Rozdział czwarty (Julia)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ten rozdział jest krótki i przejściowy (mogą się cieszyć czytelnicy, którzy będą nadrabiać całość XD - jeśli oczywiście jacyś nowi się w tym tygodniu zjawią...)


Nie jestem do końca zadowolony z dialogów, ale... no cóż, nie wszystko może być idealne. Są rozdziały lepsze i słabsze :)

Liczę, że jednak nie znudzicie się zupełnie ;).




 – Proszę – powiedziałam, rzucając na stolik gruby plik pergaminów. – Postaraj się sprężyć w ciągu godziny.

Cam gapił się na stosik z szeroko otwartymi ustami.

– Wiem, że to wydaje się dużo, ale znajdziesz tam wyłącznie nazwiska. Po prostu szukaj interesujących cię inicjałów – poradziłam. – Sądzę, że większość tych stron odłożysz po pierwszym rzucie oka.

Młodzieniec zamrugał.

– Co? Nie! Nie chodzi mi o ilość, po prostu...

Urwał i przysunął papiery w swoim kierunku, po czym podniósł na mnie wzrok.

– Dziękuję – powiedział. – Naprawdę nie sądziłem, że zdołasz mi je przynieść. Ani że w ogóle będziesz sobie zawracała mną głowę...

– Bycie Zmienną nie czyni mnie niesłowną – zwróciłam mu uwagę.

Potrząsnął głową.

– Rasa nie determinuje niczyjego charakteru. Obawiałem się jednak, że możesz machnąć ręka na moja prośbę, bo... tak się zachowywały arystokratki, z którymi się zdążyłem zetknąć. Łożyły na utrzymanie wdów i sierot, ale gdy pomocy poszukiwał taki włóczykij jak ja, niewiele poświęciły mi uwagi. W najlepszym razie – wyjaśnił.

Zrobiło mi się go żal. Skoro moja matka mogła widzieć w nim wroga i chcieć go dostać w swoje ręce, chyba potrafiłam sobie wyobrazić, jak wyglądały jego „najgorsze razy", kiedy damy o których mówił, odkrywały jego wartość...

– Cóż – złożyłam przed sobą ręce i uśmiechnęłam się przyjaźnie – już wiesz, że ja nie jestem jak inne. Poza tym: nie kłam przede mną. – Pogroziłam mu palcem. – Żaden z ciebie włóczęga. Uciekinier, tak, ale na pewno nie biedak. Jesteś z wyższych warstw.

Chłopak zesztywniał.

– Jak do tego doszłaś? – zapytał ostrożnie.

Wzruszyłam ramionami.

– Na początek: twoje maniery. Jesteś kulturalny, elokwentny, a do tego rycerski, bo nie dość, że mnie uratowałeś przed tamtymi zbirami, to jeszcze bezinteresownie się mną zająłeś, choć mogłeś mnie po prostu zanieść do szeryfa i mieć problem z głowy – wyliczyłam. – Strojem i jego kolorami nie różnisz się zbytnio od przeciętnych podróżnych, ale ubierasz się schludnie i elegancko. Nosisz buty i rękawiczki z najlepszego gatunku skóry. Do tego wynająłeś ten pokoik, wprawdzie mały, ale stać cię było na opłacenie kilkutygodniowego pobytu z góry. Dbasz też o czystość twarzy, na co zwykle „włóczędzy" nie mają czasu ani ochoty. Oczywiście wśród mieszczan i wieśniaków rodzą się czasem pełne ogłady oraz charyzmy dzieci, które jakąś drogą zdobywają majątek i robią zawrotną karierę w administracji lub zostają przywódcami, ale intuicja mi mówi, że ty akurat do nich nie należysz. Mylę się może?

Przez długą chwilę milczał. A potem roześmiał się cicho.

– Wiesz, jestem świadomy wszystkich swoich cech, ale powiem ci, że większość ludzi z którymi się stykam, nie zwraca na to uwagi – przyznał wesoło. – Zostałaś oficjalnie jedną z najbystrzejszych osób, które spotkałem na swojej drodze. – Mrugnął do mnie.

Skłoniłam się teatralnie.

– Miło, że tak uważasz. – Upiłam z czarki łyk soku z winogron. – Wracając jednak do tematu dokumentów z archiwum, obiecuję przynieść ci ich więcej. Dopilnuję, by twój przyjazd tutaj nie był na próżno. – Odetchnęłam głęboko. – Ufam jednak, że nie wykorzystasz niczego, co ci pokażę przeciw mojej rasie.

Popatrzył mi w oczy znad stołu.

– Nie mam nic przeciw twojej rasie – powiedział.

Skinęłam głową.

– To akurat wiem. W innym wypadku pozwoliłbyś mnie wtedy porwać. Intryguje mnie jednak... skąd w tobie taki otwarty umysł?

Młodzieniec wzruszył ramionami.

– Chyba po matce. Mój ojczym jest Zmiennym – odparł lekkim tonem.

– Och. – Musiałam przyznać, ta wiadomość mnie zaskoczyła.

Mieszane pary były bardzo rzadkie, małżeństwa – jeszcze rzadsze. Problem leżał nie tylko we wzajemnej wrogości otoczenia wstępujących związek. Chodziło też o dzieci. Mając za jedno z rodziców człowieka, a za drugie Zmiennego, mogły należeć do jednej lub do drugiej rasy. Jeśli okazywało się człowiekiem, automatycznie nabierało statusu obywatela drugiej kategorii.

Zmienni zazwyczaj mieli wysoki status społeczny, ale jeśli ich potomek nie odziedziczył mocy, pieniądze i pozycja rodzica przechodziły w pierwszej kolejności na zmiennokształtnych krewnych, a pozbawione daru dziecko czekał w dorosłym życiu ostracyzm społeczny ze strony obu ras. Mało którzy arystokraci chcieli tak ryzykować ich los, więc unikali intymnych kontaktów z ludzkimi kobietami jak ognia. Już prędzej zdarzały się młode Zmienne uciekające z ludźmi, z majątków ojców.

Przynajmniej tak było w Elarii. Nie miałam pojęcia jak to wygląda na obrzeżach naszego państwa czy wręcz: poza jego granicami. Jeśli matka i ojczym Cama żyli na obrzeżach dawnej Andalii, to może mieli tam do czynienia z większą swobodą kulturową.

– Dobrze słyszeć, że gdzieś na świecie ludzie i Zmienni potrafią żyć ze sobą w zgodzie – powiedziałam.

Młodzieniec uśmiechnął się.

– Najwyraźniej cuda się zdarzają! – zerknął na listy na stole i gwizdnął. – No nic, chyba czas bym się za nie wziął.


                                                          *

Godzinę później zniechęcony chłopak opadł bezwładnie na łóżko. Na jego twarzy malowały się zawód i zniechęcenie. Przyglądałam mu się ze współczuciem.

– Nie przejmuj się. To była dopiero pierwsza tura – spróbowałam go pocieszyć.

Wypuścił głośno powietrze.

– Rozumiem – mruknął po chwili z frustracją w głosie. – Niemniej... tych imion było tak wiele. Naprawdę liczyłem, że coś znajdę!

– Elaria ma kilka milionów mieszkańców i tysiące więźniów, a wymiana zesłańców i gladiatorów z naszymi lennymi ziemiami cały czas jest w ruchu – przypomniałam. – Znaleźć konkretną osobę na jednej z list jest bardzo trudno... ale jeśli wiesz wśród jakiej grupy powinieneś szukać, krąg się zawęża. Nie wolno ci tracić nadziei. Wiesz co? – wskazałam ruchem głowy na drzwi. – W tych pergaminach nic więcej nie znajdziemy, a ja mam jeszcze półtorej godziny czasu. Myślę, że krótki spacer dobrze zrobi nam obojgu.

Spojrzał na drzwi. Nie wydawał się mieć ochoty wychodzić czy w ogóle wstawać z miejsca. Trudno było mu się dziwić, zważywszy, jak bardzo czuł się zniechęcony, ale nie zamierzałam się poddawać,

Uniosłam do góry palec.

– Nawet nie próbuj się wykręcić! Jesteś mi coś winien, zwłaszcza, że kiedy ty przeszukiwałeś indeksy, ja nudziłam się jak mops. Wstawaj!

Cam westchnął ciężko, ale podniósł się z posłania. Usatysfakcjonowana, złapałam go za przedramię i pociągnęłam go ku wyjściu.

Kwadrans później oboje kluczyliśmy wśród alejek parkowych, wzdłuż których obsadzono strzeliste topole. Wciągnęłam głęboko w płuca powietrze, czując się zdrowa u rześka. Wśród otaczającej mnie zieleni jak nigdzie indziej na policzki wstępowały mi rumieńce, a ja czułam, że żyję.

– Sam powiedz: czy to miejsce nie zachwyca? – zwróciłam się do mojego towarzysza.

Cam powiódł wzrokiem po drzewach i rosnących pod nimi gęsto posadzonymi krzewami różowej peonii. Uśmiechnął się delikatnie.

– To z pewnością największy park, jaki widziałem – przyznał. – I bardzo spokojny. Przynajmniej... taki się wydaje. – Spojrzał na mnie. – Potrafię zrozumieć, dlaczego pokochałaś to miejsce. Jednak... zaskoczyło mnie, że tak szybko byłaś w stanie tu wrócić. Po tym, co cię tu spotkało... – Potrząsnął głową z niedowierzaniem. – Nie wiem, czy ja na twoim miejscu umiałbym się tu czuć tak swobodnie.

– Czy jeśli przygryziesz sobie język podczas posiłku, to nigdy więcej nie weźmiesz niczego do ust? – zapytałam retorycznie.

Chłopak zamrugał, a potem zachichotał.

– Skoro tak stawiasz sprawę... Czyli traktujesz ten park trochę jak... obiad?

Parsknęłam.

– Raczej jak deser... To jedyne miejsce, gdzie choć na chwilę mogę zapomnieć o mojej rodzinie i jej megalomanii – wyznałam cicho. – Zabawne, prawda? Ty szukasz własnej, a ja marzę każdego dnia, by uciec jak najdalej od swojej. – Podniosłam z ziemi kamyk i cisnęłam nim do strumyka

Cam zatrzymał się, zaintrygowany.

– Dużo skarżysz się na rodzinę, ale... kim oni właściwie są?

Oprawcami twojej, chciałam odpowiedzieć.

Zamiast tego, machnęłam lekceważąco ręką.

– To bogacze – uprościłam. – Mają wiele do powiedzenia w sprawie tego miasta... i w ogóle w sprawach elity Elarii. Moja matka jest głową rodu, potężną i... wpływową. Mogłaby zmienić ten świat na lepsze. Zamiast tego woli szerzyć strach i zawiść.

Przez chwilę szliśmy naprzód w milczeniu.

– Wiesz, ją przynajmniej rozumiem – oznajmiłam, sama zaskoczona swoim stwierdzeniem. – Ona przynajmniej wierzy w to, co robi i jest konsekwentna w swoim działaniu. Za to mój adoptowany brat... on jest dobrą osobą. Cierpienie innych nie sprawia mu przyjemności, nie marzy też o władzy... Dlaczego więc to robi?! – wybuchnęłam nagle, zatrzymując się i tupiąc w ziemię z frustracji, jakbym była małym dzieckiem. – Zawsze przyklaskuje jej działaniom! Bagatelizuje rzeczy, przed którymi go ostrzegam! A najgorsze jest to, że traktuje obecną sytuację jako „normalną"! Nie widzi, że jeśli Zmienni nie zmienią swojego postępowania względem ludzi, staniemy na krawędzi wojny domowej!

Cam podniósł do góry ręce.

– Hej, hej, zwolnij trochę! Nie twierdzę, że jest idealnie, ale jako osoba postronna mogę ci śmiało powiedzieć, że na żadną wojnę się na razie nie zapowiada. Może na kilkudniowy zryw buntu... ale nic więcej – orzekł. – Buntownikom brak silnego przywódcy, tworzą wiele pojedynczych ognisk, które na zmianę się wspierają lub zwalczają... Jak długo ktoś zdolny ich nie poprowadzi, wywołają niepokoje, o tak... może nawet pani Irene zginie. Ale nic więcej nie osiągną. Bez konkretnego planu ludzie nie zdołają narzucić Zmiennym dominacji.

Nie byłam pewna, czy czuję bardziej ulgę czy złość, wiedząc że moja rasa trzyma swoją pozycję niepodzielnie. Z jednej strony: mnie i mojej rodzinie nic nie groziło. Z drugiej: reżim miał trwać jeszcze długo, a Zmienni nadal mieli być symbolem ucisku słabszych. Nie chciałam być tak pamiętana przez potomnych. Jako potomkini despotów, która nie zmieniła niczego na lepsze.

– Może masz rację – przytaknęłam słabo. – Mam skłonności do przesadzania... Może patrzę ze zbyt wąskiej perspektywy na całą sprawę. Tym niemniej, w jednym mam rację na pewno: wystarczyłaby jedna decyzja mojej matki, a sprawy mogłyby się rozegrać inaczej. Tymczasem – westchnęłam głęboko – ona uparcie tkwi w swoim postępowaniu. A mój brat parzy na to z podziwem...

– Twój a d o p t o w a n y brat, na którym ci zależy – powiedział znaczącym tonem Cam, wchodząc mi w słowo.

Opuściłam wzrok, lekko zawstydzona. Czemu właściwie wstydziłam się przed nim swojego życia uczuciowego...? Nie powinnam się wstydzić, że czuję coś do Remusa. Zwłaszcza, że przecież nie było to jednostronne...

– To takie oczywiste? – zapytałam cicho.

Chłopak roześmiał się serdecznie i podniósł do góry obie dłonie.

– Nie jestem specjalistą od spraw sercowych, ale sądzę, że największy zawód przeżywamy, gdy rozczarowują nas osoby, które kochamy – odparł zagadkowo.

W myślach podziękowałam bogom za swoją śniadą karnację. Z jasną skórą wyglądałbym w tej chwili jak piwonia...

Czy kochałam Remusa, jak to zasugerował? Nie byłam pewna. Ale na pewno czułam coś  s i l n e g o.

– Odkąd pamiętam, przyciągało nas do siebie – wyznałam. – Może i nazywam go bratem, ale to zwykłe uproszczenie, bo dorastaliśmy razem... Nigdy nie patrzyłam na niego jak na brata. Był ładnym chłopcem i wiedziałam doskonale, że nie jesteśmy spokrewnieni, zatem nigdy nie miałam problemu z perspektywą, że coś może się między nami wydarzyć...

– Zatem gdzie leży przeszkoda?

Westchnęłam.

– Charakter. Różnimy się jak ogień i woda. On... pociąga mnie jako mężczyzna, ale... niekoniecznie jako osoba. – Potrząsnęłam głową. – Chciałabym, aby był szczęśliwy... i chciałabym sama móc go uszczęśliwić. Ale nieustannie coś nas poróżnia... Przez ostatni rok pocałowaliśmy się parę razy, ale po każdym pocałunku przeżywamy kłótnię stulecia i nigdy potem nie wiem, czy jesteśmy razem czy... nie jesteśmy – zakończyłam niemrawo.

– Och... A teraz?

Zaśmiałam się boleśnie.

– Nie mam pojęcia – stwierdziłam żałośnie. – Nie widzę w nim brata, ale... czasem żałuję, że tak nie jest. Wtedy wszystko byłoby prostsze... – Spojrzałam na niego. – Masz braci? – spytałam nagle.

Nie wiedziałam do czego zmierzam. Może po prostu chciałam wymienić się wrażeniami o rodzinie.

Cam przytaknął.

– Jednego. To znaczy... miałem. Zanim zaginął.

Na chwilę znów zapadła cisza, przerywana jedynie ćwierkaniem i śpiewem ptaków wokół.

– Jakim go pamiętasz? – spytałam wreszcie. – Był miły czy... nieznośny?

Młodzieniec spojrzał w dal, a jego oczy wypełniła tęsknota.

– Arogancki. Pyskaty – wyliczył. – Ale też bardzo wrażliwy i gotowy ruszyć na pomoc innym. Bardzo emocjonalny: czasami łatwo wpadał w złość, a innym razem w melancholię. I oczywiście, jako młodszy, był zapatrzony we mnie. – Po ostatnim zdaniu oboje parsknęliśmy śmiechem.

– To w końcu szukasz brata czy wielbiciela? – zakpiłam lekko, gdy się uspokoiliśmy.

Zwrócił twarz ku mnie.

– Może jednego i drugiego? – szepnął, ale jakoś inaczej.

Wciąż się uśmiechał, ale wesołość zniknęła z jego oczu, wyparta przez powagę i nostalgię. Zastanowiło mnie, czy mówił dalej tylko o bracie czy też... o mnie. Nie ośmieliłam się o to spytać, ale sposób w jaki na mnie patrzył był... i n t e n s y w n y.

Nie śmiałam pytać go, czy widzi we mnie kobietę, zwłaszcza, że moment wcześniej rozmawialiśmy o moich uczuciach do innego chłopaka, byłam jednak pewna, iż zależy mu na czymś więcej niż tylko sojuszu między nami.

Domyślałam się, jak bardzo potrzebował, kogoś komu mógł się zwierzyć z tego, co czuł. Ja unikałam bliskich z własnego wyboru, a jego z nimi rozdzielono. To zupełnie normalnie, że chciał porozmawiać z kimś patrzącym na świat w podobny sposób jak on. Zwłaszcza w tym miejscu, które złamało dojrzalszych od niego rodaków, a on miał przecież raptem dziewiętnaście lat i musiał pozostawać nieustannie czujny, na wypadek, gdyby szpiedzy Irene odkryli jego obecność i tożsamość (kimkolwiek był).

– Co jeśli zmienił nazwisko? – zapytał nagle chłopak z autentycznym przerażeniem w głosie, przerywając moje rozmyślania.

Zmarszczyłam brwi.

– Co masz na myśli?

– Niektórzy tak robią. Chociażby  j a – wyjaśnił nerwowo. – Przecież podałem ci fałszywe imię. A mój brat był bystrym dzieckiem. Jeśli trafił do niewoli, mógł się przedstawić cudzym nazwiskiem, by oprawcy nie dowiedzieli się, kim jest naprawdę. A to oznacza, że j a wertując listy jeńców, też go nie odnajdę...! – oddychał szybko, był blady, a jego spojrzenie stało się rozbiegane. Wyglądał, jakby miał dostać ataku paniki.

– Powoli – powiedziałam, kładąc mu dłoń na ramieniu. Drgnął, ale wyczułam wyostrzonymi zmysłami, że jego serce zwalania, a on się uspokaja. – To możliwe, ale nie mamy pewności. Musisz szukać dalej. Mogę ci jeszcze poradzić, byś przypomniał sobie jakieś przezwiska, które przylgnęły do niego, gdy był dzieckiem... Albo imiona, które przybierał w zabawach. Mógł się nimi przedstawić, by pozostawić znak dla ciebie. Poza tym... – uniosłam palcem jego podbródek, zmuszając, by spojrzał mi w oczy.

Kiedy skoncentrował się na moich tęczówkach, jego oddech zdawał się wreszcie wyrównywać.

– Poza tym – powtórzyłam – na razie sprawdzamy, czy nie został więźniem, ale przecież równie dobrze mógł zostać czyimś zakładnikiem... albo ktoś go przygarnął z dobroci serca. Wtedy też go nie odnajdziesz na tych arkuszach, które ci przynoszę.

Westchnął boleśnie.

– Ale... to by oznaczało, że na darmo poświęcasz mi swój czas! – skonstatował z rozpaczą.

Poczułam pewne rozbawienie, iż gdy ryzykował życie swoim pobytem w stolicy, jego największą obawą było, że niepotrzebnie zajmuje mój „cenny" czas. Uznałam to za... urocze.

– Cam, nie traktuję spotykania się z tobą jako zła koniecznego i wyłącznie jako oddawania ci przysługi za uratowanie mnie – powiedziałam miękko. – Pomagam, bo tego c h c ę. I szczerze powiedziawszy... lubię cię. Chcę byśmy byli... przyjaciółmi. Przyjaciele powinni spędzać ze sobą czas, prawda? – Posłałam mu pełen zachęty uśmiech, choć na języku czułam coś cierpkiego, gdy wymawiałam słowo „przyjaciele". Jego znacznie nagle wydało mi się takie... płytkie.

Tymczasem chłopak odprężył się, a na jego twarz powróciły w końcu kolory.

– Też cię lubię – wyznał cicho, prawie nieśmiało. – Cieszę się, że chcesz tej przyjaźni... Dawno nie miałem przyjaciół. – Pokręcił głową ze zmęczeniem.

– A ja się cieszę, że mnie nie obwiniasz za krzywdy, które wyrządziła ci moja rasa – odparłam szczerze, czując wstyd za to jakim władcą jest moja matka.

Młodzieniec spojrzał na mnie ciepło.

– Już ci mówiłem: jestem ponad uprzedzenia. Żadna rasa nie jest ani dobra, ani zła. I żadne z nas nie wybierało swojej.

Jesteś kompletnym przeciwieństwem Remusa, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Zamiast tego ujęłam w swoją dłoń jego palce okryte rękawiczką.

Dlaczego je nosisz, Cam? Dlaczego nie ściągasz ich nawet na chwilę...?

Dalszą drogę przebyliśmy w milczeniu, trzymając się za ręce.



                                                        *

Wróciwszy do domu, przeżyłam efekt deja vu, ponieważ ledwie przekroczyłam próg swojej komnaty, Amara zamknęła mnie w mocnym uścisku.

– Eee... co się dzieje? – spytałam, nieco zbita z tropu jej wylewnością. – Nie przekroczyłam tym razem czasu, prawda?

Dziewczyna potrząsnęła głową.

– Nie, to zupełnie coś innego. – Uśmiechnęła się tajemniczo. – Powiedz, kto jest twoją najlepszą przyjaciółką?

– Cóż... – przyłożyłam palec do podbródka i udałam, że się namyślam.

Westchnęła ciężko i machnęła ręką.

– No dobrze, zostawmy to. Wpadłam na pomysł, jak zmyć moje wielkie kolczykowe przewiny.

Uniosłam brew.

– Doprawdy?

– Tak! Moje pytanie do ciebie: co mamy za dwa tygodnie?

Potrzebowałam chwili, by zrozumieć, że chyba chodzi jej o najważniejsze święto Elarii.

– Festiwal Gwiezdnego Smoka? – zapytałam niepewnie.

Amara klasnęła w dłonie.

– Właśnie! Jak wiesz, twoja matka bardzo lubi, gdy prowadzi je ktoś „młody i pełen ideałów", bo wtedy przekaz bardziej dociera do tłumów. Bardzo jej się podobało, gdy Remus wygłaszał przemowy rok temu. Zdołałam jednak przekonać Tristana, by tym razem on się zgłosił do tej roli...

Nadal nie rozumiałam i raz po raz mrugałam. Dziewczyna przewróciła oczami.

– Julio, naprawdę nie nadążasz? Skoro Remus nie będzie zajęty, zyska wolne popołudnie i wieczór. A to oznacza, że...

– ... będzie mógł spędzić je ze mną – dokończyłam, łącząc w końcu fakty.

Uświadomiłam sobie, że mam mieszane uczucia. Naprawdę chciałam wynagrodzić Remusowi przykrość, którą mu sprawiłam, chciałam widzieć radość w jego szmaragdowych oczach, chciałam by jego czoło stykało się z moim, a między nami była w końcu harmonia...

Ale mimo tego wszystkiego w głębi serca chciałam spędzić świąteczny wieczór... inaczej. Nie miałam pojęcia jak, ale czułam, że... bez niego.

Amara skrzyżowała ramiona na piersi.

– Nie widzę zbytniego entuzjazmu na moją propozycję. Czyżbyś wolała raczej iść na zabawę tego wieczoru w towarzystwie – uśmiechnęła się figlarnie – pewnego przystojnego cudzoziemca?

– Amaro, a n i   s ł o w a – wycedziłam powoli, ostrzegawczo podnosząc palec. – Za krótko go znam – ucięłam. – Tymczasem, pomóż mi wybrać kreacje na festiwal, skoro już mnie w niego wrobiłaś.

Ściągnęła brwi.

– Już teraz?

 – Takie rzeczy lepiej mieć gotowe zawczasu – odparłam i podeszłam do szafy. – Powinnam ubrać się naprawdę wyjątkowo. Chcę, aby Remus nigdy tego nie zapomniał.




Dobra, jak Wam się podoba relacja Julii i Cama? 

Pisałem tą scenę między nimi dobre dwa lata temu i teraz widzę, że rozmowa o życiu uczuciowym na drugim spotkaniu nie wygląda zbyt realistycznie w kategoriach współczesnego świata, ale... to musimy jednak pamiętać, że to nie jest nasz świat i Julia może mieć nieco inną mentalność.

Poza tym odwołam się tu odrobinę do motywu "mates" - ale nie jako bratnich dusz, tylko jako "partnerów" wyczuwanych instynktem. Julia ma ewidentnie ma crush na Cama (taaa... nie mam pojęcia, czym jest idea slow burn, o czym chyba wiedzą, Ci co czytali inne moje prace XD), a zatem jej zwierzęca część widzi w nim potencjalnego partnera, jakkolwiek nie-romantycznie (lub romantycznie, jak kto woli) to brzmi.

A skoro tak, to INSTYNKT każe jej mu ufać, a wraz z tym zaufaniem czuje się przy nim bardzo swobodnie i  zwierza się z dręczących ją wątpliwości i tego, co czuje.

Nie wspomnę już nawet, że mogli nawiązać szybką więź pod wpływem traumatycznego przeżycia oraz faktu, że oboje są outsiderami (Julia czuje się obca wśród swoich, Cam ewidentnie nie jest wśród swoich).

Albo może Julia ma kompleks uratowanej przez rycerza księżniczki albo coś w tym rodzaju (istnieje coś takiego...?) i po prostu podświadomie ufa swemu wybawcy...


Możecie wybierać do woli, które wyjaśnienie Wam najbardziej pasuje, nie ma błędnych odpowiedzi ;D


Mam też nadzieję, że mimo chemii pomiędzy bohaterami, udało mi się w miarę realistycznie przedstawić świeże zauroczenie Julii Camem i to jak istnieje ono równolegle do jej uczucia wobec Remusa i nie wyszła po tym zbytnio na kogoś grającego na dwa fronty i bawiącego się cudzymi uczuciami. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro