Dzień powstania

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Kania? Status.

- Tu Kania. Na pozycji.

- Pies, Kotka? Status?

- Na pozycji.

- Szop, Czyhacz, Żmija?

- Gotowi

Strateg chodziła nerwowo po stołówce VTOLa VIP. Był specjalnie stworzony pod loty komercyjne i przenoszenie ważnych osobistości po platformie bez ryzyka zamachu. Posiadał wszystko czego by sie chciało. Dobre trunki, wygodne siedzenia, żyroskopowe stoliki. Lee oparła sje o barek i rozmasowała sobie skronie. Zaczyna sie. Poprawiła koszule i kamizelkę, zerknęła też na eleganckie buty znad spodni. Wszystko czyste jak łza i dopięte na ostatni guzik. Nagle rozległ sie komunikat ochrony. Kobieta szarpnęła już brzeg kamizelki szukając ręką broni ale sie musiała powstrzymać. Komunikat bowiem nie ogłaszał tego na co czekała.

- Drodzy pasażerowie. Prosimy okazać zaproszenia zespołowi ochrony lotu. Dziękujemy.

Lee ojebała sie w myślach za takie głupie skakanie i nagłe ruchy. Kilka osób sie patrzyło na nią jak na nienormalną. A to źle. Podejrzenia mogą szybko doprowadzić do wywalenia jej z imprezy. Podejrzenia o bycie szajbusem oczywiście. W końcu nikt z ważnych tu osób nie chciałby zrujnować tego jakże ważnego dnia.

Drużyna sprawdzająca "bilety" doszła wreszcie do niej. Strateg wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni kamizelki zaproszenie i je okazała. Ochroniarz sprawdzający je uniósł brwi. Słyszeć można było ciche "Chinka?" pod nosem. Zaproszenie dostało pieczątke i trafiło spowrotem do właścicielki. Lee nie była na żadnych rejestrach przez to że dopiero wyszła z akademii. Nie miała żadnych wiązań z czymkolwiek. To czyniło ją idealnym infiltratorem imprezy. Mogła działać od wewnątrz podczas gdy jej drużyna... A właśnie. Przyszła pora lądowania.

VTOL delikatnie został posadzony na szczycie budynku. Posadzony to złe słowo. Wisiał nad nim. Klapa z tyłu wysunięta została na piękny ogród  a dachu. Zimno uderzyło w Lee a ta dygnęła zaskoczona. Ciarki ją obeszły, zwłaszcza kręgosłup. Zapomniała już jak zimno potrafi być na dworze.

Goście wyszli klapą w parach. Lee stanowiła parę weterana-generała z czasów wojny domowej. Choć nie była to duża czy znacząca wojna to generał zachowywał sie jakby wygrał conajmniej taką kontynentalną. Był stary, miał siwą brodę i strasznie ale to strasznie sie szczycił swoimi osiągnięciami. Osoba towarzysząca mu musiałaby sie nieźle nudzić. Na szczęście ta osoba ma inne rzeczy do roboty. Zejście z klapy na żwir było orzeźwiające, to prawda, jednak widok był zapierający dech w piersiach conajmniej. Przed gośćmi rozpościerał sie korytarz z roślin. Piękny ogród dachowy widać było dopiero z dachu lub okolicznego dźwigu. Brzegi dachu byłu specjalnie zagięte do góry i do wewnątrz dzięki czemu biedaki z dołu nie mogły zobaczyć ani krzty zieleni. Pośród roślin możnaby wybierać. Choć Lee osobiście nie znała sie na trawsku to widać było, spośród tłumu fascynatów tejże dziedziny. Zaglądali pod listki i między płatki kwiatów wąchając i zachwycając się jakimiś trudnymi słowami po łacinie.

Tłum poprowadzony został zaraz po wyjściu do wewnątrz budynku przez schody na środku ogrodu. Chronione poprzez małą budke i samozatrzaskujące się drzwi przywodzące na myśl bloki mieszkalne. Takie których nie da sie otworzyć z zewnątrz bez używania interkomu który też i tu był obecny. Nie było żadnej straży na tym poziomie bo też i po co. Wśród gości zagrożenia nie ma, straż idąca przed gośćmi sprawdzała wszystko dokładnie a od ataku z dachu chroniły liczne kamery i ukryte czujniki ruchu. Cokolwiek zostanie wykryte, natychmiast straż przednia się wróci i to wyeliminuje.

Strateg została w tyle. Wyjęła urządzenie przekazane jej przez Czyhacza a następnie przyłożyła je wewnątrz do czytnika kart który otwierał drzwi. Mysiała to zrobić zanim te sie zatrzasnęły bo zaraz po odczytaniu tej fałszywej karty wyrzuciła ją za drzwi w krzaki. Następnie truchtem dogoniła grupę. Chyba nikt nie zauważył. Ostrożnie przeszła pod ścianą i wbił się w środek tłumu na zakręcie aby więcej ludzi mogło poświadczyć że przy nich szła przez ten cały czas.

- Napiłabym się czegoś.

Mruknęła do siebie. Teraz była w tłumie więc używali ustalonych haseł. Natychmiast ze słuchawki ukrytej w jej uchu usłyszała trzy razy "przyjęłam" od trzech różnych drużyn. Hasło to oznaczało w skrócie że wszystko poszło zgodnie z planem i że karta czeka na odbiór. Z braku wiedzy że to tylko hasło kilkoro gości przytaknęło i wkrótce wszystkim podano lampkę wina, w tym Pani Strateg. Choć wylała ją przy najbliższej okazji do doniczki.

Wnętrze nie było różne od zewnątrz budynku. Ogromne białe ściany trzymały sufit kilka metrów nad głowami odwiedzających. Żyrandole ozdabiane roślinami. Tak samo zresztą liczne obrazy i malunki. Motyw roślinny bardzo ale to bardzo przeważał w tym miejscu. Miało sie wrażenie jakby willa była wykonana na wzór przednuklearnych willi renesansowych. Lee uczyła sie trochę o architekturze choć bardziej pod względem taktycznym. Wiedziała że takie kolumny przykładowo nie są równe by bawić się perspektywą. Ona jednak wiedziała że można uderzyć w odpowiednie miejsca i sprawić by owa sie rozkruszyła przez braki w materiałach oraz umiejętnościach w tych czasach. Choć materiał nie stanowił problemu to nadmierna innowacyjność inżynierów budujących takie cuda często ich gubiła.

Nagle ktoś z tłumu sie odłączył. Kobieta natychmiast to zauważyła i zapytała o to kelnera idącego przy nich z napojami. Wyjaśnił on że w tamtą stronę jest toaleta na co Lee zbyła go szybkim "też musze" i ruszyła za podejrzanym. Przeszła szybko jego śladami aż do ubikacji. Wszedł pierwszy. Wyglądał na młodego. Bródka, wąsy, odgięte w tył włosy ulizane jak przez mamusie. Odwrócił sie na sekunde aby sie upewnić że nikt go nie śledzi co pozwoliło kobiecie zauważyć te szczegóły. Skóra biała jak papier jeszcze bardziej zbladła. Mężczyzna pędem wskoczył do łazienki a Lee zaraz za nim. Nim zdążył sięgnąć po broń chinka wyrwała mu rękę spod marynarki i przerzuciła go sobie przez ramię. Wykręciła rękę i kopnęła w twarz nokautując go z zimną krwią.

Lee odgarnęła włosy ze swojej twarzy związując je spowrotem w kok niezbyt spiesznie. Dopiero po tym zgłosiła swoje działania przez komsy:

- Tu Strateg. Mam podejrzanego. Pospieszcie sie z tym wejściem.

- Żmija. Przyjęłam. Właśnie zeszliśmy spod VTOLa. Czyhacz ma skrambler kart. Wchodzimy.

- Zrozumiałam. Łazienka numer trzy. Uważajcie na kamery. Bez odbioru.

Pani Strateg przyklasnęła sobie w myślach. Wszystko szło perfekcyjnie. Do czasu gdy usłyszała kobiecy głos. A co powiedział zmroziło jej krew w żyłach. Rezultatem porażki teraz mogła być nie tylko utrara wymażonego urlopu ale i życia nie tylko swojego a też niewinnych ludzi.

- Bomba hi hi...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro