Rozdział piąty (Julia)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Przepraszam, że musieliście czekać tak długo, no ale grunt, że zdążyłem wstawić ten rozdział przed końcem tygodnia :D

Polecam posłuchać CUDOWNEJ piosenki w mediach, w której zakochałem się, skoro tylko ją usłyszałem *_*

Pasuje idealnie do uczuć Cama w tym rozdziale ;D <3333



"Mogę sobie tylko wyobrazić

Jak by było z tobą

Pierwszego dnia, gdy cię zobaczyłem

Wiedziałem, że to prawdziwa miłość

Ale byłaś już zajęta

Nie ma nic, co mógłbym zrobić

Więc mogę sobie tylko wyobrazić

Jak by to było być z tobą


Mogę sobie tylko wyobrazić nas oboje kochających się w nocy

Mogę sobie tylko wyobrazić nas po tej samej stronie

Mogę sobie tylko wyobrazić, że tańczymy w świetle księżyca

Mogę sobie tylko wyobrazić

(...)


Nie chcę żyć w ten sposób

Naprawdę marzę, byśmy nigdy się nie poznali

Gdy nie patrzę i nie myślę [o tobie]

Nie chcę być z tobą

Ale w następnej chwili, gdy widzę twoją twarz

Nie mogę nic zrobić

Tylko stawić czoło prawdzie

Wszystko, czego chcę, to być z tobą

(...)"

- z piosenki Melody, Cadmium & John Becker





 – Co cię martwi? – zapytałam Cama, patrząc na jego chmurne czoło.

Westchnął.

– Brak postępów – przyznał. – Co trzy dni przynosisz mi gruby plik indeksów z kolejnych instytucji i... nadal żadnego tropu. Nawet poszlaki! A sądziłem, że jego imię znajdzie się akurat na samym szczycie... – wymamrotał z frustracją.

Upiłam łyk soku.

– Jeśli nie trafimy na nic w ciągu kolejnego tygodnia, najwyżej przejdziemy do środków... niekonwencjonalnych – zasugerowałam. – Wiem, wyśmiewałam to, ale może tutejsza Jasnowidząca wie jeszcze więcej niż ta, u której już byłeś.

– Może – odparł bez przekonania.

Siedzieliśmy przy stoliku na tarasie mojej ulubionej kawiarni. Wokół nas kwitły w ogromnych donicach wysokie kwiaty, podobne do gigantycznych wrzosów. Słońce przyjemnie nas ogrzewało, a jego promienie padające na włosy mojego rozmówcy, wydobywały z nich jasne refleksy. Zapatrzyłam się na niego, myśląc o tym, jak bardzo przypomina mi świątynne rzeźby młodych herosów...

– Co zrobisz potem? – spytałam. – Gdy już go znajdziesz. To znaczy, swojego brata.

Ściągnął brwi.

– O co dokładnie pytasz?

– Może wcale nie jest więźniem. Może ma nową rodzinę, która tu żyje, albo kogoś bliskiego... Tak czy inaczej, może wcale nie chcieć stąd odejść razem z tobą. Co wtedy? Wrócisz do matki? Czy zostaniesz z nim?

Chłopak oparł dłonie na podbródku i zamyśli się.

– Nigdy o tym nie pomyślałem – przyznał powoli – ale właściwie, to miasto jest dobre jak każde inne. A gdy nie będę w nim dłużej sam... mógłbym naprawdę rozpocząć tu nowe życie. – Uśmiechnął się na tę myśl.

– A jeśli pani Irene odkryje twoją obecność? – zapytałam. – Nie wiem wciąż, czym dokładnie jej wadzisz, ale naprawdę jesteś gotów zaryzykować?

Wzruszył ramionami.

– Ona zagraża mi wszędzie. Wysłani przez nią łowcy nagród zapuszczają się nawet poza imperium Elarii. Równie dobrze mogę żyć pod jej nosem. Szczególnie, że – tu chytrze zmrużył oczy – nikomu raczej nie przyjdzie do głowy szukać lisa w kurniku.

Tym razem to ja się zaśmiałam.

– Doskonale to ująłeś! Cóż... mam nadzieję, że masz rację.

Zerwał się orzeźwiający wiatr, który rzucił mi włosy na twarz. Odgarnęłam je szybko na bok, jednocześnie wciągając głęboko rześkie powietrze – to był jeden z powodów, dla których kochałam to miejsce: zbudowano je nad urwiskiem, więc było zarówno nasłonecznione jak i przenikane przez strugi chłodnego powietrza. Podobnie jak park, dawało wytchnienie od dusznej atmosfery miasta.

– Czyli jutro na pewno się nie spotkamy? – zapytał Cam, przerywając cieszę, która zapadła.

– Niestety nie. Mam już plany na Święto Życia.

Zmarszczył brwi.

– To jutro nie ma Dnia Gwiezdnego Smoka?

Parsknęłam śmiechem i machnęłam dłonią.

– Ależ to to samo! – wyjaśniłam szybko. – Obchodzimy narodziny wszechświata, ale jak wolę celebrować to, co jest tu i teraz, a nie jakieś abstrakcyjne wydarzenie sprzed miliardów lat. Dlatego wolę nazwę Święto Życia. Zresztą używa jej też większość zwykłych mieszkańców Elarii. Ale jeśli kosmolodzy wolą Dzień Gwiezdnego Smoka, kim jestem by im bronić nazewnictwa...? W każdym razie to nasze najpiękniejsze święto, które właściwie zaczynamy już celebrować w przeddzień... czyli dziś. – Znów się zaśmiałam lekko.

– Czyli to stąd ten kwiat w twoich włosach? – zapytał z błyskiem w oczach chłopak, wskazując za moje ucho.

Zarumieniłam się. Istotnie, wpięłam dziś we włosy kwiat różowej dalii.

– Owszem – przytaknęłam.

– Mój ojczym nigdy nie był w Elarii... Nie wierzy w waszych bogów. Nigdy nie był pewien, czy nie przekręca mitów, kiedy go o nie pytałem – powiedział chłopak. – Powiedziałabyś mi więcej o tym święcie? Chciałbym bliżej poznać waszą kulturę.

– Pewnie – odparłam. – Od czego, by tu zacząć...? – Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać: – Legenda mówi, że gdy nie było wszechświata, istniał tylko olbrzymi smok. Pewnego dnia czuł się bardzo samotny i ze starych łusek, które od niego odpadły, postanowił uformować skaliste kule, planety. Tchnął w niej swój oddech i zapłonęły wewnętrznym blaskiem... lecz zaledwie się od nich oddalił, na nowo zrobiły się zimne i jałowe. Bez ciepła i srebrnego światła bijącego od smoka, życie nie umiało się utrzymać w powstałych światach. Zdesperowany, wyszarpał swoje pełne żaru serce, a gdy konał, potoczyło się ono między planety i objęło je swoim blaskiem jako słońce. Dzięki tej ofierze mogły powstać pokolenia nowych istot, zaś gdy ciało Smoka rozpadło się po jego śmierci, jego pozostałem łuski wciąż świeciły, choć w inny sposób, i do dziś możemy je podziwiać na nieboskłonie jako gwiazdy – zakończyłam.

Chłopak pokiwał głową z uznaniem.

– Bardzo piękna historia. Macie fascynujące wierzenia. Tymczasem... jeśli chodzi o kwiaty, to rozumiem, że w to święto mają symbolizować życie, tak?

– Zgadza się – potwierdziłam. – Cała ich istota, od budowy począwszy, a na różnorodności skończywszy, dowodzi triumfu życia nad nicością. Nie wszyscy lubią tańczyć czy śpiewać, ale myślę, że każdy z nas ma obowiązek uhonorować Dzień Życia choćby symbolicznym przypięciem kwiatu.... – spojrzałam uważnie na Cama i skrzyżowałam ramiona – ... co mi uświadomiło, że nie masz własnego.

Podniósł do góry ręce w geście poddania.

– Wybacz, ale jeszcze dziesięć minut temu nie miałem nawet pojęcia, że to święto ma dwie nazwy!

– Nie martw się. – Mrugnęłam do niego. – Zaraz coś poradzimy.

Machnęłam na obsługującą stoliki kelnerkę. Dziewczyna podeszła i zmarszczywszy lekko nos patrząc na Cama, zwróciła się do mnie:

– Czy jedzenie smakowało?

– Nawet bardzo – odparłam uprzejmie. – To cynamonowe ciasto to wprost... raj dla koneserów.

– Czy wobec tego chcecie zamówić coś jeszcze? – zapytała, nadal uparcie kierując wzrok na mnie.

– Tak, ale z innej kategorii... Sprzedajecie nieduże bukiety z okazji Festiwalu, prawda?

– Klienci mogą liczyć na darmowe – sprecyzowała. – Wy już złożyliście zamówienie, więc jeśli tylko takie jest wasze życzenie, zaraz przyniosę bukieciki.

– Jeden zupełnie wystarczy – odparłam z uśmiechem. – Zwykłe margerytki poproszę.

– Och, ale to bardzo skromne kwiaty...! – wyrwało się rozżalonej pracownicy, która najwyraźniej chciała rozpropagować kawiarnię pełnymi przepychu, egzotycznymi bukietami, zaraz jednak powściągnęła emocje i grzecznie dodała: – Naturalnie również są pełne wdzięku. Zaraz je dostarczę! – zebrawszy talerze, obróciła się i zniknęła we wnętrzu budynku.

Cam spojrzał na mnie wyraźnie skonsternowany.

– Dlaczego traktowała mnie jak powietrze?

Westchnęłam ciężko.

– Bo jesteś człowiekiem, a to lokal dla bogatych Elarijczyków, wśród których ludzie to wyjątki. Nie zauważyłeś, że inni gości także patrzą na ciebie dość krzywo?

Chłopak zerknął na dwa sąsiednie stoliki. Jedzący natychmiast odwrócili wzrok, udając, że wcale mu się nie przyglądali.

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale... jak właściwie nas odróżniacie od swoich? Pachniemy jakoś inaczej?

Skinęłam głową.

– W zależności od naszego zwierzęcia, mamy jedne zmysły wyostrzone, a inne przytłumione. Odróżnić cię od Zmiennych faktycznie pozwala im węch oraz także słuch. Jako człowiek pachniesz inaczej, a twoje serce bije bardziej miarowo.

Ściągnął brwi.

– Pachnę inaczej? To znaczy j a k ?

Zawahałam się.

– Nie umiem odpowiedzieć – przyznałam. – To tak, jakbyś próbował wyjaśnić, czym pachnie róża albo chleb.

Parsknął śmiechem.

– Rozumiem... ale jakbyś miała jakoś porównać tę woń mimo wszystko... To nie jest odór, prawda? – zapytał wprost.

Potrząsnęłam głową.

– Nie, twój zapach nie jest zły. Mnie przypomina trochę... zapach prażonej kukurydzy – oceniłam.

Przez chwilę mrugał.

– Aha – powiedział w końcu. – To... chyba nie jest tak tragicznie.

– Zapewniam, że nie. – Nachyliłam się w jego stronę i szepnęłam konspiracyjnie: – Wyobraź sobie, co czuć od Zmiennych, których zwierzęciem jest skunks.

Chłopak zakrył dłonią usta, starając się stłumić wybuch wesołości.

(Oczywiście skunksi Zmienni nie śmierdzieli cały czas... Tylko wtedy, gdy byli mocno zestresowani. Dokładnie jak skunksy. I nawet w połowie nie tak mocno.)

– Więc... skoro wiedzą, że jestem człowiekiem, gdybym przyszedł tu sam, zaraz by mnie stąd wyrzucili? – zapytał, wracając do poprzedniego tematu.

– Niestety tak – przyznałam, czując pewien ciężar w sercu. – Obecna władza... bardzo dba o segregację rasową. Prawda, że Zmiennym także nie wolno wchodzić bez zaproszenia do w a s z y c h miejsc publicznych, ale nie sądzę, że którekolwiek z nas zbytnio nad tym rozpacza. Większość ludzkich lokali jest w dość przeciętnym stanie. Ludzi raczej nie stać na luksusowe inwestycje, skoro wszystkie urzędy oraz najbardziej dochodowe pozycje są zarezerwowane dla Zmiennych.

– Czyli... powinienem być wdzięczny, że zgodziłaś się mnie tu zabrać? – podsumował.

Uśmiechnęłam się przepraszająco.

– Na to wygląda. Na szczęście ludzie mogą nadal wchodzić do naszych lokali w charakterze służby lub utrzymanków.

Brew gwałtownie uniosła mu się w górę.

– Sług bądź utrzymanków? – zapytał łobuzersko i pstryknięciem odgarnął jasne kosmyki, które wpadły mu do oczu. – A którym to z nich dla ciebie jestem, jeśli można wiedzieć? – zapytał żartem.

Nachyliłam się w stronę chłopaka i udałam, że się zastanawiam.

– Oj, nie wiem. Którym byś wolał być? – zapytałam, filuternie mrużąc oczy.

Otworzył usta, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, nadeszła kelnerka z bukiecikiem margerytek.

– Proszę wołać, gdybyście chcieli zamówić coś jeszcze – wyrecytowała i przekazawszy mi kwiaty, czmychnęła tak prędko, jak potrafiła.

Pokręciłam głową nad jej zachowaniem, po czym przesunęłam swoje krzesło bliżej do Cama.

– Mogę cię przystroić? – zapytałam niewinnym tonem, wyciągając ku niemu kwiaty.

Przewrócił oczami.

– Skoro chcesz...

Wybrałam z wiązanki największą margerytkę, oderwałam jej okwiat od łodygi, a następnie wyjęłam z włosów cienką spinkę i za jej pomocą przyczepiłam do kurty na piersi chłopaka.

– Gotowe! – klasnęłam w dłonie. – Niby niepozorna i zwyczajna, ale ślicznie na tobie wygląda. Twój strój jest czarny i uwydatnia doskonale białe płatki i żółty środek. Idealna kompozycja! Teraz jesteś najbardziej pociągającym człowiekiem w mieście.

Chłopak wyszczerzył zęby i skłonił teatralnie głowę.

– Wierzę na słowo!

Spojrzał mi w oczy i zapatrzył się w nie dłużej. Przełknęłam nerwowo ślinę, ale zamiast opuścić wzrok, ja także zatopiłam się w kolorze jego tęczówek. Miały kolor jak morze. Pomyślałam jak bardzo fascynujący jest błękit zmieszany z szarością i zielenią. Jak młodzieniec siedzący przede mną, o którym praktycznie nic nie wiedziałam, a jednak czułam się w jego towarzystwie, jakbym była w domu...

Zanim się zorientowałam, nachyliłam się w stronę Cama, a on w moją, kierując spojrzenie na moje wargi. Zbliżyliśmy nasze usta do siebie tak bardzo, że dzieliły je tylko milimetry i dopiero, gdy nasze nosy musnęły się nawzajem, cofnęłam się gwałtownie.

Zapadła cisza.

– Przepraszam – odezwał się w końcu.

– Nie masz za co. Chciałam tego. Po prostu... nie jestem gotowa. Muszę przemyśleć pewne rzeczy. – Podniosłam na niego wzrok. – Podobam ci się, prawda?

Wyglądał jakby zbierał słowa.

– Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty – powiedział miękko. – Może czuję coś do ciebie, bo w ostatnim czasie jesteś jedyną osobą, z którą regularnie rozmawiam, ale... prawda wygląda tak, że trudno pozostawać wobec ciebie obojętnym. – Wziął mnie za rękę i łagodnie pogładził obleczonym w rękawiczkę kciukiem mój nadgarstek. – Jesteś dobra, wrażliwa i bezinteresowna. Mało spotyka się takich ludzi.

– Zwłaszcza takich, którzy w rzeczywistości nie są ludźmi – zauważyłam z gorzką ironią.

Młodzieniec przymknął powieki i przełknął ślinę. Gdy ponownie otworzył oczy, była w nich jakaś stanowczość.

– Potrafię zrozumieć, że dzieli nas zbyt wiele – powiedział. – Obiecuję nie oczekiwać niczego poza przyjaźnią. To i tak więcej niż mógłbym oczekiwać... – starał się mówić beznamiętnie ale słyszałam w jego głosie z trudem tłumione emocje.

– Nigdy nie dbałam o to, że jesteśmy w dwóch różnych ras – przerwałam mu.

Zabrałam się w sobie i wyznałam poważnie:

– Ja też czuję do ciebie... coś silnego. Kiedy myślę o tym ja wiele straciłeś, ale bynajmniej cię to nie złamało, a ty pozostałeś szlachetny i moralny... podziwiam to. Na twoim miejscu byłabym znacznie bardziej zgorzkniała... Reprezentujesz sobą typ osoby, którą zawsze chciałam być. Możemy nie wiedzieć o sobie wielu rzeczy, ale nie obchodzi mnie, jak bardzo pokręcona jest twoja przeszłość, kim naprawdę jesteś i co inni pomyślą o naszej relacji. Stałeś się dla mnie ważny w bardzo krótkim czasie i... nie chcę z ciebie rezygnować.

Urwałam, odrobinę zażenowana. Nie padły słowa „zakochałam się w tobie", ale to, co powiedziałam, nie różniło się zbytnio sensem. Zastanawiałam się gorączkowo, czy to się dzieje naprawdę: czy moje serce faktycznie zaczyna bić mocniej na myśl o tym tajemniczym chłopaku, który podbił je swoją ogładą i sposobem bycia, chociaż nawet nie znałam jego prawdziwego imienia?

– Czyli... masz gdzieś, że t w o i pobratymcy mogą cię wykląć, jeśli... byłabyś ze mną – podsumował Cam.

Mówił z pewnym wahaniem, ale przez cały czas patrzył mi w oczy. Skinęłam głową.

– Jeżeli zależy ci na mnie jak mnie na tobie, i skoro nie dbasz o zdanie rodziny i świata, dlaczego w takim razie nie chciałaś mnie pocałować? – zapytał, a w jego głosie konsternacja i frustracja zmieszały się ze sobą.

Westchnęłam i spuściłam wzrok.

– Nie rozstałam się z Remusem – oznajmiłam w końcu.

Cam cofnął się, a złość na jego twarzy zmieniła się w zrozumienie i... smutek.

– Przepraszam – powiedział. – To rzeczywiście... nie byłoby wobec niego w porządku. – Przyjrzał mi się uważnie. – Odpowiedz szczerze: kochasz go?

Przyłożyłam sobie dłonie do obu skroni. Czułam gniew, ale nie wiedziałam na kogo lub na co: na moje własne rozterki i niezdecydowanie, na wyrzuty mojego rozmówcy, na Remusa, który mnie pociąga, ale nie umie przekonać do siebie mojego serca...

– Nie wiem – powiedziałam otwarcie. – Jest dla mnie ważny. Bardzo. Oddałabym za niego życie. Ale... nie zawsze czuje się przy nim dobrze... Czasem, a właściwie to c z ę s t o, mam wrażenie, że bardzo mnie ogranicza. Duszę się przy nim... A teraz jesteś ty i już zupełnie nie wiem, czego właściwie chcę... – Pokręciłam głową. – Remus i ja spędzimy jutrzejsze święto razem. Nie mogę go unikać, bo tylko spędzając czas przy was obu, ustalę, z którym czuję się lepiej. Dopóki nie rozumiem w pełni tego, co mnie z nim łączy... nie mogę być z tobą. Dasz mi czas, bym sobie wszystko poukładała? – poprosiłam niemal błagalnym tonem.

Chłopak obserwował mnie z pewną nostalgią.

– Chyba nie mam innego wyjścia, jeśli chcę być częścią twojego życia – odpowiedział, ale jego ton brzmiał teraz pogodniej, jakby mój rozmówca odnalazł w sobie optymizm.

Odetchnęłam z ulgą.

– Dziękuję, że to rozumiesz. Naprawdę nie chcę, byś miał do mnie żal!

– Nie mam go. Przyjaciele powinni być empatyczni wobec siebie, umieć się wczuć we wzajemne położenie. A ja jestem twoim przyjacielem. – Mrugnął do mnie.

Nie mogłam się nie roześmiać.

Żegnając chłopaka dziesięć minut później, pocałowałam go w policzek.


                                                   *

Uroczyste otwarcie Festiwalu odbywało się na skraju głównego rynku. To tam wznosiło się marmurowe podwyższenie, na które wstąpiła moja matka wraz ze swoją świtą. Prezentowała się olśniewająco, ubrana w błękitną suknię, z dumnie zadartym podbródkiem i włosami spiętymi w ciasnego koka oraz przystrojonymi kwiatem białej róży. Widziałam z jakim zadowoleniem przebiega wzrokiem po zgromadzonym tłumie.

Chociaż tak wielu darzyło ją niechęcią, tego dnia zdawało się, że oponenci zapomnieli o swoich animozjach. Wszyscy przybyli zdawali się pełni radości i pogody duchowej. Na niektórych twarzach w istocie brakowało entuzjazmu, gdy patrzyli na Irene, ale nawet ci ludzie (bądź Zmienni) wyglądali na podzielających świąteczny nastrój. Na Festiwalu nikt nie miał ochoty przejmować się różnicami politycznymi.

Zgromadzeni zapełnili cały plac, część była zmuszona stanąć w prowadzących doń uliczkach. Byli też tacy, którzy doszli do wniosku, że nie ma większego sensu smażyć się na bruku w słońcu, i obserwowali oni uroczystość z okien kamieniczek. Wszyscy przystroili się co najmniej jednym kwiatem bądź pączkiem liści, a kobiety dodatkowo włożyły na głowę wianki. Z kolei inni – głównie mężczyźni – ukryli twarze pod maskami przypominającymi pyski jaszczurów, mających się odnieść do Gwiezdnego Smoka. Całe miasto zdawało się zintegrowane i zjednoczone w radości.

Niosło to moim zdaniem pewną nadzieję, że skoro mieszkańcy są w stanie porzucić różnice klasowo-rasowe i wspólnie bawić się przez jeden dzień, może umieją też nauczyć się pokojowej koegzystencji.

Stałam tuż koło podium, obserwując jak Irene i Kryspus pozdrawiają tłum. Tristan stał obok: miał wygłosić przemowę zaraz po mojej matce.

– Mieszkańcy i goście Elarii! – rozbrzmiał głos Irene. – To wielki honor, móc was tu dzisiaj powitać. Setki tysięcy lat temu Gwiezdny Smok poświęcił samego siebie, aby nasz świat pokrył się życiem. Jemu zawdzięczamy dzisiejszą codzienność: prawda, że często trudną i daleką od idealnej, ale jednocześnie pełną gamy różnorodnych uczuć oraz niezwykłych zdarzeń! Co więcej, Smok istnieje dzięki temu w każdej żyjącej istocie, w każdym z nas! Nosimy w sobie jego siłę i energie do tworzenia wraz z wrażliwością i mądrością. Czasem potrzeba jakiegoś impulsu, by je pobudzić, ale one są stale obecne. Pozwalają na, dążyć do celu oraz czerpać radość z odniesionego sukcesu. Wystarczy tylko dać im się poprowadzić! Pamiętajcie o tym, bez względy, co przyniesie przyszłość. – Cień na zegarze słonecznym wskazał południe, a Irene otwarła szeroko ramiona. – Obchody czas rozpocząć!

Przyłączyłam się do ogólnych gromkich braw. Wypowiedziane słowa były inspirujące, w połączeniu z odpowiednia scenerią i modulacją głosu znakomicie umiały porwać słuchaczy. Musiałam przyznać, że moja matka posiada charyzmę i wie, co znaczy rządzić „efektywnie". Niekoniecznie sprawiedliwie, ale jednak efektywnie.

Aplauz jeszcze nie ucichł, gdy w powietrzu rozległa się gra kapel i orkiestr, a widzowie zaczęli się zbijać w grupki, aby zrobić miejsce dla parady przebranych za Gwiezdne Smoki. Co niektórzy podeszli pod karczmy i kramy, z których dobiegała muzyka, i dobierali się między sobą w pary do tańca. Ja sama stałam w miejscu, aż o n znalazł się przede mną.

– Witaj, piękna – zagaił po swojemu i wyciągnął w moją stronę rękę. – Mogę prosić?

Spojrzałam mu w oczy, a chłopak uśmiechnął się szeroko. W jego źrenicach pojawił się uwodzicielski błysk. Wiedziałam, że mój wygląd zrobił na nim wrażenie – zresztą, taki był mój zamysł.

Ubrałam się w ciasno opinającą talię suknię bez rękawów i z głębokim trójkątnym dekoltem. Miała ona kolor białej kawy, który praktycznie zlewał się z barwą mojej skóry. Obcisłe kształty stroju dopełniały efektu, który sprawiał, że wyglądałam nadzwyczaj prowokująco.

Remus także znakomicie się prezentował. Założył farbowaną na blady błękit koszulę z lnu, a na nią granatową, cieniowaną skórzaną kamizelkę. Spodnie dobrał jasnobeżowe, tworząc idealną pod względem kolorystycznym kombinację. Barwy górnej części stroju dodatkowo wydobywały jego piękną opaleniznę i złoty odcień włosów, które nastroszył i poczochrał, nadając sobie łobuzerskiego wyglądu.

Przyłapałam się na tym, że wpatruję się w tęczówki i zawadiacki uśmiech chłopaka jak urzeczona. W tamtej chwili nie pamiętałam o tym, że kilka godzin wcześniej omal nie pocałowałam kogoś innego. W moim umyśle istniał teraz tylko Remus.

Ujęłam jego wyciągniętą dłoń i uśmiechnęłam się

– Dokąd mnie zabierzesz, książę?

Ruchem głowy wskazał na kamienicę za nami, gdzie znajdował się lokal o nazwie „Biesiadnia balkonowa".

– Będziemy jeść, tańczyć czy obserwować paradę z góry? – zapytałam, na wpół rozbawiona.

W odpowiedzi puścił do mnie oczko.

– Co tylko pani wybierze. A nawet więcej – dodał, patrząc na mnie znaczącą i z miną łajdaka zbliżając swoją twarz ku mojej.

Sądziłam, że mnie pocałuje – i serce przyśpieszyło mi gwałtownie, choć nie wiedziałam, czy z nerwów czy z ekscytacji – jednak chyba zależało mu na razie tylko na zawiązaniu samego   n a p i ę c i a  między nami, bo szybko odsunął się, utrzymując dystans. Gdy poprowadził mnie w stronę kamienicy z nietypowym lokalem na piętrze, myślałam o tym, że sposób uwodzenia poprzez niedosyt dotyku jest jeszcze skuteczniejszy niż wyzywające rozpięcia w ubraniach.


                                                  *

Resztę dnia wypełniła mi dobra zabawa. Wykonaliśmy z Remusem co najmniej dwadzieścia różnych numerów tanecznych, a gdy już kompletnie opadliśmy z sił, zabraliśmy się za kosztowanie dwóch tuzinów potraw z zimnej płyty, oraz kilku egzotycznych drinków, które sprowadzono do restauracji specjalnie z okazji święta, aż zza granicy. Po wszystkim stanęliśmy razem przy poręczy tarasu obok dziesiątek innych par i obserwowaliśmy celebrację Festiwalu na rynku.

Pogoda dopisywała, niebo pozostało bezchmurne, a powietrze wypełniły zmieszane zapachy wyszukanych oraz zwyczajnych potraw i – oczywiście – muzyka. Czuć było wszechobecną atmosferę radości. Ciekawiło mnie, czy jest w mieście choć jedna osoba, która się jej nie poddała. Słuchając gry instrumentów, rozkoszując wonią kwiatów oraz jedzenia, patrząc na Festiwal, a przede wszystkim – mając u boku zabawiającego mnie żartami przystojnego chłopaka – nie potrafiłam w to uwierzyć.

Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a śmiechy bawiących się, wciąż nie cichły. Remus i ja zeszliśmy z powrotem do miasta i klucząc uliczkami, stopniowo oddaliliśmy się od głównego placu. Wreszcie dotarliśmy do opustoszałego skrzyżowania się kilku alejek, pośrodku którego znajdowała się okrągła fontanna. Woda wypływała na niej z rzeźby młodej kobiety, mającej symbolizować Afodę, ducha młodości. Pomyślałam, że to chyba nie przypadek, iż tutaj trafiliśmy i natychmiast moją twarz pokrył rumieniec.

Remus widocznie przejrzał moje myśli, bo widząc moje zmieszanie uśmiechnął się od ucha do ucha. Usiedliśmy na brzegu fontanny w romantycznej scenerii różowego nieba.

– Dziękuję ci. To był wspaniały dzień – powiedziałam. – Co jak co, ale na dobrej zabawie to ty się znasz!

Uśmiechnął się.

– Mógłbym cię zabierać na takie przyjęcia codziennie – odparł cicho.

Przez chwilę w milczeniu patrzyliśmy sobie w oczy. Potem delikatnie ujął moją dłoń.

– Julio, nie chcę na ciebie w żadnym razie naciskać, ale... powinniśmy ustalić, na czym dokładnie stoimy. Mam na myśli naszą relację. – Urwał i spojrzał mnie wyczekująco.

Oddech uwiązł mi w gardle. Część mnie chciała schować się gdzieś pod ziemią, byle uciec przed tą rozmową. Ale ja dalej tkwiłam w miejscu, nie mogąc oderwać wzroku od przywodzących na myśl górski mech oczu Remusa.

– Wiesz, co do ciebie czuję... Ty też czujesz coś do mnie, prawda? – spytał.

– Tak. – Nie mogłam temu zaprzeczyć, choć znowu: była część, która chciała.

W tej chwili zagłuszyłam ją w sobie. Widziałam w Remusie więcej niż przybranego brata, więcej niż zwykłego przyjaciela. Wypieranie tego faktu, nie zmieniłoby moich uczuć. Pozostawało pytanie: do jakiego stopnia mam im zawierzyć?

Młodzieniec wydał z siebie westchnienie ulgi.

– Nie masz pojęcia, jak dobrze to wreszcie usłyszeć! – powiedział. – Wciąż się martwiłem, że nie myślisz o mnie na poważnie. – Posłał mi kolejny uśmiech. – Powinniśmy ogłosić oficjalnie nasz związek. Wiem, że dopiero go odkrywamy, ale plotki już i tak krążą, dlaczego więc mamy się kryć?

– Nie dbam o plotki i o to, co kto myśli – odparłam szczerze.

– Tym bardziej! – zawołał z entuzjazmem. – Skoro nie obchodzi nas zdanie innych w tej kwestii, powinniśmy po prostu dać się porwać biegowi wypadków!

Pokiwałam powoli głową, ale to, co mówił, mało mnie już obchodziło. Umiałam się skupić tylko na jego ustach. Miałam wielką chęć stopić je w jedno ze swoimi własnymi.

– Różnie się między nami układało, ale obiecuję odtąd być rozsądniejszy i bardziej dojrzały, nie przesadzać z trunkami podczas uczt, nie chodzić do wróżbitek i nie wyśmiewać twoich idei reform. Zrobię wszystko, byś czuła się dumna ze mnie... i z nas – obiecał poważnym tonem, patrząc mi w oczy.

A potem pochylił się i mnie pocałował. Objęłam dłońmi jego kark i przyciągnęłam go do siebie mocniej. Jego dłonie otoczyły moje barki, a ja poczułam się w jego ramionach ważna i kochana. Wspomniał wcześniej rzeczy, które nas poróżniały, ale teraz zrozumiałam, że tak naprawdę nie mają one żadnego znaczenia. To, że mieliśmy różne osobowości i różne spojrzenia na świat nie czyniło naszego związku niemożliwym. Po prostu trudniejszym. Ale wiedziałam, że w miłości czasem trzeba iść pod górkę, a wysiłek może ją wręcz scementować. Miałam nadzieję, że też tak będzie między nami.

Pomyślałam o Camie... Czułam się źle na myśl, że chyba właśnie podjęłam decyzję, kogo wybieram w czasie szybszym, niż sądziłam, ale nie umiałabym sobie wyobrazić, że odrzucam Remusa i go krzywdzę. Znałam go tyle lat, iż po prostu nie wyobrażałam sobie poświęcać całej naszej relacji dla kogoś, kogo dopiero poznałam. Zwłaszcza, gdy widziałam, że Remus próbuje dla mnie stać się lepszą osobą... Jak mogłabym podeptać jego dobre chęci?

Ale czy jesteś w nim zakochana? Czy serce zapiera ci w piersi, jak wtedy, gdy widzisz Cama?, szepnęło coś w mojej głowie.

Odepchnęłam do siebie te myśli. Może i Cam mnie zauroczył, ale to do Remusa przywiązałam się przez te wszystkie lata. Pożądanie jest istotne, ale nie mogłam pozwolić, by zamroczyło mi umysł zupełnie. Czasem lepiej zachować rozsądek, gdy przychodzi do wyboru mężczyzny, który może pewnego dnia zostać ojcem moich dzieci. Cam mnie pociągał, ale to Remusa z n a ł a m. Nie wiedziałam, jakie życie mogę zbudować z tym pierwszym, ale wierzyłam, że z tym drugim m o g ę znaleźć szczęście.

Gdy oderwaliśmy się od siebie, w oczach chłopaka były radość i wzruszenie.

– Kocham cię, wiesz? – wyszeptał.

Uśmiechnęłam się.

– Wiem – odparłam, i przyciągnęłam go do kolejnego pocałunku.

Gdy oderwaliśmy się od siebie, przez chwilę opieraliśmy się przez chwilę czołami.

– Pomyśl, jaka szczęśliwa będzie matka, gdy jej powiemy – powiedział cicho. – Odkąd tylko pamiętam, słyszałem od niej słowa zachęty do bliskości z tobą, ostatnimi czasy jej rady naprawdę pomogły mi znaleźć pewność siebie... Myślisz, że zdołam was na nowo zbliżyć do siebie, skoro zeszliśmy się dzięki niej...? – mówił coś dalej, ale znowu przestałam słuchać.

Już nie z powodu zmącenia zmysłów, ale ze zgrozy. Ogarnęło mnie zimno. Cały czar poprzedniej chwili prysnął.

– To o n a popychała cię w moją stronę? – zapytałam wypranym z emocji głosem.

Remus zamrugał oczami, najwyraźniej zaskoczony moim nagłym chłodem.

– Przecież... chyba musiałaś widzieć, że nigdy nie miała nic przeciwko... i że cieszy się, gdy spędzamy czas razem – powiedział niemrawo.

Szczerze mówiąc, nigdy nie poświęciłam temu, co matka o nas myśli, większej uwagi. Irene nie rozmawiała ze mną o Remusie, więc miałam tylko niejasną świadomość, że chce, byśmy byli w dobrych stosunkach. Czym innym jest jednak zwykłe pragnienie zgody w rodzinie, a czym innym celowe aranżowanie związku, co moja matka najwyraźniej robiła...! Jak mogłam się nie zorientować...? Nagle elementy rozległej układanki zaczęły tworzyć przede mną spójną całość.

Kryspus był młodszy zarówno ode mnie jak i Remusa, a został już zaręczony (notabene z dziewczyną, której jeszcze nie widział na oczy). Tymczasem nasza dwójka nie dość, że wolna, to nigdy nie miała propozycji matrymonialnych. Niespotykane zjawisko wśród młodych arystokratów, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że matka lubiła zawierać polityczne sojusze i znalezienie nam odpowiednich partnerów, umocniłoby jej pozycję. Teraz wszystko stało się jasne.

Od początku, czyli dokładnie od adoptowania (czy raczej – uprowadzenia) Remusa, zaplanowała dla nas wspólną przyszłość. Było nam przeznaczone być razem, zachowując tym samym spora część władzy i pozycji w ręku tej samej w świetle prawa rodziny. Zresztą powodów mogło istnieć wiele, niemniej Irene nie wzięła od uwagę najważniejszej kwestii – mojego zdania.

– Adorujesz mnie, bo matka ci każe?!! – wydarłam się.

Chłopak cofnął się zaskoczony.

– Przyznaję, że zawsze subtelnie naciskała – powiedział wolno – ale, Julio... ja n a p r a w d ę coś do ciebie czuję. Chcę dać temu szansę. Jeżeli przy okazji zadowoli to matkę... to chyba raczej dobrze.

Trzask!

Spoliczkowałam go tak mocną, że aż się zatoczył. Zdawało mi się, że coś chrupnęło mu w szyi i na moment się przestraszyłam, ale widząc, iż odzyskuje równowagę, dałam się z powrotem ponieść furii.

– Jeśli coś idzie po jej myśli, to nigdy nie jest to „dobrze" dla świata! – wysyczałam. – Wiesz po co jej nasz związek? Jako propaganda! Dwoje jej dzieci, dwoje Lwów, które przekażą potęgę rodu oraz otworzą drzwi do nowej epoki! I oczywiście, gdy ujawni twoją prawdziwą tożsamość, ostateczna klęska Andalii i pokonanej ludzkości: ich książę ożeniony z j e j córką. Drugi spadkobierca, obok Kryspusa!

Remus wyglądał na przerażonego moim wybuchem.

– Julio, proszę, uspokój się, wyjaśnimy to wszystko, tylko...

– N i e będę s p o k o j n a ! – wykrzyknęłam. – Możesz powiedzieć matce, że n i e będę narzędziem w jej rękach. A ty i ja n i g dy nie będziemy razem! Nie pozwolę, by jakikolwiek jej plan się powiódł k i e d y k o l w i e k !

Zaczerpnęłam powietrze i dodałam mściwie:

– Wiesz... poznałam kogoś. Prawie się dzisiaj pocałowaliśmy. – Zobaczyłam, jak ego twarz tężeje. Wyglądał, jakby otrzymał cios w pierś. – Tylko jedna rzecz mnie powstrzymywała. Ty. Chciałam być względem ciebie uczciwa. I zobacz, co z tego mam! – zaniosłam się histerycznym śmiechem. – Straciłam swoją szansę, a potem spędziłam dzień w jednym wielkim kłamstwie!

– Julio... – powtórzył, zbliżając się i desperacko wyciągając do mnie rękę. Odepchnęłam go.

– Zostaw mnie! Niech was oboje pochłonie Piekło. Ty i matka zadrwiliście z moich uczuć. Zbierzecie plony tego! – oznajmiłam złowrogo, po czym odwróciłam się i pobiegłam przed siebie.

Remus wołał za mną, ale jego głos pozostawał coraz bardziej w dali. Ze złością zerwałam z włosów spinki i cisnęłam nimi o bruk. Po twarzy spłynęły mi łzy. Marzyłam o tym, by zniknąć, by już nigdy nie czuć tego upokorzenia w sercu...

Byłam na siebie wściekła za ignorancję i ślepotę. Jak mogłam nie dostrzegać oczywistych faktów...?! Prawie dałam się wciągnąć w kolejną grę mojej matki. Nawet to, co łączyło mnie z Remusem, potrafiła wypaczyć i przekształcić na swój interes...

Biegnąc, gdzie mnie oczy poniosą, potrafiłam myśleć tylko o tym, jak osaczyła niemal każdy aspekt mojego życia. I że umiała w ten sposób zniszczyć jeden z najpiękniejszych ostatnich dni.



Ship name: Rulia

Characters: Master Remus & Lady Julia

Status: BROKEN UP



Dobra, zapewne wszyscy fani Cama & Julii teraz się cieszą, natomiast pragnę zaznaczyć, że nie uważam reakcji Julii za całkowicie zdrową. Jej idealizm polityczny momentami ociera się o fanatyzm, a jej pogarda do matki - o nienawiść. I tak teraz odrzuciła Remusa, nie dlatego, ze go nie kocha, ale ponieważ nienawidzi Irene...  

Co nie znaczy jednakże, że Cam będzie jej nagrodą pocieszenia - bo to, że zgodziła się na związek z Remusem, wcale nie znaczył, że nie była pełna wątpliwości, wręcz przeciwnie!

Nie wiemy, co by było, gdyby jej relacja z Remusem się rozwinęła - możemy myśleć, że wybrałaby Cama tak czy inaczej, ale mogłoby tez być na odwrót...

Ale jak to powiedział Aslan w Narni: "Nie należy pytać o to, co by było gdyby". Julia nie chce znać Remusa ani swojej matki, bo im zwyczajnie nie ufa.

Nic już nie stoi między nią i Camem...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro