21.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       
        Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy tylko poczułam, jak palce Theo zaciskają się na moim przedramieniu, zmuszając mnie tym samym, bym pozostała na miejscu.

Przekręciłam głowę, spoglądając na niego i zmarszczyłam niepewnie brwi, zastanawiając się, dlaczego nie pozwolił mi wysiąść, skoro i tak straciliśmy już dobre dwadzieścia minut w mieszkaniu na kłótnię o to, że chciał mnie odwieźć, co było bez sensu, bo mogłam dotrzeć samodzielnie do pracy.

— O której mam po ciebie przyjechać? — spytał, unosząc sugestywnie jedną ze swoich brwi, a ja powstrzymałam się od cichego jęku.

— Theo — zaczęłam, ale nie pozwolił mi dokończyć i przyłożył palec wskazujący do moich ust, nakazując mi milczenie.

— Obiecałaś, że spróbujesz być normalną partnerką dla mnie, więc zachowuj się tak — upomniał mnie. — O której? — powtórzył pytanie, wpatrując się we mnie z oczekiwaniem.

Wywróciłam teatralnie oczami, nie ukrywając tego gestu i przysunęłam się bliżej niego, uśmiechając się szeroko, ale nieszczerze, właściwie dość złośliwie.

— Skończę o czternastej, specjalnie dla ciebie — odpowiedziałam, dźgając go palcem wskazującym w tors i wycofałam się, zamierzając wysiąść.

Tym razem również mi przeszkodził, zaciskając mocniej palce na moim ciele.

— Nie zapomniałaś o czymś, łobuzie? — spytał, zupełnie niezrażony moim niezbyt miłym zachowaniem.

— Nie — odparłam natychmiastowo, chcąc wyrwać rękę z jego uścisku.

Nie pozwolił mi na to. Przyciągnął mnie do siebie, wykorzystując moją nieuwagę i przytknął usta do moich, cmokając je krótko. Właściwie tylko musnął moje wargi i się odsunął.

— Jesteś nienormalny — podsumowałam, uśmiechając się złośliwie.

— Do zobaczenia, łobuzie — dodał, odwzajemniając mój gest i mrugnął do mnie okiem.

Wysiadłam, trzasnęłam drzwiami mocniej, niż to było konieczne, nie przejmując się tym, że samochód należał do mnie i pożałowałam tego w ciągu zaledwie kilku sekund.

Głośny pisk dotarł do moich uszu, więc przekręciłam głowę, by od razu zauważyć Łucję, która machając rękoma, trochę niczym obłąkana, biegła w moim kierunku, więc stałam, na chodniku i zastanawiałam się, o co chodziło?

Dopadła do mnie w kilka sekund, dosłownie i rzuciła się na moją szyję, zmuszając mnie do tego, bym kręciła się wraz z nią, w kółko, trochę jak szczęśliwe przedszkolaki, którym pozwolono zjeść worek cukierków.

— Dziewczyno, opanuj się — poprosiłam, opierając dłonie na jej ramionach. — Oddychaj! — poleciłam, odchylając się i zatrzymując ją w miejscu. Co wcale nie było łatwe. — Wygrałaś milion w totka? — dopytywałam, starając się dowiedzieć, co sprawiło, że miała, aż tak dobry nastrój?

— Co? Niee — odpowiedziała, uśmiechając się szeroko, łapiąc moją twarz w swoje dłonie i ucałowała mój policzek, piszcząc radośnie.

Słowo daję, nie miałam pojęcia, dlaczego zdecydowałam się ją zatrudnić, nie sprawdzając wcześniej jej karty medycznej. Najwyraźniej zataiła przede mną fakt, że się leczyła, psychiatrycznie.

— Łucja, dziewczyno, na litość Boską, oddychaj! — Powoli traciłam cierpliwość.

Było zimno, a ja stałam przed biurem, z rozpiętym płaszczem, bez szalika i czekałam, aż ona dojdzie do siebie i się opanuje. Trochę to trwało, aż w końcu skończyła piszczeć, wydawać dziwne dźwięki i podskakiwać.

— Kim był ten Adonis?!

Zmarszczyłam brwi, rozglądnęłam się dookoła, szukając wzrokiem kogoś w zasięgu, kto mógłby spełniać to kryterium w ocenie, aczkolwiek nie zauważyłam nikogo.

Jakaś kobieta szła z dzieckiem, prowadząc je za rękę, a właściwe ciągnąć, bo to najwyraźniej miało inne plany. Za nią spacerował staruszek, z papierową torbą, która pochodziła z pobliskiej piekarni. Prócz nich, na ulicy nie było nikogo. Pustka.

Przyłożyłam dłoń do jej czoła, chcąc upewnić się, że nie ma gorączki, ale byłam tak zmarznięta, że czułam tylko ciepło i ciężko było wiarygodnie ocenić, czy powinna wziąć dzisiaj dzień wolny z powodu złego samopoczucia.

Złapałam ją za rękę i pociągnęłam w stronę drzwi, mając zamiar najpierw wejść do biura, a dopiero później próbować zrozumieć, co jej się stało? Jeśli miałam tracić czas, wolałam tracić go w cieple.

Odnalazłam w kieszeni klucze, otworzyłam biuro, rozkodowałam alarm i odłożyłam swoje rzeczy na właściwe miejsce, czekając, aż dziewczyna zacznie mówić.

Jej ciemne, krótkie włosy były zmierzwione i tworzyły na jej głowie taki rozgardiasz, że aż uśmiechnęłam się pod nosem, ciesząc się, że to nie tylko ja miałam dzisiaj problem z fryzurą. Co więcej, jej makijaż dzisiaj miał spore braki, ponieważ użyła tylko podkładu, a to było dziwne. Zazwyczaj mocno podkreślała oczy.

I wtedy mnie olśniło, imprezowała cały weekend.

Zaśmiałam się, podeszłam do ekspresu i włączyłam go, uznając, że obydwie potrzebujemy kawy.

— Poznałaś, chociaż kogoś ciekawego na mieście, czy twój dzisiejszy kac nie był wart niczego? — zapytałam, opierając się biodrem o jej biurko, a ona posłała mi pełne niedowierzania spojrzenie, krzywiąc się przy tym.

— Walić mój weekend! Powiedz mi lepiej, kim był ten Adonis? — zignorowała moje pytanie i przekrzywiła głowę, odzyskując fason.

Zdjęła kurtkę, odwiesiła ją na miejsce i podeszła do mnie, rozkładając dłonie, jakby naprawdę czekała na wyjaśnienia.

— Łucja, brałaś coś? — kontynuowałam przesłuchanie, nadal nie pojmując niecodziennego zachowania pracownicy.

— Ja? — odbiła pytanie, unosząc brwi tak wysoko, że jeszcze trochę i tworzyłyby jedną linię z jej włosami. — To ty całujesz się z jakimś przystojniakiem, pod biurem i nie mówisz mi, kim jest! — wypaliła, a ja rozchyliłam usta, by po chwili wybuchnąć śmiechem.

Śmiałam się, dłuższy moment, nie mogąc się uspokoić. Dopiero gdy poczułam ból w dole brzucha, pomachałam dłonią przed twarzą, łudząc się, że dostarczyłam tym sposobem trochę więcej powietrza do moich płuc i skończyłam. Wyprostowałam się i oparłam dłoń na czole, starając się pozbyć rozbawienia, które wywołała swoją wypowiedzią.

— To Theo, mój... narzeczony — dodałam po krótkim namyśle, powoli, jakbym smakowała to słowo.

Dziwnie było tak o nim mówić, ale taki był fakt i dokładnie tak powinnam przedstawiać rzeczywistość. Byłam zaręczona.

Nie przemyślałam tego, ponieważ te słowa okazały się dopiero bombą.

Łucja dopadła do mnie w kilku krokach, sięgnęła po moją rękę i wytrzeszczyła oczy, dostrzegając pierścionek na moim serdecznym palcu.

— Ja pitolę! — pisnęła, poruszając moją dłonią w różnych kierunkach, jakby chciała się lepiej przyjrzeć biżuterii. — No nie wierzę! Ja tu dwoję się i troję, by pozbyć się Serafina, by jakoś mu dopiec, a wystarczyło byś rzuciła mu w twarz tą informacją! Cecylio! Ty diablico! Gratuluję! — dodała, ponownie mnie przytulając, tym razem na krócej.

I na całe szczęście nie skakała już ze mną w swoich objęciach.

— Ale czekaj, Theodore, ten Theodore? — Umilkła, rzucając mi pytające spojrzenie. — Cecylio! — Rozchyliła z niedowierzaniem usta i szturchnęła mnie pięścią w bark.

— Łucja, na litość Boską, uspokój się! Powinnyśmy zabrać się za pracę! Przynieś mi kawę do gabinetu, proszę — dodałam, tracąc cierpliwość.

Tak naprawdę nie wiedziałam, jak wytłumaczyć jej tę niecodzienną sytuację, więc wolałam skryć się za fasadą surowej szefowej, jak myśleć nad tym, co powiedzieć?

Wycofałam się do znajomego mi pomieszczenia i opadłam na własny fotel, chowając twarz w dłoniach.

Byłam zaręczona. I musiałam się z tym pogodzić.

Kilka minut później do gabinetu weszła Łucja, wcześniej krótko pukając w drzwi i uśmiechnęła się do mnie szeroko.

— Kiedy będę mogła oficjalnie poznać twojego ukochanego? — zapytała, uśmiechając się nieco kpiąco, a ja złapałam w dłoń plik karteczek samoprzylepnych i rzuciłam nimi w nią, pokazując jej koniuszek języka.

Zgrabnie je wyminęła i odstawiła na blat kubek z moją kawą.

— Łucja! Gdzie Olaf? — Udałam, że nie słyszałam jej pytania i odwzajemniłam jej gest, opierając się wygodniej w fotelu.

— Napisał do mnie, że tkwi w korku. Spóźni się — wyjaśniła, poruszając znacząco brwiami. — Pokłony dla ciebie, Ce, pokłony. Załatwiłaś go na cacy, mogę się poświęcić i osobiście dostarczyć mu zaproszenie na wasz ślub, zrobię to z przyjemnością — dodała, oferując swoją pomoc, a ja wywróciłam teatralnie oczami.

Mówiąc tak, nie myślałam o tym, by dowalić Aleksandrowi. Właściwie, gdy zgodziłam się naprawdę spróbować żyć z Theo, nie myślałam wcale o niczym innym i czułam się z tym dobrze.

Chciałam ruszyć dalej, zapomnieć i żyć bez złamanego serca i wychodziło na to, że powoli mi się to udawało. Nie biegłam przed siebie, ale robiłam małe, znaczące kroki.

— Musimy dzisiaj uaktualnić cenniki na stronie, sprawdzić wszystkie kosztorysy i wprowadzić zmiany, ponieważ kilka hoteli podniosło swoje ceny, okej? — poinstruowałam ją, przypominając sobie, co powinno zostać zrobione.

Lubiłam ją. Dogadywałyśmy się świetnie i traktowałam ją, jak dobrą koleżankę, ale byłam świadoma tego, że musiałam też być szefową.

— Tak jest! — Pokiwała głową i zasalutowała mi niczym żołnierz.

— Muszę wykonać kilka telefonów, wracaj do pracy. I jeśli będziesz grzeczna, przedstawię ci po południu Theo — dodałam, posyłając jej lekki, przyjazny uśmiech.

Uśmiechnęła się szeroko, unosząc kciuk w górę i wycofała się bez słowa, gotowa spełnić moje polecenia.

Spojrzałam na zegarek, orientując się, że straciłam niemalże czterdzieści minut z czasu, który powinnam poświęcić na pracę. Dochodziła dziesiąta, więc miałam cztery godziny, a ja nie zrobiłam nic, zupełnie.

Złapałam teczkę, która leżała na brzegu mojego biurka i otworzyłam ją, chcąc zobaczyć, na jakim etapie pracy byłam.

Kolejną godzinę spędziłam wisząc na telefonie, dogadując się z hotelami, z którymi już współpracowałam i dogadywałam szczegóły, które były konieczne do podpisania kolejnych umów. Musiałam też sporządzić listę państw i miejsc, które musiałam odwiedzić w lutym, by upewnić się, że spełniały one wymagania, które oferowałam własnym klientom.

Lubiłam mieć wszystko pod kontrolą i chociaż czasami wysyłałam pracowników w takie podróże, sama lubiłam ten aspekt pracy. W końcu, kto nie lubił zwiedzać, latać z kraju do kraju?

Słysząc dźwięk komórki, oderwałam wzrok od ekranu laptopa i przeniosłam go na telefon, odkrywając, że dzwoniła moja matka. Zignorowałam fakt, że nie miałam zbyt wiele czasu do przyjazdu Theo i uznałam, że nadszedł czas, by odbyć tę rozmowę i się pogodzić.

Powstrzymałam się od jęku i zmobilizowałam się, by odebrać. Postąpiła paskudnie, ale mimo wszystko nadal była najważniejszą kobietą w moim życiu.

Przesunęłam palcem po wyświetlaczu i przyłożyłam urządzenie do ucha, opierając się wygodniej w fotelu, odjeżdżając nim kawałek od biurka.

— Tak, mamo? — zaczęłam, starając się pozbyć żalu z mojego głosu, co wcale nie było takie łatwe. — Wszystko w porządku?

— Kochanie! — Odetchnęła z ulgą, co wyraźnie usłyszałam poprzez głośnik. — Tak się cieszę, że odebrałaś, myślałam, że...

— Nadal jestem zła, sądziłam, że potrafisz uszanować moje uczucia i...

— Wiem, przepraszam, ale chciałam dobrze, naprawdę. Wiesz, pomyślałam, że powinnaś porozmawiać z Olkiem, wyjaśnić sobie wszystko. Wydawało mi się, że po prostu żadne z was nie wpadło na pomysł, by usiąść i porozmawiać, nie miałam pojęcia, że już ruszyłaś dalej, że ty i Theo, na litość Boską, gdybym wiedziała to...

— Nawet gdybyś wiedziała, nie powinnaś tego robić — wtrąciłam, nie pozwalając jej dokończyć. — Mimo to, nie chcę się z tobą kłócić, aczkolwiek wiedz, że jeszcze jedna taka akcja, a naprawdę się do ciebie już nie odezwę, mamo — ostrzegłam, poważnie.

Myślałam tak. Naprawdę wolałabym, by wspierała mnie we wszystkim. Zwłaszcza że Aleksander złamał mi serce, a ona uznała, że może zaprosić go na obiad, by sobie z nim pogadać, co było dla mnie czystą abstrakcją. Powinna go nienawidzić!

— Przepraszam — powtórzyła, nie kłócąc się ze mną, co już było wielkim osiągnięciem i poświęceniem z jej strony.

Ciężko przychodziło jej takie zachowanie, ponieważ była przekonana o swojej nieomylności.

— W porządku, mamo. Przyjadę w weekend, to porozmawiamy, teraz muszę wrócić do pracy, bo chcę spędzić trochę czasu z Theo i chcę wyjść wcześniej, więc...

— Oczywiście, ale... Ce, kochanie?... Cieszę się, że to Theo. Bardzo cieszę się, że zdecydowałaś się wybrać właśnie jego. I mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa, że jesteś szczęśliwa. Do zobaczenia — dodała i nie czekając na moją odpowiedź, rozłączyła się.

Spojrzałam z niedowierzaniem na wyświetlacz i zamrugałam pospiesznie, ponieważ moja mama nigdy tak nie postępowała. Nie kończyła rozmowy w minutę, nie. Zazwyczaj rozgadywała się i nim można było skorzystać z czerwonej słuchawki, mijały wieki, dlatego też ciężko było mi pozbyć się szoku. Mimo to nie narzekałam.

Odłożyłam komórkę i zagryzłam dolną wargę do wewnątrz, dostrzegając, że powoli traciłam kontrolę nad własnym życiem. Pozornie panowałam nad wszystkim, a w praktyce wymykało mi się to z rąk.

Potarłam dłonią czoło, rozmasowując zmarszczkę, którą stworzyłam, marszcząc je i pokręciłam głową, starając się pozbyć dręczących mnie myśli.

Na całe szczęście w pomieszczeniu rozległo się pukanie, a po chwili do gabinetu weszła Łucja, trzymając w dłoni piękny bukiet kwiatów, wykonany w oryginalnej tonacji. Pięknie komponowały się białe róże z fioletowymi i zielonymi dodatkami i tworzyły całkiem elegancki całokształt.

— Olaf kończy zmiany na stronie, powiedział, że za dwadzieścia minut będziesz mogła to wszystko zatwierdzić, nim je opublikuje — zaczęła, uśmiechając się do mnie lekko. — A tutaj masz przesyłkę do ciebie. — Odstawiła bukiet na blat biurka i poszerzyła swój uśmiech, poruszając sugestywnie brwiami, jakbym była już tego wcześniej świadoma. — Jest bilecik — dorzuciła, wyciągając karteczkę spomiędzy kwiatów.

Pokiwałam głową, dziękując jej i odebrałam od niej kartonik, otwierając go. Sama byłam ciekawa, kto był nadawcą.

„Nie miałem pojęcia, przepraszam, Olek"

Powstrzymałam się od cichego jęku, widząc napis i zerknęłam na dziewczynę, która stała nieopodal, czekając na jakieś informacje ode mnie. Posłałam jej przepraszający uśmiech i opadłam na krzesło, tracąc resztki siły.

— To nic ważnego, dziękuję — wymamrotałam, odprawiając ją.

Na całe szczęście zrozumiała w mig, co miałam na myśli i bez słowa protestu wyszła, chociaż dostrzegłam kątem oka, że otwierała usta, by to skomentować.

Chwilę siedziałam, wpatrując się w karteczkę i analizowałam to. Wiedziałam, że Aleksander nie chciał mnie zdenerwować i wizyta w moim domu była efektem intrygi mojej matki, aczkolwiek nie potrafiłam nie być zła.

Powinien wiedzieć, że nie chcę go widzieć. Powinien mieć świadomość, że złamał mi serce. Powinien. I cholera, nie miał.

Już miałam rzucić bukietem w kąt, gdy drzwi ponownie się otworzyły, tym razem bez pukania, co zwiększyło mój poziom irytacji, ale w progu pojawił się Theo.

Uśmiechnął się do mnie szeroko, ale mina mu zrzedła w momencie, gdy tylko zauważył wyraz mojej twarzy.

— Łobuzie, niespodzianka — zaczął, ale zamilkł i podszedł do mnie, by odsunąć krzesło i przyklęknąć na jedno kolano przede mną. — Stało się coś? — zapytał z troską, bacznie mi się przyglądając.

— Przytul mnie — poprosiłam cicho, orientując się, że niezależnie od sytuacji, Theodore Wallace zawsze był obok, by skleić mój świat, gdy ten rozlatywał się w drobny mak.

Nie byłam gotowa na to, by przyjąć przeprosiny od byłego narzeczonego, aczkolwiek chciałam ruszyć dalej, być ponad to. Marzyłam o tym.








2346 słów.
Fajnie, że jesteście ze mną, o. Dziękuję. Zostawcie coś po sobie, to zawsze większa motywacja, by podzielić się z Wami kolejnym rozdziałem, całuski,
Jo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro