11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


       Leżałam, wpatrując się w sufit, starając się zignorować dziwne uczucia, które mi towarzyszyły od momentu rozmowy w łazience. Wprawdzie uciekłam, zasłaniając się głodem i chęcią przygotowania kolacji, ale prawdą było, że trudno było przyzwyczaić się do myśli, że Theo był tak blisko ze swoją dawną miłością. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, że mogłabym kiedykolwiek próbować ratować Olka z takiej sytuacji. Był przeszłością i zamkniętym tematem, który faktycznie nadal bolał, ale był zakończony. I przez to miałam wątpliwości co do prawdziwości zapewnień szatyna. Skoro był gotowy tak wiele zrobić dla Laio, może nadal ją kochał? Może próbował się tego wyprzeć, co nie zmieniało faktu, że ta miłość nadal istniała.

— Śpisz? — Usłyszałam głos mężczyzny, więc przekręciłam głowę, starając się na niego spojrzeć, ignorując zupełnie ciemność, która nas otaczała.

Słyszałam jego spokojny oddech i byłam przekonana, że śpi, że to tylko ja walczę z myślami.

— Nie. — Zdecydowałam się w końcu odpowiedzieć, po chwili, która zdawała się trwać za długo.

Koniuszkiem języka zwilżyłam dolną wargę i zagryzłam ją, powstrzymując się od cichego westchnienia. Leżałam w łóżku szatyna, u jego boku, a za ścianą spała kobieta, której bardziej należało się to miejsce.

— Nie rób mi tego — poprosił cicho, przekręcając się na bok, a przynajmniej wydawało mi się, że to zrobił.

Przymknęłam na moment powieki, bijąc się z własnymi myślami. Nie chciałam poważnych rozmów. Miałam ich serdecznie dość w ostatnim czasie. I chociaż to było głupie, wolałam niewiedzę, chociaż na chwilę.

— Czego? — zapytałam jednak nie do końca go rozumiejąc.

— Nie wycofuj się, nie rezygnuj z nas — wyjaśnił, wzdychając cicho.

Ponownie usłyszałam szmer, a po chwili w pomieszczeniu zrobiło się jaśniej, dzięki lampce znajdującej się na nakastliku, którą zapalił mężczyzna.

Wpatrywałam się w niego, nie mrugając nawet, zastanawiając się nad tym, jak rozumieć jego słowa?

— Nasz układ jest słuszny, to dobra decyzja, najlepsza opcja, nie odmawiaj mi, nie, gdy już się zgodziłaś — dodał, intensywnie mi się przyglądając.

Nasze spojrzenia się skrzyżowały, ale żadne z nas nie uciekło wzrokiem. Przynajmniej nie w pierwszych minutach, bo potem odpuściłam i zerknęłam na sufit, jakby tam były zapisane właściwe odpowiedzi, albo chociaż wskazówki.

— Dlaczego? Nie wydaje ci się, że masz szansę na szczęście z nią? Że teraz może się udać? — spytałam, ignorując niepokojący głosik w głowie, który krzyczał wręcz bym zapewniła go, że nasza umowa obowiązuje, że nigdy się nie wycofam.

— Dlaczego wmawiasz mi, że istnieją uczucia, których już dawno nie mam? — Odbił pytanie, marszcząc brwi, co mogłam zauważyć w momencie, gdy tylko ulokowałam ponownie mój wzrok na jego twarzy.

Denerwowałam go i wcale tego nie ukrywał. Podniósł się i zszedł z łóżka, przemierzając od razu całą długość sypialni. Palcami przesunął po włosach, przeczesując je. Rzucił mi pełne wyrzutów spojrzenie i podszedł do okien, które były zasłonięte przez rolety, odgradzając nas od światła księżyca.

— Nie chcę byś zmarnował swoją szansę, jestem twoją przyjaciółką i wiem, że...

— Gdybym musiał wybierać — przerwał mi, nie pozwalając mi dokończyć. — Wybrałbym cię, Ce.

Zaskoczył mnie tym. Usiadłam na łóżku, opierając dłonie obok bioder i spojrzałam na niego z niedowierzaniem, ponieważ miałam wrażenie, że coś źle zrozumiałam.

— Jak to mnie?

— Znamy się już kilka lat. Trochę razem przeżyliśmy i mam świadomość, że mnie nigdy nie zawiodłaś. Liczyłem na ciebie, nadal liczę i wiem, że nadal będę mógł to robić. To bardzo prosta decyzja. Czuję się przy tobie pewnie i swobodnie. Mam stuprocentową pewność, że nigdy, celowo mnie nie skrzywdzisz. Laio, miała swoją szansę. Zmarnowała ją. Kłamała, oszukiwała mnie. Ty od początku byłaś szczera. Lubię to, z biegiem lat zrozumiałem, że... Jeśli miałbym wybierać, wybiorę ciebie. Bo przy tobie jestem lepszą wersją samego siebie — przyznał, uśmiechając się lewym kącikiem ust, sprawiając, że ten uśmiech przypominał niezbyt zadowolony grymas, nieco wymuszony.

— Ale... ale, jak to? — wymamrotałam, starając się jakoś zebrać te informacje do kupy.

— Popatrz na dzisiaj. Zadzwoniłem, poprosiłem o pomoc, zjawiłaś się natychmiastowo. Nie zrobiłaś awantury, nawet pomogłaś Laio, chociaż równie dobrze mogłabyś to olać — tłumaczył, uparcie się we mnie wpatrując. — To wiele mówi o naszej przyjaźni, o całej relacji. Poproszenie cię o rękę to najlepsza rzecz w moim życiu. I już jestem tego pewien — zapewnił, podchodząc do łóżka, by usiąść na jego skraju, tuż obok mnie.

— Jesteś pewien, że...

— Oczywiście. Pomagam Laioness, ponieważ potrzebuje pomocy, a ja jestem w stanie tej jej udzielić. Nie znoszę, gdy ktoś krzywdzi niewinne istoty, a Lily zdecydowanie nie zasłużyła, by być pionkiem w grze Louisa. Nie mszczę się na nim za wybór, którego dokonała Laio. Z czasem zrozumiałem, że nie złamała mi ona serca, bardziej uraziła dumę. Trafiła w mój czuły punkt, wybrała kogoś innego, to bolało, nie jej utrata. Sam fakt bycia gorszym.

Nie wiedziałam jak to skomentować, nie miałam pomysłu, a słowa, że wcale nie był gorszy, wydawały się brzmieć zbyt banalnie, chociaż były prawdą. Obserwowaliśmy się przez moment w milczeniu, aż Theo sięgnął po moją dłoń, zaciskając na niej swoje palce.

— Jesteś moją przyszłością, bo mogę na tobie polegać. I mam nadzieję, że ty też widzisz we mnie swoją przyszłość — dorzucił, opierając wolną rękę na moim ramieniu.

— Theo, ale jesteś pewien, że...

— Już dawno rozliczyłem się z przeszłością, Cecylio, już dawno.

— Jesteśmy przyjaciółmi, potrafię zrozumieć, że ją nadal kochasz, naprawdę — oznajmiłam, uparcie nie chcąc mu uwierzyć.

— Uparta jesteś — mruknął z niezadowoleniem. — To może inaczej, gdyby Aleksander chciał się z tobą ożenić, teraz gdy masz opcję poślubienia mnie, kogo wybierzesz? — spytał, przenosząc palce z mojej ręki na brodę, by zmusić mnie tym samym do wpatrywania się w jego oczy.

Zmarszczyłam brwi i rozchyliłam usta, czując się trochę tak jakbym dostała czymś ciężkim w głowę. Nie było to łatwe pytanie, ale wcale nie potrzebowałam czasu do namysłu. Olek mnie zawiódł, zranił dotkliwie.

— Ciebie — wyszeptałam, zdając sobie sprawę, że to była prawda.

Przerażało mnie to, ale byłam niemalże pewna, że już nie łudziłam się, że odnajdę miłość, że ona istnieje. Poddałam się, a co za tym szło, Theodore był idealny na męża z rozsądku, ponieważ był moim najlepszym przyjacielem.

— Właśnie, więc jesteśmy swoją przyszłością i pora się z tym pogodzić, łobuzie — podsumował Theo, wyraźnie się rozluźniając.

Wpatrywałam się w niego podejrzliwie, zastanawiając się skąd we mnie tyle niepokoju. Theodore normalnie zachowywał się inaczej, a na pewno nie mówił takich rzeczy.

— Mogę wiedzieć, dlaczego powiedziałeś to wszystko? — dopytywałam, starając się zrozumieć, co nim kierowało?

— Ponieważ potrzebowałaś to usłyszeć — odparł natychmiastowo, uśmiechając się sardonicznie. — Ponieważ to prawda. Może brzmi jak mrzonki jakiegoś zakochanego szczeniaka, ale to logiczne wnioski dorosłego mężczyzny, wybrałem cię i zamierzam konsekwentnie się tego trzymać, przeszkadza ci to? — dodał, marszcząc nieznacznie swoje brwi.

Odchylił się do tyłu, obserwując mnie badawczo, jakby szukał w moim zachowaniu odpowiedzi.
Pokręciłam głową, zaprzeczając.

— Nie — powiedziałam po chwili, poprawiając zbłąkany kosmyk włosów, zakładając go za ucho.

— Świetnie, więc wszystko jasne — podsumował, mrugając do mnie okiem. — Bierzemy ślub — dorzucił, klepiąc mnie w uda dłońmi.

Zaśmiał się cicho, dostrzegając moją minę i wycofał się na dobre, podnosząc się z łóżka.

— Bierzemy ślub — powtórzyłam zgodnie, koniuszkiem języka zwilżając dolną wargę, by w efekcie zagryźć ją pomiędzy jedynkami.

— A teraz idziemy spać, łobuzie. Mam dość wrażeń — wyznał, zajmując z powrotem miejsce, które opuścił jakiś czas temu.

Poprawił swoją poduszkę i zerknął na mnie, czekając na to, bym i ja się położyła.

— Tak po prostu?

— A potrzebujesz efektów specjalnych? — zapytał kpiąco, unosząc sceptycznie jedną z brwi. — Czy liczysz na jakiś szybki numerek, by przypieczętować umowę?

— Theo! — pisnęłam, nie potrafiąc ukryć swojej irytacji, ale dokładnie takiego szatyna znałam.

— Tak sądziłem, chodź spać, łobuzie — poprosił, wsuwając dłonie pod głowę.

— Jesteś niereformowalny — mruknęłam, z trudem powstrzymując się od wywrócenia oczami i opadłam na poduszki, wzdychając ciężko.

— Rano podrzucę cię na komisariat przed pracą, więc musimy wstać koło szóstej — poinformował, spoglądając na mnie.

— Okej, dobranoc — pokiwałam głową, przekręcając się na bok, by odnaleźć najwygodniejszą pozycję do snu.

  —  Śpij dobrze. 

Nie przeszkadzała mi jego obecność, ponieważ wielokrotnie sypiałam z nim w jednym łóżku. Bardziej denerwowało mnie to niepokojące uczucie, które sugerowało, że nasz układ nie do końca jest taki prosty. A ja byłam zazdrosna o przyjaciela, co było absurdalne, ale najwyraźniej prawdziwe, bo pałałam niechęcią do uroczej Laio.
Ziewnęłam, zasłaniając dłonią usta i objęłam poduszkę, w którą wtuliłam twarz i zamknęłam oczy.
Zdecydowanie potrzebowałam snu, ponieważ byłam padnięta.  

Biała suknia.
Tłum ludzi, znajome mi twarze rodziny i przyjaciół.
W tle jakaś cicha, kościelna melodia, rozgrywana na organach, przez wynajętego na tę okazję organistę, wirtuoza.
Adrianna, ze spiętymi wysoko włosami, w pięknej, pastelowo-różowej sukience, stojąca tuż za mną, trzymając w dłoniach bukiet kolorowych kwiatów.

I ten cholerny niepokój. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale czułam się nieswojo, a fakt, że sama byłam panną młodą, nie pomagał. Westchnęłam ciężko, rozglądając się dookoła i zmarszczyłam brwi z niezadowoleniem. Było wszystko, dosłownie wszystko i wszyscy, ale brakowało pana młodego.
Ponownie przesunęłam wzrokiem po otoczeniu, na moment krzyżując spojrzenie z mamą, która ukradkiem ścierała łzy z policzków. Później zerknęłam na księdza, który cichym chrząknięciem zwrócił na siebie moją uwagę.

— Zdecydowałaś już, moje dziecko? — zapytał, a ja rozchyliłam z niedowierzaniem usta, zupełnie go nie rozumiejąc.

Westchnęłam cicho, ponownie szukając odpowiedzi w tłumie i wtedy ich zauważyłam. W głównych drzwiach, stali oboje.
Mieli ciemne garnitury, białe koszule i czarne muszki. Wyglądali identycznie, a przynajmniej strój mieli taki sam. I czekali, w bezruchu, wpatrując się we mnie z oczekiwaniem.
Zmarszczyłam brwi, czując jak zimno przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa, udowadniając, że coś tu było nie tak.

— Co oni tu robią? — Zniżyłam ton głosu do szeptu, przysuwając się do Ady, która również zdawała się tracić już cierpliwość.

— Na litość Boską, Ce! Wybierz w końcu któregoś! — ponagliła mnie, gestem głowy wskazując na mężczyzn, którzy stali obok siebie.

— Wybierz mnie — powiedzieli jednogłośnie, zgodnie, a ja zdusiłam cichy jęk w gardle, nie potrafiąc zrozumieć sytuacji.

Aleksander wpatrywał się we mnie uparcie, z miną zbitego psa, a Theodore dumnie unosił brodę do góry, jakby był pewien swojego zwycięstwa.

Oczy zaczęły mnie szczypać, ale nie potrafiłam wypowiedzieć nawet słowa. Coś mnie blokowało. Nie sądziłam, że tak trudno będzie zdecydować, kto powinien odejść z mojego życia. Na dobre.

— Wybieraj! Cecylio, czas się skończył, wybieraj! — Moja matka podeszła do mnie, szturchając mnie w bok, ponaglając mnie.

— Ce, Ce, Cece... — Poczułam szturchnięcie, więc otworzyłam oczy, mrużąc je od razu, gdy tylko oślepiło mnie światło, które dawała lampka nocna. — To tylko sen — dodał Theo, pocierając palcami zaspane oczy.

Musiałam go obudzić, więc najwyraźniej mój sen wcale nie był przyjemny, chociaż nie mogłam powiedzieć, bym jakoś szczególnie pamiętała całość.

— Przepraszam, nie chciałam cię obudzić — wymamrotałam, przecierając dłońmi twarz, chcąc pozbyć się uczucia senności.

— Daj spokój. — Machnął lekceważąco ręką, podnosząc się z łóżka. — Wszystko okej?

— Tak — skłamałam gładko, decydując się na posłanie w jego kierunku lekkiego uśmiechu. — Śniły mi się jakieś głupoty.

— A nie rekin, który próbował cię zjeść, gdy skakałaś z kry na krę? — dopytywał, przypominając mi jednocześnie, że pamiętał mój najgorszy koszmar z dzieciństwa.

Faktycznie nie był to przyjemny sen. Żarłacz biały zjadł wszystkich członków mojej rodziny, a później gonił mnie. Co było absurdalne, bo normalnie te drapieżniki na pewno tak nie postępowały, ani nie żyły w arktycznych warunkach.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, krzywiąc się nieco, dostrzegając na przedramionach gęsią skórkę. To nadal nie było przyjemne.

— Nie pamiętam, co to było — odpowiedziałam, wzruszając lekko, dość obojętnie ramionami.

Sięgnęłam po komórkę, którą schowałam pod poduszką i odkryłam, że dochodziła już piąta rano.

— Masz ochotę na kawę? Nie opłaca się kłaść z powrotem — zaproponował, mierzwiąc palcami swoje włosy.

Przeszedł przez sypialnie i zatrzymał się dopiero przy drzwiach, spoglądając na mnie.

— Ledwo żyję, Lily mnie budziła co jakiś czas — odparłam, nieco się skarżąc, chociaż wcale nie byłam o to zła. — Poproszę o czarną, mocną, słodką — odpowiedziałam, orientując się, że zadał mi pytanie.

Posłałam w jego kierunku wdzięczny uśmiech i opadłam na łóżko, obejmując poduszkę. Byłam zmęczona, po prostu, ale wiedziałam, że już nie było szans na to, bym zasnęła.
Chwilę tak leżałam, obijając się ze świadomością, że powinnam wstać. A przynajmniej powinnam, jeśli chciałam wypić kawę, na którą miałam wyjątkową ochotę, co miało sporo związku z tym, że łudziłam się, że dawka kofeiny da mi potrzebną energię, by przetrwać dzień.

Zsunęłam się z miejsca, poprawiłam materiał koszulki, naciągając ją bardziej na uda i skierowałam się do kuchni. I najpewniej weszłabym tam, gdybym nie usłyszała, że Theodore nie jest sam. Rozmawiał z Laio. Stanęłam w miejscu, ukrywając się, nie chcąc im przeszkodzić, ani by mnie zobaczyli. Nie planowałam też podsłuchiwać, ale byłam po prostu ciekawa.

— Codziennie budzę się z myślą, że Lily powinna być twoją córką — oświadczyła pewnie kobieta, a ja żałowałam, że nie mogłam zobaczyć miny szatyna. — Nie wybranie ciebie było najgorszą decyzją w moim życiu. Bardzo tego żałuję i...

— Laio, skończ, to nie ma sensu. W moim życiu nie ma dla ciebie miejsca, nie w ten sposób — przerwał jej mężczyzna, a ja przymknęłam na moment powieki, w dziwny sposób współczując ciemnowłosej.

Było mi jej żal, chociaż wiedziałam, że w jakimś stopniu złamała serce Theo, nawet jeśli on się do tego nie przyznawał.

— Kochasz ją, prawda? Znalazłeś w niej to, czego nie widziałeś we mnie — spytała.

Zmarszczyłam brwi, domyślając się, że mówi o mnie. I wcale mi się to nie podobało, ponieważ zmuszała szatyna do kłamstwa. Chociaż sami się na nie zdecydowaliśmy wcześniej. Mimo to było to dziwne. Zbyt dziwne, więc cofnęłam się i postanowiłam wkroczyć, udając, że dopiero wstałam.

— Theo — zawołałam w miarę cicho, nie planując obudzić dziecka. — O, Laio, cześć — dodałam, udając zaskoczoną jej widokiem. — Jest już kawa?

Uśmiechnęłam się przyjaźnie, podchodząc do nich.

— Cześć, ciebie też obudziła Lily? Strasznie przepraszam...

— Nie — przerwałam jej, uśmiechając się na nowo. — To nie mała, raczej ja nas obudziłam, prawda, T? — Szturchnęłam go łokciem w bok, mrugając do niego okiem.

I dopiero widząc zdumione spojrzenie kobiety, zrozumiałam, że ona opacznie to odebrała, ale nie musiałam jej tego tłumaczyć.

— Zapomniałem spytać, masz ochotę na kawę, Laio? — zaproponował, oddając mi kubek, z którego unosiła się para.

Najwyraźniej moją zdołał już przygotować, tylko nie zdążył mi jej podać, bo natknął się na swoją znajomą.
Podziękowałam mu gestem głowy, obejmując dłońmi naczynie i usiadłam przy wyspie kuchennej, ostrożnie upijając łyk napoju.

— Nie, przyszłam tylko po wodę, powinnam wykorzystać okazję i jeszcze się przespać, dopóki Lily śpi — odpowiedziała, a ja dopiero wtedy zauważyłam, że w ręku trzymała butelkę.

Żadne z nas tego nie skomentowało, szatyn tylko pokiwał głową i zajął się piciem swojej kawy, więc Laioness w ciszy przygotowała mleko i opuściła kuchnię. I po jej wyjściu też nikt się nie odezwał, do czasu.

— Słyszałaś, prawda?

— Co takiego? — Zmarszczyłam brwi, spoglądając na niego z miną niewiniątka.

— Rozmowę, chyba nie nowy przebój Justina Biebera, nie? — odparł, unosząc sceptycznie jedną ze swoich brwi.

Zaśmiałam się, słysząc tę odpowiedź i upiłam spory łyk kawy, od razu tego żałując, bo poparzyłam sobie język.

— Ja tam nie wnikam, czego, albo kogo słuchasz, ale...

— Cecylio, słyszałaś, prawda? — powtórzył, nie pozwalając mi dokończyć.

Pokiwałam w ramach potwierdzenia głową i uśmiechnęłam się do niego smutno, powstrzymując się przed powiedzeniem mu, że miałam rację. Laioness zdecydowanie go chciała i nadal mieli szansę wszystko wyjaśnić i ułożyć.

— To nadal nic nie zmienia, wiesz o tym, prawda? Nic do niej nie czuję — zapewnił, a ja uśmiechnęłam się na nowo, nie chcąc znowu zaczynać tego samego.

Znaliśmy swoje opinie na ten temat oraz wiedzieliśmy, że nie do końca byliśmy zgodni.

— Powiedziałeś to raz i mi wystarczy — zauważyłam spokojnie, upijając kolejny łyk kawy. — Widziałeś maila? Wysłałam ci tam moje uwagi odnośnie do kontraktu — dodałam, zmieniając temat, ponieważ nie chciałam dyskutować o jego eks.

— Tak, w wolnej chwili podeślę ci nową wersję. — Pokiwał zgodnie głową, odpuszczając, jakby doskonale rozumiał, że nie dojdziemy do porozumienia w kwestii jego byłej dziewczyny.

— Świetnie.

— Przedyskutujemy to wieczorem? Przy kolacji? — zaproponował, błyskając swoimi śnieżnobiałymi zębami w uśmiechu.

— Chętnie. Później łatwiej będzie mówić, że kochamy się bez pamięci — rzuciłam z rozbawieniem, mając świadomość, że lubiłam jego towarzystwo, tak po prostu.

I nawet gdyby nie układ, spędzałabym z nim mnóstwo czasu, ponieważ po to tutaj przyleciałam, a przynajmniej w jakimś stopniu to było powodem.

— Będziemy musieli powiedzieć moim rodzicom — zauważył spokojnie, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem, ponieważ nie spodziewałam się, że aż tak będziemy musieli się starać.

— A gdzie oni teraz są? Bo z tego co słyszałam, podróżują i...

— Będą za kilka tygodni w Warszawie, mamy imprezę rodzinną — wtrącił, dopijając resztę swojej kawy.

Odstawił kubek na blat i podszedł do mnie, opierając dłonie na wyspie, pochylając się w moim kierunku.

— Uważam, że już tam wystąpimy jako para. A później możemy odwiedzić twoich rodziców w Krakowie. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu, co ty na to? — zapytał, wpatrując się wprost w moje oczy.

Teoretycznie byłam przygotowana i zdecydowana na ten układ, ale praktycznie byłam przerażona tym, na jaką skalę mieliśmy kłamać. Co innego powiedzieć kilku znajomym, że bierzemy ślub, a co innego całej rodzinie. Ironiczne w tym wszystkim było to, że ceremonia i tak będzie musiała się odbyć, a gości trzeba będzie zaprosić. I grać. I udawać zakochanych. 

Potrząsnęłam głową, zagryzając dolną wargę między zębami. Powoli docierało do mnie, na co tak naprawdę się zgodziłam. Zrobiło mi się zimno, więc zadrżałam, chociaż wiedziałam, że to nie temperatura była temu winna.

— Kilka tygodni, czyli? — podchwyciłam wątek, obserwując go.

— Tuż przed świętami.

— Półtora miesiąca, Theo. To prawie półtora miesiąca — poprawiłam, wywracając teatralnie oczami, ponieważ faktycznie mnie nastraszył, że lada moment będę musiała skonfrontować się ze swoją matką.

— Kilka tygodni, zwał jak zwał — mruknął, uśmiechając się do mnie nieco złośliwie. — Idę się zebrać.

— To ja może zrobię już jakieś śniadanie.

— Zjemy po drodze, nie ma sensu budzić Laio — zaprzeczył szatyn, dając mi pstryczka w nos.

Westchnęłam ciężko i rzuciłam mu spojrzenie pełne chęci mordu.

— To pierwsza zajmuję łazienkę! — pisnęłam, zrywając się z miejsca, chcąc dotrzeć na miejsce przed mężczyzną.

— Próbuj szczęścia — rzucił, doganiając mnie w kilku krokach.

Oczywiście nie byłby sobą, gdyby w międzyczasie nie zrobił czegoś głupiego. Podciął mi nogi w kolanach i złapał mnie w stylu panny młodej, zatrzymując się tuż przed progiem. Postawił mnie i zamknął drzwi, przed moim nosem, tak jakby wygrywając.

— T, ty... ty, prostaku — mruknęłam, uderzając otwartą dłonią w drzwi.

Nie zamierzałam się awanturować ani nic, ale nie chciałam też odpuścić, więc stałam tam, dopóki nie usłyszałam szumu prysznica. Odwróciłam się z zamiarem odejścia i natknęłam się na Laio, która wpatrywała się we mnie.

Poczułam się nieswojo, ponieważ taksowała mnie w milczeniu wzrokiem. Jakby chciała coś powiedzieć, ale jednak wolała opcję nieodzywania się. Odnosiłam wrażenie, że była na mnie zła, co było całkiem ironiczne, zwłaszcza że to ona była byłą wracającą niczym bumerang, do życia mojego udawanego partnera.

— To nie tak, że cię nie lubię, ale planuję odzyskać Theo — oznajmiła powoli, akcentując każde ze słów. — To nic osobistego.

Zmarszczyłam brwi, nie do końca mając pewność czy dobrze ją zrozumiałam, czy może jednak coś źle usłyszałam. Powstrzymałam się od chichotu i zakryłam dłonią usta, starając się zatuszować rozbawienie. Odchrząknęłam.

— Kiepska taktyka — podsumowałam. — Kto mówi wrogowi jak zamierza walczyć?

— Ostrzegam cię, chciałam być fair — powiedziała, krzyżując dłonie na wysokości klatki piersiowej, uśmiechając się złośliwie.

— Nie wiem, co sobie właśnie wmówiłaś, ale wystarczy moje słowo, a Theo cię stąd wyrzuci — poinformowałam ją, podłapując jej sposób gry. — Masz szczęście, że nie jestem zazdrosna, ani mściwa, ale nie radzę ci bawić się Theodorem. To nie zabawka, to facet, zakochany we mnie, facet — zakończyłam z naciskiem, wymijając ją, nie zamierzając kontynuować tej bezsensownej rozmowy.

I pomyśleć, że byłam gotowa jej współczuć, niedoczekanie. Udowodniła mi właśnie, że nie zasługiwała na żadną pomoc z mojej strony. I chociaż to było absurdalne, zaczynałam wątpić czy oby na pewno winny jest tylko Louis. Oczywiście nasyłanie policji na byłą żonę było kiepskim pomysłem, ale jednak miałam wątpliwości co do tego, że Laioness była w porządku. Może wcale nie był złym ojcem, a ona szukała dobrego sposobu, by zbliżyć się do szatyna na nowo?

Potrząsnęłam głową, nie planując rozwodzić się nad tym tematem i ubrałam się, korzystając, że Theodore nadal był w łazience. Ogarnęłam również włosy, nim on wrócił do sypialni. I jak na moje szczęście przystało, nie miał na sobie nic, nie licząc ręcznika, który opasał jego biodra.

— Łazienka wolna — oznajmił, spoglądając na mnie, kierując się przy okazji w stronę szafy.

— Dzięki. — Posłałam w jego kierunku lekki, wdzięczny uśmiech i chwyciłam kosmetyczkę z zamiarem udania się do wcześniej wspomnianego pomieszczenia.

— Coś się stało? — zapytał, marszcząc nieznacznie brwi, dość podejrzliwie.

— Nie. — Pokręciłam w ramach zaprzeczenia głową. — Dlaczego?

— Bo normalnie usłyszałbym, że jestem chamem i prostakiem, a przynajmniej tak mi się wydaje, za tę akcję z łazienką — wyjaśnił, uśmiechając się nieco bezczelnie, w sposób, który zdecydowanie dodawał mu uroku.

— To, że nie słyszałeś, nie oznacza, że cię tak nie nazwałam — odparłam żartobliwie. — Zemsta najlepiej smakuje na zimno — dodałam dwuznacznie i wyszłam z pokoju.

W ciągu kolejnych kilkunastu minut zrobiłam lekki makijaż, starając się wyglądać naturalnie, więc użyłam tylko podkładu, rozświetlacza i tuszu. W łazience łącznie spędziłam jakieś pół godziny, ale na szczęście Theodore nie narzekał.
Mieszkanie opuściliśmy po cichu, starając się nie obudzić pozostałej dwójki, chociaż mi bardziej zależało na tym, by to Lily dłużej spała.

— Więc kawa i jakieś szybkie śniadanie w kawiarni? — zaproponował szatyn, wciskając na panelu przycisk odpowiadający garażowi. — Lubisz rogaliki, prawda?

— Jasne, a kawy nigdy za dużo. — Ochoczo pokiwałam głową, uśmiechając się do niego radośnie.

Wprawdzie kofeina była szkodliwa, ale skoro nie miałam innych nałogów, jakoś musiałam się wykończyć. I najwyraźniej czekał mnie kiedyś zawał.

— Wiedziałem, że nie bez powodu jesteśmy przyjaciółmi — skomentował z rozbawieniem, przepuszczając mnie przodem, opierając dłoń na dole moich pleców, jakby czuł potrzebę asekurowania mnie w drodze do samochodu.

Zaśmiałam się cicho, ale nie skomentowałam tego w inny sposób. Wsiadłam do jego Mustanga i zapięłam pasy, od razu zaczynając skakać po stacjach radiowych, szukając czegoś do słuchania. Po którejś z kolei próbie trafiłam na kawałek Justina, więc cofnęłam rękę i oparłam się wygodniej w fotelu.

Bo jeśli tak bardzo się sobie podobasz,
Kochanie powinnaś odejść i kochać siebie.
I jeśli myślisz, że wciąż jestem przywiązany,
Powinnaś odejść i kochać siebie.

Zanuciłam refren, uśmiechając się pod nosem, ponieważ lubiłam ten utwór. Zignorowałam również pytające spojrzenie Theo. Najwyraźniej nie podejrzewał mnie o to, że słuchałam takich artystów, ale to był jego problem. Ja miałam w zwyczaju mieć na playliście wszystko, co uznawałam za dobre. A takowa była większa część kawałków Bieber’a, z „Love yourself” na czele.

Jechaliśmy w ciszy, a przynajmniej nie wymuszaliśmy na sobie rozmowy, bo ja oczywiście nadal nuciłam piosenki, chociaż bardziej przypominało to zdzieranie gardła, bo nie miałam za grosz talentu wokalnego.

W międzyczasie napisałam wiadomość do Vee, pytając o kota, ponieważ miałam poczucie winy z jego powodu. Wprawdzie nie chciałam zatrzymać go na zawsze, ale nie dość, że się nim nie zajmowałam, to jeszcze nie zrobiłam nic, by odnaleźć mu nowy dom. W telefonie, dla pewności, ustawiłam przypomnienie, by się tym zająć.
Napisałam również do Ady, wiedząc, że i tak nie jest na mnie zła, z informacją, że koniecznie muszę z nią porozmawiać po powrocie. Wprawdzie oficjalnie wyraziłam zgodę na zamążpójście, ale chciałam móc to z kimś przedyskutować. I wiedziałam, że Adrianna mnie wysłucha, przy okazji wlewając we mnie hektolitry wina. I dokładnie czegoś takiego potrzebowałam.

Po jakichś czterdziestu minutach szatyn zaparkował przed jakimś wieżowcem, którego nie kojarzyłam, więc spojrzałam na niego, marszcząc przy okazji brwi.

— Na parterze jest kawiarnia, którą prowadzi mój dawny klient. Mają świetną kawę — wyjaśnił, wysiadając z samochodu.

Otworzył przede mną drzwi, co było już jego standardowym zachowaniem i również opuściłam samochód, zabierając swoją torebkę.

— Skoro tak mówisz. — Uśmiechnęłam się do niego, pozwalając mu złapać się za rękę.

Oczywiście, w pierwszej chwili chciałam ją cofnąć, wyrwać, ale dotarło do mnie, że to są właśnie małe kroczki z jego strony, które miały na celu przyzwyczajenie mnie do sytuacji. W końcu miałam zostać jego żoną, więc nie powinnam bać się jego dotyku. Poszerzyłam swój niepewny uśmiech, czując na sobie baczne spojrzenie Theo, który otworzył przede mną drzwi, uparcie trzymając moją dłoń.

Kawiarnia, mimo że znajdowała się w środku nowoczesnego budynku, była całkiem przytulna. Ściany miała kremowe, a wszelkie dodatki, w postaci zasłon czy też obrusów były bordowe. Po przekroczeniu progu od razu było czuć charakterystyczny zapach wypieków oraz kawy. Uśmiechnęłam się pod nosem, rozglądając się dookoła. Miłym akcentem były żywe, polne kwiaty wetknięte do małych, czarnych wazoników.

Zajęliśmy stolik tuż przy oknie. Theo odwiesił nasze płaszcze na wieszak i otworzył menu, podczas gdy ja nadal podziwiałam skromny bukiecik, który znajdował się na blacie przede mną.

— Na co masz ochotę?

— Rogaliki z czekoladą i kokosowe latte z mlekiem sojowym — odpowiedziałam natychmiastowo, licząc na to, że i w tutejszym menu to znajdę. — Ewentualnie rogaliki z marmoladą.

— Szybko poszło — podsumował z rozbawieniem, odkładając kartę z powrotem na stół, sam również jej nie czytał, co oznaczało, że znał całą jej zawartość na pamięć.

Już po chwili podeszła do nas kelnerka, więc złożyliśmy zamówienie, nie każąc jej wrócić później, bo obydwoje widzieliśmy, co chcieliśmy.

Śniadanie zjedliśmy dość szybko, śmiejąc się, dogryzając sobie nawzajem i wspominając dawne czasy. Co jakiś czas szatyn spoglądał na zegarek, kontrolując godzinę, by zdążyć na spotkanie, a wcześniej na komisariat, gdzie miał mnie zostawić.

Chwilę przed ósmą trzydzieści zatrzymał się przed budynkiem, gdzie miałam odnaleźć funkcjonariusza, u którego miałam podpisać zeznania.

— Przyjadę po ciebie o osiemnastej, okej? — przypomniał mi, uśmiechając się do mnie przyjaźnie.

— Nie — zaprzeczyłam pospiesznie, dostrzegając jak Theo się krzywi. — Spakuje rzeczy i będę u ciebie wcześniej. Sprawdzę jak radzi sobie Laio. Pomogę jej się zebrać z małą i takie tam, w końcu nie planuje u ciebie mieszkać w nieskończoność, prawda? — wyjaśniłam, poprawiając włosy.

— Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że próbujesz pozbyć się konkurencji — zażartował, a ja zaśmiałam się cicho, wiedząc, że po części to było prawdą.

Chciałam pozbyć się Laioness, ale nie z zazdrości, nie. Dlatego, że pokazała mi swoją prawdziwą twarz, a McBoski wyraźnie powiedział, że nie chce jej w swoim życiu. Nie w taki sposób jak ona. Chciałam mieć ją na oku, więc musiałam załatwić wszystko i pojawić się w mieszkaniu szatyna przed jego powrotem z pracy.

— Miłego dnia, do zobaczenia później, misiu — rzuciłam, specjalnie akcentując ostatnie słowo i posłałam mu uroczy uśmiech, zatrzaskując drzwi od samochodu.

4248 słów.
Wesołych, radosnych i rodzinnych świąt, ponieważ w rodzinie tkwi największa moc.
Szczęśliwego Alleluja, Misie.
Jo ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro