22.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


               Pchnęłam szklane drzwi, od razu dostając się do środka agencji, która zajmowała całe piętro w nowoczesnym budynku, jednocześnie rozglądając się dookoła, mając nadzieję dostrzec jakąś znajomą twarz.

Nie zadzwoniłam do Adrianny, chcąc ją zaskoczyć i zrobić jej niespodziankę, ale wiedziałam też, że mogła wcale nie mieć czasu, by wyskoczyć ze mną na jakiś lunch.

— Cecylia? — Usłyszałam za sobą, więc przekręciłam głowę, nie rozpoznając damskiego głosu i dopiero po chwili zorientowałam się, kto do mnie mówił. — Cześć, szukasz Ady? — kontynuowała, a ja posłałam w jej kierunku lekki, przyjazny uśmiech.

— Cześć, Magda — odpowiedziałam, zatrzymując się, nie zamierzając przed nią uciekać.

Niewiele wiedziałam o tej kobiecie. Była mniej więcej w moim wieku i pracowała z Adą, aczkolwiek nie miałam pojęcia, na jakim stanowisku. Należała do typowych piękności. Długie, proste włosy sięgały niemalże do jej łopatek, a usta miała pełne, pięknie skrojone, idealnie nadające się do noszenia czerwonej szminki, co zresztą było jej znakiem rozpoznawczym.

— Jak leci? — zapytałam, wykonując kolejny krok, gdy tylko się ze mną zrównała.

Szłyśmy ramię w ramię, chociaż nie miałam pojęcia czy zmierzałyśmy w to samo miejsce.

— W porządku, sporo pracy, burzliwy okres, ale w porządku, a u ciebie? — odbiła pytanie, uśmiechając się przyjaźnie. — Słyszałam od Ady, że wychodzisz za mąż, gratuluję — dodała, uświadamiając mi, że pewne rzeczy ciężko było utrzymać w tajemnicy.

Zerknęła na moją dłoń i uniosła z uznaniem jedną ze swoich brwi.

— Piękny kamień, musi cię kochać, gratuluję — dorzuciła, poszerzając swój uśmiech.

— Dziękuję. — Odwzajemniłam jej uśmiech, nie wiedząc, co takiego powinnam powiedzieć.

Nie chciałam kłamać, a jednocześnie wiedziałam, że nie mogłam twierdzić, że nie znam uczuć własnego narzeczonego. To byłoby absurdalne.

Zerknęła na swój nadgarstek, najpewniej sprawdzając godzinę, ponieważ tkwił na nim złoty zegarek i jęknęła cicho.

— Przepraszam, muszę lecieć, miłego dnia — powiedziała, przyspieszając kroku. — A, Ada jest u siebie! — dokończyła swoją myśl, przypominając sobie, że nie udzieliła mi tej informacji, chociaż ja nawet nie pytałam.

— Wzajemnie, dziękuję, pa. — Machnęłam za nią rękę i skręciłam w prawo, wymijając kolejne osoby, których już nie znałam.

Kojarzyłam, ale były mi zupełnie obce i nie potrafiłam przypisać ich twarzom żadnych imion.

Dosłownie kilka minut zajęło mi dotarcie pod właściwe drzwi. Zapukałam energicznie i nie czekając na pozwolenie, pchnęłam je, by po chwili wejść do środka.

— Cześć, misiaczku! — rzuciłam radośnie, uśmiechając się szeroko.

Adrianna uniosła głowę znad tabletu graficznego, w którym coś kreśliła i posłała mi krzywy uśmiech, marszcząc przy okazji brwi z niezadowoleniem.

— Kto umarł i dlaczego się cieszymy? — zapytała, podnosząc się z miejsca.

Podeszłam do niej, ucałowałam jej policzek i dźgnęłam ją palcem w obojczyk, poszerzając swój uśmiech.

Ona była zła, ewidentnie wkurzona, ale to sprawiło, że mój humor w momencie stawał się lepszy.

Rozzłoszczona Adrianna była naprawdę słodka, chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy.

— Ja wiem, że wychodzę za mąż i smutno ci z tego powodu, ponieważ w jakimś stopniu cię zostawiam, ale misiaczku mój najpiękniejszy, ja się nigdzie nie wybieram. Moje życie się zmieni, ale ty nadal pozostaniesz dla mnie najważniejsza, ważniejsza, jak moja lewa nerka, bo prawą trochę bardziej lubię — zauważyłam żartobliwie, przykładając dłoń do lewej piersi, jakbym chciała zyskać na wiarygodności i zaśmiałam się perliście, gdy ta zgromiła mnie wściekłym wzrokiem.

— Co ci się stało? — spytała, krzywiąc się ponownie. — I wyjaśnij mi, gdzie zgubiła się kawa, którą powinnaś mi przynieść?

— Myślałam, że pójdziemy na miasto, coś zjeść, wiesz, korzystając z twojej przerwy i...

— Nie powinnaś być ze swoim narzeczonym? Gdzie go zgubiłaś? — wtrąciła, opadając z powrotem na swoje miejsce, gestem dłoni wskazując mi fotel naprzeciwko swojego biurka.

— Jest na siłowni, chyba, w godzinach mojej pracy mogę robić, co chcę — odpowiedziałam, siadając.

Założyłam nogę za nogę i spojrzałam na nią podejrzliwie, unosząc przy okazji brwi. Miałam zamiar dalej żartować, ale najwyraźniej moja przyjaciółka naprawdę miała jakiś problem.

— Coś się stało? Coś nie tak? — Pochyliłam się, opierając dłonie na dębowej powierzchni, wpatrując się w nią uważniej.

— Nie, to tylko problemy z projektem, klient ma jakieś wymagania z kosmosu, nic mu nie pasuje, a Dawid warczy na każdego dookoła, to tylko praca, nic czym musisz się przejmować. — Machnęła lekceważąco ręką i odkładając rysik, który przekładała między palcami i westchnęła ciężko.

— Kim jest Dawid? — Zaintrygowała mnie tym.

Normalnie nie przejmowała się nikim, nie aż tak. Zwłaszcza w pracy. I nie na tyle, by psuć sobie humor.

— Och, Dawid Pisarek, właściciel, jest ledwo po trzydziestce, dlatego wszyscy mówią do niego Dawid, nie chciał byśmy tytułowali go panem czy coś — wyjaśniła, pocierając środkowym palcem lewą brew. — Przed chwilą skończyłam spotkanie z tym idiotą, Gawronem i no, mam parszywy humor — przyznała, wysilając się na lekki, przyjazny uśmiech.

— Oddychaj — poleciłam, opadając z powrotem na fotel. — Więc, ty tutaj ogarnij, a ja pójdę po kawę i pogadamy, okej?

— Jeśli przyniesiesz też coś do jedzenia — ostrzegła, celując we mnie palcem.

Zaśmiałam się i przytaknęłam jej ruchem głowy.

— Wezmę sernik, słowo. I latte — odparłam, podnosząc się z miejsca.

— Super, dziękuję. — Uśmiechnęła się już normalnie, szczerze i złapała jakiś plik kartek w dłonie, by je posegregować. — I, Ce? Coś ty taka wesoła? — dopytywała, mrużąc podejrzliwie oczy.

— Byłam wczoraj u rodziców, pogodziłam się z mamą. Była też babcia, spędziłam fajny wieczór — wyjaśniłam pokrótce, uśmiechając się do niej.

— I wcale nie ma to związku z tym, że McBoski był z tobą, nie? — Spojrzała na mnie wymownie.

Zaśmiałam się cicho, poruszałam sugestywnie brwiami i bez słowa wyszłam z jej biura, zamierzając najpierw zdobyć kawę i ciasto, a dopiero później wrócić na pogaduszki.

Brakowało mi nieco czasu, który spędzałyśmy razem. W liceum byłyśmy nierozłączne, każdy dzień oznaczał wspólny czas. A później przyszły studia, różne kierunki, nowi znajomi i inna organizacja życia.

Na całe szczęście na parterze była przyzwoita kawiarnia, w której mogłam dostać cokolwiek, co tylko było mi potrzebne, by przetrwać rozmowę z przyjaciółką.

Załatwiłam wszystko dosłownie w piętnaście minut, w międzyczasie rozmawiając z Theo przez telefon i zgadzając się na to, byśmy wieczorem wyszli na miasto, na randkę. Dokładnie tak to ujął.

Zaprosił mnie na randkę.

Dotarłam z powrotem pod właściwe drzwi. Nie trudziłam się pukaniem, sięgnęłam za klamkę i weszłam do środka i zatrzymałam się w pół kroku, zupełnie zaskoczona.

Adrianna i jakiś mężczyzna odskoczyli od siebie, wyraźnie spłoszeni moją obecnością.

— Przepraszam, myślałam, że jesteś sama i... — zaczęłam, ale zamilkłam, jakoś nie potrafiąc odnaleźć właściwych słów.

Nie robili nic niewłaściwego, nie licząc tego, że stali naprawdę blisko siebie. I dyskutowali o projekcie, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie, bo obydwoje jeszcze przed chwilą wpatrywali się w ekran laptopa.

Mężczyzna zmierzył mnie niezbyt przyjaznym wzrokiem, lekko mrużąc oczy, jakby się zastanawiał nad tym czy powinien mnie znać.

Posłałam w jego kierunku przyjazny, słodki uśmiech i weszłam do środka, odstawiając kawę i paczkę na blat biurka Ady.

— Cecylia Rutecka — wyciągnęłam dłoń w jego kierunku — najlepsza przyjaciółka Adrianny.

— Dawid Pisarek — uścisnął moją rękę — szef.

Uniosłam z zaskoczeniem brwi i uśmiechnęłam się trochę mniej pewnie, nie tracąc jednak fasonu.

— Bardzo mi miło, mam nadzieję, że to nie będzie problem, że wypiję z Adą kawę tutaj, nie chciała odrywać się od pracy, a ja...

— Nic się nie dzieje, każdy pracownik zasługuje na przerwę, nie jestem tyranem — wtrącił, a kąciki jest ust lekko drgnęły, jakby chciał się uśmiechnąć, ale jednak w ostatnim momencie porzucił ten pomysł. — Adrianno, czekam na poprawiony projekt do siedemnastej, później wychodzę — dodał i skierował się w stronę drzwi. — Do widzenia — dodał i po prostu wyszedł.

Spojrzałam na przyjaciółkę, uśmiechając się znacząco.

— Zapomniałaś wspomnieć, że twój szef to chodzący seks — powiedziałam z wyrzutem, krzyżując dłonie na wysokości klatki piersiowej.

— Nie osłabiaj mnie — poprosiła, a ja tylko poszerzyłam mój uśmiech i sięgnęłam po kubki z kawą, by oddać jej jeden.

Jej szef naprawdę należał do przystojnych mężczyzn. Był wysoki, na pewno miał coś około metra dziewięćdziesięciu, dlatego człowiek czuł się przy nim trochę nieswojo. Włosy miał krótkie w odcieniu piaskowego blondu, z nieco dłuższą górą, zaczesaną na bok. Męską, kwadratową szczękę bez znaku zarostu i błękitne, trochę przypominające lód, oczy.

Sprawiał wrażenie groźnego, ale to było równocześnie coś, co przyciągało do niego.

Potrząsnęłam głową i skupiłam uwagę na Adriannie, która obserwowała mnie z niedowierzaniem.

— Masz narzeczonego, odwal się od innych facetów — mruknęła, opadając na kanapę.

— Wychodzę za mąż, a nie wypalam sobie oczy — zauważyłam z rozbawieniem, siadając tuż obok niej. — Rozchmurz się, to tylko fakt, jest przystojny.

— To mój szef — upomniała mnie, zdejmując wieczko z kubka i upiła spory łyk kawy.

Zaczęła kaszleć, przeklinać i wycierać język serwetką, ponieważ napój nadal był bardzo gorący.

Nie skomentowałam tego, po prostu na nią patrzyłam, zastanawiając się, co się stało z moją przyjaciółką? Czyżby ona i jej szef mieli się ku sobie?

— Ogarnij się, ma żonę. I syna! — warknęła z niezadowoleniem.

Zmarszczyłam brwi, a ona posłała mi przepraszające spojrzenie.

— Przepraszam, to naprawdę okropny dzień. Opowiadaj, co tam u ciebie? Jak związek? Jak wam się układa?

— Na pewno wszystko w porządku? — dopytywałam, opierając dłoń na jej ramieniu, chcąc się upewnić, że nie kłamała.

— Na pewno, to tylko irytujący klient, a ja nie zdążyłam się jeszcze uspokoić, to wszystko. Dodatkowo Dawid chce, bym to poprawiła, na już — wyjaśniła, uśmiechając się łagodniej.

Oparła głowę na moim ramieniu i westchnęła cicho.

Odpuściłam, licząc na to, że jeśli coś byłoby na rzeczy, powiedziałaby mi. Uśmiechnęłam się lekko, sięgając po swoją kawę, wykonując, jak najmniej ruchów, by czasem jej nie strącić.

— Wierzę ci — zapewniłam i upiłam ostrożnie łyk napoju. — Ruszyłam dalej. Tak poważnie dalej. Muszę porozmawiać z Aleksandrem, zamknąć ten rozdział i rozpocząć moje życie, dalsze rozdziały, te się skończyły — zaczęłam, zagryzając dolną wargę do wewnątrz. — No i Theodore zaproponował mi związek.

— Nie chcę cię martwić, ale wychodzisz za niego, to już dawno jest związek, a nawet dużo więcej — mruknęła Ada, wracając do bycia sobą.

Odetchnęłam z ulgą.

— Chodzi mi o to, że zapominamy o kontrakcie i jesteśmy ze sobą, w związku, normalnie — rozwinęłam swoją myśl.

Dziewczyna wyprostowała się gwałtownie, klnąc pod nosem, bo niemalże wylała na siebie kawę i spojrzała na mnie zaskoczona.

— Nie wychodzisz za niego?! — zapytała, nie dowierzając.

— Wychodzę. Po prostu patrzymy na to inaczej, nie jak na układ, a związek. To skomplikowane, ale uznałam, że warto spróbować. Zawsze przy mnie był, wspierał mnie i...

— No nareszcie! — pisnęła, wywracając teatralnie oczami. — Ten facet tkwił u twojego boku od samego początku i byłam zaskoczona, że nigdy tego nie widziałaś, aż do teraz, brawo! — podsumowała, a ja zmarszczyłam lekko brwi, nie do końca ją rozumiejąc.

— Co? — wyrwało się spomiędzy moich warg, nieco bezmyślnie.

— Gdyby nie śmierć twojej cioci, już dawno byłabyś panią Wallace — zaczęła, odkładając kubek na blat. — Ale umarła, a ty uciekłaś, rzuciłaś wszystko i w jakimś obłąkanym szale próby zapomnienia wybrałaś Aleksandra, który nawet nie dorasta do pięt Theo — dodała, tłumacząc mi swój tok myślenia.

Skrzywiłam się, słysząc to, ale nie mogłam zaprzeczać ani bronić Serafina. Było to niesprawiedliwe, bo sam nie mógł tego zrobić, ale ja również nie chciałam. Potrafiłam docenić to, jak wspaniałą osobą był Amerykanin.

— Kochałam go — mruknęłam jednak, nie umiejąc inaczej.

— Tak, kochałaś — przytaknęła mi, spoglądając na mnie. — Kochałaś, czas przeszły. Teraz kochasz Theo — dorzuciła, wpatrując się wprost w moje oczy.

Spuściłam wzrok, zatrzymując go na moich dłoniach, a właściwie na serdecznym palcu, na którym tkwił piękny kamień.

Nie kochałam Theodore'a, a może jednak?

Skrzywiłam się i upiłam kolejny łyk kawy, chcąc zyskać na czasie, by móc zebrać rozbiegane myśli.

— Nie jesteś jeszcze gotowa tego przyznać, rozumiem. — Pokiwała głową, uśmiechając się pobłażliwie. — Ale wcale nie musisz tego mówić, w miłości nie liczą się słowa, a czyny. A wasze mówią o tym, jak bardzo się kochacie — podsumowała, poszerzając swój uśmiech.

Nie skomentowałam tego. Milczałam.

Dziewczyna też nie ciągnęła mnie za język. Zajęła się rozpakowaniem pudełka, by dostać się do sernika, który kupiłam.

Wyjęła z biurka plastikowe widelczyki, które jakimś cudem zawsze tam trzymała i oddała mi jeden z nich.

— Mów coś, niekoniecznie o Theo, cokolwiek, na tę rozmowę jeszcze przyjdzie czas — oznajmiła, wsuwając kawałek ciasta do ust.

Uśmiechnęłam się do niej lekko, dość nieśmiało i odstawiłam kawę na blat, wbijając widelec w sernik.

— Kocham cię, wiesz? — odpowiedziałam pytająco, spoglądając na nią kątem oka.

Szturchnęła mnie leciutko łokciem w bok i poszerzyła swój uśmiech, sprawiając, że i ja poczułam potrzebę wykonania tego gestu.

— Wiem, wiem. Dlatego też, jak tylko dogadasz się ze swoim narzeczonym, pomogę ci zorganizować cały ślub, bo jak rozumiem, jestem główną druhną, nie?

— Świadkową, główną i jedyną druhną i najlepszą przyjaciółką, jaką tylko mogłam kiedykolwiek mieć. — Pokiwałam głową, poważniejąc.

— Świetnie! Poszukamy sali, orkiestry, bukietów i całej reszty, jak tylko zorientujemy się, co jest potrzebne. — Klasnęła w dłonie, ciesząc się niczym małe dziecko.

Taką ją znałam. Taką kochałam. Na taką Adę zawsze mogłam liczyć.

— A nawet pogrożę Theo, by pamiętał, że jak cię skrzywdzi, to ja skrzywdzę jego, bardziej — dorzuciła, podnosząc się z miejsca.

Dotarła do biurka, wyjęła z niego kalendarz i sięgnęła po długopis. Wpadła już w swój szał planowania i nic nie mogło jej powstrzymać.

Miałam dwie osoby, które były gotowe zaplanować cały mój ślub. Mama i Ada. Czy powinnam chcieć czegokolwiek więcej?

2210 słów
Cześć, Miśki, tak z ciekawości, kto chciałby przeczytać Cecylię w wersji papierowej?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro