Rozdział drugi (Remus)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ten rozdział jest... nieco nudniejszy. Przynajmniej dla mnie. 

Bardzo ciężko mi się go pisało :(

Bardzo Was za to przepraszam, jeśli też się nieco znudzicie, no ale niestety przejściowe też są potrzebne :/

(Ale może jednak Was wciągnie i będziecie pisać, że nie rozumiecie, o co mi chodziło :D.  Gusta są różne - na mój nie dzieje się tu tyle ile w poprzednim, ale jest mimo wszystko BARDZO WAŻNY dla fabuły jako całości.)




– Czy matka wie, dokąd się właściwie wybieramy? – spytał Kryspus.

Tristan potrząsnął głową.

– Powiedziałem jej, że idziemy do parku... co jest częściowo prawdą, bo przechodziliśmy przez park. Raczej nie byłaby zadowolona, że idziemy do Jasnowidzącej, skoro z jakiegoś powodu nie pozwala takim jak ona wchodzić na teren swojej willi.

Mój przybrany brat obejrzał się za siebie.

– Myślicie, że wysłała kogoś, by miał na nas oko?

– Nie sądzę – odparł przyjaciel. – Ufa nam. Szczególnie jednemu. – Posłał mi znaczące spojrzenie.

– Hej! – zaprotestowałem. – Zmówiliście się z Julią przeciw mnie czy co?

Dziewczyna zawsze miała mnie za „pupilka" matki, ale nie sądziłem, że inni postrzegają moją relację z Irene w podobnych barwach.

– Tristan ma rację – wtrącił Kryspus. – Jesteś jej ulubieńcem. Mnie traktuje bardzo pobłażliwie, z Julią w kółko się kłóci, natomiast tobie szczerze ufa. To aż dziwne, kiedy pomyślę, jak potrafi trzymać innych na dystans.

– Skoro tak to widzisz! – warknąłem zirytowany. – Możemy zmienić temat?

Zapadł już zmierzch. Wyłożone kostką brukową uliczki opustoszały, większość pozostałych przechodniów stanowiła albo zbuntowana młodzież, albo typy spod ciemnej gwiazdy.

Na wszelki wypadek naciągnąłem kaptur głębiej, aby schować twarz. Kryspus zrobił to samo za moim przykładem. Obaj byliśmy dość rozpoznawalni, jako że Irene nalegała na nasz aktywny udział w życiu publicznym, a ja nawet podwójnie: z powodu jasnej cery, jasnozielonych oczu i włosów w kolorze zboża. Mimo ostrożności wątpiłem jednak, aby w tych ciemnościach ktoś poświęcił nam większą uwagę, oczywiście jeśli nie śledził nas aż spod willi. Byliśmy raczej narażeni, bo snuliśmy się po mieście samotnie w porze, gdy najbardziej kwitło życie przestępcze niż dlatego, że pochodziliśmy z rodziny panującej.

Nieszczególnie lubiłem wychodzić w nocy, ale Kryspus bardzo chciał „przeżyć przygodę" i obaj z Tristanem uznaliśmy, że lepiej, aby ją przeżył pod naszym nadzorem niż miałby sam wymknąć się z pałacu wybrać się na podejrzaną wycieczkę. Irene nie widziała zresztą problemu w naszym nocnym spacerze, choć nie znała miejsca docelowego. Z jakiegoś powodu nie odnosiła się przyjaźnie do Jasnowidzów, więc woleliśmy nie dzielić się z nią tą częścią naszego pomysłu.

Minęła nas czwórka głupawo chichoczących przechodniów, od których mocno powiało alkoholem. Nie poświęcili nam nawet chwili, ale i tak się wzdrygnąłem.

Nerwowo zerknąłem na niebo. Ostatnie światło dnia dawno zniknęło na widnokręgu, a choć księżyc w pełni rozjaśniał niebo swoim blaskiem, wszechobecny granat nocy przytłaczał mnie i wywoływał uczucie niepokoju.

– Daleko jeszcze? – zapytałem Tristana. To on dowiedział się, gdzie szukać Jasnowidzącej.

– Nie. To dosłownie przy rynku.

Chwilę później ukazał się nam ogromny główny miejski plac, wyglądający zupełnie odmiennie niż za dnia, gdy tętnił życiem. Teraz był pusty i wyglądał przez to wyjątkowo ponuro i złowieszczo.

Minęliśmy niewielką fontannę, w której cienki strumień wody wypluwał mały kamienny smoczek. Poczułem się nieco pewniej. Przynajmniej rzeźba wciąż była ta sama i jak zawsze rozbawiała mnie swoim kształtem.

Tristan gwałtownie skręcił i podążyliśmy za nim wąskimi schodkami w dół uliczki, która nie prezentowała się najlepiej. Nawet bez słońca widać było, że ściany kilkupiętrowych kamienic są popękane, a niektóre okna wybite.

Nabrałem nagle ochoty zawrócić, ale nie chciałem zostać sam, a Kryspus parł za naszym przyjacielem bez wahania. Drżał, ale raczej z powodu ekscytacji niż strachu – jego oczy błyszczały jak gwiazdy. Nocna potajemna wędrówka do kogoś, kto potrafił zajrzeć w los i towarzyszące temu emocje były dla niego najlepszym możliwym prezentem urodzinowym.

Tristan zatrzymał się koło przybudówki do jednego z domów. Ściany wydawały się brunatne, ale nie miałem pewności czy to naturalny kolor, zwłaszcza, że wyższy budynek rzucał na nią cień.

– To chyba tutaj – powiedział chłopak.

Uniosłem brew.

– Chyba?

– Nigdy tu nie byłem. Amara powiedziała mi jak dojść. – Amara była eks-niewolnicą Julii. – Jesteście pewni, że chcemy tak wejść? – zapytał, nagle zdając się pełen wątpliwości. – Irene nie darzy ludzi parających się czarami zbytnim zaufaniem.

Wzruszyłem ramionami.

– Nawet jeśli, to nigdy nie ogłosiła ich wrogami ani nie zasugerowała, że boi się spisku z ich strony. Nie zabroniła nam także kontaktów z nimi, więc sądzę, że warto skorzystać z ich daru w tak ważny dzień jak dzisiejszy. – Uśmiechnąłem się do Kryspusa.

Tristan sceptycznie patrzył na drzwi.

– Wciąż nie wiem, czemu właściwie chciałeś przyjść Jasnowidzącej – powiedział. – Myślisz, że przepowie nam wszystkim wielką przyszłość?

Przewróciłem oczami.

– Tristan, Jasnowidze to nie szarlatani, jak niektórzy podszywający się pod nich ludzie. Oni n a p r a w d ę są obdarzeni ponadprzeciętną zdolnością, która właściwe w równym stopniu ich wywyższa, co skazuje na ostracyzm. Bo kim są? Nie należą do Zmiennych, ale ludzie też ich odrzucają. Podziwiam, że umieją zajrzeć w przyszłość, ale wcale im tego nie zazdroszczę. Nie powinieneś kpić z ich daru – odparłem i ponownie obróciłem się do Kryspusa. – Przepowiednie bywają pomyślne, ale zdarzają się też takie, które zwiastują nieszczęścia. Doszliśmy aż tutaj, ale nie musimy wchodzić do środka, dlatego zapytam cię raz jeszcze: na pewno chcesz dowiedzieć się, co cię spotka? – Wiedza o przyszłości nie była czymś lekkim, sam miałem chwilę zawahania, czy na pewno chcę pytać o moją. Nocny spacer w okolice tego domostwa dostarczał dość wrażeń, chciałem się więc upewnić, czy Kryspusowi to wystarczy czy chce posunąć się dalej.

Chłopiec zawahał się, ale ostatecznie skinął głową.

– Nie po to wędrowałem przez pół miasta po ciemku, żeby teraz się cofać! – oznajmił pewnie. – Wchodzimy!

Tristan zapukał trzy razy do drzwi, ale nikt nie zareagował.

– Może właścicielka gdzieś wyszła albo mocno usnęła? – zasugerował chłopak.

– Na pewno nie – odparł Kryspus, zaglądając przez okno. – Wewnątrz palą się świece.

Z ociąganiem Tristan nacisnął klamkę – drzwi puściły. Cały czas były otwarte. Młodzieniec ostrożnie wsunął się do środka, Kryspus za nim, a ja na końcu.

Mrok pomieszczeń w istocie wypełniał blask świec ustawionych pojedynczo w rożnych zakamarkach domostwa. W nozdrza uderzyła mnie z kolei istna mieszanka woni – prócz topionego wosku czuć było kadzidło, popiół z paleniska oraz suszone zioła jak szałwia, werbena i mięta, a także przyprawy z goździka. Istna kryjówka wiedźmy, pomyślałem. Jeśli natknę się na kryształową kulę, wcale mnie to nie zdziwi!

Rozległy się kroki i w korytarzu ukazała się jasnowłosa kobieta, kilka lat młodsza niż Irene. Była ubrana w burą spódnicę i zniszczony sweter, a wokół oczu miała rozmazany makijaż, którego odcienia nie umiałem określić. Na nasz widok uśmiechnęła się tajemniczo.

– Ty jesteś Vivian, ostatnia Widząca Los w Elarii? – zapytałem, starając się brzmieć pewnie.

Kobieta skłoniła się teatralnie.

– Tak – przyznała głębokim i magnetycznym głosem – choć zaznaczę, że jestem ostatnia tylko w stolicy. Kraj nosi to samo miano, a jest dość spory. Bez wątpienia istnieje wielu poza mną...

Elaria była pierwotnie miastem-państwem, ale podboje ostatnich dwóch dołączyły pod jej władztwo czterokrotnie większą powierzchnię, czyniąc ją imperium w każdym znaczeniu tego słowa.

– Dobrze, dobrze – przerwałem kobiecie. – Na pewno jest wielu żyjących Jasnowidzów. Ale czy t y na pewno jesteś tą, za którą się podajesz? Dalej, powiedz nam, kim jesteśmy!

Przesunęła wzrokiem po mnie i moich towarzyszach.

– Przeszłość i teraźniejszość nie stanowią dla mnie tajemnicy, Remusie, wychowanku pani Irene, którego zwierzęciem jest Lew. Ty z kolei – zawróciła się do Tristana – jesteś księciem Noreny, a na dworze w stolicy przebywasz jako zakładnik, choć traktują cię jak gościa. Rzadko przybierasz swoją druga postać, ale jest nią skryty i wdzięczny mglisty leopard. Ty zaś – powiedziała do Kryspusa, pochylając nisko głowę – jesteś mym panem, Pierwszym Obywatelem Elarii, synem pani Irene i lorda Augusta. Cechują cię spryt, ale też niewinność i skrytość, twoje zwierzę jeszcze się nie ujawniło, niemniej twoje zmysły wyostrzają się z każdym dniem, sugerując, że nastąpi to niebawem.

Wszystko, co powiedziała, było prawdą, ale musieliśmy zachować ostrożność.

– Kto nam da gwarancję, że nie jesteś zwykłą oszustką i po prostu już nas kiedyś nie widziałaś? – spytałem ostro. – Powiedz o nas coś, co nie jest szeroko wiadome! – nakazałem.

W odpowiedzi kobieta błysnęła rzędem nadzwyczaj równych i białych zębów.

– Co chciałbyś usłyszeć, Secie, książę Andalii? – zapytała miękko, a ja poczułem, że zamieram.

Wymieniłem z przyjaciółmi szybkie spojrzenie. Tylko oni, Irene i Julia znali moją prawdziwą tożsamość. Nawet ci, którzy przywieźli mnie do stolicy Elarii dawno zostali przesiedleni lub zgładzeni. Vivian nie miała od kogo się dowiedzieć.

Jasnowidząca odwróciła się i weszła do pomieszczenia na końcu korytarza, pozbawionego drzwi, z cienkimi materiałowymi paskami zwisającymi wzdłuż futryny. Niepewnie podążyliśmy za nią, by znaleźć się w pokoiku, na którego środku żarzyło się palenisko, a nad nim zawieszona była misa z wodą iskrzącą się błękitnawą poświatą. Przełknąłem ślinę, zrozumiawszy, że mam do czynienia z prawdziwą czarownicą i ogarnęło mną uczucie paniki. Skąd w ogóle wziąłem ten pomysł, by tu przyjść?!, rozmyślałem gorączkowo.

Igranie z magią nie wydawało mi się już interesującą rozrywką. Przyjście do domu Vivian było z moje strony nieodpowiedzialne, brawurowe i... Potrząsnąłem głową usiłując zachować zimną krew.

Vivian usiadła w tym czasie na wygodnej pufie i spojrzała na nas wyczekująco.

– Domyślam się, że chcecie poznać to, co nastąpi, jednak przyszłość jest rozległa i ruchoma. Muszę konkretnie wiedzieć, czego mam w niej szukać. Pragniecie wiedzieć, kogo poślubicie, czy spełni się wasze największe marzenie, a może... mam wam zdradzić, w jaki sposób umrzecie?

Kryspus zwrócił się w stronę moją i Tristana, ale ja potrząsnąłem głową. To były jego urodziny i on miał wybrać. Chłopiec zebrał się w sobie i nakazał:

– Proszę, powiedz nam, co spotka nas w ciągu najbliższych trzech miesięcy.

Kobieta przymknęła powieki.

– Zrobię to – zgodziła się – ale by postawić wróżbę, potrzebuję waszej esencji. Kropli krwi, śliny...

– Kosmyk włosów może być? – spytał Tristan.

– Tak, choć uprzedzam, że przepowiednia będzie wtedy najmniej wyraźna – ostrzegła.

Chłopak wyjął ze spodni mały nożyk i obciął sobie kędziorek na karku.

– Trzymaj – odparł, podając go Vivian.

Jasnowidząca szepnęła coś i rzuciła kosmyk do kotła, w którym woda – woda! – momentalnie zajęła się płomieniem. Kryspus i ja cofnęliśmy się o krok w szoku, ale Tristan stał w pełni opanowany i z fascynacją wpatrujący się w zjawisko.

Vivian zmrużyła oczy, lustrując płomień.

– To będzie kwartał pełen zmian – oceniła. – Dokonasz wyboru, który postawi na szali twoją relację z najbliższą ci osobą. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak to się skończy, bo to zależy od wyboru drugiej strony, radziłabym ci jednak zachować rozum nad sercem we wszystkim, co będziesz planował. Widzę też rozpostarty nad tobą cień śmierci i słyszę syk węża... to oznacza jakąś zdradę w twoim otoczeniu. Możesz być zarówno jej ofiarą jak i jej częścią, nie umiem określić. A może będą dwie zdrady": jedna, której sam dokonasz i druga, która skrzywdzi ciebie? Tak czy inaczej, bądź ostrożny, ale nie trać nadziei w szczęśliwe rozwiązanie sytuacji.

Westchnęła, a ogień przygasł, choć wciąż się tlił.

– Pomijając rzeczy niezależne od ciebie, starasz się zawsze zachować trzeźwy umysł i postępować rozsądnie, co sprawia, że twoje życie oscyluje głównie na jednym poziomie. Widzę, że ten stan rzeczy cię satysfakcjonuje i nie sądzę, bym była w stanie powiedzieć wiele więcej o twoim losie. Zbyt dużo zależ od decyzji innych osób. – Westchnęła. – Obawiam się, że to co powiedziałam, mogło cię rozczarować, książę...

– Nie. – Młodzieniec podniósł do góry dłoń. – Przyszedłem z ciekawości, a ty byłaś ze mną szczera i mówiłaś o tym, co widzisz, a nie tylko to, co c h c i a ł b y m usłyszeć. Przekazałaś mi też ważne ostrzeżenie, więc pozostaje mi jedynie podziękować i życzyć ci pomyślności do czasu, aż znów się spotkamy.

– Przyjemność po mojej stronie – Vivian z gracją schyliła głowę, po czym uśmiechnęła się do Kryspusa. – Młody paniczu, teraz chyba twoja kolej.

– W rzeczy samej – przytaknął syn pani Irene. – Mogę jednak zamiast włosów dać kroplę krwi?

– Naturalnie – kobieta podała mu szpilkę. – Ukłuj się parę razy w kilka różnych miejsc na dłoni i zbierz te kilka pojedynczych kropel, które wypłyną, zanim skóra się zrośnie.

Kryspus zrobił, jak mu nakazała, krzywiąc się lekko, a po wszystkim strzepnął lewą dłoń do kociołka. Płomień wybuchł na nowo. Vivian gwałtownie wciągnęła powietrze.

– Coś podobnego! Krew to najczystsza z możliwych esencji, obraz powinien być czysty, jak kryształ... A jednak zasnuwa go mgła! To znaczy, że mało zależy od ciebie, bo inni kształtują rzeczywistość, w której żyjesz. Niemniej widzę, że wydarzy się coś niepokojącego! Widzę krople krwi! W twojej najbliższej przyszłości jest jej rozlew. Nie ty ją przelejesz, ale to wówczas dokonasz wyboru.

Oczy chłopca się rozszerzyły.

– Jakiego wyboru?

– Bierności bądź pasji. Widzę twoją gwiazdę, która świeci jasno, ale zakrywają ją chmury! Od tego, czy dasz im się zaćmić, zależeć będzie twój los. I ostateczny kształt.

Wciągnął gwałtownie powietrze.

– Przemienię się wreszcie? W ciągu tych trzech miesięcy? – w jego głosie było słychać radosne niedowierzanie.

Moment, kiedy Zmiennie przyjmowali swój zwierzęcy kształt oraz wyostrzone zmysły i zdolność regeneracji były bardzo różne. Zazwyczaj działo się to w momencie osiągnięcia biologicznej dojrzałości – tak miało miejsce z Julią. Ale zdarzało się też, że silne przeżycia również miały wpływ. Mój dar ujawnił się przedwcześnie wskutek doświadczenia strachu i śmierci wokół: otrzymałem swój węch i ostry wzrok jednocześnie z przemianą. Kryspus z kolei ciężko przeżył śmierć ojca i to zahamowało jego dar. Wśród Zmiennych rodzili się niekiedy zwykli ludzie – choć równie często, jak śnieg padał latem – jednak mój adopcyjny brat się do nich nie zaliczał, bo zmysły wyostrzyły mu się już przed dwoma laty. Czekał teraz jedynie na kształt.

Zapytana kobieta ściągnęła czoło, nie odrywając wzroku od ognia.

– Za dużo niewiadomych... Zbyt wiele decyzji do podjęcia, zanim dojdzie do twojej. Ale twój czas nadchodzi. – Przymknęła oczy. – Mogę zajrzeć dalej i widzę... widzę twoją moc. Jest na wyciągnięcie ręki. Twoje serce zdecyduje, kiedy po nią sięgnąć.

Odsunęła się od paleniska, a Kryspus usiadł z wrażenia na ziemi.

– To było... pouczające. I trochę przerażające! – przyznał.

– Przeraziłoby jeszcze bardziej, gdybym opowiedziała, wszystko, co widziałam,a le wybrałam tylko fragmenty, które krzyczały do mnie najgłośniej. Przyszłość ma wiele dróg, większość nigdy się nie ziści – odparła łagodnie Vivian.

Skończywszy stawiać wróżby moim przyjaciołom, kobieta skierowała wzrok na mnie.

– Remusie, jesteś gotowy?

Pozwoliłem, by moje paznokcie stały się pazurami i zatopiłem je we wnętrzu mojej dłoni. Machnąłem dłonią i krew ściekła do kociołka w czasie, gdy rany same się zaleczyły.

Ogień na wodzie rozpalił się po raz trzeci tego wieczoru. Vivian westchnęła głośno.

– To najbarwniejsza przyszłość, jaką dziś oglądałam! – oznajmiła z zachwytem. – Lew, twoje zwierzę, ryczy w niej i stroszy grzywę! Te trzy miesiące przyniosą przeznaczoną ci od narodzin wielkość jako przywódcy, to na pewno, choć nie wiem jeszcze w jakiej formie. Widzę też skrzydła, symbol wolności i niezależności, zatem będziesz decydował o swoim losie sam. Twój los rozświetlają promienie słoneczne, to będą zdecydowanie tygodnie pełne wzlotów!

– A miłość? – zapytałem jednym tchem. – Czy zdobędę dziewczynę, która... – Mój sceptycyzm, który narósł po usłyszeniu niejasnych przepowiedni Tristana i Kryspusa, zniknął momentalnie. Pragnąłem teraz tylko usłyszeć więcej.

– W mojej wizji jest Księżyc, symbol kochanków – przyznała – ale uczucia bywają nieprzewidywalne. Kobietę, którą dziś kochasz, jutro może zastąpić ktoś inny... Tak samo jak możesz ją zdobyć, ale stracić. Nie umiem powiedzieć nic ponadto, że czeka cię romans.

Nagle na jej twarz padł cień, jej twarz znieruchomiała w szoku. Zmrużyła oczy, jakby chcąc wejrzeć w przyszłość dokładniej.

– Jak powiedziałam, to będzie dla ciebie niezwykły i pełen wrażeń okres... – powiedziała wolno – ale obawiam się, że nie będzie to miało znaczenia... To wszystko się rozsypie. Widzę ogień i popiół. Za równo trzy miesiące umrzesz.

Zapadła cisza. Zdawało mi się, że temperatura powietrza gwałtownie spadła. Poczułem jak gardło robi mi się suche, a obraz gwałtownie zamazuje mi się przed oczami.

– Oddychaj, Remus! – usłyszałem głos Tristana i dopiero wtedy dotarło do mnie, że wstrzymałem oddech.

Wciągnąłem głęboko powietrze i przez moje ciało przeniknął ożywczy chłód. Usiłowałem się uspokoić, ale nadal cały drżałem.

– Jak? – zapytał tymczasem rzeczowo mój przyjaciel. – W jaki sposób Remus umrze?

– Przez kogo? – doprecyzował Kryspus.

Nikt z nas się nie łudził. Zmienni nie zapadali na choroby zakaźne, a ja definitywnie nie zmagałem się z żadnym przewlekłym schorzeniem. Zostawiało to dla mnie dwie możliwości: nieszczęśliwy wypadek lub zabójstwo.

Zapytana kobieta zmarszczyła brwi.

– W wizji walczą ze sobą dwa wilki – oznajmiła. – Symbolizują one braterstwo i więzy rodzinne. Widzę poza tym... widzę ranę w twoim sercu i wypływającą z niej krew, która zalewa cię całego...

– Nasze rany się regenerują – zauważył sceptycznie Tristan.

Jasnowidząca potrząsnęła głową.

– To metafora. Panicza nie zabije cios w serce... Tylko jego krew. Zginie z ręki członka swojej rodziny – oznajmiła tonem pozbawionym jakichkolwiek wątpliwości i podniosła na nas wzrok. Jej spojrzenie było pełne powagi. – Żałuję że nie mogę przekazać ci lepszych wieści. Przyjmij proszę moje wyrazy współczucia.

Poczułem, że w głowie znowu mi się zawraca, a żołądek podchodzi mi do gardła. Z mojej p r a w d z i w e j rodziny, tej z którą dzieliłem krew żyła tylko jedna osoba. Mój brat. Mój brat, który mógł mieć nie jeden, a dwa motywy...

Nie pamiętałem kolejnych dziesięciu minut. Tylko tyle, że Kryspus pomógł mi wyjść na świeże powietrze i dopiero chłód nocy przywrócił mojemu umysłowi przytomność. Usiadłem na najbliższej ławce i zacząłem oddychać płytko oraz spazmatycznie, jakby płuca miały mi się zaraz zatrzymać.

Tristan dołączył do nas, skoro tylko zapłacił Vivian. Przysiadł koło mnie i ostrożnie położył mi dłoń na ramieniu.

– Wiesz, że przepowiednie bywają metaforyczne, prawda? Może chodzi o twoją śmierć w sensie... duchowym? – zasugerował, ale ton głosu zdradzał, że zupełnie nie wierzy w to, co mówi.

Zaniosłem się nerwowym śmiechem.

– Dobrze... dobrze, że teraz wiem – stwierdziłem, czując jak ogarnia mnie czarne poczucie humoru. – Teraz mogę...

– Możesz c o ? – zapytał Kryspus. – Wpadniesz tylko w paranoję i będziesz robił wszystko, aby zapobiec spełnieniu przepowiedni aż sam do niej doprowadzisz... Nie powinniśmy byli tu przychodzić! – jego głos był pełen rozpaczy i poczucia winy.

Usiadł obok i złapał mnie za nadgarstek.

– Wiem, co teraz myślisz – powiedział.

Prychnąłem.

– Doprawdy?

– Tak. Uważasz, że Caine ci zagraża.

– To akurat wiedziałem już dawno – stwierdziłem sucho.

– Nie, ty u b z d u r a ł e ś to sobie dawno. Wiem, że moja mama sądzi inaczej, ale nie ma żadnego dowodu, że Caine chciałby cię skrzywdzić! Ja nie mógłbym skrzywdzić Julii, gdyby nagle okazała się być innej rasy!

Wyrwałem się z jego uścisku.

– Więc kogo innego mam się obawiać?! – krzyknąłem. – On jest moją jedyną rodziną z ciała i krwi! Chyba, że to faktycznie całkowicie metaforyczne i chodzi o moją p r z y b r a n ą rodzinę!

Kryspus zamrugał i zbladł.

– Nie uważasz, że przesadzasz? – zapytał ostrzegawczo Tristan.

Poczułem wzbierający we mnie gniew. Chwyciłem chłopaka za koszulę, podniosłem z ławki i przyciągnąłem go do siebie tak, że nasze twarze niemal się stykały.

– Ja przesadzam?! – ryknąłem. – Właśnie się dowiedziałem, że za trzy miesiące ktoś z mojej rodziny mnie zabije i według ciebie przesadzam, że się tym martwię?! No słucham, co powiesz?! Bo pamiętam, jak jeszcze rano mówiłeś, że ty, ja i Kryspus jesteśmy jak bracia! Może to was mam się wystrzelać, a nie Caine'a?! No dalej! – puściłem go, a następnie wyciągnąłem sztylet i rzuciłem go na ziemię. – Bierz go i dźgaj! Co ci szkodzi!

Tristan patrzył na mnie w bezbrzeżnym szoku.

– Remus, proszę, uspokój się... – powiedział, ostrożnie unosząc do góry dłonie

– Błagam, przestańcie! – płaczliwy głos Kryspusa wdarł się do moich uszu.

Odwróciłem się w stronę chłopca, który miał łzy w oczach i patrzył na mnie z przerażeniem. Mój młodszy brat... Doprowadziłem go do płaczu i oskarżyłem, że chce mojej śmierci. W jego urodziny. Jestem okropną osobą, pomyślałem.

– Wybacz – powiedziałem głucho do Tristana, wyciągając do niego rękę i pomagając mu wstać.

Młodzieniec westchnął i uniósł placami mój podbródek, bym spojrzał mu w ciemnobrązowe oczy.

– Rozumiem, że się boisz – powiedział poważnym tonem. – My też. Zresztą nasze losy też brzmiały niejednoznacznie. Czekają nas ważne decyzje i nie wszystkie doprowadzą nas do szczęścia, ale właśnie dlatego mamy siebie. Żeby się wspierać. – Posłał mi lekki uśmiech. – Obiecuję ci, ktokolwiek będzie chciał cię skrzywdzić, gorzko tego pożałuje. Jestem po twojej stronie, tego jednego możesz być pewien.

Objął mnie i przyciągnął do siebie. Zorientowałem się, że drżę w jego uścisku.

– Dzięki – wyszeptałem.


                                               *

Usłyszane wieści tak bardzo mną wstrząsnęły, że jeszcze następnego dnia byłem otępiały bardziej, niż gdybym nawdychał się opium. Służba przyniosła mi do pokoju śniadanie, ale choć czułem głód, nie byłem w stanie nic wziąć do ust.

Julia przyglądała mi się z niepokojem, gdy odsuwałem od siebie talerz.

– Źle się czujesz? – dotknęła mi dłonią czoła. Zmienni rzadko miewali gorączki, ale niestabilny metabolizm sprawiał, że przegrzania zdarzały się dość często. – Nie jesteś rozpalony – oceniła. – Co się dzieje?

Usiadła na łóżku obok mnie i ujęła moje dłonie.

– Czy chodzi o tych gladiatorów, których wczoraj wypuściłeś? Masz wyrzuty sumienia?

Potrząsnąłem głową.

– Zupełnie nie to... – Po krótkiej chwili wahania, zdecydowałem się opowiedzieć jej wszystko.

Opisałem nocną eskapadę i streściłem każdy szczegół, który zapamiętałem. Słuchała z uwagą, ale gdy skończyłem, nie wyglądała na zdjętą strachem o mnie. To trochę zabolało...

– Mój brat ma rację, będziesz teraz wszędzie widział swoją śmierć – stwierdziła gorzko.

– Nie wszędzie – zaznaczyłem.

Uniosła lekceważąco brew.

– Rzeczywiście... Już postanowiłeś, że będziesz obawiał się j e g o... Czarnego Księcia. Mam rację?

Odwróciłem wzrok.

– Jest ostatnim żyjącym członkiem mojej rodziny, o którym wiem. Nie widziałem go od lat i nie mam pojęcia, czy mogę mu nadal ufać.

Dziewczyna podebrała wafelek z mojego talerza.

– Możesz mi przybliżyć rzekome powody, dla których miałby chcieć twojej śmierci? Pamiętam, jak byliśmy dziećmi i opowiadałeś mi o nim. Z twoich opisów wynikało, że zawsze był wobec ciebie życzliwy i opiekuńczy, i traktowałeś go jako swój wzór do naśladowania. Czym sobie zasłużył, byś widział go jako zimnokrwistego mordercę? – zapytała z dezaprobatą w głosie.

Ukryłem twarz w dłoniach.

– Zmienni zabili naszą rodzinę i obrócili w gruzy całe dotychczasowe życie. On został banitą i uciekinierem, a ja... stałem się jednym z wrogów – powiedziałem z rozpaczą. – Jak mogłoby mu zależeć na mnie pod takiej zdradzie?

– Zdradzie? Byłeś dzieckiem, porwano cię, a swojego daru i rasy nie wybierałeś! Jeśli Caine kocha cię szczerze i bezwarunkowo, to choćby miał co do ciebie wątpliwości, gdy odkryje twoją naturę, będzie chciał się spotkać nie po to, by wymierzyć ci sprawiedliwość, tylko żebyście znów mogli być rodzinę. Ja bym tak właśnie postąpiła – stwierdziła nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Uśmiechnąłem się smutno.

– Niestety, nie wszyscy myślą tak jak ty – odparłem.

Skrzyżowała ramiona na piersi.

– Remusie, to co mówisz, nie ma dla mnie sensu. Jesteście rodziną...

– Właśnie o to chodzi! – przerwałem jej ostro. Czułem, że drżą mi dłonie. – Kolejni przedstawiciele królewskiej dynastii andalskiej twardo trzymali się władzy. Do tego stopnia, że aby zabezpieczyć swoją pozycję, po objęciu tronu pierworodni nakazywali zgładzić całe swoje młodsze rodzeństwo. Sześć pokoleń moich przodków powtórzyło ten schemat bez mrugnięcia okiem! Królowa Ester uczyniła jedyny wyjątek, kiedy oszczędziła swoją rodzoną siostrę, ale nawet ona zleciła zabić dwóch przyrodnich braci. Mój ojciec był jedynakiem, więc nie musiał przelewać niczyjej krwi, ale teraz... Teraz go nie ma, a ja i Caine żyjemy, i obaj jesteśmy dorośli. Nie jesteśmy nawet pełnymi braćmi, a ja należę do wrogiej rasy. To nie wróży mi dobrze, naprawdę tego nie dostrzegasz?

Oderwałem wzrok od swoich dłoni i spojrzałem na Julię. Postawa dziewczyny wciąż zdradzała rezerwę, niemniej jej czoło przecięła pionowa zmarszczka niepokoju. Wyglądało na to, że moje słowa dały jej do myślenia.

– Remus, ty i Caine mogliście nie mieć wspólnej matki, ale przecież byliście więcej niż tylko biologicznymi braćmi – powiedziała w końcu. – Byliście też przyjaciółmi, prawda? – przypomniała. – Naprawdę myślisz, że mógłby rozważać pozbycie się ciebie, zwłaszcza z powodu królestwa, które już nie istnieje...?

– A ty naprawdę myślisz, że nigdy nie rozmawialiśmy o tym wszystkim?! – wybuchnąłem i wstałem gwałtownie.

Podniosła się w ślad za mną, a ja tymczasem zacząłem niespokojnie krążyć po pokoju.

– Gdy byliśmy starsi, zacząłem rozumieć w jakiej rodzinie i rzeczywistości żyjemy. Bywały chwilę, że wdzierał się we mnie niepokój – wyznałem. – Ilekroć Caine to zauważał, zapewniał mnie, iż bardzo mnie kocha i nie powoli, byśmy kiedykolwiek mieli stać się wrogami.

Julia uniosła brew w sposób znaczący ni mniej, ni więcej, jak: „A nie mówiłam?".

– Rzecz w tym – ciągnąłem, ignorując jej usatysfakcjonowaną minę – że spojrzenia na pewne sprawy i konteksty ulegają zmianie wraz z tym, jak dorastamy. Jestem pewien, że wiele książąt i księżniczek mówiło podobnie jak on, a potem i tak zabijało swoich braci i siostry. Caine powinien być teraz królem. Jeśli postanowi odbudować państwo i stanie na czele rebelii, gdy osiągnie sukces, może zechcieć wyeliminować mnie jako potencjalne zagrożenie i... wyjaśnisz mi, co cię tak bawi? – zapytałem ze złością, patrząc na jej pełen politowania uśmiech.

Dziewczyna protekcjonalnie pokręciła głową.

– Po pierwsze, mój drogi, Czarny Książę ma dość prawdziwych wrogów, by nie zawracać sobie głowy eliminacją własnej rodziny, która może być pierwszym potencjalnym sojusznikiem. Gdyby coś planował, oczywiście, a na to nie mamy dowodów. Po drugie – potarła w zamyśleniu podbródek – zastanawia mnie, co cię właściwie bardziej przeraża: to, że Caine ma cię rzekomo zabić... czy perspektywa, że cię odrzuci z powodu tego, kim jesteś?

Milczałem. Co mnie bardziej przeraża? Właściwie to sam nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, czy bardziej pragnę nigdy już nie spotkać Caine'a czy móc go znowu zobaczyć.

– Do czego zmierzasz? – odezwałem się po dłuższej chwili.

– Tylko do tego, że wciąż ci na nim zależy – powiedziała ze zmęczeniem. – Gdy byłeś dzieckiem, on uosabiał cechy, które pragnąłeś posiąść. Na pewno nie był ideałem, nikt nie jest, ale ty go takim widziałeś. Jeżeli teraz on okaże się niewart twojego podziwu, niewart ciebie, bo wyrzeknie się ciebie wyłącznie z powodu twojego gatunku... to cię zaboli nawet nie dlatego, że jest twoim bratem. Tylko ponieważ był twoim ideałem – stwierdziła z namysłem. – Nic nie jest dotkliwsze niż utrata tego w co wierzymy. Nie chcesz tego doświadczyć i dlatego pogrzebałeś relację z bratem na dnie swojego serca.

Wyjrzałem za okno. Poranne słońce rozlewało światło po ogrodzie.

– Może... może on myśli podobnie? – powiedziałem, ale moje zdanie nie współgrało z wypowiedzią Julii i właściwie nie wiedziałem, o co mi chodzi. Jedyne, czego byłem pewien to, że czuję teraz wszechogarniający mnie smutek.

Dziewczyna oparła się o ścianę.

– Moja matka nawet nie próbuje nawiązać z Caine'm dialogu – powiedziała cicho. – Ściga go z zamiarem egzekucji... Czy nie tak właśnie robili ci twoi przodkowie, z powodu których masz traumę?

Westchnąłem.

– Nie życzę Caine'owi śmierci – powiedziałem powoli – ale może matka po prostu nie widzi możliwości układać się z kimś, kto szykuje przeciw niej armię...

– A gdzież jest ta jego armia? – zaszydziła. – Matka ogłasza wrogami wszystkich, którzy są dla niej niewygodni. Najlepiej byś zrobił, gdybyś poszedł na miasto i odszukał jakieś skupisko buntowników. Zapytaj ich, dlaczego walczą! Być może inaczej spojrzysz po tym na ich sprawę.

Spojrzałem na nią.

– To ryzykowne – orzekłem. – Matka wie o każdym naszym kroku... A pójście do buntowników to coś więcej niż wizyta u wróżbitki.

Uśmiechnęła się cierpko.

– Och, stwierdzenie, że ktoś ma „szpiegów wszędzie" to kolokwializm. Nie jest taka wszechwiedząca, jak się zdaje. Dalej nie wie na przykład o zamaskowanej furtce w ogrodzie, którą wymykam się z willi.

Otwarłem usta w szoku.

– Wciąż to robisz?! – wykrzyknąłem. – Teraz, gdy miastem wstrząsają zamieszki?! – Pokręciłem głową z niedowierzaniem. – Wiesz na co się narażasz, gdy wychodzisz? I nie mam na myśli złości matki, tylko tego, co może cię spotkać na ulicach! Możesz paść ofiarą nawet przez czysty przypadek!

Wzruszyła ramionami.

– Owszem, wiem. Masz rację, to rzeczywiście nie jest to rozsądne z mojej strony. Ale... – jej twarz ściągnęła tęsknota – tylko tak mogę poczuć się wolna. Choćby tylko przez chwilę.




Kolejny rozdział prawdopodobnie za tydzień - jak można się domyślać z końcówki, będzie o Julii i jej eskapadzie po mieście, podczas której COŚ się wydarzy ;D

Życzcie mi powodzenia w przepisywaniu rękopisu (to wcale nie jest takie proste, jak się może wydawać! Przepisać cztery kartki A4 dziennie naprawdę zajmuje mi co najmniej dwie godziny!)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro