Nie chowaj się, gdy pada deszcz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




W asyście tłumionych odgłosów łkania połyskiwały wodne strugi. Prężyły się dumnie, pozwalając, by blade światło otulało je. I gdy tylko zdawało się, że odbicie poświaty pochwyciło korowód wody, ten osuwały się w dół. Strugi deszczu w milczeniu tworzyły witraż, który raz po raz ulegał całkowitej odnowie.

Przepełniona gracją fontanna kropel już dawno ustąpiła miejsca łzom, jakimi niebo witało jesień. Przytłaczająca aura uporczywie odbierała resztki ciepła, zawłaszczając promienie słońca.

Akasuna chłonął upadek każdej kropli. Para jego orzechowych oczu śledziła poczynania, przygotowujące naturę do miniaturowego armagedonu. Jesień wkradła się nieubłaganie na karty kalendarza. Młody student pragnął pogrążyć się w otchłani dostępnych tylko sobie spostrzeżeń, pragnął odpocząć, dostosować swój oddech i puls do wyciszonego świata natury...

Szelest. Niezgrabny, obrzydliwy, ordynarny odgłos, świadczący o obecności Deidary. Blondyn siedział obok pochłonięty aktem zniszczenia, które sam rozprowadzał. Sasori sam przed sobą zmuszony był przyznać, że nie ma pojęcia, jak osobnikowi tego pokroju udało się wejść w jego idealnie poukładane życie.

Szarpnięcie na tyle skuteczne, by zachwiać drewnianym meblem. Mlaśniecie. Szelest. Gdyby Sasori mógł, usłyszałby odgłos przewracania gałkami. Kolejny dźwięk konającej kartki. Bogu ducha winny notes tracił swą objętość w towarzystwie dezaprobaty blondyna.

- Zdaje się, że marnotrawstwo stało się twoim nawykiem - powiedział z przekąsem, nie odwracając wzroku.

Dłoń blondyna zacisnęła się na krawędzi nienaruszonej kartki. Deidara przez chwile zdawał się analizować słowa siedzącego obok studenta i gdy udało mu się sformułować odpowiedni kontrargument, zrezygnował. Przez długoletni okres znajomości z Sasorim zdołał zauważyć, że istnieją sytuacje, kiedy Akasuna uważa, że jego racja jest niczym posąg — trwała, wierna rzeczywistości i godna podziwu. Zdołał także nauczyć się, że w takich chwilach nie należy pozwalać, by napawał się dumą. Zamiast tego należało sprowadzić go ponownie na ziemię.

- Wybacz, że coś tak trywialnego zakłóca twój spokój, ale nie każdy ma okazje współpracować z kimś, kto faktycznie zna się na rzeczy, hm — Oczywiście, że niebieskooki poczuł się urażony i oczywiście musiał zakomunikować to światu.

- Słucham? Wnioskujesz, że ta dziewucha zna się na czymkolwiek na podstawie jej wyuczonych formuł z podręcznika?

- Wnioskuje, że kompletnie nie zna się na ludziach, skoro zaproponowała współpracę komuś takiemu jak ty, hm — Deidara przybliżył się do sąsiada, gotów wymienić z nim ostre spojrzenie.

- Oh zapomniałem, że miałeś jakiekolwiek aspiracje dostania się na psychologię, a swoje błędne spostrzeżenia strasz się wykorzystywać jako argumenty.

- Skro ja się mylę, to ty również! To jakbyś się przyznał, że [Imię] właściwie cię oceniła i mimo to chciała z tobą pracować, hm!

Deidara osiągnął swój cel. Sprowokowany Sasori zaprzestał obserwacji kropel deszczu, przenosząc swoje przepełnione pogardą spojrzenie w bezkres jego lazurowych oczu.

- Na moje — nauczony doświadczeniem blondyn odsunął swój dobytek, tak by wszystko znalazło się poza zasięgiem dłoni Sasoriego — albo obawiasz się o swoją pozycję pupila, albo zadłużyłeś się w tej nowej i sam przed sobą...

Żyłka na czole Akasuny zapulsowała niebezpiecznie.

Impet, z jakim głowa Deidary zmierzyła się z nawierzchnią ławki, przyciągnął uwagę pozostałych. Studenci na czele, których znajdował się wykładowca, patrzyli to po sobie, to po siedzącej w końcu sali dwójce.

- Musiał zasnąć — rzucił ironicznie Sasori.

Ostrzeżenie zostało przyswojone przez blondyna dostatecznie szybko. Przez pozostałą część wykładu w milczeniu stawiał niezgrabne znaki, z obserwacji, których wynikało, że stara się on stworzyć coś na wzór projektu pracy.

Ciecz zadrżała, uderzając o papierowe brzegi. Deidara kolejny raz poruszył nieznacznie dłonią, licząc, że w ten sposób uda mu się zamieszać pozostałości cukru, który uporczywie zalegał na dnie herbaty.

- Senpai nie bądź smutny. Możesz wrócić dziś ze mną.

Stojący obok Deidary brunet uśmiechnął się, spodziewając się odwzajemnienia drobnego gestu. Niestety zamiast najdrobniejszego uniesienia warg, został zmuszony do wysłuchania przepełnionego zrezygnowaniem westchnienia.

Niebieskooki nie miał ochoty kolejny raz uświadamiać Tobiego, jak bardzo bywa irytujący samą swoją obecnością. Marzył jedynie o dostaniu się do domu w sposób, który najmożliwiej uchroniłby go przed deszczem.

- Sprzeczka małżeńska? - Do uszu Deidary dobiegł znajomy głos.

W odległości kilku metrów znajdował się wysoki student, który niedbale podpierał się o barierę schodów.

- Sasori jest dziś zajęty — Rzucił na odczepne.

- Sasori znalazł sobie dziewczynę — oznajmił Tobi.

Deidara westchnął drugi raz żałując, że właśnie teraz Akasuna nie mógł znajdować się w pobliżu. Gdyby usłyszał, że kolejny raz tego dnia skierowano przeciw niemu te obrzydliwe bluźnierstwo... 

- Nie pierdol! - Student przybrał nową pozycję, która wedle jego uznania miała zapewnić mu większe pole widzenia — Nie ma szans — stwierdził, kiedy jego wzrok nie napotkał w okolicy Akasuny.

- To prawda!

- Nie uwierzę ci, póki nie zobaczę i lepiej dla ciebie, żebym zobaczył! - Chłopak w pare chwil znalazł się na przeciw bruneta, zaciskając dłonie na jego ramionach, obserwował oznak paniki i strachu.

- Hidan zostaw go, mówi prawdę — Deidara obserwując, napinające się mięśnie znajomego wolał zakończyć całe zamieszanie, póki było to jeszcze możliwe.

- Czyli... co? Rzucił cię? — wysoki student teatralnym gestem poprawił ułożenie swoich włosów — Znaj moje dobre serce! Podrzucę cie dziś do domu.

Na ustach blondyna na moment zawitał uśmiech. Zniknął on jednak równie szybko, jak się pojawił. Dlaczego? Powodów było kilka. Po pierwsze to, co wedle szarowłosego można było określić mianem samochodu swoje lata świetności, utraciło już dawno, a seria zabiegów czy też usprawnień, które właściciel wprowadzał, jedynie pogarszały stan pojazdu. Samo wnętrze także pozostawiało wiele do życzenia. Siedzenia lepiły się od gumy do żucia, żelu do włosów, lakieru i innych lepkich cieczy, których kolor konsystencji odstraszał. Tapicerka dawno przesiąkła od nadmiaru wody kolońskiej. Po drugie Hidan w całej swojej awanturniczej osobie nie odpuszczał momentów, w których mógł zajechać komuś drogę, wymusić pierwszeństwo, czy dążyć do zorganizowania małego wyścigu. Był też tym typem kierowcy, który uznawał zwoje umiejętność za niebywale, a co za tym szło? Otóż rzucanie co rusz soczystego "spierdalaj". Ogólnie Hidan uważał, że "spierdalaj", jako rodzaj mantry, której powtarzanie miało zapewnić mu życiowy spokój. Po trzecie długotrwałe towarzystwo kierowcy odstręczało już na samą myśl.

- Cudownie... - Wizja makabrycznej jazdy musiała odejść w niepamięć, przecież dostanie się do domu było ważniejsze.

Kobiety uwielbiają robić całkowicie bezsensowne rzeczy. Akasuna zdołał zauważyć to już dawno, nie sądził jednak, że mania utrudniania życia towarzyszy im nie tylko na każdej płaszczyźnie życia, ale również w każdym przedziale wiekowym. Gdzieś w głębi siebie snuł ciche przypuszczenia, zgodnie z którymi kobiety wraz z czasem dostrzegają, jak ich okrojone w chaos, niezrozumienie i infantylność fanaberię bywają destrukcyjne, niestety ta krucha nadzieja właśnie obumarła.

Schodząc ze schodów, zauważył [Imię] stojącą w odległości paru kroków od wyjścia głównego. Zdążyła już odebrać płaszcz, który usilnie starała się obniżyć na tyle, na ile było to możliwe. Każdorazowa próba budziła w Sasorim dziwną irytację, mimo to stopień, po stopniu przypatrywał się tym poczynaniom. Beżowy, nieustępliwy materiał nie chciał zakryć więcej niż paru centymetrów bladych nóg.

- Byłem pewny, że w dzisiejszych czasach łatwo o dostęp do informacji, w tym tych o pogodzie.

Czyż mógł zakomunikować swoją obecność w lepszy sposób? Mógł. Czy umożliwiłoby mu to sprawne wyrażenie swojego nastawienia względem [Imię]? Ależ skąd.

- Od przeprowadzki miałam mało czasu, żeby zorganizować coś więcej niż studia. Nie zdążyłam się dobrze wypakować - Na twarzy [kolor]włosej pojawił się dziwnie przepraszający uśmiech, na którego widok Akasuna skrzywił się.

Westchnął wsuwając ramiona w ciemne rękawy, by następnie opuścić gmach uczelni u boku nowej studentki.

Sasori uniósł brew, by następnie strategicznie przyjrzeć się idącej obok kobiecie. Widział, jak wilgotne powietrze lepiło się do każdego suchego skrawka materii. I chociaż miał wrażenie, że stara się przeciwstawić przesiąkniętej aurze, jasny szal nie stanowił odpowiedniej ochrony. Odczekał jeszcze kilka chwil, błądząc wśród niezbadanych obszarów własnego sumienia, aż zdecydował się wykonać gest. Niby skazaniec wolno i przeciągle poruszał dłońmi, w których zalegał bordowy parasol, równie niechętnie rozpostarł go nad idącą obok.

- Z przykrością muszę stwierdzić, że nie znajdziemy ani jednej kawiarni, która nie byłaby teraz oblegana, podobnie będzie też z innymi miejscami.

- Możemy to przełożyć - rzuciła nieśmiało, podnosząc niepewnie wzrok.

- Nie mam ochoty rezerwować kolejnego dnia na coś tak prozaicznego. Popracujemy u mnie - Jego dłoń zacisnęła się na powierzchni wilgotnego trenczu - Tędy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro