32.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Po pół godzinie czekania, lekarze wyszli z sali zabiegowej dając wszystkim dobrą wiadomość odnośnie stanu Sherlocka oraz Johna. Wciąż byli nie przytomni, jednak ich stan nie był ciężki. Do szpitala dojechała pani Hudson. Wbiegła na oddział i bez zastanowienia podeszła do Molly i Grega. Gdy tylko odwrócili się w jej kierunku, odsłonili Vivien, a pani Hudson na jej widok momentalnie zatrzymała się i upadła na ziemię krzycząc jeszcze krótko: „Matko Przenajświętsza!". Pielęgniarki od razu zabrały staruszkę na salę. Podały jej wody, otworzyły okno i pozwoliły, bo kobieta w spokoju zaczęła racjonalnie myśleć. Vivien stała pod salami z przerażeniem. Uspokoiła się dopiero, gdy powiedziano jej, że Martha jest już przytomna. Greg z Molly śmiali się jedynie co chwila przypominając sobie reakcję pani Hudson. Oczywiste było, że byli źli na Vivien i liczyli na wyjaśnienia, ale to nie była pora na takie rozmowy.

- Pani Hudson? – do malutkiego pokoiku, gdzie siedziała nie-gosposia, weszła Vivien. Weszła powoli, by nie wywołać po raz kolejny szoku u staruszki.

- Aaaaaaaaaa! – starsza pani zaczęła krzyczeć, jednak dziewczyna od razu do niej podeszła i ją przytuliła.

- Przepraszam, ale nie mogłam pozwolić by coś się pani stało. – powiedziała cicho, a Martha uspokoiła się i odwzajemniła uścisk. – Obiecuję, że wszystko pani wyjaśnię.

- Na to liczę. – powiedziała i uśmiechnęła się do niej delikatnie. – Nawet nie wiesz jak bardzo cieszę się, że wróciłaś.

- Nie mogłam zostawić was wszystkich. – Vivien posłała jej szczery uśmiech.

Vivien spędziła cały dzień przy łóżkach Johna i Sherlocka. Lekarze ustawili ich obok siebie, dlatego dziewczyna nie musiała chodzić od jednego do drugiego. Vivien namówiła Molly, Grega i panią Hudson, by wrócili do domu.

- Pić...- usłyszała cichy głos Sherlocka. Wstała szybko i podała mu kubek z wodą i ze słomką. Dopiero po upiciu kilku łyków wody, Holmes otworzył oczy. Początkowo mrużył je przez rażące go światło. Dopiero po kilku minutach otworzył szeroko oczy. Wciąż patrzył w sufit. Nie patrzył na boki.

- Jak się czujesz? – po usłyszeniu tych słów, spojrzał gwałtownie w bok.

- Nie...- zaśmiał się nerwowo. – Nie zrobiłaś tego.

- A jednak. – spojrzała na niego poważnie.

- Jak...Jak mogłaś...

- Szczerze mówiąc... sama nie wiedziałam czy to wszystko się uda. Organizowałam wszystko w ostatnie pół godziny zanim mnie porwali. – posłała mu nikły uśmiech, jednak nie otrzymała tego samego w odpowiedzi.

- Pozwoliłaś, żeby wszyscy to przeżywali...

- Ciebie nie było kilka lat. Mnie zaledwie dwa tygodnie. – powiedziała z wyrzutem. – Nie mogłam pozwolić, żeby coś wam się stało! – uniosła głos. – Powinieneś to zrozumieć!

- Kiedy ja nic nie rozumiem. – powiedział słabo. – Sprawdziłem wszystko i nic nie wskazywało na to, że to była ustawione.

- Zrozum, że to mogło się nie udać. Miałam pięćdziesiąt procent szans, że przeżyje. Musiałam to jakoś poukładać, a miałam na to zaledwie pół godziny!

- Witamy ponownie. – za nią stanął Mycroft. Odwróciła się do niego niepewnie.

- Wiedziałeś! – sapnął oburzony Sherlock i poprawił się na łóżku.

- Sherlock, nie powinieneś...

- Nie mów mi co powinienem! Powinienem był nie dopuścić do tej całej szopki. – warknął, a Vivien odsunęła się od niego niepewnie. – Kto jeszcze wiedział?

- Bruno i kilku bezdomnych. – powiedziała cicho.

- A on po co? – westchnął.

- Zazdrośnik. – Mycroft mruknął pod nosem i odchrząknął za co Sherlock zraził go wzrokiem.

- Po to, że nie musiałam gdzieś przenocować. – powiedziała szybko

- I dlatego poszłaś do swojego byłego chłopaka. – prychnął ironicznie. Vivien spojrzała jedynie na niego ze zrezygnowaniem i wyszła z pomieszczenia.

- Po to ją prosiłeś, by nie była martwa, żeby teraz jej wypominać wszystko to, co tobie się nie podoba? – Mycroft podszedł do łóżka swojego brata. Sherlock jedynie westchnął. Miał sobie za złe to jak wszystko się potoczyło. Miał za złe Vivien, że zniknęła i pozwoliła mu cierpieć. Miał nawet pretensje do własnego brata. A tak naprawdę wiedział, że gdyby nie on, najprawdopodobniej Vivien mogłaby na zawsze odejść.

- Zawołasz ją? – Sherlock po chwili spojrzał na Mycrofta. W odpowiedzi otrzymał jedynie kiwnięcie głową. Starszy Holmes wyszedł z sali, a na jego miejsce weszła brunetka.

- Potrzebujesz czegoś? – podeszła do niego powoli.

- Ja... - Detektyw nie do końca wiedział co ma jej powiedzieć. Jeszcze kilka dni temu płakał po jej stracie, a teraz stała tu przy nim. Wyglądała jak zagubione dziecko, które nie wiedziało co zrobić. Panowała między nimi napięta atmosfera, której żadne z nich nie było w stanie przełamać. – Opowiesz mi o wszystkim?

- A nie lepiej jak wszyscy przy tym będą?

- Jak uważasz. – Nie chciał na nią naciskać. Widział, że ta sytuacja nie była dla niej łatwa. Widział jak wciąż błądzi myślami. Zawsze tak robiła, gdy patrzyła w jeden punkt i jedynie raz na jakiś czas zmieniała kierunek, w którym patrzyła. Sherlock widział, że czymś się stresuje, jednak nie wiedział czym. Widział jak co chwila przygryzała usta albo je oblizywała. On sam miał do niej mnóstwo pytań. Nie tylko odnośnie upozorowanej śmierci, ale i ich relacji. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie do końca wie jak z nią o tym porozmawiać.

Ciszę przerwało powiadomienie z telefonu Sherlocka. Vivien jedynie prychnęła, wiedząc kto do niego napisał. Holmes jednak nie miał zamiaru odczytywać wiadomości. Wciąż wpatrywał się w zamyśloną panią detektyw, która cały czas mąciła mu w głowie.

- John...- podeszła do niego. Mężczyzna otworzył ociężale oczy.

- Pić... - dziewczyna od razu podała mu kubeczek. John dopiero po chwili zorientował się, kto stoi obok niego i zachłystnął się wodą. – Boże, czemu te świństwo jeszcze działa... Nie chce mieć zjaw przed oczami... - na te słowa dziewczyna zaśmiała się cicho.

- Aż taka straszna jestem? – powiedziała i złapała jego dłoń. John wzdrygnął się i otworzył szeroko oczy. - Przynajmniej wiesz jak to jest jak się przedawkuje.

- Ktoś mi powie, że to prawda...

- Prawda John... - Sherlock spojrzał na nią. Tym razem na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Mogę cię przytulić? – Na te słowa brunetka kiwnęła głową i przytuliła się do niego ze łzami w oczach.

- Dziękuję. – powiedziała. – Widziałam jak starałeś się utrzymać każdego w najlepszym stanie. – usiadła na rogu jego łóżka.

- Nigdy więcej tego nie róbcie. Już mam dosyć. Więcej w to nie uwierzę. – powiedział, a Vivien zaśmiała się szczerze.

- Cześć wszystkim. – w drzwiach pojawiła się Molly, Greg i pani Hudson.

- Jak się czujecie? – pani Hudson zaczęła samodzielnie sprawdzać stan obu pacjentów, na co każdy wybuchnął śmiechem.

- Mamy dla ciebie niespodziankę. – Molly szturchnęła Vivien w bok. Pani detektyw spojrzała na przyjaciółkę, która wzrokiem pokazywała na drzwi. Spojrzała w tamtym kierunku, a tam stał Bruno.

- Musiałem sprawdzić, czy bezpiecznie dotarłaś do domu. Słyszałem w wiadomościach o tym co się stało i widzę, że już na początku w coś się wpakowałaś. – Mężczyzna podszedł do niej i odsunął kosmyk włosów, by zobaczyć opatrunki na twarzy dziewczyny.

- To nic takiego. Okno mnie zaatakowało. – powiedziała szybko. Chłopak przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. – Dziękuję. – powiedziała, a w pomieszczeniu rozległo się chrząkanie Holmesa. Gdy Vivien chciała rzucić coś uszczypliwego, detektyw powiedział szybko:

- Dziękuję, że się nią zaopiekowałeś. – spojrzał zadowolony na zszokowaną Vivien.

- Nie ma sprawy. – również się uśmiechnął. Vivien wciąż patrzyła na Holmesa zaskoczona.

- Możemy porozmawiać? – po chwili spojrzała na niego i po tym jak chłopak kiwnął twierdząco głową, oboje wyszli z sali.

- Skąd w tobie tyle przychylności do Brunona? – Molly zaśmiała się delikatnie.

- Wrogów trzeba trzymać najbliżej. – Sherlock odparł poważnie.

- A w czym jesteście wrogami? – Pani Hudson poruszała zabawnie brwiami i usiadła na obrzeżu łóżka detektywa. W odpowiedzi otrzymała jedynie prychnięcie.

- Witam panów. Jak samopoczucie? – lekarz wszedł do pomieszczenia i przyjrzał się urządzeniom, do których byli podłączeni obaj mężczyźni. – Myślę, że za dwa dni panów wypuścimy.

- Jutro też mogą wyjść, doktorze. – do pomieszczenia weszła Vivien, a za nią Bruno. - Ich stan nie jest ciężki. John jest jedynie osłabiony. Od podania kroplówki minęło około dziesięciu godzin, więc powoli wraca do zdrowia. Sherlocka stan ciągle jest taki sam, a wyniki nie są powodem do niepokoju. Proszę zobaczyć. – podeszła do Holmesa i zaczęła coś robić przy jego zabandażowanych ranach. – Rany zaskakująco szybko przestały krwawić. Po zszyciu nie pojawił się stan zapalny, a ropa wydostawała się jedynie przez pierwsze dwie godziny.

- To ja tu jestem lekarzem.

- Też nim jestem i z pełną świadomością stwierdzam, że jutro oboje mogą być wypisani ze szpitala.

- Dokładnie tak. Czujemy się wyśmienicie. – Sherlock od razy usiadł na łóżku, co wywołało u niego przeszywający ból klatki piersiowej. – W domowych warunkach szybciej dojdę do siebie. – powiedział pewnym siebie głosem, by przekonać lekarza, który patrzył na niego z politowaniem.

- Pod warunkiem, że będzie pani kontrolowała ich stan. – mężczyzna westchnął i wyszedł z sali.

- Czemu chciałaś, żebyśmy wyszli szybciej? – John patrzył na nią zaciekawiony.

- Sama leżałam trzy dni i miałam dość, więc nie chcę was skazywać na to samo.

- Kiedy byłaś w szpitalu? – Greg spojrzał na nią gwałtownie.

- Po tym jak zemdlała. – Powiedział Bruno. Od razu został szturchnięty w ramię przez Vivien.

- O wszystkim opowiem innym razem. – powiedziała i usiadła obok Johna.

Po dłuższym czasie spędzonym w szpitalu, każdy wyszedł z budynku.

- Gdzie dziś nocujesz? – Greg spojrzał na nią.

- Pojadę z panią Hudson do mieszkania, zabiorę kilka rzeczy i przyjadę do was. – powiedziała i otworzyła drzwi taksówki staruszce. Pożegnała się ze wszystkimi i również wsiadła do pojazdu.

- Cieszę się, że nie zniknęłaś na dwa lata tak jak Sherlock. – po chwili ciszy, Martha postanowiła ją przerwać.

- Nie miałam serca. Widziałam jak zachowywał się każdy z was przez ostatnie dni. – spojrzała na nią czule. – Byłam tu od pogrzebu. Później musiałam pozałatwiać parę spraw. Dałam sobie kilka dni na przemyślenie wszystkiego i jednak wróciłam.

- Miałaś nie wracać?

- Nie wiedziałam co będzie dla mnie lepsze. Mogłam uciec i zacząć wszystko od nowa. Gdzieś daleko stąd...- dziewczyna wciąż nie wiedziała czy podjęła dobrą decyzję. Nie miała pewności, że to co robi nie wyniszczy jej jeszcze bardziej. Pani Hudson chwyciła jej dłoń i pogładziła ją delikatnie na co brunetka spojrzała szybko na staruszkę.

- Potrzebujemy cię. Sherlock cię potrzebuje. – powiedziała cicho.

- Radzi sobie beze mnie, pani Hudson. – posłała jej w odpowiedzi delikatny uśmiech. Gdy dojechały do mieszkania, od razu skierowały się na górze. Brunetka rozejrzała się po salonie, wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się szeroko. Poczuła wewnętrzny spokój. Nic na ten moment nie było w stanie go zakłócić. – Tego mi brakowało. – szepnęła.

- Teraz wszystko jest na swoim miejscu. – dodała pani Hudson i rozejrzała się po pomieszczeniu.

- Sherlock miał mieszkać z innymi.

- Znasz go. Jest uparty. Tu jest wasze miejsce. Nie przekonasz go, by zamieszkał gdzieś indziej. Potrzebował czegoś co będzie mu o tobie przypominało.

- Bez przesady pani Hudson. Nie jestem aż tak znaczącą osobą w jego życiu.

- Byś się zdziwiła. – staruszka zaśmiała się, przytuliła brunetkę i zeszła zadowolona na dół.

- Chciałabym się zdziwić...

Po dotarciu do reszty przyjaciół, Vivien rozpakowała rzeczy i zeszła do znajomych, którzy siedzieli w salonie. Na rozmowach spędzili pół nocy. Dziewczyna omijała temat zniknięcia. Wydawać się mogło, że przecież wystarczyło opowiedzieć wszystko od początku do końca. Dla niej jednak nie było to takie proste. Prawdą było, że nie chciała nawet o tym myśleć. Cały czas miała przez to koszmary, a za dnia ogromne wyrzuty sumienia. Nie potrafiła przestać o tym myśleć, ale z drugiej strony wiedziała, że zrobiła to, by ratować przyjaciół. Zasnęła wtulona w poduszkę, która pachniała jeszcze Sherlockiem.

Następnego dnia pojechała do mieszkania na Baker Street. Od razu weszła do kuchni i rozpoczęła rewolucje. Na stole co chwila pojawiały się nowe składniki, a piekarnik i kuchenka nie miały chwili wytchnienia. Po kilku godzinach pracy, w salonie pojawił się pięknie zastawiony stół z mnóstwem pysznych posiłków. W drzwiach pojawił się Greg z Mycroftem. Po kilku minutach przyszła Molly z chłopakiem i małą Rosie, a zaraz po nich w salonie pojawili się państwo Holmes.

- Sherlock jeszcze nie wyszedł ze szpitala? – na to pytanie pani Holmes, Vivien spojrzała na zegarek.

- Właśnie zostali wypisani. Powinni być za jakieś dwadzieścia minut. – tak jak dziewczyna przewidziała tak też było. W progu pojawił się John, a za nim Sherlock. Przywitali się ze wszystkimi, a Vivien pomogła detektywowi zdjąć płaszcz, by nie musiał wykonywać gwałtownych ruchów.

- Powinieneś był przyjść z kwiatami. – pan Holmes szepnął Sherlockowi na ucho podczas powitania, jednak Lopez wszystko słyszała i ukradkiem uśmiechnęła się ironicznie pod nosem. Wszyscy usiedli do stołu. Nie można było powiedzieć, że atmosfera była napięta. Każdy rozmawiał na różne tematy, jednak Vivien czuła, że wszyscy czekają na wyjaśnienia.

- Chcieliśmy złożyć ci spóźnione życzenia. – nagle Molly podeszła do niej z malutką torebeczką, złożyła jej życzenia i wręczyła jej prezent. Po niej dokładnie to samo uczynił Greg z Mycroftem, państwo Holmes i pani Hudson.

- Naprawdę nie musieliście. Raczej nie miałam w zwyczaju obchodzić urodzin. Albo nie było czasu albo nie miałam z kim, więc sama z czasem zaczęłam o nich zapominać. – powiedziała wzruszona. – Dziękuję wam. – powiedziała i odstawiła prezenty na półkę.

- Nie otworzysz? – Mycroft spojrzał na nią z zaciekawieniem. Po chwili wpatrywania się w niego, Vivien wzięła pierwszą paczkę. W środku znajdowała się śliczna bransoletka, do której było przyczepione małe serduszko. W nim znajdował się otwór, który był w kształcie strzykawki.

- Ja mam taką. – Molly pokazała wszystkim swoją bransoletkę, która była w kształcie strzykawki, która idealnie pasowała do otworu w serduszku Vivien. – Po tym spotkaniu, kiedy ktoś cię zaatakował i wstrzyknął ci coś, wiedziałam, że nie jesteś przypadkową osobą i na pewno twoje pojawienie się będzie miało jakieś znaczenie w moim życiu. Nie sądziłam, że staniesz się dla mnie tak ważna i że twoja osoba tak wiele namiesza w moim życiu. – powiedziała, a Vivien wstała od stołu i bez słowa ją przytuliła. Dopiero gdy odsuwała się od patolog szepnęła ciche „dziękuję".

- Teraz nasz prezent. – John powiedział zadowolony.

- Kapelusz?! – wyjęła z torby czarny, elegancki kapelusz.

- Przymierz. – Pośpieszył ją. Dziewczyna posłuchała rady doktora. Wstała, włożyła płaszcz, a na głowę włożyła kapelusz. Pochyliła go tak, że było widać jedynie jej usta i uśmiechnęła się delikatnie. - Chyba pasuje. – stwierdził.

- Dziękuję! – powiedziała zadowolona i odłożyła płaszcz na wieszak, a kapelusz na biurko. Nagle przy nodze brunetki pojawiła się malutka Rosie i wyciągnęła rączki, w których trzymała małego misia.

– Rosie, skarbie, to dla mnie? – w odpowiedzi dziewczyna uśmiechnęła się i przytaknęła główką. Vivien wzięła ją na kolana i przytuliła mocno.

- Udusis mnie! – dziewczynka krzyknęła rozbawiona.

- Dobra, bo twój tata później udusi mnie. – pani detektyw pstryknęła dziewczynkę w nos.

- Zobac co jesce mas. – maluch wskazał na torebkę od Johna.

- Już, już. – z torebki wyjęła piękne, skórzane, czarne rękawiczki.

- Twoje wcześniejsze spłonęły w moim mieszkaniu, więc mam nadzieję, że ci się podobają. – John posłał jej promienisty uśmiech.

- Dziękuję, są piękne. – powiedziała i schowała rękawiczki do torebki.

- Ja dodatkowo upiekłam ci ciasto, ale Sherlock je zjadł. – pani Hudson powiedziała oburzona.

- Możemy upiec je razem. – Lopez odpowiedziała bez namysłu i ujęła kolejny przedmiot z kolejnej torebki. – Pani Hudson, ten szalik jest po prostu przepiękny. – przytuliła staruszkę, która siedziała obok niej.

- Nie do końca wiedzieliśmy co ci kupić, więc uznaliśmy, że wraz z Mycroftem i Gregiem podarujemy ci coś takiego. – przed dziewczyna leżało sporej wielkości pudło owinięte w papier ozdobny. Gdy go zdjęła oczom ukazał się zwykły, najprostszy karton. Otworzyła go, a jej oczy powiększyły się kilkukrotnie.

- Ja...

- Mam nadzieję, że ci się podobają. – Greg spojrzał na nią niepewnie.

- Żartujesz? – spojrzała na niego zszokowana. – Ja... nie wiem czy mogę przyjąć taki prezent...

- Nie zastanawiaj się nad tym, tylko je wyjmuj. – rozkazał pan Holmes, a ona posłusznie wykonała jego polecenie. – Zagraj. – powiedział. Brunetka ułożyła piękne skrzypce tak, by było jej wygodnie, wcześniej upewniając się, że są dobrze nastrojone. Zaczęła sunąć smyczkiem po strunach. Jej gra nie trwała długo. Prawie od razu podeszła do każdego, podziękowała i przytuliła się.

- Mogę cię przytulić? – spojrzała pytająco na Mycrofta, a ten zmierzył ją surowym wzrokiem. Greg szturchnął go ramieniem na co Holmes przewrócił oczami, westchnął i stwierdziła:

- Jeden raz. – I nachylił się do brunetki, by ją przytulić. Greg widząc, że Sherlock nie ma zamiaru dawać niczego dziewczynie, od razu zaczął nowy temat, by nie doprowadzić do niezręcznej ciszy.

- Vivien, czy ktoś oprócz Mycrofta wiedział o tym całym zamieszaniu? – Greg spojrzał na dziewczynę, a ona westchnęła.

- Bruno i kilku bezdomnych. – powiedziała niepewnie.

- Myślę, że Vivien nie koniecznie chce o tym mówić. – Mycroft spojrzał na nią ukradkiem. Posłała mu wdzięczne spojrzenie.

- To prawda, ale...myślę, że każdemu należy się wyjaśnienie...- powiedziała cicho i wzięła głęboki wdech. – Godzinę przed całym zajściem, zobaczyłam, że ktoś ciągle mnie śledzi. Zobaczyłam syna Jima, który jak się później okazało uciekł z więzienia. Udało mi się uciec przed tymi co mnie śledzili i dotarłam do jakiejś rudery, gdzie byli bezdomni. Ustaliłam z nimi kilka rzeczy, a oni skontaktowali się z Mycroftem. On zajął się ludźmi Jima i po cichu zaczął ich eliminować. Reszta tak naprawdę działa się pod jednym wielkim znakiem zapytania. – dziewczyna zatrzymała się na chwilę. – zostałam poinformowana o problemach z prądem, więc uznałam, że to właśnie to może mi pomóc. Spotkałam się w tajemnicy z Mycroftem i ustaliliśmy kilka rzeczy. Dał mi swoich ludzi. W momencie gdy zemdlałam oni dali znak Mycroftowi, a on sprawił, że w całym mieście zgasło światło. W pomieszczeniu nie było okien, więc Jim nie widział co się dzieje. Wentylacją zostałam wyciągnięta, a na moje miejsce położono jakąś inną osobę. Nadal nie wiem skąd wzięli kogoś, kto wyglądał tak samo jak ja. – spojrzała na Mycrofta, a on uśmiechnął się zwycięsko.

- Szybko przeprowadzone operacje plastyczne są na czasie. – powiedział, a wszyscy prychnęli śmiechem.

- Odebrano mi moje przedmioty, żeby wszystko było bardziej realistyczne. Mnie zabrali do jakiegoś prywatnego gabinetu. Obudziłam się dopiero na drugi dzień. Wyszłam po trzech dniach. Kazałam zamaskować wszystko co przykułoby twoją uwagę. – spojrzała na Sherlocka. – W kanałach, które sprawdzałeś faktycznie nie było niczyich śladów, bo wysypane zostało tam mnóstwo kurzu, który został rozdmuchany. Wszyscy, którzy byli w to zamieszani, Mycroft przeniósł do innych miast, a wszystko inne dało się zamaskować łatwiej niż by się zdawało. Wszystko albo prowadziło cię w ślepą uliczkę, albo po połączeniu z innymi faktami nie miało sensu.

- Czyli nie wiedziałaś, czy przeżyjesz? – Molly spojrzała na nią. Vivien jedynie pokręciła przecząco głową i zacisnęła mocniej oczy.

- Ja naprawdę nie wiedziałam czy kiedykolwiek was jeszcze zobaczę. – powiedziała drżącym głosem. Siedziała chwilę w ciszy by się uspokoić. – Gdy udało się zamknąć ludzi Jima, nie zostało mi nic innego jak zadecydować co dalej... Wróciłam i chyba nigdzie na razie się nie wybieram. – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się delikatnie. – Cieszę się, że nic nikomu się nie stało. To najważniejsze. Jeszcze raz was za wszystko przepraszam. – powiedziała cicho.

Kolejne kilka godzin minęło na rozmowach, wspominaniu, a nawet śpiewaniu. Molly z chłopakiem nawet odważyli się zatańczyć, a Greg i Mycroft cieszyli się chwilą i przytulali się na kanapie. Pod wieczór, każdy wrócił do siebie. Mycroft zabrał Grega i rodziców ze sobą i pojechali do pałacyku. To samo uczyniła Molly i John.

Po posprzątaniu salonu, Vivien usiadła w swoim fotelu. Aktualnie była sama w mieszkaniu. Pani Hudson poszła na spacer, a Sherlock zniknął gdzieś zanim wszyscy opuścili Baker Street. Gdy wrócił, brunetka siedziała zamyślona w swoim fotelu. Detektyw wziął skrzypce w dłonie i zaczął grać melodie. Lopez ocknęła się i starała się przypomnieć sobie co to za melodia. Dopiero po chwili zrozumiałą, że Sherlock jeszcze ani razu nie grał jej przy niej.

- Liberian girl

You know that you came

And you changed my world

Just like in the movies

With two lovers in a scene

And she says, "Do you love me?"

And he says so endlessly

"I love you, Liberian girl"- Vivien siedziała wpatrzona w kominek i śpiewała cichutko. Doskonale znała tę piosenkę i choć starała się zrozumieć, czemu Holmes wybrał akurat tą, nie potrafiła go rozgryźć. Gdy tylko skończył grać, odłożył skrzypce i po chwili zastanowienia po prostu usiadł naprzeciwko dziewczyny. Oboje siedzieli w ciszy. Nie należała ona do najprzyjemniejszych, ale też nie była uciążliwa. Holmes co chwila spoglądał na ciemnooką, zapatrzoną w ogień. Po chwili westchnęła i bez odrywania wzroku od skaczących iskierek powiedziała:

- Masz dużo pytań, Holmes.

- Sherlock. – powiedział mechanicznie. Na to jedynie kiwnęła głową i zwilżyła usta. Oprócz dosyć napiętej atmosfery wszystko było tak jak powinno być. Była na swoim miejscu. Siedziała w swoim fotelu. Sherlock przygrywał na skrzypcach, a w kominku jak co wieczór strzelało ognisko.

- Nie powinieneś grać na skrzypcach. – powiedziała cicho.

- Brakowało ci tego. – powiedział stanowczo i spojrzał na nią. Czuła jak jego wzrok przeszywa ją na wylot.

- Szwy mogły puścić.

- Mam lekarza obok siebie.

- To nie ma znaczenia. – dziewczyna wstała i ruszyła do kuchni.

- Nie pomogłabyś mi? - W tym momencie Vivien zatrzymała się, a następnie w pokoju rozległ się dźwięk wiadomości przychodzącej do Sherlocka.

- Czasami mam zły humor i nie zawsze pomagam tak szybko jak to powinno być. – powiedziała i podeszła do płaszcza mężczyzny. Stamtąd wyciągnęła telefon i podała go brunetowi. Ponownie skierowała się do kuchni gdzie zrobiła sobie kakao. Postawiła dwa kubki na stoliczku i ponownie usiadła w fotelu.

Wciąż męczyły ją wątpliwości, czy wracając do starego mieszkania nie popełnia błędu. Nie chciała znowu cierpieć. Przez ostatnie dni próbowała wszystko poukładać w głowie. Z jednej strony wiedziała, że gdyby wyjechała, szybciej „wyleczyłaby się" z Sherlocka. Z drugiej strony dwa tygodnie poza domem trwały jak kilka lat. Tęskniła za wszystkimi, a wyrzuty sumienia jakie jej doskwierały nie dawały jej spokoju. Wróciła ze względu na innych? Po raz kolejny zbagatelizowała własne dobro? Najprawdopodobniej tak właśnie było. Nie potrafiła patrzeć na cierpienie Grega, który tak bardzo próbował pozbierać się po jej odejściu. Widok Molly sprawiał, że jedyne na co miała ochotę przez cały ten czas, to podejść do niej i ją przytulić. Widziała jak John walczy z samym sobą, a przy okazji troszczy się o Sherlocka, panią Hudson i Rosie. Nawet Mycroft, który o wszystkim wiedział, spędzał godziny na wspieraniu Grega i kontrolowaniu Holmesa.

„Sherlock znowu próbował ćpać

MH"

Przeczytała w telefonie, który dostała od Mycrofta, by nie wzbudzać podejrzeń, że jej stary telefon zniknął. Siedziała aktualnie w mieszkaniu Brunona i ściskała kurczowo pięść. Nie potrafiła zapanować nad sobą. Jedyne co chciała zrobić to wstać i pojechać do Londynu. Tam gdzie znajdował się Sherlock. Tak bardzo chciała do niego przyjść i go uderzyć za to co chciał zrobić. Nie mogła. Nie teraz. Musiała pozbyć się jeszcze wielu osób, które zagrażały jej znajomym.

„Poradziłeś sobie, prawda?"

„Nie było łatwo"

„Dziękuję"

„Pospiesz się. Moi ludzie robią co mogą, ale to nie może trwać w nieskończoność"

„Daj mi jeszcze kilka dni"

„Żeby to nie było o kilka dni za długo"

Teraz siedziała w salonie i po raz kolejny zastanawiała się co kierowało młodszym Holmesem. Przecież tak bardzo chciał się jej stąd pozbyć i miał jej dosyć, a po „jej" pogrzebie próbował wrócić do nałogu. Z jednej strony czuła, że nie jest mu obojętna, a z drugiej pojawiało się milion sprzecznych informacji, które jedynie mieszały jej w głowie.

- Nadal palisz. – powiedział, by przerwać ciszę. Ona siedziała z opartą głową o fotel i z zamkniętymi oczami.

- Nie minęło jakoś długo odkąd zaczęłam. – powiedziała bez emocji. – Może trzy tygodnie.

- Czas ostatnio płynie dłużej. – powiedział lekko zdziwiony.

- Dobranoc. – powiedziała i wstała. Chciała iść do swojego pokoju, jednak Sherlock chwycił jej nadgarstek.

- Zaczekaj. – powiedział stanowczym głosem i wstał.

- Coś nie tak?

- Nie było cię tyle czasu, a...

- Tylko dwa tygodnie. – przewróciła oczami i odsunęła się trochę od niego.

- O.dwa.tygodnie.za.dużo. – wycedził przez zęby i zbliżył się do niej. Jego uścisk na nadgarstku dziewczyny nie malał.

- Czego tak naprawdę ode mnie chcesz? – powiedziała patrząc mu w oczy. Czuła jak zarówno jej jak i jego klatka piersiowa zaczynają się szybciej unosić i opadać.

- Porozmawiajmy. – powiedział spokojniej i zluzował uścisk, po czym usiadł na swoim miejscu. Dziewczyna zrobiła to samo, jednak po chwili wstała i podeszła do szafki w kuchni.

- O której brałeś leki? – Parzyła tępo w zawartość szafki.

- Jakieś siedem godzin temu.

- To dobrze. – powiedziała i wyciągnęła z szafki wino oraz dwa kieliszki. – Tak będzie łatwiej.

- Daj. – powiedział, gdy dziewczyna wróciła do salonu i zaczęła otwierać butelkę. Wziął szklany przedmiot oraz otwieracz do wina i zwinnie wyjął korek z butelki. Wlał do kieliszków ciemnej cieczy i jeden z nich podał dziewczynie, a drugi wziął sam. Pierwszy kieliszek pili w ciszy. Vivien nie miała zamiaru rozpoczynać rozmowy. Nie spieszyło jej się. Delektowała się smakiem trunku, a zmęczenie przez napiętą atmosferę poszło w niepamięć. Gdy oboje mieli puste kieliszki Sherlock postanowił ponownie napełnić szklane pucharki ciemną, lekko cierpką cieczą.

- Powiedz prawdę. To nie jest żadna sztuczka? Kolejna? Jakaś zmowa z Moriartym? Obiecał, że może ci pomóc. Zniknęłaś. Mogłaś nie wracać, ale wróciłaś.

- Jim nie żyje. – Powiedziała surowo. – Nigdy bym z nim nie współpracowała. Przestań mnie ciągle podejrzewać.

- To po co wróciłaś...

- Bo tu mam rodzinę. – warknęła.

- Jedyną twoją rodziną jest człowiek, który siedzi za kratami z postrzeloną ręką. – powiedział od razu. Po tych słowach brunetka przechyliła kieliszek z winem nad głową Holmesa i wstała. Spojrzała jeszcze na detektywa, który siedział nieruchomo, a z jego włosów skapywały na koszulę kropelki wina. Nie sądziła, że po powrocie usłyszy coś takiego. Łzy napłynęły do jej oczu, a nogi zrobiły się jak z waty.

- To po co było to wszystko, hm? – zatrzymała się i powiedziała drżącym głosem. – Jeśli masz wokół siebie ludzi, którzy nawzajem się kochają, szanują i wspierają to oni są twoją rodziną, Holmes. Nie potrzebuję zmieniać nazwiska na takie jakie miał Jim. Nie chcę, żeby ktoś mówił, że jest moim ojcem, bo nim nie jest. Wróciłam, bo tu są ludzie, którym na mnie zależy i mi na nich też.

- To idź do tamtego domu. – Był na nią zły. W sumie to był zły na wszystko.

- Nie wmówisz mi, że nic dla ciebie nie znaczę. – po chwili odważyła się by to powiedzieć i odwróciła się do niego.

- Wierz w co chcesz. – powiedział oschle.

- To po co było to wszystko?! – uniosła głos.

- To, czyli co?! – również krzyknął i wstał.

- Ta cała szopka!

- O czym ty mówisz?! – podszedł do niej wściekły, a przy okazji otarł jej policzek z łzy.

- O tym co mówiłeś, gdy wynosiłeś tamte ciało z budynku. – powiedziała, a jej usta zaczęły się trząść. Z oczu spływały kolejne łzy. Stała wyprostowana i wpatrywała się w jego oczy, jakby szukała w nich odpowiedzi. – O tym co mówiłeś nad grobem. O tym co działo się po moim odejściu. – powiedziała ledwo słyszalnie. – Po co były te słowa i te łzy? Po co siedziałeś załamany do takiego stopnia, że chciałeś znowu zacząć ćpać? – w jej oczach za to był jeden wielki chaos i niepokój. – Po co to było?! – krzyknęła i w ostatniej chwili powstrzymała się by nie popchnąć go pięścią w miejscu gdzie była jedna z ran. Holmes patrzył na nią obojętnie, jednak w środku czuł jak wszystko w nim krzyczy. – Po co ta cholerna gra?! – krzyknęła i ruszyła do swojego pokoju.

- Tyle, że to nie jest żadna gra! – Sherlock krzyknął, poszedł za nią, a następnie złapał się za włosy. – Czemu to wszystko jest takie trudne...- mruknął pod nosem.

- Bo nie jesteś w stanie usiąść i zastanowić się nad tym, czego tak naprawdę chcesz. – powiedziała i ruszyła dalej po schodach.

- Spędziłem nad tym ostatnie dwa tygodnie...

- W takim razie coś cię blokuje. – powiedziała. – Musisz to pokonać.

- Od kiedy uczysz mnie czegokolwiek? – rzucił ironicznie.

- Odkąd z tobą zamieszkałam uczę cię jak być bardziej ludzkim i normalnym. – warknęła zła.

- Sama jesteś taka jak ja. Twierdzisz, że jesteś nieludzka i nienormalna?

- Każdy w jakimś stopniu jest nienormalny. A ja w porównaniu do ciebie potrafię zapanować nad tym co mówię.

- Nie zawsze.

- Częściej niż ty. – powiedziała gdy była już przy drzwiach od pokoju. – Próbowałam nauczyć cię czegoś jeszcze, ale mi się nie udało. – powiedziała i weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Usiadła na podłodze i podkuliła kolana pod brodę. Zmarszczyła brwi gdy zobaczyła, że ktoś spał w jej łóżku. Zostawiła je idealnie pościelone, a teraz wyglądało jak po jakimś huraganie. Gdy podeszła do niego wyczuła perfumy współlokatora oraz inny, damski zapach. To nie były jej perfumy.

- Holmes! – krzyknęła, podniosła się z podłogi i zbiegła na dół.

- Co raz bardziej zaczyna mi się podobać jak do mnie mówisz. – uśmiechnął się do niej przez chwilę i kontynuował wycieranie koszuli. – Miło cię znowu widzieć.

- Jaką świnią trzeba być, żeby robić to w moim łóżku po mojej śmierci?! – krzyknęła.

- Teraz to ci powiem, że mnie zszokowałaś. – zaśmiał się ironicznie. – Po twojej śmierci? – podszedł do niej zadowolony.

- Dobrze wiesz o co chodzi. – powiedziała przez zęby.

- Najwidoczniej nie cierpiałem tak jak byś chciała. – oboje ponownie usłyszeli dźwięk przychodzącej wiadomości.

- Mam dość. – powiedziała ledwo słyszalnie. Ponownie poszła do swojego pokoju, gdzie spod łóżka wyjęła walizkę. Włożyła do niej najpotrzebniejsze rzeczy i zamknęła ją zwinnie. Włożyła na siebie płaszcz oraz szal, a na nogi wsunęła buty. Nałożyła kaptur na głowę i chwyciła średniej wielkości walizkę. Gdy mijała salon usłyszała rozbawiony głos Sherlocka:

- I tak wrócisz.

- Tego nie wiem, ale wiem jedno. – nie patrzyła na niego. Stała z kapturem zarzuconym na głowę, która była pochylona w dół. W oczach gromadziły się łzy. – Wiem, że coś zrozumiałam. Zrozumiałam, że największym błędem jaki popełniłam i jednocześnie rzeczą, której najbardziej żałuję, jest to, że cię pokochałam. Nigdy nie spodziewałam się, że będę żałowała, że kogoś kocham. – powiedziała cicho i pozwoliła by kolejna łza tego dnia spłynęła po jej policzku. Chwyciła rączkę od walizki i zeszła na dół.

- Vivien... co się dzieje? – zza rogu wyjrzała pani Hudson. Nie widziała jej twarzy. Spojrzała jedynie na walizkę z przerażeniem w oczach. Lopez jedynie podeszła do staruszki przytuliła ją.

– Nie szukajcie mnie. Proszę.- zaszlochała gorzko – Dziękuję za wszystko- wzięła walizkę i wyszła z budynku. Od razu udało się jej złapać taksówkę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro