30.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Gdybym...Gdybym wiedział jak to się potoczy... Nie dziwię się, że mnie nie rozumiałaś pod względem wielu rzeczy, ale byłaś jedną z niewielu osób, które wiedziały o mnie naprawdę dużo. Rozumiałaś i widziałaś więcej niż John. – spojrzał delikatnie w górę. Dość daleko za nim stali jego najbliżsi. Dopiero teraz ogarnęła go całkowita pustka. – Wiesz...Ja... - westchnął zły na siebie. Nie wiedział co ma powiedzieć. – Naprawdę nie potrafię się z tobą pożegnać. Po części nie wierze w to, że naprawdę nie... nie ma cię tu. Cały czas szukam czegoś co pomogłoby mi to udowodnić. Jeszcze nic nie znalazłem. Sprawdzałem nawet szyby wentylacyjne, którymi wpuszczano gaz, żeby zobaczyć czy ktoś tamtędy się przemieszczał. Nic nie znalazłem. Daj mi jakiś znak... proszę... Cokolwiek, co pozwoli mi cię odnaleźć. Miałem... miałem przy sobie najlepszą przyjaciółkę... Walczyłem ze sobą cały czas, gdy tylko... gdy tylko odtrącałem cię od siebie. – ukucnął przed niewielkim nagrobkiem i położył na nim delikatną, białą różę. – Gdy nie zwracałaś na mnie uwagi i oddalałaś się ode mnie, bym po raz kolejny cię nie zranił... zbliżałem się do ciebie, ale to nie było po to, by mieszać ci w głowie. To wszystko... To wszystko robiłem, by nie pozwolić ci odejść za daleko. Bałem się, że gdy odsuniesz się za daleko, już nie wrócisz. A teraz? – co chwila zatrzymywał się by opanować głos. Wciąż kucał. W obu dłoniach trzymał malutkiego pluszaczka, który w pewien sposób dodawał mu otuchy. – Mam nadzieję, że naprawdę nie miałaś mi za złe tego wszystkiego... sam nie potrafię sobie tego wybaczyć... - poczuł jak John kładzie dłoń na jego ramieniu. - Mam nadzieję, że gdzieś... gdzieś tam daleko... teraz jesteś szczęśliwa. – wstał i wtulił się w jego ramie, pozwalając by pojedyncze łzy spłynęły po jego policzkach.

- Wracajmy Sherlock. Jesteś cały blady. Musisz zacząć o siebie dbać. – John również miał łzy w oczach, ale nie mógł pozwolić na ich spłynięcie. Musiał być silny. Dla niego. – To nic nie da, że tu jesteśmy. – Holmes po kilku minutach stania w milczeniu odsunął się od przyjaciela i otarł twarz.

- Chodźmy. – powiedział i dołączył do reszty znajomych.

- Nikt, nigdy nie zapomni tego, ile dla nas zrobiłaś i ile znaczysz dla każdego z nas. – John szepnął w stronę nagrobka i wrócił do reszty.

- Sherlock, powinieneś coś zjeść. – powiedziała Molly.

- Jedyne co jestem w stanie zjeść, to pierogi. – powiedział smutno.

- Co to jest? – Pani Hudson słysząc Holmesa z zaciekawieniem patrzyła na detektywa. Ten tłumaczył jej precyzyjnie czym są pierogi. Staruszka widząc jego reakcje i chęć jedzenia czegokolwiek, gdy tylko dotarła do mieszkania, zabrała się za szykanie przepisu i przyrządzanie dania.

Minął kolejny, dziesiąty dzień po śmierci Vivien. Na Baker Street wciąż było tłoczno. Atmosfera była smutna i napięta jednocześnie. Każdy chciał pomóc sobie nawzajem, ale nie mieli jak. Pani Hudson wpychała w Sherlocka jedzenie, jednak bezskutecznie. John pilnował go na zmianę z Mycroftem, żeby nie wziął jakiegoś świństwa. Molly i Greg przesiadywali godzinami w pokoju dziewczyny. Nikomu nie spieszyło się by wynieść jej rzeczy. Nikt nawet nie poruszył tego tematu. Wszyscy, którzy stracili swoje mieszkania przez Jima oraz Mycroft przenieśli się do pałacyku kupionego przez Vivien. Co prawda nie było to łatwe, by przyzwyczaić się do życia w jednym domu z tyloma osobami, jednak teraz było nawet pomocne. Każdy pomagał sobie nawzajem jak tylko mógł, a gdy mieli wolny czas od razu szli do młodszego Holmesa, który zamknął się w sobie i ponownie stał się oschły. Jedynie gdy był sam pozwalał sobie na chwile słabości. Najczęściej jednak zamykał się w pałacu pamięci, by móc chociaż na chwilę pobyć bliżej Vivien, za którą po prostu tęsknił. Brakowało mu nawet ich kłótni czy momentami niedorzecznych dedukcji brunetki. Każdy dzień wyglądał mniej więcej tak samo.

Jedyną osoba, jaka zakłócała ciszę i wnosiła odrobinę radości w mieszkaniu, była malutka Rosie. Dziewczyna spędzała czas z Holmesem, który by zająć swoje myśli czymś innym, robił najróżniejsze eksperymenty. Malutka z zainteresowaniem patrzyła na jego poczynania i chętnie podawała mu różne przedmioty, tak by John tego nie widział.

- Rosamundo, nie śmiej się. – Holmes powiedział groźnie na co dziewczyna zaśmiała się jeszcze głośniej. Jemu nie było do śmiechu. Nie uśmiechnął się od dziesięciu dni. Nie miał nawet zamiaru tego robić. Jego życie było teraz przepełnione smutkiem, pustką i milionem pytań.

- Flaki! – krzyknęła i wyciągnęła przed twarz Sherlocka fragment narządu człowieka. Ten od razu schował pod stół rączki malutkiej. Zrobił to w ostatniej chwili, gdyż do kuchni wszedł zdezorientowany John.

- Sherlock, mam nadzieję, że ona tego nie dotyka. – wskazał na stół. – Ledwo znoszę to, że tu siedzi i na to patrzy.

- Nie sprawia jej to wielkiego problemu, prawda? – spojrzał na Rosie, a ta posłała mu promienisty uśmiech. – Nie uśmiechaj się. – powiedział, robiąc groźną minę.

- Sherlock... - John jedynie westchnął. Jemu też nie było wesoło. Co noc miał koszmary. Miał przed oczami umierającą brunetkę. Jednak wiedział, że Rosie jest malutka i nie rozumie wielu rzeczy. – Musimy porozmawiać. Słuchasz mnie?- na te słowa Sherlock odsunął się od mikroskopu. 

- Zostaję tu. - doskonale wiedział o co chodzi Watsonowi.

- Sherlock... tam wystarczy miejsca dla wszystkich. Pomożemy przenieść ci wszystkie potrzebne rzeczy. Nawet raz cię tam nie było. – John usiadł naprzeciwko niego.

- Nie.

- Przenosisz się tam i koniec tematu. – Do kuchni wszedł Mycroft. Sherlock widząc go, wziął płaszcz i wyszedł z mieszkania.

Denerwowała go cała sytuacja. Każdy nagle wiedział co jest dla niego najlepsze, a on po prostu chciał spokoju. Jedyne czego chciał to powrotu do przeszłości, do dni kiedy budził się i wszystko było na swoim miejscu. Teraz nagle wszystko stanęło do góry nogami.

Gdy tylko wrócił do mieszkania, zobaczył jak salon również był miejscem przewróconym o sto osiemdziesiąt stopni. Wyglądał jakby przeszło przez niego tornado.

- Wszystkie rzeczy są już przewiezione. – usłyszał za sobą głos swojego brata, który od razu odwrócił się i wyszedł z mieszkania.

- Sherlocku... to nie na zawsze. Możesz wrócić kiedy zechcesz. Nikomu nie wynajmę tych pokoi. Po prostu nikt nie chce żeby coś ci się stało. – za jego plecami pojawiła się pani Hudson. Cała ta sytuacja przytłaczała również ją. Sama otrzymała zaproszenie do zapewnionego miejsca przez brunetkę, ale nie potrafiła na tak długo opuścić Baker Street. Nie dziwiła się Sherlockowi, które ostatnie noce spędzał w pokoju Vivien.

- Będę panią odwiedzał. – stwierdził i wyszedł z salonu. Na dole czekał na niego samochód, do którego od razu wszedł. Droga nie była długa. Przez cały ten czas wracał myślami do pojedynczych spraw. Zaczął powoli wracać do pracy, jednak nie czuł się na siłach, by rozwiązywać większe zagadki.

- To tutaj. – usłyszał po chwili. Wyszedł z pojazdu, a jego oczom ukazał się dom, który kształtem przypominał niewielki pałacyk. Wokół rosły drzewa, a przy nim posadzono liczne krzewy i trawy. Widać było, że budynek jest świeżo po remoncie, ale nadal miał starodawny klimat. Wszedł do środka. Ukazało mu się niewielkie pomieszczenie, coś w stylu przedpokoju. Z lekkim niepokojem ruszył dalej. Od razu w oczy rzuciły się śliczne, szerokie, kamienne schody, prowadzące na pierwsze piętro. Pod sufitem wisiał szklany żyrandol z mnóstwem szklanych diamencików. Ze schodów można było skręci w lewo lub w prawo, gdzie znajdowało się przejście do pokoi. Były to pewnego rodzaju korytarze, gdzie po jednej stronie była ściana z drzwiami do pokoi, a po drugiej stronie kamienna poręcz, przypominająca wyglądem niewysoki murek. Gdy tylko podchodziło się do niego, widać było dolną część budynku. Ten „korytarz" był w kształcie okręgu, toteż kierując się w jedną stronę, można było wrócić do schodów, nie zmieniając kierunku, w którym się szło. Sypialnie były cztery. Rozmieszczono je tak, że naprzeciwko jednej, po drugiej stronie domu, była druga. W pewnej chwili z jednej z nich z tej, która była centralnie naprzeciwko schodów, wyszła Molly. Widząc Holmesa podeszła do niego szybko.

- Wiedziałeś, że kupiła ten dom? – na to pytanie Sherlock jedynie pokręcił głową. – Niesamowity jest. Nie jest tak duży jak się wydaje. Głównie ten hol robi takie wrażenie. Salon i kuchnia to też ciekawie zaprojektowane pomieszczenia. Sypialnie są... zwyczajne. – powiedziała to wszystko ze smutkiem, jakby to miejsce nie robiło na niej większego wrażenia, pomimo, że robiło. – Pokazałam jej to miejsce, ale nie sądziłam, że je kupi.

- Skąd miała na to pieniądze... też nie wiem. – do rozmowy dołączył się John, który wyszedł z kolejnej sypialni.

- A ja chyba wiem. – z naprzeciwka wyłonił się Greg. – Dopóki mogła, płaciła w ratach i opłacała remonty. Tak mi się wydaje.

- To prawda, większość wyremontowała. Jak byłam z nią tutaj, wiele rzeczy było do odnowienia i wymiany. Miało to być miejsce dla niej do potańczenia, pośpiewania i ćwiczeń. – Molly stwierdziła ze smutkiem.

- Ktoś musiał zapłacić resztę. – stwierdził Greg.

- Mycroft. – po chwili ciszy odezwał się Sherlock z tonem głosu jakby wszystko było oczywiste.

- Nie. To raczej nie on. Nie przepadał za nią. Dodatkowo oddał jej pieniądze za wcześniejsze mieszkanie, więc nie rozumiem czemu miałby płacić dodatkowo za ten dom. – John od razu dodał swoją opinię i skierował się w kierunku schodów. Sherlock spojrzał na niego z zaciekawieniem. Z jednej strony John mógł mieć rację, a z drugiej zapaliła się mu czerwona lampka, która podpowiadała mu, że coś tu nie gra. Wszyscy skierowali się na dół. Kuchnia i salon faktycznie robiły wrażenie. Najwięcej emocji wywołało w Holmesie zdjęcie.

- Uznaliśmy, że to co się stało jest przykre i ciężkie do zniesienia dla każdego z nas, ale to nie znaczy, że mamy o niej zapomnieć. Nie po tym wszystkim ile dla nas zrobiła i jak ważna dla nas była. – stwierdziła Molly ze łzami w oczach i podeszła do dużego zdjęcia, na którym widniała ona sama, John, malutka Rosie, Greg, Mycroft, chłopak Molly, państwo Holmes, a na środku stała Vivien i Sherlock, który zamiast w obiektyw, patrzył z uśmiechem na brunetkę. Ta z kolei trzymała na rękach Rosie i patrzyła w oczy Sherlocka.

- Który pokój jest mój? – Głos trzydziestosiedmiolatka ewidentnie wskazywał na jego bierność. Nie miał zamiaru ani siły, by protestować i wrócić na Baker Street.

- Naprzeciwko mojego. – powiedziała Molly. – Zostań na obiad.

- Nie jestem głodny. – powiedział cicho i poszedł do wskazanego pomieszczenia. Stał przy wejściu i rozglądał się uważnie.

- Chyba miał być jej pokojem. – za jego plecami pojawił się Greg.

- Czasami znikała na noc i nie wracała. Najwidoczniej to tu przesiadywała. – Holmes podszedł do szafki nocnej, na której stały dwie ramki ze zdjęciami. Na jednej z nich byli wszyscy razem, a na drugiej była dwudziestosześcioletnia pani detektyw i trzydziestosiedmioletni, słynny detektyw, Sherlock Holmes.

- Nie przeszkadzała ci różnica wieku między wami?

- Hm? – Sherlock postanowił udawać, że nie wie o co chodzi Gregowi.

- Nie musisz tego ukrywać. Widziałem jak oboje na siebie patrzycie. – stwierdził.

- Greg... daj spokój. Nic nie rozumiesz.

- Myślę, że rozumiem więcej niż ci się wydaje. – stwierdził i zostawił go samego.

Holmes wziął do ręki ramkę ze zdjęciem, na którym był on z Vivien.

- Daj mi jakiś znak, że to wszystko było zaplanowane, a ty żyjesz. – powiedział i odstawił przedmiot. Zdjął płaszcz i usiadł na łóżku. Teraz czuł jeszcze większą samotność niż na Baker Street.

- Sherlock! – do pokoju wszedł John. – przywieźli część twoich rzeczy. – Watson wprowadził sporej wielkości walizkę i futerał ze skrzypcami. – Pani Hudson nie chciała przyjechać?

- Jeśli pani Hudson opuściła by Baker Street, Anglia by upadła. Sam nie chciałem tu przyjeżdżać.

- Sherlock, to dla twojego dobra.

- Wiem. – powiedział i wstał, po czym wyminął doktora i zszedł na dół. W salonie stało kilka foteli. Usiadł na jednym z nich i ponownie wpatrywał się w obraz.

- Wszystkiego najlepszego, Mycroft. – do solenizanta podeszła Vivien. – Nie będę cię męczyć przytulaniem. Mam nadzieję, że się przyda. – wręczyła mu prezent i odeszła na bok, gdzie stał Greg.

- Nie wiem czemu czterdzieste piąte urodziny są tak hucznie u niego obchodzone, ale fajna okazja do zabawy. – stwierdził policjant. Sherlock stał gdzieś obok i co chwila przysłuchiwał się rozmowie przyjaciół. – Jednak nie przyszłaś z osobą towarzyszącą?

- Nie chciałam nikogo na siłę ciągnąć, skoro nikogo nie mam. – stwierdziła oschle i spojrzała na Molly, która właśnie do nich dołączyła.

- W takim razie, będziemy bawiły się razem. – Patolog podeszła do brunetki z uśmiechem, który został odwzajemniony.

- Trochę nas zaskoczyłaś z tym, że nikogo nie zabrałaś ze sobą. – stwierdził John.

- A to czemu?

- Po twojej ostatniej kłótni z Sherlockiem o byciu zazdrosnym, uznał, że specjalnie kogoś przyprowadzisz, by wzbudzić w nim zazdrość. – Greg powiedział wprost, podczas gdy każdy inny skrępował się na pytanie Vivien. Dziewczyna na te słowa uniosła brew. Przypomniała sobie kłótnie z Holmesem, który stwierdził, że jest zazdrośnicą i dzieckiem, który nic nie wie o życiu, po czym porównał ją do Irene i wytknął jej wszystkie aspekty, jakimi Lopez różniła się od Adler.

- Nie potrzebuję zwracać na siebie uwagi, a już na pewno nie w taki sposób. – stwierdziła.

- A ty czemu nie wziąłeś ze sobą Irene? – odwróciła się do Sherlocka i posłała mu spojrzenie niewiniątka. Specjalnie patrzyła wprost w jego oczy, przez co brunet jedynie odchrząknął.

- Sherlock, przestań się wywyższać. Każdy widział jak na nią patrzyłeś, gdy po raz pierwszy ją zobaczyłeś dziś w tej sukience. Przestań zachowywać się jak małe dziecko i zbliż się do niej. Ciągle ją od siebie odpychasz. – Vivien usłyszała szept Johna, który podszedł do Holmesa, by mu to przekazać. Ten jedynie prychnął i obrażony wyprostował się.

Przyjęcie trwało już kolejną godzinę. Pojawiło się na nim wiele osób z rodziny Holmesów, oraz ważne osoby z otoczenia Mycrofta. Wszyscy podziwiali pyszne jedzenie, napoje oraz bawili się w najlepsze. Wszyscy z wyjątkiem dwóch osób. Vivien co chwila była proszona do tańca przez kolejnego mężczyznę, a Sherlock przez kobiety, które pierwszy raz widział na oczy. Gdy tylko dziewczyna wracała do stołu siedziała przy nim sama, bo Greg postanowił poświęcić więcej czasu Mycroftowi lub innym znajomym. Molly z kolei spędzała miło wieczór w towarzystwie Johna. Co chwila odpisywała jeszcze swojemu szefowi, rumieniąc się przy tym. Sherlock za to gdy tylko wracał do stołu, spędzał czas na wpatrywaniu się w ludzi, a przede wszystkim w brunetkę, która nie poświęcała mu uwagi. Podczas całego spotkania spojrzała na niego może dwa razy. Nie chciała zaprzątać sobie głowy jego słowami, jednak ciągle słyszała je i z każdą kolejną godziną była przygnębiona coraz bardziej. Był to ich pierwszy taki wieczór, więc myślała, że Sherlock chociaż na chwilę zapomni o całej kłótni, pomimo, że to on ją obraził i poprosi ją do tańca. Ostatnie dni były dla niej ciężkie, a ona po prostu potrzebowała bliskości, której od nikogo nie otrzymywała. Taniec z detektywem chociaż na chwilę pozwoliłby jej zapomnieć o problemach.

Gdy na dworze było już ciemno, a godzina przekroczyła dziesiątą, oboje zostali poproszeni na scenę. Tak jak wcześniej ustaliła to z nimi mama Sherlocka, zagrali kilka wolnych utworów na skrzypcach.

Gdy oboje chcieli zejść już ze sceny, Vivien została poproszona o zostanie na scenie. Tata Mycrofta poprosił o wykonanie jednego utworu z dedykacją dla swojej żony. Dziewczyna bez sprzeciwu wykonała prośbę mężczyzny. Po nim przyszło kilka innych osób i w taki oto sposób dziewczyna spędziła godzinę stojąc na scenie i śpiewając różne piosenki. Zaczynając od tych wesołych, po te smutne lub po prostu wolne, takie jak: It's All Coming Back To Me Now, The Power Of Love, I Do Anything For Love, It Must Have Been Love, Secret Love Song, czy nawet piosenkę Story Of My Life, o którą poprosiła jakaś szesnastolatka z rodziny Holmesów.

Cały ten czas czuła na sobie wzrok wielu osób, przez co bardzo stresowała się całym zajściem. Nie miała w zwyczaju występować przed większą publicznością. Wyjątkiem był występ w teatrze, ale to nie to samo. Tu była rodzina Sherlocka i Mycrofta i wiele ważnych osób państwowych. Nie chciała ich zawieźć. Dopiero przy którejś z kolei piosence udało jej się uspokoić i przyznała przed samą sobą, że bardzo podobało jej się to co robiła. Poczuła się swobodnie i nie powstrzymywała się przed różnymi ruchami, czy emocjami podczas śpiewania. Można było śmiało stwierdzić, że goście bawili się z nią doskonale i nie chcieli by schodziła ze sceny.

W tym samym czasie, przy stoliku siedział Holmes, który nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Każdy albo miał osobę towarzyszącą, albo tańczył z innymi na parkiecie. Na początku przeszło mu przez myśl, by zaprosić Vivien jako osobę towarzyszącą, ale zrezygnował z tego pomysłu.

- Naprawdę nie widzisz, że wiele piosenek dotyczy waszej sytuacji? Nie widzisz, że ją ranisz? Patrzy co chwila na ciebie, żeby się upewnić, że na nią patrzysz. – obok Sherlocka, nie wiadomo skąd, pojawił się John.

- John, daj spokój.

- Rób co chcesz, ale będziesz żałował, jeśli ockniesz się za późno. – stwierdził i odszedł.

Dziewczyna zeszła ze sceny i usiadła przy stole, a za nią przyszli Molly i Greg.

- Byłaś cudowna. – powiedziała Molly i przytuliła ją delikatnie, na co brunetka początkowo spięła się delikatnie.

- Bez przesady. – powiedziała cicho.

- W rumieńcach ci do twarzy. – przy ich stoliku pojawił się jakiś kuzyn Holmesa.

- Bill, idź do swojej dziewczyny i nie zakłócaj spokoju. – rzucił oschle Sherlock na co brunetka skarciła go wzrokiem.

- Zerwali ze sobą. – stwierdziła Vivien i posłała mu gniewne spojrzenie, a pozostałe osoby przy stole zaśmiały się cicho. Po zjedzonym posiłku większość osób poszła na parkiet, a przy stole została para detektywów. Od pół godziny nikt nie poprosił dziewczyny do tańca. W gruncie rzeczy zatańczyła jedynie z czterema osobami, przez co nieco nudziła się i gdyby nie jej występ, zapewne przesiedziałaby większość imprezy. Tak naprawdę nie miała nawet do kogo się odezwać, bo Sherlock zbywał ją na każdym kroku. Teraz siedziała sama przy stole i popijała drinka, przyglądając się innym osobom.

Sherlock stał wśród znajomych z pracy Mycrofta, przy okazji uprzykrzając im życie.

- Mogę prosić? – do brunetki podszedł mężczyzna. Był dobrze zbudowany, miał brązowe włosy i niebieskie jak ocean oczy. Na sobie miał idealnie dopasowany i opinający jego mięśnie garnitur. Stał z wysuniętą dłonią w stronę dziewczyny. Ta po chwili namysłu uśmiechnęła się i chwyciła delikatnie dłoń mężczyzny.

- Pierwszy raz widzę panią w kręgu rodzinnym Mycrofta. – zaczął, gdy chwycił ją delikatnie za łopatkę i przysunął do siebie.

- Poznaliśmy się stosunkowo niedawno. – odpowiedziała od razu i pozwoliła się obrócić.

- Przepraszam, gdzie moje maniery. Ben Cucumber. – powiedział, odsunął się delikatnie od brunetki i ukłonił się delikatnie.

- Vivien Lopez. Miło mi. – dziewczyna posłała mu promienisty uśmiech, za którym kryła się tona rozbawienia i pochyliła delikatnie głowę. Mężczyzna przysunął ją ponownie do siebie i pozwolił, by spokojna muzyka niosła ich delikatnie. By odpędzić od siebie myśli związane z tym, że tańczy z ogórkiem, brunetka od razu zaczęła jakiś temat. – Czym się zajmujesz?

- Jestem ochroniarzem i przy okazji bliskim znajomym Mycrofta. A ty to...

- A ja...- na to pytanie zmieszała się. – Powiedzmy, że znajoma i tyle.

- Jesteś zbyt skromna. Doskonale wiem kim jesteś. Gazety o tobie huczą. Ostatnio nawet widziałem artykuł, gdzie było napisane, że jesteś w ciąży. – na te słowa dziewczyna zakrztusiła się własną śliną.

- Nienawidzę dziennikarzy. Prasa i media to bagno.

- Też tak uważam. – brunet obrócił dziewczynę, a następnie pochylił się z nią, przez co ich twarze były bardzo blisko siebie. – W jednym się z nimi zgadzam. Jesteś piękną panią detektyw. W rzeczywistości, wyglądasz jeszcze bardziej zniewalająco niż na zdjęciach.- na te słowa brunetka zarumieniła się. – Uroczo wyglądasz. – szepnął do jej ucha, gdy stanęli prosto.

Całemu zajściu przyglądał się Sherlock, który nie zwracał już uwagi na swoich rozmówców. Przyglądał się jedynie brunetce, która tańczyła z gracją na parkiecie i rozmawiała z jednym z ludzi Mycrofta. Dzisiejszego wieczoru wyglądała nad wyraz pięknie. Nie była ubrana w swoje proste spodnie, koszulę i ciemne buty. Jej makijaż był mocniejszy, a zamiast standardowego, codziennego ubioru, pojawiła się granatowa sukienka. Jej górna część była ozdobiona ślicznym haftem, a niżej był rozłożysty delikatny materiał do ziemi, który tworzył piękne koło przy każdym obrocie. Całość dopinały piękne loki dziewczyny, które ułożyła tego samego dnia, przez co wyglądały wyśmienicie.

- Gapisz się. – dopiero teraz detektyw zobaczył, że został sam, a John dopiero do niego dołączył.

- Nie odpuścisz, prawda?

- Sherlock, ja wiem, że to o takich tematach nie rozmawiasz, ale rozbierasz ją wzrokiem. To widać. – John poklepał go po ramieniu i odszedł. Po tej krótkiej wymianie zdań, Vivien zniknęła z pola widzenia detektywa. Od razu skierował się na zewnątrz. Tam od razu dostrzegł dziewczynę w towarzystwie tego samego mężczyzny, który właśnie nakładał na jej ramiona swoją marynarkę, a po tym poprawiał włosy dziewczynie za ucho. Widział ja Vivien uśmiecha się do niego uroczo.

Chciałbyś być na jego miejscu, ale tchórzysz. – w jego głowie wciąż pojawiał ten sam, irytujący głos.

Wziął głęboki wdech i ruszył przed siebie. Wraz ze zmniejszającą się odległością, zaczynał coraz wyraźniej słyszeć ich rozmowę.

- Nie wierzę, że w wieku dwudziestu niedługo sześciu lat taka dziewczyna nikogo nie ma.

- Jesteś ode mnie starszy, a mieszkasz sam z dwoma kotami.

- Wow. Trafne spostrzeżenie. Co jeszcze zdążyłaś ze mnie wyczytać?

- To, że masz malutkiego synka, jesteś samotny, ale dajesz radę. Lubisz swoją pracę i często wyjeżdżasz za granicę. Chodzisz na siłownie co najmniej dwa razy w tygodniu i unikasz słodkiego jedzenia. Zarabiasz sporo, bo gustujesz w wykwintnych trunkach. Twój garnitur nie jest służbowy, a prywatny i na pewno nie kosztował mało.

- Niesamowite.

- Naprawdę tak myślisz?

- A ty nie?

- Są lepsi. – stwierdziła i spojrzała przed siebie, gdzie znajdował się mały stawik.

- A i tak jesteś w czołówce. – Sherlock odezwał się po chwili, zwracając tym samym na siebie uwagę. – Szukałem cię. – powiedział i podszedł bliżej.

- Ben Cucumber. – na te słowa dziewczyna wybuchnęła śmiechem, po czym zakryła usta ręką i pohamowała się.

- Sherlock Holmes. – odparł krótko. Spojrzał na brunetkę, a ona posłała mu pytające spojrzenie.

- To ja może pójdę. – stwierdził Ben i zostawił ich samych.

- Coś się stało?

- Ja po prostu... chciałem zapytać czy nie chciałabyś zatańczyć. – Vivien spojrzała na niego lekko zszokowana.

- To jakaś gra? Wyzwanie? Ktoś ci kazał? – zapytała niepewnie, a zmieszanie na twarzy Holmesa przeszło w smutek, a następnie obojętność.

- Nie, po prostu uznałem, że należy nam się chociaż jeden taniec. Wybacz, że przeszkodziłem. – chwycił jej dłoń, złożył na niej delikatny pocałunek, po czym odszedł, zostawiając ją samą. Brunetka stała w osłupieniu. Nigdy nie widziała Holmesa w tak szarmanckiej i eleganckiej wersji, a już na pewno nie w stosunku do niej. Widziała przez chwile zawód na jego twarzy, toteż po chwili namysłu ruszyła za nim. Nigdzie nie mogła go znaleźć. Dopiero gdy spojrzała na parkiet, zobaczyła jak Sherlock tańczy z Molly. Ich spojrzenia skrzyżowały się na moment.

- Co się dzieje? – John pojawił się obok niej.

- Sama nie wiem, czy powinnam tu dłużej być.

- Przestańcie zachowywać się jak dzieci. – John ewidentnie miał już dość zachowania obu detektywów. Po tych słowach poszedł do stołu z przekąskami, a Vivien usiadła przy swoim stoliku. Po chwili przy stole pojawił się również Sherlock, który zaraz po tym jak zobaczył samotną brunetkę przy stole, odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia. Dziewczyna od razu wstała od stołu, wzięła głęboki wdech i ruszyła za nim.

- Chociaż dziś zachowujmy się normalnie. – powiedziała gdy go dogoniła. Cała dygotała z zimna, jednak nie to było teraz najważniejsze.

- Nie wiem o czym mówisz. – Holmes wciąż stał do niej tyłem.

- Ehhhh. Przepraszam, że w ciebie zwątpiłam. – powiedziała cicho i spuściła wzrok na palce. Przygryzła nerwowo dolną wargę. Czekała na jakąkolwiek odpowiedź ze strony Sherlock, jednak nie usłyszała żadnego słowa z jego ust. Kiwnęła tylko głową na znak, że wszystko rozumie i odwróciła się w kierunku budynku, pocierając ramiona z zimna.

Gdy przeciskała się przez tłum ludzi tańczących na parkiecie do wolnej piosenki, poczuła jak ktoś szarpie ją za dłoń i przyciąga do siebie. Praktycznie od razu wiedziała kto za tym stał. Uśmiechnęła się krótko pod nosem i położyła jedną dłoń na ramieniu mężczyzny, a drugą ułożyła na tej należącej do niego. Wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi i przesunęła rękę na jego kark, by móc gładzić go delikatnie. Holmes mruknął cicho i przyciągnął Vivien do siebie. Kołysali się w rytm piosenki „Night Changes" od One Direction.

We're only getting older, baby

And I've been thinking about it lately

Does it ever drive you crazy

Just how fast the night changes?

Everything that you've ever dreamed of

Disappearing when you wake up

But there's nothing to be afraid of

Even when the night changes

It will never change me and you

Śpiewała cichutko, jakby bała się, że ktoś mógłby ją usłyszeć. Holmes po chwili dołączył do niej.

- Skąd to znasz?

- Słyszałem jak ostatnio to śpiewałaś i mi wpadło w ucho. – powiedział po chwili. – Przepraszam, że cię uraziłem.

- Idzie przywyknąć. – prychnęła rozbawiona. Oboje cieszyli się chwilą. Sherlock również wtulił głowę w szyję brunetki, ciesząc się jej bliskością.

It will never change, baby

- Wyglądasz obłędnie. – szepnął jej do ucha.

It will never change, baby

- Ty też niczego sobie. – powiedziała z rumieńcem na twarzy, a Holmes uśmiechnął się jedynie, próbując nie dać po sobie poznać, że czuł przyjemne łaskotanie w brzuchu podczas całego tańca.

- It will never change me and you. – pochylił ją do przodu i zaśpiewał ostatnie zdanie patrząc jej głęboko w oczy.

Oddałbym wszystko by, móc znowu mieć cię tak blisko siebie. – pomyślał. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro