31.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minął kolejny tydzień od śmierci Vivien. Życie na Baker Street powoli wracało do normy. Sherlock po tygodniu pobytu w nowym domu, powrócił do starego mieszkania. Z dnia na dzień nudził się coraz bardziej. Z czasem zaczął rozwiązywać sprawy podsyłane od Grega. Ten z kolei stał się cichy i zamknięty w sobie. Nie odtrącał innych, ale lubił spędzać więcej czasu w samotności. Mycroft w pełni go rozumiał i nie chciał narzucać się policjantowi, jednocześnie chciał go wspierać najlepiej jak potrafił.

Molly i John również pracowali i wracali do normalnego życia. Ostatnie dni poświęcali również na remont domku kupionego przez Vivien. Pani Hudson codziennie kontrolowała młodszego Holmesa. Pomimo tego, że sama z problemami radziła sobie z daną sytuacją, pilnowała Sherlocka, by ten nie robił głupstw.

Najgorszym dniem był ten, kiedy detektyw wrócił na Baker Street. Obserwując go z boku, można było wywnioskować, ze był to dzień, kiedy Sherlock w pełni zrozumiał, że Vivien naprawdę odeszła. Cały czas, podczas przebywania w pałacyku, przeznaczał na szukaniu czegoś, co pomogłoby mu odnaleźć Lopez i udowodnić wszystkim, że po raz kolejny ktoś ich nabrał, a pani detektyw tak naprawdę żyje.

W dzień powrotu na Baker Street, brunet zaczął zachowywać się, jakby coś go opętało. Przerzucał wszystkie rzeczy, strzelał do ścian, krzyczał bez powodu. A na pytania pani Hudson, reagował ciszą. Chował się co chwila w pokoju dziewczyny, a gdy uznawał, że siedział tam za długo, schodził na dół i grał smutne melodie na skrzypcach. Tego samego dnia zdążył jeszcze wypalić dwie paczki papierosów i znaleźć dwie strzykawki, schowane kiedyś „na czarną godzinę". Potrzebował resetu. To wszystko co działo się w ostatnim czasie, sprawiało, że czuł ogromne przeciążenie. Miał miliony myśli w głowie, których nie potrafił uporządkować. Potrzebował czegoś, co pozwoliłoby mu zapomnieć o wszystkim chociaż na chwilę. Poszukiwał czegoś, co pozwoli mu uporządkować wszystko.

Najprawdopodobniej udałoby mu się to, gdyby nie reakcja Mycrofta, Johna i pani Hudson, którzy w porę przybyli do pokoju bruneta. Od razu przywołali słowa Vivien, która nie pozwoliłaby mu na to. Sherlock słysząc to, odłożył przedmioty, obraził się na cały świat i schował się w swojej sypialni, gdzie po raz kolejny zamknął się w swoim Pałacu Pamięci.

Dziś mijał kolejny dzień, szesnasty dzień, kiedy to Sherlock wstał i o dziwo zjadł bez większych problemów kolejne śniadanie w samotności. Standardowo, do wszystkiego zmusiła go pani Hudson, która gotowała mu pierogi i inne polskie dania, co najmniej dwa razy w tygodniu.

Jak co dzień Holmes wstał, wyjątkowo zjadł śniadanie, odbył poranną toaletę i udał się do Scotland Yardu, gdzie czekał na niego zestresowany Greg. Od odejścia dziewczyny, oboje zbliżyli się do siebie. Holmes nie był tak irytujący, jednak wynikało to z jego wyciszenia i zamknięcia się. Całymi dniami wolał siedzieć w ciszy, niż odzywać się do kogokolwiek. Greg z kolei widział, jak detektyw stara się wesprzeć innych. Widział jego starania i cierpienie. Lestrade sam nie chciał dużo rozmawiać. Oboje nie potrafili przyzwyczaić się do tego, że widują się każdego dnia i nie ma przy nich Vivien, tak jak to było do niedawna.

- Sherlock, ktoś to zostawił dla ciebie. – Greg powiedział obojętnie i podał Holmesowi sporej wielkości pudełko. Ten wziął przedmiot i postawił go na biurku. Przyjrzał mu się uważnie i zaczął go delikatnie otwierać scyzorykiem. W środku dostrzegł małą strzykawkę. Obejrzał ją dokładnie.

- Jakieś morderstwa? – spojrzał kontem oka na Grega.

- Dwa. – powiedział, a w pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu.

- Teraz już trzy. – powiedział i podszedł do telefonu. Odebrał go, ale nie odezwał się ani słowem.

- Pomocy...- usłyszał w słuchawce błagalny głos i głośne wciągnięcie powietrza. – Duszno... Pali...

- Gdzie jesteś?

- Nie wiem... strzykawki.... – głos po drugiej stronie był zachrypnięty, a rozmówca co chwila brał łapczywe wdechy. Po chwili wypuszczał powietrze z płuc ze świstem. – Ciemno... Nie mogę się ruszy... Idzie! - szepnął mężczyzna po drugiej stronie i rozłączył się.

- Potrzebuję asystenta. – Sherlock spojrzał ponuro na Grega.

- Nie dam ci nikogo z moich ludzi. – stwierdził i usiadł za biurkiem. – Ostatnio jednego dostałeś i teraz siedzi w domu, bo jest w szoku.

- Nie moja wina, że nie widział kogoś za nim. To nie ja założyłem mu pas na szyje i zacząłem go podduszać. – Holmes wzruszył jedynie ramionami.

- Nie mogę pozwolić na to, by coś stało się kolejnej osobie. Za chwile nie będzie miał kto tu pracować, bo wszyscy będą siedzieli w domach na zwolnieniach lekarskich z ziółkami na uspokojenie. – Greg stwierdził groźnie i spojrzał na Sherlocka.

- Obiecuję, że nic się nikomu nie stanie. Potrzebuje czyjejś opinii.

- John nie może?

- Rosie jest chora i nie chce zostawić jej samej. – westchnął i usiadł zdenerwowany. – Vivien choćby się wojna zaczęła, to by ze mną poszła.

- Sherlock...

- Wiem...

- Sherlock, co to za sprawa. – za Holmesem pojawił się John.

- Co ty tutaj robisz? – spytał Greg.

- Niania została z Rosie, bo lepiej się poczuła, a ja potrzebuję adrenaliny, bo zaraz zasnę. – stwierdził.

- Nawet kuleć zacząłeś. – Holmes wciąż siedział tyłem do niego. Watson jedynie uśmiechnął się szybko.

- Brakowało mi tego. – stwierdził.

- Więc ruszajmy. – Sherlock wstał i poprawił swój płaszcz.

Jechali do prosektorium, gdzie znajdowały się odnalezione ciała.

- Cześć Molly. – Holmes szybko podszedł do zwłok, które leżały na stołach.

- Cześć wam. - powiedziała obojętnie i podeszła do ciał.

- Mężczyźni, jeden czterdzieści lat, drugi czterdzieści trzy. Chorowali. Jeden miał raka płuc, drugi miał białaczkę. Zabici za dużą dawną heroiny. Nic więcej.

- John? Jakieś inne wnioski? – Sherlock spojrzał na niego z zaciekawieniem. Był ciekawy, czy Watson nie wyszedł z wprawy. Sam przed sobą przyznał, że brakowało mu tego. Wspólnych spraw i dni spędzonych razem. Cieszył się, że ma wsparcie przyjaciela i widział jego starania.

- Choroby były już w zaawansowanym stopniu. W tym zbierała się woda w organizmie. – wskazał na mężczyznę z rakiem płuc. – Raczej nikłe szanse na przeżycie, tym bardziej że nie przechodził chemioterapii. Oboje torturowani. Umiejętnie. Ślady są nikłe. Wręcz prawie niewidoczne. Ktoś wiedział jak zadać ból tak, by nie było tego widać. Oboje raczej prowadzili zdrowy tryb życia. To... To chyba tyle.

- Nie jest źle. – Sherlock uśmiechnął się pod nosem. Pożegnali się z Molly i wyszli z budynku.

- Jakieś teorie?

- Na razie sześć. – Sherlock włożył rękawiczki i okrył się szczelnie płaszczem. Rozpoczął się grudzień, a z nim chłodniejsze dni. Zanosiło się nawet na śnieg. John również zapiął kurtkę. W tym czasie Holmes złapał taksówkę i otworzył drzwi Johnowi. – Już chyba cztery. – John uśmiechnął się nieznacznie gdy wszedł do taksówki i przypomniał sobie pierwszą, wspólną zagadkę. Sherlock zauważył to i również uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Pierwszą sprawę rozwiązaną z Vivien również pamiętał doskonale.

Po rozmowie z rodzinami zaginionych przyjaciele wrócili do mieszkania.

- Sherlock nie mamy czasu. Ten człowiek za chwilę może zabić kolejną osobę.

- Nic nie możemy zrobić. Musimy poczekać. – Sherlock usiadł w swoim fotelu. John uczynił to samo i poprawił się w fotelu, który do niedawna należał do niego.

- Minął cały dzień, a my nic nie zrobiliśmy.

- Skoro tak uważasz...- Sherlock powiedział zamyślony. - Wyjmij telefon z kieszeni mojego płaszcza.

- Przecież twój telefon leży obok ciebie.

- Nie potrzebuję mojego telefonu. – John westchnął i posłusznie wykonał polecenie.

- Ukradłeś telefon Grega! – wysunął dłoń z urządzeniem.

- Pożyczyłem. – stwierdził. – Musimy zaryzykować. Wybierz ostatni niezapisany numer z kontaktów i zadzwoń pod ten numer ze swojego telefonu. Jak możesz wpisz go w aplikacji do lokalizowania.

- Przecież to programy policyjne.

- Pożyczyłem. – Holmes siedział z zamkniętymi oczami i czekał na rozwój wydarzeń. – Powiedz, że chcesz umówić się na wizytę do lekarza.

- Halo. – John włączył tryb głośnomówiący. – Kto dzwoni?

- Witam, chciałbym umówić się na wizytę u lekarza. – John zaczął przeraźliwie kaszleć, za co Sherlock spojrzał na niego z uznaniem. – Czy ma pani wolny termin?

- A co panu dolega?

- Szukam lekarza, który zdiagnozowałby co mi dolega. Mam szereg badań w tym prześwietlenie płuc. Pielęgniarki, które przekazały mi zdjęcia...- John westchnął, jakby ze zrezygnowania. Już sam nie wiedział czy tak bardzo wczuł się w rolę, czy niedowierzał w to co robi. – były przygnębione i bardzo mnie to niepokoi. Od roku zmagam się z natarczywym kaszlem. Często mam problemy z nabieraniem powietrza i czuje wtedy kłucie w klatce.

- Dobrze, w takim razie poproszę pana imię i nazwisko.

- Oliver Crowe.

- Zapraszam dziś na piątą. – głos kobiety wydawał się być nad wyraz uprzejmy i delikatny. Po tych słowach rozłączyła się.

- Właśnie rozmawiałeś z mordercą. – Sherlock klasnął w dłonie.

- Co?

- Przejrzałem telefony ofiar i nie było tam żadnego numeru do lekarza, ani nawet nie zapisanego numeru. Więc raczej nie kontaktowali się z nim. Najprawdopodobniej jest to lekarz, pracujący w szpitalu i to tam się poznali. To oczywiste, że skoro ktoś choruje na raka, szuka pomocy i idzie się leczyć. Tu tak nie było. Ofiara nawet nie wiedziała, że ma raka. To lekarz znalazł pacjenta, a morderca ofiarę. To samo było z drugą ofiarą. Najprawdopodobniej lekarz znalazł wyniki badań, zataił je i sam zgłosił się do mężczyzny. Wykorzystał swoją posadę by znaleźć swoje ofiary. Tym razem to pacjent zadzwonił do lekarza. Nie spodziewał się tego. Ze stresu nawet nie podał adresu. Dodatkowo to najprawdopodobniej nie jego numer telefonu, a trzeciej ofiary. Spanikował i odebrał. Okazało się, że to kobieta. Teraz ty jesteś jej pacjentem. – Po swoim wywodzie, Holmes wziął telefon i napisał wiadomość pod ten sam numer. Po chwili otrzymał odpowiedź. – Czyli najwidoczniej nasza pani doktor pierwszy raz spotyka się z pacjentem w szpitalu, później zaprasza go na wizytę do swojego gabinetu tak, by pacjent nie musiał do niej dzwonić ani pisać. Sprytnie. Bark kontaktów z nią w telefonach ofiary. Panie Crowe pojedzie pan na wizytę do naszej nowej pani doktor.

- Uwielbiasz wystawiać ludzi, co? – John zirytował się.

- Nie mogę iść za ciebie, bo pozna po głosie, że coś jest nie tak. – Sherlock powiedział szybko i spojrzał na zegarek. – Musimy się pospieszyć. Jest czwarta, zanim dojedziemy trochę minie. – Sherlock włożył płaszcz i napisał kilka wiadomości. Po drodze zajechali w kilka miejsc, by odebrać kilka rzeczy. – twoje wyniki badań. – John przyjrzał im się uważnie.

- Przecież dla kogoś takiego już nie ma ratunku. – powiedział zszokowany, widząc wyniki badań.

- O to chodzi. – to były ostatnie słowa Sherlocka, który postanowił resztę drogi przeznaczyć na chwilową wycieczkę po pałacu pamięci.

- Jak mogłeś!? – krzyknęła gdy tylko dotarli na Baker Street. – Wpakowałeś mnie w to!

- Sama się zgodziłaś. – powiedział spokojnie i zdjął szal.

- Ciekawe kto mi posyłał porozumiewawcze spojrzenia, hm? Kazałeś mi to zrobić! Wystawiłeś mnie na pewną śmierć!

- O czym mówisz? – zaśmiał się .

- Bawi cię to?! Mam wystąpić przed kilkunastotysięczną publicznością! Dodatkowo morderca poluje na każdego, kto jest kandydatem do głównej roli! Albo on mnie zabije, albo ludzie na scenie mnie zjedzą! – chodziła po pokoju i krzyczała. Wyciągnęła z płaszcza broń i strzeliła kilkanaście razy w ścianę.

- Molly! – do pomieszczenia weszła pani Hudson.

- Nie teraz pani Hudson! – krzyknęła na staruszkę. – Stanę się rozpoznawalna! Co ze mnie za detektyw, którego każdy zna!? – podeszła do niego. Pani Hudson opuściła salon i zniknęła gdzieś za ścianą. – tego chciałeś?! Pozbyć się mnie?! Tak bardzo ci przeszkadza, że razem rozwiązujemy te cholerne zagadki?!

- Dzięki temu dowiemy się kto jest mordercą, a ludzie i tak cię znają. Piszą o tobie w gazetach. – powiedział i spojrzał na stolik gdzie leżała sterta gazet. Prychnęła i wzięła jedną z nich, po czy głośno przeczytała nagłówek.

- „Ponury detektyw znalazł ponurą panią detektyw. Czyżby za wspólnym rozwiązywaniem zagadek krył się gorący romans?" – Brunetka roześmiała się gorzko. – Co za głupoty. Nie mają o czym pisać!? Co to w ogóle za zdjęcie?! – pokazała mu zdjęcie z gazety, na którym oboje patrzyli na siebie z pokerowymi twarzami. – Mam nadzieję, że los cię wynagrodzi za to Holmes. – warknęła na niego i ruszyła do kuchni.

- Już mnie wynagrodził...

- Co? – John patrzył na niego zdezorientowany.

- Nic, głośno myślę.

Po czterdziestu minutach drogi, byli pod wyznaczonym adresem. John zanim wysiadł z taksówki, otrzymał kilka rad. Wyszedł z pojazdu i podszedł pod drzwi budynku.

- Pan Crowe? – w drzwiach stanęła wysoka brunetka. – Proszę. – John zaczął przeraźliwie kasłać i wszedł do środka. Sherlock widział jeszcze przez szybę, jak kobieta rozgląda się nerwowo i zamyka za sobą drzwi.

- Proszę usiąść. Emily Dormer. Proszę jeszcze raz powtórzyć, co panu dolega. – usiadła za biurkiem i wzięła dokumenty Johna. Ten posłusznie wymienił jej wszystkie dolegliwości.

- Czy to bardzo poważne? – spojrzał „zaniepokojony". Kobieta spojrzała na niego.

- Jak mam być z panem szczera... już dawno nie widziałam tak słabych wyników. Ale myślę, że dam radę panu pomóc. – uśmiechnęła się delikatnie i posłała mu współczujące spojrzenie. Powiedziała od razu na co choruje, na co John o mało nie wyrzucił z siebie ironicznie :„No nie spodziewałem się, wiesz?". – Proszę pójść za mną. – Kobieta pokierowała go do drzwi. Otworzyła je i przepuściła go przodem. Za drzwiami znajdowały się schodu, prowadzące w górę. Cały budynek był urządzony nowocześnie. Ściany były jasne, a wszędzie wisiało mnóstwo urządzeń lub certyfikatów. Gdy weszli na górę, pojawiły się przed nimi kolejne drzwi. Kobieta otworzyła je kluczykiem. W środku panowała ciemność. Jedynie zza zasłoniętych czarnych rolet dostawały się gdzieniegdzie promienie światła. Brunetka zapaliła światło i zamknęła energicznie drzwi, po czym uderzyła Johna w głowę ostrym, twardym narzędziem. Lekarz upadł bezwładnie na podłogę.

- Panie Holmes, po raz kolejny wystawił pan kogoś, by robił za pana czarną robotę. – powiedziała i podeszła do ledwo przytomnego detektywa, który siedział przywiązany do krzesła. – Matt, możesz stąd iść. Dziękuję, że go przyprowadziłeś. – powiedziała do mężczyzny, który położył Johna na metalowym łóżku, które leżało obok Sherlocka. Po drugiej stronie leżało kolejne łóżko, a na nim inny mężczyzna, który był przywiązany do niego.

- Widzisz... ja jedynie pomagam ludziom. Taki zawód lekarza. – na te słowa dało się usłyszeć prychnięcie Sherlocka. – Pomagam tym, którzy tego potrzebują. Najwidoczniej twój przyjaciel tego potrzebuje, skoro ma tak złe wyniki. – stwierdziła i przywiązała dłonie i nogi Johna do łózka. - Nikt wam nie pomoże, Sherlocku. – upięła długie, proste włosy w kok i podeszła do jednej z szafek. – potraktuję twojego przyjaciela łagodnie. Nie będziemy bawić się w jakieś gierki. Nie ma na to czasu. – Z szafki wyjęła tackę ze strzykawkami. - Ale z tobą się zabawię. Masz w sobie coś pociągającego. – powiedziała i odłożyła przedmiot na półce. Chwyciła twarz Sherlocka w dłonie i nakierowała ją tak, by patrzył na nią. – Jakieś pytania?

- Już rozumiem wszystko.

- Ah tak?

- Potrzebujesz uwagi, ale nie jako normalny lekarz. Pomagasz tym, których stan nie jest ciężkich, a tych, których nie da się wyleczyć... też uważasz, że im pomagasz. Skracasz ich cierpienie. Tyle, że wybierasz mężczyzn, bo kiedyś ktoś bardzo cię musiał zranić. – zmierzył ją wzrokiem. – Nadal nie pogodziłaś się z odejściem narzeczonego? Czyżby uciekł sprzed ołtarza? – uśmiechnął się przebiegle, a ona go spoliczkowała. – Wiedziałem. – prychnął. – Wcale nie jesteś taka inteligentna za jaką mógłbym cię postrzegać. – powiedział, a ona kopnęła go w brzuch.

- Pożegnaj się z nim. – powiedziała oschle. Podeszła do łóżka gdzie leżał nieznany Sherlockowi mężczyzna. Założyła mu zręcznie wenflon i podłączyła kroplówkę. Do środka butelki z płynem wstrzyknęła zawartość strzykawek. Następnie podeszła do Johna, który właśnie zdążył się wybudzić. – Cóż za przykra scena, panie Watson. Ale ma pan takie złe wyniki, że nie mam serca skazywać pana na dalsze cierpienie. – powiedziała z przesłodzonym głosem. Wykonała dokładnie to samo co przed chwilą i odsunęła się. Usiadła na krześle naprzeciwko Sherlocka i uśmiechnęła się triumfalnie. - Ciebie czeka to samo, ale najpierw popatrzysz na kolejną osobę, na której ci zależy.

- To twój syn trafił za kratki trzy lata temu....- szepnął John, a Sherlock spojrzał na niego zszokowany i przypomniał sobie tamtą sprawę.

- Dokładnie tak, John. To wy odebraliście mi syna. Wpakowaliście go za kraty. A później dowiedział się o nim mój narzeczony. Zostawił mnie i uciekł. – powiedziała ze spokojem. Sherlock widział jak po kilku minutach John zaczyna zachowywać się inaczej. Po raz kolejny czół się bezradnie.

Zawsze będę przy tobie. – w jego głowie odbiły się echem te słowa.

Gdybyś tu była, znalazłabyś rozwiązanie na tą sytuację. - pomyślał.

- John...- szepnął. Ten spojrzał na niego bez wyrazu. Kobieta podeszła do Holmesa i uderzyła go w brzuch, a następnie spoliczkowała. Rozdarła jego koszulę, a po pokoju rozbiegł się dźwięk guzików odbijających się od podłogi. Rozsunęła koszulę tak, że cały tors mężczyzny był odsłonięty.

- Nienawidzę was. Zniszczyliście wszystko. – warknęła i chwyciła nóż, z którym podeszła do Sherlocka. - Będziesz się wykrwawiał, a ja będę mogła na to patrzeć. – zamachnęła się i drasnęła bokiem przedmiotu ramię bruneta, który syknął z bólu. Gdy chciała wsadzić nóż w jego brzuch, w pomieszczeniu rozległ się hałas jakby ktoś uderzał czymś w okno. Przejechała nożem po drugim ramieniu detektywa, który prawie krzyknął z bólu. Siedział z zaciśniętymi zębami i starał się oddychać głęboko.

Brunetka w tym czasie podeszła do okna, które znajdowało się po prawej stronie Sherlocka, odsłoniła zasłonę i wyjrzała za szklaną szybę. Nic jednak nie przykuło jej uwagi, toteż wróciła do Holmesa i ponownie zamachnęła się tak, by tym razem dźgnąć go najmocniej jak się dało. Z chęcią włożenia noża w brzuch detektywa, wzięła duży zamach i gdy już miała zetknąć ze sobą skórę detektywa i metalowy przedmiot w pomieszczeniu rozległ się huk. Nagle szyba w oknie zmieniła się w miliony błyszczących kryształków, a za nimi pojawiła się ciemno ubrana postać w płaszczu z kapturem na głowie. Wleciała z impetem w okno, przez co zbiła je, a sama wpadła do środka. By zamortyzować upadek, ułożyła się tak, że wylądowała na ugiętych kolanach, przy okazji podpierając się jedną dłonią o podłogę. Sprawca całego zamieszania, szybko podniósł się z podłogi i zamachnął się. Z jego ręki wyleciał nóż, który wbił się w prawe ramię brunetki. Podbiegł do niej i obezwładnił ją po czym skuł jej ręce. Od razu odłączył kroplówkę od obydwóch mężczyzn leżących na łóżkach i podszedł do Sherlocka. Kucnął obok niego i z trzęsącymi się dłońmi zaczął go odwiązywać. Do pomieszczenia wpadła policja z Gregiem na czele i lekarze, z którymi przyjechała Molly.

- Nie ma trupów. Miały być. – powiedziała i miała się wycofać, gdy zobaczyła zszokowanego Holmesa, a przed nim człowieka w czarnym płaszczu, z kapturem na głowie. Policjanci stali z pistoletami wycelowanymi w każdego. Tajemniczy przybysz nie zwracał na nich uwagi. Starał się szybko wyplątać Sherlocka i pozwolić mu na swobodne siedzenie tak, by poprawić jego komfort oraz by rany nie były naciągnięte. Sherlock szarpał się, by jakoś pomóc wybawcy, jednak jedynie utrudniał mu zadanie. Gdy tylko udało się rozwiązać wszystkie supły, ułożył się wygodnie i syknął z bólu. Zobaczył jak zamaskowana osoba zaczyna ściągać z niego koszulę od tyłu, a następnie opatrywać mu ranę bez słowa. Lekarze w tym czasie zabrali Johna i drugiego mężczyznę. Policja wyprowadziła morderczynię, a reszta patrzyła na całe zajście, próbując dowiedzieć się kim jest tajemniczy przybysz.

- Kim jesteś? Odsuń się od niego. On potrzebuje profesjonalnej pomocy lekarza. – Greg powiedział groźnie. Sherlock za to mrużył oczy i robił wszystko by nie utracić przytomności. Jego rany wciąż krwawiły, przez co stawał się coraz słabszy.

- Dziękuję, że uratowałaś Johna, kimkolwiek jesteś. – szepnął ledwie słyszalnie. – I mnie też. – dodał po chwili.

- Obiecałam ci, że zawsze będę przy tobie. – usłyszał ten sam, delikatny głos, którego tak bardzo mu brakowało. Poczuł jak wszystko zaczyna wirować. Nie wiedział co tak naprawdę się dzieje. Wszyscy stali w bezruchu. Po chwili poczuł na swoim policzku ciepłą, gładką dłoń, która delikatnie potarła jego kości policzkowe. – Musisz jechać na zszycie ran. – Każde usłyszane słowo odbijało mu się kilkukrotnie w głowie. Otworzył szerzej oczy, jednak przed nim wciąż stała ta sama, czarno ubrana postać. Gdy tylko dostrzegła jak Sherlock próbuje zobaczyć kto kryje się pod kapturem, ostrożnie zdjęła kaptur z głowy i poprawiła włosy. – Obiecałam ci to i nie mam zamiaru złamać tego słowa. – powiedziała i machnęła ręką, by lekarze zabrali Holmesa do szpitala. Ten spojrzał na nią po raz ostatni. W jego oczach był szok. Nic więcej. Gdy lekarze weszli do pomieszczenia, Sherlock stracił przytomność.

- Vivien...- Greg podszedł do niej niepewnie. Molly uczyniła to samo.

- Proszę was, nie bijcie mnie...- spojrzała na nich błagalnym wzrokiem. – Jestem cała poobijana i poharatana od szkła. – mruknęła. W odpowiedzi dostała jedynie mocny uścisk Grega i Molly. Uśmiechnęła się pod nosem i odwzajemniła uścisk.

- Przepraszam. – Usłyszała oba głosy przyjaciół.

- A wy mnie za co? To ja przepraszam. – powiedziała lekko rozbawiona. – Matko jedyna! Sherlock! – krzyknęła i złapała się za głowę. – Przepraszam, ale...- pokazała na drzwi i wybiegła za noszami, na których leżał detektyw. Greg jedynie zaśmiał się i przytulił Molly, która tak jak on, miała łzy w oczach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro