – Jak tu jesteś, to raczej już stąd nie wyjdziesz przez najbliższą godzinę. – powiedział po chwili. Na te słowa Mycroft jedynie prychnął i zbliżył się do telewizora.

- Pozwól, że umilę ci czas. Chciałbym się tobą nacieszyć, póki mam możliwość i Sherlock nam w tym nie przeszkadza. Co wolisz? Najpierw dowiedzieć się co zaplanowałem, czy porozmawiać ze mną?

- Niech zgadnę... mam wybrać, albo te drzwi. – pokazała na białe, metalowe drzwi znajdujące się przed nią. – Albo te za mną. Haczyk? Za tymi za mną czeka mnie śmierć, a za tymi przede mną czeka mnie wolność, ale zabijesz każdego kto jest w moim mieszkaniu, tak?

- Trafne spostrzeżenie. Oprócz tego, że są oni w mieszkaniu Pani Hudson.– stwierdził i wyprostował się na krześle. – A teraz pomogę dokonać ci wyboru. Pozwól, że dam ci chwilę na przypomnienie sobie wszystkich cudownych chwil z Baker Street. – powiedział, a w pomieszczeniu zapadła cisza. Również w mieszkaniu pani Hudson zapadła cisza. Każdy siedział i nie do końca wiedział co ma ze sobą zrobić. Wszyscy siedzieli zamyśleni. Dopiero teraz uświadomili sobie, że być może widzą Vivien ostatni raz. Zrozumieli, że jeśli dziewczyna ich uratuje, to odejdzie od nich ze świadomością, że każdy z nich jest na nią zły. Wpatrywali się w nią przez cały ten czas. Ona za to siedziała na krzesełku spokojna, uśmiechnięta i zamyślona. Cały czas miała przed sobą wspomnienia związane z każdym z przyjaciół.

- Dosyć tego dobrego. A teraz ja przypomnę ci ostatnią sytuację jaka miała miejsce z każdym z nich. – wstał z krzesełka i podszedł do brunetki. Chwycił jej podbródek i uniósł tak, by ta spojrzała w jego oczy. – Od kogo by tu zacząć? – wpatrywał się w jej oczy przez dłuższą chwilę. – Greg Lestrade. – powiedział zadowolony. – Policjant i twój, jak to twierdzisz, przyjaciel. To z nim najszybciej nawiązałaś jakąś relację. – wpatrywał się w nią z uśmiechem. – Szok w twoich oczach jest prawie niewidoczny, Vivien. Prawie. Odpowiadając na twoje pytanie, które wciąż krąży w twojej głowie... tak, obserwowałem cię cały tan czas. Łącznie z czasami przed przylotem do Londynu. Wracając. – ożywił się i podszedł do kamery. – Widzisz, teraz ty jesteś tu, a on patrzy na ciebie w telewizorze. Raz zdarzyło się nawet, że prawie zginął przez ciebie. A on wciąż był przy tobie. Nie pomyślałaś, że robi to, byś pomagała mu przy rozwiązywaniu spraw? Przecież jego przełożeni nie mają o tobie pojęcia. Wszystkie wynagrodzenia za trud i pracę, dostaje on. Im dłużej przy nim byłaś, tym więcej dostawał. Teraz się tobą znudził, Vivien. Mycroft może i podpisał z tobą umowę, ale oboje wiemy na jakich zasadach działa. Greg nie miał nic do gadania, skoro podpisałaś umowę z głowa brytyjskiego rządu. Taki z niego przyjaciel, że nie miał w ostatnich dniach czasu nawet na kawę z tobą. Myślał, że nie zostawisz go, nawet gdy on będzie cię unikał. Błąd. – odwrócił się w kierunku ciemnookiej. – Tak nie robią przyjaciele. Widzisz? Wykorzystywał cię.

- Co on wyprawia?! – Greg słysząc te słowa krzyknął w stronę telewizora. Czuł się okropnie. Oczywiście słowa Jima na temat wykorzystywania brunetki były nieprawdą, jednak wiedział, że zawiódł w ostatnim czasie jako przyjaciel. Przypomniał sobie ostatnią rozmowę telefoniczną z dziewczyną. Zbył ją najszybciej jak mógł, a ona brzmiała tak smutno... Teraz chciał coś zrobić. Pomóc jej. Przeprosić ją. Nie mógł. Jeśli zrobiłby coś nie po myśli Moriarty'ego, zabiłby wszystkich.

- A teraz, gdy potrzebowałaś jego wsparcia... Nie ma go. Nie było go przy tobie, gdy potrzebowałaś się komuś wyżalić. Ty byłaś przy nim za każdym razem, gdy cierpiał przez Mycrofta, a teraz nawet nie raczył ci powiedzieć, że znowu coś między nimi jest. – na te słowa wszyscy spojrzeli zszokowani na Mycrofta i Grega. Ci za to uciekali spojrzeniem gdzie tylko mogli.

- Najwidoczniej nie czuł potrzeby podzielenia się tą informacją z innymi. – stwierdziła i również wstała z krzesełka. Te słowa spadły na Grega jak kubeł zimnej wody. Przecież cały czas zwierzał się jej z problemów sercowych, a ona była przy nim nawet, gdy on irytował każdego wokół. Mówili sobie o wielu sekretach, a teraz gdy wszystko w jego życiu zaczęło się układać, on zaczął ukrywać to przed najbliższą dotąd dla niego osobą.

- Teraz zastanówmy się nad Johnem. John Watson. Jakoś nie przepadałem za tobą od początku. – stwierdził, patrząc się w kamerę. – Najpierw byłeś mi potrzebny, później mnie irytowałeś, później znowu byłeś mi potrzebny. A wszystko by pograć z Sherlockiem Holmesem. Teraz pojawiasz się po raz kolejny. Tym razem tylko mnie irytujesz. Ranisz moją córkę. – podszedł bliżej kamery. – Wiesz, że ona wiedziała o tym, że Caroline jest oszustką? Ale nie mogła ci powiedzieć, bo Caroline by cię zabiła. Vivien wiedziała, że wszystko co dzieje się wokół was jest zaplanowane. Co prawda, wiedziała to podświadomie i dopiero niedawno do niej dotarło co to wszystko tak naprawdę znaczy, ale wiedziała, że Rosi i ty jesteście w niebezpieczeństwie. Caroline była jedną z moich znajomych, których Sherlock nie zdołał znaleźć po swoim zniknięciu. Tak więc widzisz, John. Vivien tak naprawdę starała się uratować ciebie i Rosie, bo wiedziała, że gdybyś zaczął od niej uciekać, zrobiłoby się nieprzyjemnie.

- A ja na nią nawrzeszczałem, że jedynie namieszała niepotrzebnie w naszym życiu...- John szepnął ledwo słyszalnie i spuścił głowę. Czuł ciężar na sercu. Miał żal do samego siebie. Był w takiej samej sytuacji jak Greg. Chciał jej jakoś pomóc i móc ją przeprosić. Chciał uświadomić Lopez, że wcale nie jest dla niego mało znacząca.

- Kolej na naszą cudowną Molly. Pamiętam, jak broniłaś mnie przed Sherlockiem, gdy mnie z nim poznałaś. Twoje starania, by cię dostrzegł – coś pięknego. Później usilne próby zapomnienia o uczuciu jakim go darzyłaś. Ale powiem ci, że podziwiam, że ci się chciało. Z tyloma mężczyznami spotykałaś się by o nim zapomnieć... Aż tu nagle pojawiła się nasza cudowna Vivien i swoimi wywodami na temat miłości, pomogła ci o nim zapomnieć, a nawet znaleźć kogoś innego. – Podszedł do Vivien i pogładził jej ramię. Ta za to stała cały czas i patrzyła się przed siebie. Nie odzywała się. Stała nieruchomo. Czuła się bezradnie. Chciała wrócić do mieszkania, usiąść w fotelu, móc posłuchać gry na skrzypcach. Teraz wiedziała, że na wszystko może być za późno. Jedyne co podtrzymywało ją na duchu, to fakt, że każdy, kto siedzi teraz przed telewizorem i ją widzi, ma większe szanse na przeżycie niż ona sama. Wsłuchiwała się w każde słowo wypowiedziane przez jej ojca. Wypierała z siebie wszystko to co powiedział. Starała się odrzucić wszystko o co posądzał jej przyjaciół. Bo byli nimi. Dla niej zawsze byli i będą przyjaciółmi, nawet gdy oni jej tak nie traktowali. Vivien nawet nie zorientowała się, że Jim zasiał w niej zwątpienie. Już nie miała pewności, czy ona też była dla nich tak ważna jak oni dla niej. Miała jeszcze więcej pytań w głowie niż zazwyczaj.

- Vivien tak wiele dla ciebie zrobiła, a ty odpłacasz się jej w taki sposób. Cóż za niesamowite podobieństwo między wami. Najpierw ty zakochujesz się w Sherlocku, później ona pomaga ci się z niego wyleczyć. Z czasem Vivien sama staje się ofiarą miłości, a ty odbierasz jej wszelkie nadzieje na zbliżenie się do Sherlocka. Wiesz czemu? Bo ona nigdy nie odebrałaby tobie, jako przyjaciółce, kogoś kogo kochasz. Wolałaby sama cierpieć, niż pozwolić na cierpienie twoje i Sherlocka. Do jego sytuacji uczuciowej za chwilę dojdziemy, ale ty? – wciąż patrzył z rozbawieniem do kamery. – Ty jako jej przyjaciółka sprawiłaś, że ona nawet nie starałby się o Sherlocka. Nie mogłaby pozwolić na twoje cierpienie, w porównaniu do ciebie. Postanowiłaś odebrać jej kogoś kogo pokochała.

- O czym on mówi!? Czemu on cały czas wszystko przekręca?! Kłamca! – oburzyła się Molly.

- Chociaż z drugiej strony jej szanse na zdobycie jego serduszka i tak były nikłe. Tak przynajmniej twierdzi Sherlock, prawda Holmes?

- Jim. – w końcu Vivien postanowiła odezwać się. – Zakończmy już to.

- Ależ słońce, ja dopiero się rozkręcam. Nie ma w tym co robię żadnych zagadek. Nie ma nie wyjaśnionych sytuacji. – Patrzył na nią zadowolony. – A jak są, wyjaśniam je. Myślałem, że ucieszysz się, że pozwalam ci na wyjaśnienie wszystkich swoich niewyjaśnionych spraw, zanim ktoś zginie. – powiedział ironicznie i zaczął chodzić wokół brunetki. – Jesteś taka sama jak Sherlock, wiesz? Prawie niczym nie różnisz się od niego. No... może kilka aspektów jest podobnych, ale mało kto zwraca na to uwagę. Nawet nie wiesz jak bardzo widać twoje starania, gdy zaprzeczasz, że nie jesteś do niego podobna. Jesteś prawie identyczna. – spojrzał w kamerę i uśmiechnął się zwycięsko. – Powiedzmy sobie szczerze. Sherlock jest kimś, kogo pokochałaś w kilka tygodni. Pokochałaś go, a przecież tak bardzo irytował cię na każdym kroku. Początkowo unikałaś go nawet jak tylko mogłaś. Czemu Vivien? Czemu akurat on? – odwrócił się do niej i spojrzał na nią zrezygnowany. Wtedy dziewczyna podeszła do niego i spojrzała mu prosto w oczy.

- A czemu ty pokochałeś moją matkę, hm? – cały czas patrzyła w jego oczy w ten sam przenikliwy sposób. Zanim otrzymała jakąkolwiek odpowiedź, odparła. – Ahhhh. No tak. Nadal ją kochasz. Nie potrafisz sobie wybaczyć, że pozwoliłeś jej odejść.

- Nie prawda. – odpowiedział prawie od razu.

- Prawda. – powiedziała i uśmiechnęła się zwycięsko. – Nie wiesz czemu ją pokochałeś. Tak samo jak ja nie wiem, czemu pokochałam Sherlocka. – zbliżyła się do niego. – Nie mam już zamiaru tego ukrywać. Może i ja dla niego...

- Ty dla niego nic nie znaczysz. – Moriarty przerwał jej i posłał jaj sarkastyczne, współczujące spojrzenie. – Pamiętasz moment, gdy cię pocałował? Albo wieczory, gdy zasypiałaś przy nim. – Ponownie zaczął krążyć wokół Vivien. Na Baker Street wszyscy patrzyli na Sherlocka z szokiem i współczuciem wymalowanym na twarzy. – A może sytuacje, w których słyszałaś od niego miłe słowa? A pamiętasz, gdy przytulił cię po raz pierwszy? Przykre, że przytulił cię tylko kilka razy. – zaśmiał się przez chwilę. Vivien za to usiadła ponownie na krześle. – Zobacz jak bardzo myliłaś się co do niego. Był w stanie pocałować cię, przytulać, pocieszać, a później zmieszać cię z błotem. Cały czas twierdzi, że nie ma uczuć, prawda? To czemu ty, Molly i Irene tak mieszacie w jego głowie, hm? Oboje jesteście pełni sprzeczności. Jak można kochać kogoś tak oschłego?

- Przestań już mnie męczyć. – szepnęła i schowała twarz w dłonie.

- Próbuję uświadomić ci ile wycierpiałaś przez nich. A w szczególności przez Holmesa! – krzyknął. – Nigdy nie był ciebie wart! Nigdy nie doceniał twoich starań i poświęceń! Nie widzisz tego!?

- A ty nie widzisz tego, że nie obchodzi mnie to czy ja jestem dla niego ważna?! – wstała i krzyknęła na niego. – Nie widzisz, że ty też mnie wykończyłeś?! Ile nocy nie przespałam przez ciebie!? Nie spałam, bo martwiłam się o nich! Bo planowałeś skrzywdzić kogoś, kto jest dla mnie ważny? Może i dla nikogo z nich nie jestem ważna! Ale wiem jedno. – tym razem ściszyła głos i syknęła przez zęby. – Będę ich chroniła jak tylko będę mogła.

- W takim razie czemu nigdy nie powiedziałaś im ile dla ciebie znaczą? Czemu Sherlock nigdy nie usłyszał tego pospolitego i banalnego „Kocham cię"? – Zrobił cudzysłów nad ostatnimi słowami.

- Bo tchórzyłam. – szepnęła i opuściła głowę. – Bo bałam się...

- Bo bałaś się, że cię odrzuci, odtrąci i wyśmieje. Przecież nawet najmniejszy twój błąd był okazją dla niego do skompromitowania cię.

- Bałam się, że nie usłyszę tego samego. Cały czas szukałam kogoś, kto zatroszczy się o mnie i pokocha mnie taką jaką jestem. Cały czas łudziłam się, że może z czasem Sherlock odwzajemni to co czuję, ale później... Później przychodziło zderzenie z rzeczywistością i rozumiałam, że są osoby, które mają większe szanse niż ja. Nigdy nie pozwoliłabym, by coś mu się stało. – po jej policzkach spłynęły dwie łzy. Podniosła powoli głowę i spojrzała w kamerę. Uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała spokojnie. – Nie mam zamiaru nikogo okłamywać. Nie chcę niczego ukrywać. Każdy z was jest dla mnie naprawdę ważny. Jest jakaś cząstka mnie, która należy do każdego z was. Nie mam siły... siły i prawdopodobnie czasu, by zwlekać z tym dłużej. – wzięła głęboki, drżący wdech. Wciąż patrzyła w kamerę, jednak teraz na jej twarzy nie było widać spokoju. Była zła, smutna i jednocześnie wesoła. – Nie wiem tak naprawdę, ile ja dla was znaczę, ale wiem, że te kilka ostatnich miesięcy, to najlepszy czas w moim życiu. Nie będę teraz prawiła kazań i wywodów... nie ma na to czasu i nie wiem czy jest sens. Wiem, że gdyby ktoś na ulicy zapytał mnie, czy jest gdzieś na świecie miejsce, które mogę nazwać domem... odpowiedziałabym, że jest to Baker Street 221 B, mieszkanie gdzie spędzałam czas z każdym z was. Mogłabym mówić godzinami o tym ile dla mnie znaczycie. Mogłabym wspominać każdą chwilę z wami, ale nie wiem czy jest sens. Nie chcę, żeby teraz ktoś z was siedział i smucił się przez to co ma nadejść. Najwidoczniej tak miało być. – Uśmiechnęła się do nich ciepło. Każdy w mieszkaniu wsłuchiwał się w jej wypowiedź. Gdy tylko brunetka zaczęła mówić o tym, jak ważni są dla niej, Molly rozpłakała się na dobre. John przytulił ją do siebie, jednak sam walczył ze łzami, które napłynęły mu do oczu. Greg siedział wpatrzony w ekran, jakby nic do niego nie docierało. Nie potrafił wybaczyć sobie, że nie poświęcał jej wystarczająco dużo czasu. Nie docierało do niego, że za chwile może ją stracić. Mycroft stał za nim i pocierał jego ramiona, chcąc dać mu jakiekolwiek wsparcie. Pani Hudson za to przechodziła najprawdopodobniej kolejne załamanie i piła kolejny kubek ziółek na uspokojenie, marnując przy okazji kolejne opakowanie chusteczek.

W najgorszym stanie jednak był Sherlock. Co prawda z zewnątrz wyglądał na lekko poddenerwowanego, smutnego, a nawet zszokowanego, jednak w głębi duszy czuł się okropnie. Czuł jak wszystko się sypie. Cały czas miał wrażenie, ze traci grunt pod nogami. Każde zdanie Vivien o tym, jak ważni dla niej są trafiało do niego z coraz większą siłą. Każde jej słowo skierowane do niego było jak pocisk z pistoletu. Przeszywało go na wylot i bolało niemiłosiernie. Czemu? Najprawdopodobniej dlatego, że właśnie dotarło do niego, że widzi ją po raz ostatni, a przecież było jeszcze tyle rzeczy do zrobienia... tyle słów do powiedzenia. Dotarło do niego ile ta ciemnooka dziewczyna dla niego znaczy. Zrozumiał, że wypieranie z siebie uczuć zniszczyło zarówno ją, jak i jego. Był na siebie wściekły. Każda jej łza, spływająca po policzku, sprawiała, że był jeszcze bardziej rozdarty. Jedyne o czym teraz myślał to to, by ją przytulić i powiedzieć jej ile dla niego znaczy.

Było za późno. Nie miał już możliwości, by powiedzieć jej to, czego nie powiedział wcześniej. Żałował każdej chwili, w której sprawiał jej przykrość. Odtrącanie jej przez cały ten czas, teraz było dla niego niedorzeczne i bezsensowne. Jednocześnie jakaś cząstka podpowiadała mu, że nie ma wystarczająco dużo odwagi by powiedzieć jej, że traktuje ją jak przyjaciółkę. Że nie jest mu obojętna. Chciał powiedzieć jej, że jest tak samo ważna dla niego jak John, ale cały czas słyszał z tyłu głowy głosik, mówiący mu, że wyznanie jej tego nie skończy się dobrze.

- Sherlock...- usłyszał po chwili cichy głos współlokatorki. – Wiem, że może moje słowa wiele nie znaczą, ale chcę żebyś wiedział...- zatrzymała się na chwile. Detektyw wiedział, że Lopez próbuje dobrać słowa. Widział jej zmieszanie na twarzy. Brak zdecydowania. Zawstydzenie. Jej policzki stały się jeszcze bardziej czerwone. – że nie żałuję żadnej chwili spędzonej z tobą. Teraz wiem, że gdybym miała możliwość spotkania się z tobą i zobaczenia cię... najprawdopodobniej powiedziałabym ci wszystko. Wszystko o tym co do ciebie czuję. Myślę, że i tak wiesz, że jesteś dla mnie ważny. Nie jestem w stanie powiedzieć do kamery tych dwóch... Tych dwóch słów, których nie powiedziałam nikomu od co najmniej dwudziestu lat. Stchórzyłam Sherlocku... Nie miałam na tyle odwagi by ci o tym powiedzieć. Jim ma rację. Bałam się, że mnie odrzucisz, wyśmiejesz... Teraz gdy mam stuprocentową pewność, że właśnie tak by się stało... i tak bym to zrobiła. Powiedziałabym z wysoko uniesioną głową i dumą to co czuję. Pamiętam, jak Molly powiedziała, że uczuć nie można się wstydzić. Ja uważałam, że nie można się ich bać. A prawda jest taka, że nie można ich ukrywać. – uśmiechnęła się delikatnie i otarła policzki z łez. Przeczesała włosy palcami i ponownie spojrzała do kamery. – Pamiętasz trzy pudełka? Zostały dwa. Jedne wyrzuciłam. Nie było w nim nic istotnego. W jednym z nich znajdziesz odpowiedź na większość pytań. – Wtedy też odwróciła się do Jima. – Byś dał człowiekowi chociaż chwilę prywatności. – na te słowa mężczyzna uniósł ręce w geście obronnym i wyszedł za białe drzwi. – oboje wiemy, że i tak nas nagrywa i podsłuchuje, ale musisz wiedzieć, że on też próbuje zapomnieć o wielu rzeczach. Jeśli poznasz przeszłość jego i mojej mamy, będziesz miał nad nim przewagę. - Sherlock patrzył na nią i starał się zapamiętać każdy możliwy szczegół. Widział jak brunetka zamyka na dłuższą chwilę oczy. Westchnęła krótko i ponownie spojrzała na kamerę. Każdy, kto patrzył na brunetkę czuł jej spojrzenie na sobie.

- John, Greg, Molly... wiem, że nie mieliście ze mną łatwo. Wiem jakim typem człowieka jestem. Chciałam was przeprosić za wszystkie sytuacje, w których was denerwowałam lub powodowałam smutek. Możecie mi wierzyć lub nie, ale nigdy nie zrobiłam niczego specjalnie by było wam smutno. – kobieta przygryzła nerwowo usta. – John... Musiałam mieć pewność, że ty i Rosie jesteście bezpieczni, dlatego niania i malutka... jakby... zostały zabrane siłą w bezpieczne miejsce. Obiecuję, że wrócą do ciebie całe i zdrowe. Musiałam jakoś was wszystkich ochronić, patrząc na zamiłowanie Jima do wybuchów i wysadzania ludzi w powietrze. Mam nadzieję, że dotrzyma słowa i tak jak mi obiecał, nic wam nie zrobi.

- Ona naprawdę chce się poświęcić...- Greg spojrzał załamany na Sherlocka, a następnie na Mycrofta. Przez dłuższy moment szukał w ich oczach odpowiedzi, że wiedzieli wcześniej o wszystkim i wszyscy wyjdą z tego cało, łącznie z Vivien. Ich oczy mówiły jednak co innego. Mycroft patrzył na niego ze współczuciem i strachem. Sherlock natomiast patrzył tępo przed siebie co chwila poprawiając się na krześle. Spojrzał jedynie na chwilę na Grega, a ten nie dowierzając, otworzył szeroko oczy. Widział łzy w oczach młodszego Holmesa. Nie były to łzy wymuszone. Wręcz przeciwnie. Starał się je zatrzymać, ukryć. Walczył ze wszystkim co go otaczało, ale natężenie myśli i problemów nie pozwalało mu racjonalne myślenie.

- Greg, na twój telefon ciągle przychodzą wiadomości. – stwierdził starszy Holmes. Widząc brak reakcji policjanta sam podszedł do urządzenia i odblokował je. – Greg? Doszło do dziesięciu włamań w Londynie i trzech morderstw. – inspektor spojrzał jedynie na Mycrofta i prychnął pod nosem. Był załamany. Nie myślał o niczym innym jak o Vivien, która siedzi teraz sama w pomieszczeniu, z którego nie ma dobrego wyjścia.

- Molly... wiem też, że twoje mieszkanie, tak samo jak Johna może dziś nie przetrwać. Dlatego jest miejsce, w którym będziecie mogli zamieszkać. Greg... jeśli nie zamieszkasz z Mycroftem, również będziesz mógł tam zamieszkać. Dla każdego z was wystarczy miejsca. – po tych słowach do białego pokoju wszedł Moriarty z uśmiechem na twarzy.

- Widzę, że nawet o tym zdążyłaś się dowiedzieć. Zatrzymajmy na chwilę te przedstawienie, a przełączę was na inne. – Jak powiedział tak uczynił. Na ekranie telewizora pojawił się budynek, w którym Molly miała swoje mieszkanie. Patolog wciągnęła głośno powietrze. Jej zdenerwowanie i stres wzrósł do takiego stopnia, że robiło jej się słabo. Po chwili cichy wszyscy podskoczyli w miejscu. W pokoju rozniósł się huk. Hałas tłuczonego szkła i wybuchu. Molly patrzyła z niedowierzaniem na palące się wnętrze mieszkania. Wokół budynku zebrała się grupka ludzi, którzy zaczęli wzywać odpowiednie służby. Nagranie nie trwało zbyt długo, gdyż zaraz po nim na ekranie pojawiły się mieszkania Grega oraz Johna, które tak jak mieszkanie Molly, zostały wysadzone w powietrze.

- Co za chory człowiek! – krzyknął John i złapał się za głowę. – Moje mieszkanie!

- Kilkanaście lat kredytu...- warknął Greg.

- Ja swojego jeszcze nie spłaciłam...- Molly rozpłakała się jeszcze bardziej. Wtedy też na ekranie pojawiła się Vivien.

- Wiem, że będzie wam teraz ciężko, ale jest miejsce, które dla was znalazłam. Molly... tylko ty je znasz. – kobieta słysząc to, otworzyła szeroko oczy.

- Nie możliwe...- szepnęła.

- Zabierzesz tam wszystkich. – Vivien posłała jej ciepłe spojrzenie do kamery. – Pani Hudson... Nie wiem co mam pani powiedzieć. Wiem, że nie znamy się za długo, ale przez ten czas była dla mnie pani jak ciocia, albo nawet mama. Nigdy nie zapomnę pani, jak wiele mi pani pomogła. Wieczory przy herbacie. Mądre, życiowe i przydatne rady. Możliwość wyżalenia się... Jest pani niesamowitą kobietą, ale proszę sobie dać spokój z tym fryzjerem z ulicy obok. Ma na koncie morderstwo własnej córki i żony. Nie chcę, żeby coś się pani stało. – Na te słowa staruszka ocknęła się. Początkowo czuła się pominięta przez panią detektyw, jednak teraz czuła, że była ważna dla dziewczyny. Po chwili jednak oburzyła się i przeklęła cicho. Zdenerwowała się na niedawno poznanego fryzjera. Po dłuższych przemyśleniach wróciła wzrokiem do brunetki. Ta patrzyła z uśmiechem do kamery i przygryzała nerwowo usta.

- Nie wiem co jeszcze mam wam powiedzieć. Gdybym mogła was zobaczyć... Przytulić... Sherlocku...Johnie...Moly...Greg...Pani Hudson...Nawet ty Mycroft... Dziękuję. – powiedziała, a Mycroft uśmiechnął się delikatnie i wyprostował się dumnie. – Nawet nie wiecie jak bardzo chciałabym móc was jeszcze raz zobaczyć. Wiem, że jesteście na mnie źli, ale...

- Nie ma żadnego ale Vivien. – Jim wtrącił się i podszedł do niej. – Prawie się wzruszyłem, jak cię słuchałem. Pragnę tylko przypomnieć, że Sherlock ma cię za rozwydrzoną nastolatkę i nic nieznaczącą osobę. John ma cię za nieudolną panią detektyw, atencjuszkę i egoistkę. Greg ma cię gdzieś. A Molly odebrała ci Sherlocka. – Vivien słysząc to, zamachnęła się i uderzyła mężczyznę w twarz. Ten złapał się za policzek i spojrzał na nią wściekły. Gdy chciał coś powiedzieć, brunetka wyprzedziła go i nie dała mu dojść do słowa:

- Obiecuję ci, że będę nawiedzała cię zza grobu. Choćbym miała przekonać do tego samego diabła, wyjdę z piekła i cię znajdę. Zamienię twoje życie w jeszcze większe piekło. – podeszła do niego i dodała szeptem: - Obiecuję ci to. Tato. – ostatnim słowem zadała Moriarty'emu ogromny cios. Wypowiedziała to słowo z wielkim spokojem, uprzejmością i co gorsza, miłością w głosie. Jim po raz pierwszy usłyszał coś takiego. Wciąż słyszał jak to słowo odbija się w jego głowie. Patrzył na nią niewzruszony, jednak w środku rozpadł się na drobne kawałki. Świadomość, że dziecko, powiedziało do niego w taki sposób, po prostu go wzruszyło. Widział w niej kobietę, którą kochał do szaleństwa. Pozwolił jej odejść, a teraz ma przed sobą owoc ich miłości, który pomimo bólu jaki mu zadał, potrafi mówić do niego z takim ciepłem.

Przez chwilę nawet widział na miejscu brunetki, jej mamę, która uśmiecha się do niego tak samo ciepło, jak robi to teraz ich córka. Córka, której zadał ból i cierpienie, a teraz skazuje ją na śmierć, jest w stanie spojrzeć mu w oczy z dobrem i ciepłem. Właśnie tym różniła się od niego. Nie była nikim złym. Teraz zrozumiał, że ciągłe próby przestawienia jej na swoją, złą stronę, od początku były bezsensowne. A to w jaki sposób właśnie odniosła się do niego, rozbiło jego serce na miliony drobnych kawałków. Cała złość jaka w nim była zaczęła wydostawać się z niego ze zdwojoną siłą i gdy miał już zamiar zrobić cokolwiek. Chociażby uderzyć ją. Zostawał owładnięty jej spojrzeniem, które było tak łudząco podobne, do spojrzenia jej matki. Pochłaniało go jak czarna dziura. Nie mógł uwolnić się z jego mocy, która przez ciepło w jej oczach, była tak bardzo silna. Przez chwilę nawet zatęsknił za tym dobrem, troską i ciepłem, które były jej tak bliskie. Cechy, które posiadała Vivien, przygniatały Jima z każdą chwilą coraz mocniej. Stał i patrzył na nią, jak na najcudowniejszy obraz. Poczuł ogromną tęsknotę za osobą, do której śmierci sam, po części doprowadził.

- Odebrałeś mi wszystko co miałam. A i tak to nie to, czego tak bardzo chcesz. Ile musisz poświęcić, ile osób musi cierpieć, byś mógł pokonać kogoś, kto w niczym ci nie zawinił? Nuda i twój geniusz nie pozwalają ci na normalne życie? Czemu nie możesz zacząć nowego życia? – każde słowo wymawiała ze spokojem. Jej wzrok wciąż był utkwiony w oczach Moriarty'ego. – Zostawiłeś kobietę, którą kochałeś. Ją i wasze dziecko. Siejąc nienawiść, doprowadziłeś do jej śmierci, a teraz? Teraz sam, bezpośrednio, prowadzisz mnie, swoją córkę, w tym samym kierunku. Co w tobie siedzi? Co tobą kieruje? Masz jakąś obsesję na puncie Sherlocka. Tu już nawet nie chodzi o niego. Co daje ci to, że jesteś w centrum uwagi? Przecież z takim geniuszem, mógłbyś być w centrum uwagi, będąc kimś dobrym. – po tych słowach ocknął się i uśmiechnął, pomimo wewnętrznego ciężaru jaki mu towarzyszył.

- Czy Sherlock jest symbolem dobra? – spojrzał na nią. – Wykorzystywał naiwną panią patolog. Pomaga policji nie będąc w niej, co nie jest zgodne z prawem. Krytykuje wybory każdego. Uprzykrza ludziom życie swoimi wywodami. Ma na rękach krew innych ludzi. Cechuje się brakiem uczuć. Zero współczucia, dobroci, przyjaźni, miłości. Puste. To wszystko jest puste! Kim jest człowiek, który nie ma wnętrza?! Ja chociaż mam cele. Marzenia. – z każdym słowem unosił się coraz bardziej. – Jego życie, każdy kolejny dzień... wszystko zależy od takich ludzi jak ja. Każdy w tym świecie ma swoje miejsce. Zarówno ja jak i on...oboje jesteśmy na odpowiednim miejscu. Tylko ty pojawiłaś się tu, jako ktoś, kto miota się między złem, a dobrem. Nie wiesz co tak naprawdę tobą kieruje. Nie wiesz czego potrzebujesz. Jesteś taka sama jak on. Beze mnie byłabyś nikim. – podszedł do brunetki i odkręcił ją w stronę kamery. – Chcę uświadomić ci, że chcesz poświęcić życie dla kogoś, kto nigdy nie liczył się z tobą. Chcesz poświęcić własne życie, a oni i tak zginą. On ich nie ochroni, Vivien. Zginiecie wszyscy. Uratuj chociaż siebie. Jak można poświęcać własną osobę, by ratować kogoś, kto już jest martwy? Kogoś kto ma cię gdzieś? Vivien, przejrzyj na oczy! Chcę cię uratować od śmierci! – dziewczyna robiła wszystko, by jej myślenie nie zostało zaburzone jego słowami, manipulacją i kłamstwami. Czuła jak złość zalewa ją od środka. Nerwy, które pojawiły się w niej, dawały jej dodatkową energię, chęć walki i stawiania oporu.

- Kim jesteś, by mówić mi o ratowaniu kogoś? Kim jesteś by mówić mi, że ktoś ma mnie gdzieś? Przypomnieć ci, gdzie byłeś przez ostatnie dwadzieścia, teraz już sześć lat? Nie było cię w moim życiu, a teraz? Teraz mówisz mi, że chcesz mnie uratować od śmierci, do której sam mnie doprowadziłeś?

- Wolisz poświęcić się dla kogoś, kto ma cię za rozwydrzoną nastolatkę? Kogoś, kto ciągle ma wątpliwości odnośnie twojej wierności? Kogoś, kto wciąż wyszukuje w tobie zdrajcy? Kogoś, kto nie traktuje cię na poważnie? Tak nisko cenisz samą siebie, by kochać kogoś takiego?

- Przestań mówić o miłości! Pokochałeś moją matkę i ją zostawiłeś! Ją i mnie. Nie wiesz czym jest miłość, bo nikt nigdy cię nie pokochał na tyle mocno, by oddać za ciebie życie. – ostatnie zdanie wysyczała w jego kierunku.

- Napawam się złością jaka z ciebie promieniuje. – wciągnął powietrze, niczym ktoś kto stoi na pachnącej łące i delektuje się jej pięknym zapachem.

- Nienawidzę cię. – warknęła. Odwróciła twarz w stronę kamery i uśmiechnęła się krótko. – Wiem, że siedzicie w napięciu i strachu. Dlatego chyba pora pożegnać się i iść przed siebie. – w jej oczach ponownie pojawiły się łzy. Starała się ze wszystkich sił nie pozwolić im wypłynąć, jednak w tym momencie miała przed oczami obraz każdego, kto teraz siedział przed telewizorem. – Wszystko zostało zaplanowane kilka... może kilkanaście lat temu. Są ludzie, którzy piszą swój scenariusz, ale są też tacy, którzy piszą scenariusz życia innych. Mój został napisany przez człowieka, który daje i odbiera mi życie. Przedstawienie musi trwać. Nie możecie poddać się i czekać na wasz koniec. Zniszczcie scenariusz, który napisał Jim i zacznijcie żyć własnym. Stwórzcie coś swojego. Pięknego. Oryginalnego. Mycroft, obiecałam ci, że póki żyję, Sherlockowi nic się nie stanie, ale teraz to ty musisz o niego zadbać. Teraz sami musicie dbać o siebie nawzajem. Nie działajcie jednostkowo. Życie w samotności jest wyczerpujące. Uwierzcie mi, że nie ma nic gorszego, niż życie w samotności i świadomość, że nie macie domu, do którego możecie wrócić. Ja po tylu latach poznałam was i znalazłam swój dom. Nie potrafię ująć w słowach jak ważni dla mnie jesteście, bo odkąd straciłam mamę... Od tamtej pory nigdy, nikomu nie mówiłam jak, ten ktoś, jest dla mnie ważny. Nie wiem jak nadal na mnie patrzycie. Nie wiem czy nadal macie do mnie żal o to co miało miejsce...

- Proste, że mają. – prychnął Jim.

- Zamknij się chociaż na chwilę! – krzyknęła na niego.

- Ostrzegam, że jeśli wejdziesz tam...- pokazał na ciemne, szklane drzwi. – będziesz umierała w cierpieniach.

- Powiedziałam, że masz się zamknąć. – warknęła i uderzyła pięścią jego twarz. – Także tak. – odwróciła się ze łzami i uśmiechem na twarzy. – Cieszcie się sobą i każdą wolną chwilą. Panowie Holmes, proszę zaprzyjaźnić się w jakimkolwiek stopniu z uczuciami. Mycroft, zrań Grega, a będę cię nawiedzać. Molly dbaj o Sherlocka. Chcę, żebyś wiedziała, że nie mam ani tobie, ani jemu za złe tego co się stało. Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi. Naprawdę. John... masz cudowną córkę. Jesteś niesamowicie wytrwały po tym co przeszedłeś. Mam nadzieję, że z czasem znajdziesz swoją drugą Mary. Pani Hudson... Ja panią proszę... niech pani zostawi tego fryzjera. Wiem, że może nie okazywałam tego przez te miesiące, ale jest pani dla mnie naprawdę ważna. Nigdy wcześniej nie poznałam tak ciepłej, kochanej i irytującej kobiety w jednym. – posłała do kamery jeszcze większy uśmiech i otarła mokre policzki. – Sherlock... Wiem, że może to niewiele dla ciebie znaczy, ale proszę... dbaj o siebie. I o Molly. Proszę cię nie pal i nie bierz tego świństwa. Proszę... Pozabierałam to wszystko z Baker Street i nie chcę, żebyś robił kolejne zapasy. Skończ z tym. Nie warto. – westchnęła ciężko. Wyprostowała się, poprawiła swój płaszcz i przeczesała włosy. – Tak miało być i nikt już tego nie zmieni. Dziękuję wam za każdy dzień spędzony ze mną. Za pomoc i troskę. To był zaszczyt móc być z wami przez te kilka miesięcy. Dziękuję wam za wszystko. – odkręciła się szybko plecami do kamery. Zrobiła kilka kroków przed siebie i zatrzymała się na środku pomieszczenia. Odkręciła jeszcze nieco głowę w lewo i dodała krótko: - Dzięki wam znalazłam to czego szukałam. Dom. – stała tak jeszcze chwilę. Skręciła w stronę szklanych drzwi, za którymi zaświeciło się światło. Był tam mały pokój. Biały. Oddzielony od większego pokoju drzwiami z lustra weneckiego. Brunetka przeklęła w myślach Jima, który skazał wszystkich przed telewizorem na widok, gdy ona będzie umierać.

- Przykre. Umrzesz w świadomości, że nikt cię nie kocha. W samotności. W białym, pustym pomieszczeniu. Nawet nie będziesz widziała co dzieje się tutaj, bo od drugiej strony niczego nie zobaczysz. – usłyszała obok siebie. Wyciągnęła z jednej kieszeni szalik. Ten, który należał do Sherlocka. Z drugiej kieszeni wyciągnęła breloczek do kluczy. Szal włożyła na szyję, zaciągając się pięknym zapachem męskich perfum jej współlokatora.

- To tak na pamiątkę. Kupiłam ci drugi. Taki sam. Jest w szafce przy twoim łóżku. – odkręciła się na chwilę w stronę kamery i powiedziała drżącym głosem, który był spowodowany jej płaczem. Ścisnęła mocno brelok, wzięła głęboki wdech i chwyciła za klamkę.

- Pamiętasz jak mówiłem, że zabije cię coś niewidzialnego? Ślepa miłość i gaz. Pobawmy się tym z 1942 roku– Jim uśmiechnął się zwycięsko. Dziewczyna jednak już nic nie powiedziała. Wzięła głęboki wdech i weszła do pomieszczenia. Usiadła na podłodze i podkuliła kolana pod brodę. Objęła nogi rękami i zamknęła oczy. Po kilku minutach czuła jak zaczyna kręcić jej się w głowie. Z czasem pojawiły się mdłości, które starała stłumić. Ból głowy, mdłości, zawroty... to wszystko trwało zaledwie kilka minut, a dla niej wydawało się być wiecznością. Siedziała sama w odizolowanym pomieszczeniu. Nie minęło nawet 10 minut. W pewnej chwili dziewczyna opadła bezwładnie na podłogę. Jej ciało leżało swobodnie, jedynie dłoń była nieco mocniej zaciśnięta. Dłoń, w której trzymała brelok od kluczy. Niewielki, metalowy przedmiot, który z jednej strony miał pięknie wygrawerowany napis „HOME", a po drugiej stronie widniał grawer o treści „Baker Street 221B". 

Rozdział miał pojawić się przedwczoraj, jednak nie dałam rady go wstawić. Ten rozdział zdecydowanie jest tym najdłuższym. Jesteśmy już naprawdę blisko zakończenia tego opowiadania. Z jednej strony cieszę się, że uda mi się dokończyć to opowiadanie(mam taką nadzieję), z drugiej natomiast ciężko mi pożegnać się z bohaterami i z wami. Od kilku dni zbieram się do napisania ostatniego rozdziału. Niestety nie wiem jak zrobić to by ten rozdział był wyjątkowy. Nie chciałabym was zawieść i przy okazji chcę być zadowolona sama z siebie, co będzie naprawdę dużym wyzwaniem dla mnie. 

Chciałabym podziękować wielu osobom, jednak pozostawię to na ostatni rozdział. Teraz mogę podziękować każdemu kto tu jest. Dziękuję, że jesteście, dajecie mi motywację i sprawiacie, że uśmiecham się za każdym razem gdy widzę nowe powiadomienia z tego opowiadania. Dziękuję każdemu z osobna za każdą chwilę poświęconą na przeczytanie mojej książki. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro