09

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       
               Zakończyłam połączenie, wzdychając cicho i zablokowałam telefon, zerkając kątem oka na Ronnie, której uważne spojrzenie czułam na sobie od momentu odebrania rozmowy. Miałam nadzieję, że weterynarz poradzi sobie z szukaniem domu dla zwierzaka, ale najwyraźniej nie było to takie proste, dlatego poinformował mnie, że kot trafi do schroniska. Na to jednak nie mogłam pozwolić, więc w przypływie głupoty oświadczyłam, że go zabiorę. Theodore zdołał zapłacić za całą opiekę z góry, nawet za szczepienie, ale ostrzegł, że nic więcej nie zrobi. Miałam pewność, że nie chce takiego pupila w domu.

— Nic się nie zmieniło, prawda? — zapytała kobieta, unosząc sceptycznie brwi, kręcąc przy tym głową, trochę jakby z rozbawieniem.

— Słucham?

— Jak to mój siostrzeniec powiedział, próbujesz zbawić cały świat — wyjaśniła, posyłając w moim kierunku pobłażliwy uśmiech, ściskając moje ramię. — Miałam jednak nadzieję, że dałaś sobie spokój.

— Powinnam dać sobie spokój? — Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, dlaczego wszyscy czepiali się mojej chęci pomocy. Przecież nie było to nic złego, a przynajmniej tak mi się wydawało.

— Nie wiem, kochanie, nie wiem — odpowiedziała, wzruszając przy tym ramionami. — Wiem jednak, że masz w sobie całe mnóstwo empatii, w czym przypominasz mi Aniele. Dokładnie taka była. Gotowa pomoc każdemu, niezależnie od wszystkiego.

— Była najlepsza — podsumowałam, uśmiechając się smutno.

— Najlepsza — powtórzyła Veronica, przytakując mi ruchem głowy. — Taki był jej urok, była nad wyraz słodką i kochaną osobą, gdzie by się nie pojawiła, od razu była uwielbiana. Taki typ. I to akurat masz po niej.

— Nie sądzę, potrafię być okropna — zaprzeczyłam, mrużąc oczy.
Zdecydowanie nie przypomniałam własnej cioci, która była ciepłą i bardzo pogodną osobą.

— Pamiętasz może sytuację, gdzie Alanis utrudniała twojej cioci zorganizowanie pikniku charytatywnego? — spytała, uśmiechając się niegrzeczne, wzbudzając tym moją czujność.

Spojrzałam na nią, pytająco unosząc brew i skupiłam się, starając przypomnieć sobie sytuację, o której mówiła. Było to dawno, właściwie chyba, gdy ja kończyłam drugi rok studiów.

— Chodzi ci o panią Willis? Tą z ratusza? — dopytywałam, marszcząc czoło.

Nikt inny z takim imieniem nie przychodził mi do głowy, ale miałam świadomość, że nie byłam w stanie pamiętać każdej osoby, którą przedstawiła mi Aniela.

— Dokładnie o nią. — Pokiwała głową, unosząc wyżej kąciki ust, sprawiając tym samym wrażenie bardzo zadowolonej z siebie. — Chodzi o to, że Aniela z pięknym uśmiechem, ze stoickim spokojem znosiła wszystko, a gdy już osiągnęła cel, niby przypadkiem wspomniała żonie burmistrza, że Alanis i on mają romans. Przypadkiem, zdecydowanie — zaznaczyła, wpatrując się we mnie wymownie, uświadamiając mi tym samym, że z mojej cioci było niezłe ziółko.

— A mieli? — zastanawiałam się na głos, mając nadzieję, że Vee udzieli mi odpowiedzi.

— Oczywiście, że nie! Ale to nie zmienia faktu, że żona wymusiła na burmistrzu zwolnienie Alanis — dodała zadowolona, jakby cieszył ją taki obrót sytuacji.

— Poważnie?! — Nie wierzyłam własnym uszom. — Moja ciocia...

— Tak, dokładnie — przerwała mi, kiwając głową. — Jak widzisz, jesteście ulepione z jednej gliny. Genów nie oszukasz — skomentowała z rozbawieniem, szturchając mnie łokciem w bok.

— Zresztą, pamiętasz jaką aferę zrobiła, gdy przyjechałaś do domu z tym chłopcem, jak mu było... Noah?

— O Boże, nie! — pisnęłam, zasłaniając dłonią usta. — To była awantura trwająca dobrą godzinę. A my tylko się całowaliśmy.

— Cóż, bo wam przeszkodziłyśmy — przypomniała, unosząc wskazujący palec. — Chodzi mi o to, że.... chyba nadal nie wiesz, dlaczego była tak zła na ciebie?

— Wydawało mi się, że nie lubiła Noaha, no i...przyłapała mnie półnagą z chłopakiem, więc dla zasady, prawda? — odpowiedziałam zgodnie z własnym przekonaniem i uśmiechnęłam się szeroko, przypominając sobie, że życie z Anielą u boku nie było nudne.

— Nie, nie, w żadnym wypadku, była dumna z tego, że masz takie powodzenie u chłopców, ale... liczyła na to, że przejrzysz na oczy i wybierzesz Theo. Obie miałyśmy takie marzenie, nawet plan, ale... zachorowała — dokończyła nieco ciszej, krzywiąc się nieco.

Wpatrywałam się w nią niczym na wariatkę, która próbuje wmówić mi, że spodek Ufo lata mi koło głowy. Właściwe byłam bardziej skłonna uwierzyć w ten latający obiekt, jak w to, że ciocie chciały nas zeswatać.

— Przecież to bez sensu, bo... no, bo...

— Cecylio, ja cię uwielbiam, a Aniela uwielbiała Theo. To nie było nic dziwnego, że marzył nam się wasz ślub — wyjaśniła, uśmiechając się do mnie. — A wracając do tematu, kto dzwonił? I jaki znowu kot? — zapytała, uświadamiając mi, że podsłuchała całą rozmowę.

Cholera, znowu zapomniałam o kocie!

— Ach, bo tak jakby, emm, mamy kota, cieszysz się? — Uśmiechnęłam się szeroko, licząc na to, że nie będzie zdawała zbyt wielu pytań. — Na kilka dni, dopóki nie znajdę mu nowego domu.

— Słucham?

— Tylko na kilka dni, poważnie! — zapewniłam, przykładając dłoń do piersi, chcąc udowodnić, że to była prawda.

— Jakiego kota?! Niunia, ty za cztery dni wracasz do Polski! — zauważyła nieco głośniej, niż powinna, machając energicznie rękami.
Nie tego się spodziewałam, ale zazwyczaj Veronica nieco panikowała, więc nie przejmowałam się tak bardzo.

— Nawet nie zauważysz, że jest w domu — oznajmiłam pewnie. — W innym wypadku trafi do schroniska i pewnie go uśpią, tego chcesz?

— Czyli ty właśnie ze mną pogrywasz?

— No zgódź się, proszę — przekonywałam, mając nadzieję, że moja mina przypominała tą kota ze Shreka, dzięki czemu mogłam osiągnąć zamierzony efekt. — Proszę, proszę.

— Mam warunek — ostrzegła, uśmiechając się dumnie, wyraźnie z siebie zadowolona.

A to oznaczało jedno. Miała naprawdę niecny plan, który mi się nie mógł spodobać.

— Jaki? — Ciężko mi było ukryć niepewność w głosie, ponieważ obawiałam się tego, co mogła chcieć w zamian.

— Pójdziesz na randkę, którą ci załatwię, załatwiłam — poprawiła się, co oznaczało, że Theodore miał rację.

Jego ciocia naprawdę szukała mi męża.
Zaśmiałam się nerwowo, po chwili spoglądając na nią, starając się odnaleźć jakiekolwiek oznaki tego, że żartuje.

— Poważnie, więc kot i randka czy nic?

— Tak nie można! — oburzyłam się, cmokając z dezaprobatą. — Jesteś okropna.

— Nie rozklejaj się, tylko decyduj, więc? — ponagliła mnie, uśmiechając się jeszcze szerzej niż wcześniej, sprawiając tym samym, że skojarzyła mi się z zadowoloną z siebie, przebiegłą wiedźmą, poważnie.

— A jeśli przemyślałam sprawę i chcę umówić się z Theo? — Spojrzałam na nią, specjalnie używając jej siostrzeńca jako argumentu.

— Teddym? W sensie umówić na randkę? Z myślą o seksie i całej reszcie? — dopytywała, a ja poczułam tylko jak moje policzki robią się czerwone pod wpływem jej pytań.

Zdecydowanie nie tego się spodziewałam, szczególnie że sama byłam tą, która nie chciała nagłaśniać sprawy ze ślubem. Zmarszczyłam brwi, wpatrując się w nią z niedowierzaniem, licząc, że coś źle zrozumiałam. Taką miałam nadzieję.

— Vee! — upomniałam ją, ponieważ nie czułam się komfortowo, gdy ona mówiła o seksie z szatynem, na co ochoczo namawiała mnie również Ada.

— Dobra! Idź do łóżka z Teddym i bierzemy kota! — Klasnęła w dłonie, wyraźnie dumna z tego, co osiągnęła.

Dla Ronnie sprawa wydawała się prosta, zupełnie tak jakby właśnie zauważyła, że słońce jest żółte i grzeje. A ja stałam, wpatrywałam się w nią, rozchylając usta raz za razem niczym ryba, która trafiła na brzeg. I nie potrafiłam tego skomentować. Cisza między nami trwała kilka dobrych minut, a mącił ją szum wiatru i skrzeczenie Wron, które siedziały na okolicznych drzewach.

— Z kim mam iść na randkę? — zapytałam cicho przez zaciśnięte zęby, z trudem panując nad złością, ponieważ kobieta zdecydowanie przyparła mnie do muru.

Nie chciałam mówić jej o moich planach z szatynem, ponieważ byłam pewna, że bardzo szybko skontaktowałaby się z moją matką, by planować ślub. Zabawne było to, że i tak musiało w końcu do tego dojść, ale wolałam odwlec to w czasie. I oczywiście, osobiście poinformować rodziców o nowym związku. Nawet jeśli był fikcją.

— Z Teddym, kochanie, z Teddym! — odparła, nic sobie nie robiąc z mojej złości, którą bez problemu mogła zauważyć.

Westchnęłam ciężko, zdmuchując grzywkę z czoła i rzuciłam jej złowrogie spojrzenie, mając nadzieję, że dzięki temu mi ulży.

— Nie masz czasem innego kandydata?

— Nie, Teddy będzie najlepszy — postanowiła, potwierdzając własne słowa skinieniem głowy. Z dwojga złego, zdecydowanie to była lepsza opcja jak jakiś nieznajomy synalek jej koleżanki.

— I weźmiemy kota? Na zawsze? Chyba że znajdę mu dom, tak? — Postanowiłam się tak łatwo nie poddać i utargować nieco więcej, niż początkowo planowałam.

— Nawet po niego pojadę, a ty będziesz mogła jechać do domu się ogarnąć.  Oczywiście, niunia, nie obraź się, ale...

— Jestem świadoma, że wyglądam jak bestia — wtrąciłam, powstrzymując się z trudem od wywrócenia oczami.

— Nie tak to chciałam ująć, ale mniej więcej o to mi chodziło. — Zaśmiała się, mrugając do mnie okiem.
Po chwili spoważniała, chwyciła mnie za rękę i westchnęła ciężko, przenosząc wzrok na płytę nagrobną.

— Pamiętaj, nadal jestem zła, bo mnie tu zostawiłaś samą, co było podłe, ale rozumiem. Tęsknimy za tobą. I zgodnie z obietnicą, dbamy z Theo o niunie — powiedziała cicho, ale i tak usłyszałam wszystko.

Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się do niej nieznaczne, zaciskając palce na jej dłoni, chcąc dodać jej otuchy. Każda z nas cierpiała po utracie Anieli. Rozumiałam jak bardzo musiało boleć Ronnie stracenie najlepszej przyjaciółki. Ja bez Ady bym umarła, dosłownie.

— Kocham cię, ciociu — wyszeptałam, mrugając powiekami, czując pod nimi znajome szczypanie, którego chciałam się pozbyć. Nie zamierzałam płakać, nie teraz.

— Chodź, zawiozę cię do domu i pojadę po tego nieszczęsnego kota, a później kupię mu jakieś rzeczy — zaproponowała, wierzchem dłoni, niby ukradkiem ścierając łzy z policzków.

— Dziękuję — powiedziałam i rzucając ostatnie spojrzenie na nagrobek, ruszyłam z Veronicą w stronę parkingu, gdzie najpewniej stał jej samochód.

W zupełnej ciszy nadal trzymając się za ręce, dotarłyśmy do pojazdu, co zajęło nam dosłownie kilka minut. Żadna z nas nie czuła potrzeby mówienia ani tym bardziej zmuszania drugiej do rozmowy. Zajęłam fotel pasażera i utkwiłam spojrzenie w bocznym lusterku, wpatrując się w swoje odbicie. Często to robiłam, ponieważ moje oczy przypominały mi o cioci. Łączył nas ten sam kolor tęczówek, nic więcej, jeśli chodziło o cechy zewnętrzne.

— Ciocia prosiła cię, byś się mną zajęła? — zapytałam po chwili, przypominając sobie, że jej słowa dały mi do myślenia.

— Mam wrażenie, że w pewnym momencie, gdy już pogodziła się z tym, że umrze... — przerwała, zerkając na mnie kątem oka. — Chyba poprosiła o to nas wszystkich, wiedziała ile dla nas znaczy i... żyła tak byśmy po niej płakali, miała tego świadomość... że jej odejście nas zrani — dodała, biorąc głęboki wdech, jakby miało to pomóc jej zapanować nad sobą.

Mimo upływu czasu rozmawianie o Anieli wcale nie było łatwe. Wspominanie bywało naprawdę bolesne, zwłaszcza w okresie rocznicy. Nawet jeśli dotyczyło miłych spraw, niczego to nie ułatwiało.

— Chyba masz rację, zawsze myślała o wszystkich dookoła — przyznałam, kiwając głową przez moment, przytakując.

Koniuszkiem języka zwilżyłam dolną wargę, by w efekcie zacząć ją skubać. Normalnie nie miałam problemu, by rozmawiać z Vee, ale w tamtym momencie nic nie przychodziło mi do głowy. Zupełnie. Pustka. Czułam tylko tęsknotę i to ona zapełniała każdą moją myśl.

— Jak było na przyjęciu? —  Pierwsza ciszę zdecydowała się przerwać Ronnie, nadal uważnie wpatrując się w drogę.

Pamiętałam jeszcze czasy, gdy nie była zbyt ostrożnym kierowcą, a wsiadanie do jej samochodu wiązało się z masą paniki i obaw, ale z biegiem czasu poprawiła technikę jazdy. I chyba sporo wspólnego z tym miało to, że musiała wozić Aniele na chemioterapię, której skutki były naprawdę nieprzyjemne. Dlatego też Veronica zmieniła styl na spokojniejszy, chcąc dać przyjaciółce, chociaż namiastkę komfortu.

— W porządku, dobrze się bawiliśmy, poznałam jego znajomych z pracy, świetni ludzie. Lubią go, mimo że jest ich szefem — odpowiedziałam, starając się nie zagłębiać w ten temat.

Liczyłam na to, że nie dowie się o wszystkich szczegółach, ani o pocałunku, chociaż nie miałam pewności, czy nie miała jakichś swoich informatorów. Była w końcu zdolna do wszystkiego.

— To wszystko? — dopytywała, podejrzliwie unosząc jedną brwi.

— No tak. Trochę alkoholu, mnóstwo miłych ludzi, fajnie było. — Spojrzałam na nią, posyłając w jej kierunku uroczy uśmiech, wcale nie kłamiąc, ponieważ tylko Elizabeth mnie drażniła. Cała reszta pracowników, czy inwestorów zrobiła na mnie dobre wrażenie.

— A noc? Jak podobała ci się noc z Teddym? — Rzuciła mi pytające spojrzenie, uśmiechając się jednoznacznie, dając mi tym samym do zrozumienia, co myślała.

— Vee! — upomniałam ją, ostentacyjnie wywracając oczami. — Nie spałam z Theo, jesteśmy przyjaciółmi!

— Przyjaciele też mogą uprawiać seks — zauważyła, nie przejmując się w ogóle moim oburzeniem. Zaśmiała się.

— Cece, skarbie, jesteśmy dorosłe, nie musisz mnie okłamywać, poważnie.

— Przecież z nim nie sypiam, na litość Boską!, czy wy macie jakiś spisek? Czy jak?

— Kto?

— Ty i Adrianna, oczywiście, a któż by inny — sarknęłam, krzyżując dłonie na wysokości klatki piersiowej. — Moje życie erotyczne nie jest waszą sprawą.

— Gdybyś reagowała inaczej, to może bym ci uwierzyła, a tak to, przykro mi, niunia, ale zdecydowanie coś jest na rzeczy — skomentowała, wzruszając przy tym ramionami.

Wkurzała mnie, naprawdę, na równi z Adą, chociaż to była lekka hipokryzja, bo trzy godziny wcześniej powiedziałam Theo, że zostanę jego żoną. Wprawdzie nie przejrzałam jeszcze kontraktu ani nie przedyskutowaliśmy warunków, ale wiedziałam, że do ślubu dojdzie. Mimo paniki byłam pewna tej decyzji.

— Taa, szukam białej sukni, a Theo białego rumaka — mruknęłam ironicznie, kręcąc z niedowierzaniem głową.

— Skoro tak mówisz. — Uśmiechnęła się wesoło, przyspieszając.

Nie odezwałam się już. Ta rozmowa nie miała większego sensu, ponieważ żadna z nas nie umiała odpuścić, a co za tym szło, mogłybyśmy godzinami przedstawiać sobie swoje racje.
Włączyłam radio, chwilę wybierając stację, która odpowiadałaby nam obojgu, chcąc resztę podróży spędzić z muzyką, by nie towarzyszyła nam cisza.
Niecałe dwadzieścia minut później Veronica zatrzymała się na własnym podjeździe i spojrzała na mnie, uśmiechając się lekko.

— Ty idź się ogarnij, a wcześniej daj mi adres tego weterynarza, odbiorę kota — poprosiła, klepiąc mnie w kolano.

Nie pamiętałam dokładnie adresu, ale na szczęście sama nazwa gabinetu wystarczyła, bo Vee wiedziała jak się tam dostać. W końcu to było jej miasto i jej okolice.
Podziękowałam jej i wysiadłam z samochodu, bez problemu odnajdując klucze w małej kopertówce, którą miałam ze sobą.
Rozebrałam się i z wielką ulgą zdjęłam szpilki ze stóp, zastępując je miękkimi, grubymi skarpetkami. Musiałam się wykąpać, ale wcześniej potrzebowałam kawy. Albo soku pomarańczowego.

Otworzyłam lodówkę, chcąc zorientować się, czy znajdę cokolwiek, co odpowiadałoby moim zachciankom. Naprawdę byłam mile zaskoczona, gdy zauważyłam red bull’a, ale od razu po niego sięgnęłam i otworzyłam, by po kilku sekundach delektować się jego smakiem. Potrzebowałam go, więc wypiłam go od razu, poświęcając na to zaledwie kilka minut. Puszkę zgniotłam i wyrzuciłam do kosza.

Przeciągnęłam się i skierowałam na górę, gdzie odłożyłam moje rzeczy i postanowiłam wziąć długą kąpiel.
Odnalazłam olejek kokosowy, którego dodałam do wody i zrezygnowałam z pomysłu czytania. Stwierdziłam, że to była moja chwila na relaks. Przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie usłyszałam dźwięku mojej komórki. Zignorowałabym to, słowo daję, ale gdy dźwięk rozległ się po raz piąty, uznałam, że musiało to być coś ważnego.

Z wielką niechęcią wyszłam z wody, owinęłam ciało ręcznikiem i skierowałam się do pokoju, biegiem, wybijając sobie niemalże zęby po drodze, bo mokre stopy i kafelki to naprawdę niebezpieczne połączenie. Na szczęście wpadłam na ścianę, która pomogła utrzymać mi równowagę. W sypialni odnalazłam moją komórkę, akurat, gdy na wyświetlaczu na nowo pojawiła się informacja, że to moja matka próbuję się do mnie dodzwonić.

— Tak, mamo? — Odebrałam, siadając na łóżku, wolną dłonią przytrzymując ręcznik, by nie zsunął się z moich piersi.

— Kochanie, nie uwierzysz, co się stało?! — zaczęła, a jej ton sprawił, że jakoś tak zmarszczyłam brwi, obawiając się tego, co chciała mi powiedzieć.

— Więc mnie oświeć — poprosiłam, czując jak moje serce zaczyna nieco szybciej bić, ze strachu. — Z babcią i tatą wszystko okej?

— Tak, tak, tata w pracy, a babcia jak to babcia, trzyma się — odpowiedziała od razu, a ja odetchnęłam z ulgą.

— Więc, co się stało? — ponowiłam pytanie, jednocześnie starając się domyślić, w jakiej sprawie mama do mnie dzwoniła.

To nie tak, że rzadko ze sobą rozmawiałyśmy, ale moja rodzicielka wychodziła z założenia, że woli, gdy ją odwiedzam, a nie wykonuje telefony. Tego też się trzymałam i starałam się bywać w domu rodzinnym, chociaż raz w tygodniu.

— Twoja kuzynka, Emilia, wychodzi za mąż! Wyobrażasz to sobie?! — pisnęła tak głośno, że musiałam odsunąć komórkę od ucha. — Za jakiegoś Hiszpana albo kogoś takiego, rozumiesz?! — kontynuowała, a ja już doskonale wiedziałam do czego zamierzała.

Nie lubiłam tego w mamie. Tego całego parcia na małżeństwo i chęci posiadania wnuków. Ciągle o tym mówiła, doprowadzając mnie do szewskiej pasji. Zwłaszcza że podobno szanowała moje decyzje. 

— Co w tym dziwnego? — Przewróciłam oczami, ciesząc się, że ona tego nie widzi, ponieważ strasznie drażniłam ją tym gestem. — Jest dorosła.

— Zostałaś ty, w całej rodzinie zostałaś ty do wydania, reszta kuzynostwa jest dużo młodsza, co z tym zrobisz? — zapytała, cmokając z dezaprobatą. — Dodatkowo Emilka jest w ciąży, będzie miała dziecko... rozumiesz? Rodzinę zakłada, a ty nadal żyjesz pracą, zamiast męża szukać!

Jęknęłam cicho, starając się nie dać wyprowadzić z równowagi, ponieważ to było bezcelowe. Mogłam również wspomnieć, że mogłam mieć męża, już, ale wolałam nie przyznawać się do planowania ślubu.

— Pogratuluję Emilii i będę życzyć jej wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, mamo. I ty też powinnaś — zasugerowałam. — Jak rozumiem, wiesz to od cioci?

— Tak, to logiczne, że Danka zadzwoniła do mnie, by się pochwalić! Przecież to wspaniała wiadomość...

— Tak, mamo, najlepsza, ale zdecydowanie niepotrzebna mi do szczęścia. Kiedy ten ślub?

— Jak urodzi, Emilka nie chce źle wyglądać w sukni ślubnej.

— A, w którym jest miesiącu?

— Czwartym.

— Mamo, więc ślub będzie najwcześniej za rok, a ty robisz z tego taką aferę? — spytałam, starając się nie wybuchnąć śmiechem, na co miałam ogromną ochotę.

— Tak, bo to oznacza, że masz tylko rok! I zamiast tracić czas na odwiedzanie Ameryki, zacznij szukać męża! — zasugerowała z pełną powagą, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.

— Wiesz, mamo, też bardzo mocno cię kocham, ale muszę już kończyć — powiedziałam z rozbawieniem, poprawiając zbłąkany kosmyk włosów za ucho.

— Cecylio, ja nawet jeszcze nie skończyłam...

— Wiem — przerwałam jej. — Ale ja tak. Do zobaczenia za kilka dni, kocham cię, pa. — I nim zdołała chociaż zaprotestować, rozłączyłam się, odkładając telefon na łóżko, tuż obok siebie.

Westchnęłam ciężko, żałując, że w ogóle zdecydowałam się wyjść z wanny, ale skoro już to zrobiłam, nie miałam odwrotu. Osuszyłam ciało ręcznikiem i wyjęłam z szafy rzeczy, wsuwając na tyłek jakieś czarne rurki i ubrałam zwyczajny, oliwkowy podkoszulek z trójkątnym dekoltem. Nie robiłam makijażu, właściwie to nałożyłam maseczkę na twarz, uznając, że skoro i tak siedziałam w domu, to nie muszę wyglądać jak miss.

Zeszłam na dół, ponownie otwierając lodówkę, szukając jakichś właściwych składników na obiad. I odnalazłam odłożoną potrawkę z kurczaka, co oznaczało, że obiad na dzisiaj był już gotowy. Mogłam się spodziewać, że Veronica nie zostawi mi niczego do zrobienia. Dla niej byłam gościem, chociaż zarzekała się, że mam się czuć u niej jak we własnym domu.

Nie mając nic lepszego do zrobienia, wróciłam do pokoju i odnalazłam maila od Theo, w którym wysłał mi kontrakt, który stworzył na potrzeby naszego małżeństwa. Brzmiało absurdalnie, ale doceniałam jego przygotowanie. Wzięłam również ołówek i notatnik i rozłożyłam się wygodnie na łóżku.
Mój pośpiech nie miał nic wspólnego z durnym telefonem mamy, ale wiedziałam, że im szybciej się za to wezmę, tym szybciej będę miała to za sobą.

Uważnie studiowałam każdy podpunkt, zapisując własne uwagi, jak choćby tą, że nie zgadzałam się, by Theo w razie rozwodu miał wypłacać mi jakąś rekompensatę. Nie chciałam jego pieniędzy i wolałam, by to było jasne od samego początku, nawet jeśli byłam gotowa zgodzić się na wspólnotę majątkową na czas małżeństwa. Zapoznanie się z całością tekstu zajęło mi koło czterdziestu minut, ponieważ Theodore był bardzo dokładny i szczegółowy.

I w całej umowie brakowało mi tylko jednej informacji; gdzie my u diabła będziemy mieszkać?
Nie wyobrażałam sobie tego, bym była skłonna rzucić wszystko i zamieszkać ponownie w Bostonie, i nie sądziłam również, by Theo zrobił coś takiego dla mnie. Nasze życia istniały na dwóch różnych kontynentach i to był całkiem znaczący problem, którego żadne z nas nie wzięło pod uwagę.
Przepisałam własne uwagi do wiadomości i wysłałam je jemu, mając pewność, że jeszcze przed wyjazdem musimy uzgodnić całą masę szczegółów. Ten plan z pozoru wydawał się idealny, a jak dłużej się nad nim myślało, miał mnóstwo wad.

— Niunia, gdzie jesteś?! — Usłyszałam trzask drzwi, a zaraz po nim słowa Vee, która najwyraźniej całkiem szybko poradziła sobie z odebraniem kota i zrobieniem zakupów.

Odłożyłam wszystko i wsunęłam komórkę do tylnej kieszeni spodni, kierując się na dół.

— Tutaj — odpowiedziałam, uśmiechając się do kobiety, która właśnie odkładała klatkę na podłogę.

— Świetnie, masz tego kota, rozmawiałam z Teddym, powiedział, że oszalałaś, ale się tego spodziewał i też szuka mu domu, sugerowałby nazwać kocura Problem, co ty na to? — powiedziała pospiesznie, właściwie na jednym wydechu, sprawiając, że ledwo ją zrozumiałam przez cały natłok sytuacji.

— Też mi coś. — Prychnęłam, klękając przed klatką, otwierając ją od razu z zamiarem wyciągnięcia kota, który najwyraźniej miał inny plan, bo poczułam jak jego pazury zatapiają się w mojej ręce. Syknęłam z bólu, cofając dłoń, machając nią, jakby to miało pomóc pozbyć się pieczenia i bólu.

— Mówiłam, nazwij go Problem — mruknęła Vee, posyłając mi karcące spojrzenie. — Mówiłam też Theo, że idziecie na randkę — dodała, rozbierając się.

— Aslan, bo jest waleczny niczym lew — oznajmiłam, poruszając brwiami i spojrzałam na Ronnie, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Potrafię się z nim sama umówić.

— Wolałam to załatwić osobiście, byś nie zapomniała, dodatkowo Teddy wcale nie protestował, gdy powiedziałam, że idziecie na randkę, to znak, kochanie, znak — poinformowała mnie, uśmiechając się dumnie.

I nie czekając na moją reakcję, zebrała rzeczy i udała się do kuchni, najpewniej zamierzając je rozpakować. Ja konsekwentnie czekałam na to, aż kocur zdecyduje się wyjść. Odsunęłam się nawet trochę, robiąc mu nieco więcej przestrzeni i oczekiwałam.

— Lepiej go zostaw i chodź zjeść obiad, jesteś głodna, prawda? — Vee wychyliła się z kuchni, zachęcając mnie gestem dłoni, bym do niej dołączyła. — Nie osaczaj go, to facet — dodała nieco ciszej, powodując tym samym, że parsknęłam śmiechem.

— Tak, jestem głodna. — Pokiwałam głową, podnosząc się z miejsca.

Rozejrzałam się dookoła, chcąc zyskać pewność, że kot nie ma jak uciec z domu i weszłam do kuchni, gdzie Ronnie już szykowała obiad.

— Swoją drogą, kochanie, co ty masz na twarzy? — Zmarszczyła brwi, wpatrując się we mnie z przechyloną głową, przypominając mi o tym, że jakieś dwadzieścia minut wcześniej powinnam zmyć maseczkę z twarzy.

— O, cholera! — wymsknęło mi się.

Pospiesznie opuściłam kuchnie, w akompaniamencie śmiechu starszej ode mnie kobiety, niemalże po drodze depcząc kota, gdy zdecydował się opuścić klatkę.
Miauknął i wrócił do niej, nim zdołałam chociaż zareagować. Jęknęłam cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową i udałam się do łazienki, gdzie dokładnie umyłam twarz. Nałożyłam krem, uśmiechając się do własnego odbicia i po kilku minutach byłam z powrotem w kuchni.

— Obiad gotowy — ogłosiła, posyłając w moim kierunku lekki, uroczy uśmiech. — Siadaj.

— Dziękuję. — Zajęłam odpowiednie miejsce i sięgnęłam po widelec, spoglądając kątem oka na Vee, która zdecydowanie sprawiała wrażenie zadowolonej.

Nie miałam pojęcia, czy nie powinnam czasem czegoś podejrzewać, ale wolałam łudzić się, że kobieta ma dobry dzień. Chociaż to było dziwne, bo dosłownie dwie godziny wcześniej z trudem powstrzymywała łzy na cmentarzu, ale podobno kobieta zmienną jest.

— Rozmawiałam z twoją matką, która mówiła, że boi się o ciebie, a właściwie martwi o twój brak męża i...

— Ronnie, błagam, oszczędź mi tego, chociaż dzisiaj — poprosiłam, krzywiąc się. — Też z nią rozmawiałam.

— Ale ja tak sobie pomyślałam, że może powinnaś naprawdę rozważyć opcję ślubu z Theo. Już z Anielą chciałyśmy was zeswatać, więc zasugerowałam...

— Boże, powiedziałaś mamie, że umawiam się z Theo? — wtrąciłam, domyślając się, jaki był dalszy ciąg jej wypowiedzi.

— Tak jakby... tak. — Pokiwała twierdząco głową, a ja nawet tego nie skomentowałam, ponieważ usłyszałam dźwięk mojego telefonu.

Miała szczęście, bo wolałam odebrać, jak kłócić się o to, że wcale nie musiałam już wychodzić za mąż, że wcale nie byłam stara. Spojrzałam na wyświetlacz, odkrywając, że to właśnie jej siostrzeniec próbował się ze mną skontaktować.

— O wilku mowa — mruknęłam, przesuwając palcem po ekranie. — Tak?

— Łobuzie, potrzebuję twojej pomocy, natychmiast. Spakuj się, nie wrócisz na noc do domu. I przyjedź jak najszybciej do mnie, proszę! — powiedział pospiesznie i się rozłączył.

A ja siedziałam tak, wpatrywałam się w ekran i zastanawiałam się, co mogło się wydarzyć, że Theodore brzmiał jakby był bliski paniki? Ogarnięcie, że naprawdę jestem mu potrzebna, zajęło mi dosłownie kilkanaście sekund.

— Ciociu, zajmij się kotem, muszę jechać pomóc Theo — oznajmiłam, podnosząc się pospiesznie, niemalże przewracając po drodze krzesło.

— Ale, co się stało? — dopytywała z przejęciem Ronnie, wpatrując się we mnie uważnie.

— Nie mam bladego pojęcia, ale jadę, zadzwonię, jak tylko czegoś się dowiem, okej? — obiecałam, posyłając w jej kierunku lekki uśmiech, jakbym chciała ją zapewnić, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, chociaż nie miałam pojęcia czy tak naprawdę było.

— Jasne, pożyczyć ci samochodu? — zaproponowała, idąc za mną na górę.

— Nie, ale jeśli mogłabyś zamówić mi taksówkę, to byłabym wdzięczna — odparłam, wiedząc, że i tak nie byłam w stanie prowadzić, ponieważ telefon szatyna wytrącił mnie skutecznie z równowagi.

— Oczywiście, już się robi. — Zawróciła, najpewniej chcąc spełnić moją prośbę.

Ja wrzuciłam do torebki komplet bielizny i jakąś koszulkę z kosmetyczką i byłam gotowa do drogi. Nie potrzebowałam nic więcej. Zabrałam również portfel i zbiegłam na dół, łapiąc w dłonie płaszcz.

— Spokojnie, taksówka będzie za dziesięć minut — zapewniła Veronica, widząc moją pospieszną próbę ubrania butów i odzienia wierzchniego naraz.


4067 słów.
Dziękuję, dziękuję, jesteście najlepszymi czytelnikami, słowo. Uwielbiam Wasze komentarze, więc do dzieła. Buziaki, miłego weekendu. ♡
Jo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro