Zoo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od lewej.
Pierwsza stała niska i szczupła kobieta. Z urody azjatka z łuskami na ciele. Ubrana w koszule u spodnie do jogi. Wyglądała na bardzo giętką a jej skóra wydawała sie strasznie zimnego koloru, niemal zielonego ale nadal ludzko bladego. Miała czarne włosy związane w warkocz sięgający, bo wywinięty do przodu po ramieniu, do jej ledwo odstających piersi. Oczy miała małe ale okrąglutkie. Jej powieki bardzo je zakrywały. Tak samo zresztą jak duże okrągłe okulary. Rzadko kiedy mrugała. Zasyczała patrząc sie cały czas na Lee i wystawiając swój cieniutki, gadzi język. Nie odwracała wzroku od chinki ani na chwilę. Dowódca przedstawił ją jako Żmiję. Wyjaśnił też że będą używać przezwisk bo to dosyć tajna jednostka.

Kolejna była nieco wyższa od wężowej kobiety ale miała podobną budowe ciała. Dostojna w swojej posturze z ogonem wystającym jej z tyłu spodni. Lee poznała od razu że to koci ogon. Nie miała uszu kocich a ludzkie. Uśmiechała sie blado mimo ładnej opalenizny. Miała ładne, duże, żółte oczy a jej źrenice były ogromne, pewnie przez niedużą ilość światła w pokoju. Jej włosy były ciemnego brązu, spięte w rozwalony kok. Ubrana była natomiast w garnitur z czego marynarke nosiła niczym peleryne na ramionach a z akcesoriów na szyi nosiła nie muszke a krawat, czarny jak marynarka i spodnie. Wyglądała na jedyną wypoczętą. Jak możnaby sie spodziewać dowódca przedstawił ją jako Kotka.

Następny był wysoki, dobrze zbudowany facet. Ciemnoskóry z brązowymi oczami i dużą ilością długich do ramion dredów koloru czarnego. Miał na twarzy dziarski, przyjacielski uśmiech jakby właśnie zobaczył przyjaciółkę znaną mu od lat. Miał na sobie wspomniany wcześniej ręcznik owinięty wokół pasa i calutki był mokry przez nagłe wyjście z prysznica. Z tyłu ręcznik lekko odstawał, zapewne ogon. Zasalutował dla żartu gdy dowódca przedstawiał go przydomkiem Pies.

Następna w kolejce była dziewczyna średniego wzrostu, lekko pulchna na twarzy z czterema paskami czarnego markera po dwa na obu policzkach niczym Rambo. Z policzków wystawały wąsiki niczym kocie a jednak nie kocie. Miała na sobie grubą bluze z kapturem więc niewiele z jej sylwetki dawało sie określić ale spod bluzy odstawały nogawki spodenek oraz z tyłu ogon, duży, puchaty i w odcieniach od czerni do bieli. Włosy widoczne po grzywce jedynie były poczochrane i szare, wyglądały na krótkie do ramion. Jak możnaby sie spodziewać jej przydomkiem był Szop. Natychmiast po przedstawieniu jej dziewczyna odwróciła sie i wróciła do jedzenia które przy wejściu i zbiórce jej przerwano.

Następna była dziewczyna o bystrym spojrzeniu i nietypowych paciorkowatych żółtych oczach. Były małe i przeszywające. Włosy rude związane z tyłu w kucyk z odstającymi w miejscu związania piórkami. Miała na sobie podkoszulek i krótkie spodenki a same jej nogi i ręce były umięśnione mimo bycia szczupłymi. Nie nosiła butów. Miała w ręku pęsete a przy nogach leżały pióra. Ewidentnie jej mutacja miała związek z jakimś ptakiem. Jej kolor skóry był lekko opalonym białym choć skóra jej wydawała sie nieco bardziej różowa niż... skórowa. Przedstawiona jako Kania.

Lee od razu skojarzyła z kanią rudą, ptakiem który jako jeden z nielicznych przeżył na terenie dawnej Europy. Podobnie zresztą jak inne obecne tu gatunki. Każde z nich było zmutowane z tego konkretnego gatunku bo on przeżył a nie z jakiegoś konkretnego kaprysu.

Ostatni był młody, niski, blady chłopak. Miał na sobie coś ala ubranie nowoczesnego kowala. W rękach trzymał kostke rubika i nią nadal przewracał. Jego włosy były średniej długości, blond, pozwalając na grzywke. Nie kręciły sie. Z tyłu jednak dyndał mu kucyk z pasemka włosów długiego do tyłka lekko spalony przy końcu. Oczy miał szare a na czole noktowizor z sześcioma goglami. Był najmniej zwierzęcy ze wszystkich tu obecnych. Jego przydomek to Czyhacz. Drapieżny i niezbyt przyjemny pająk. Ciekawie więc że dobrał sobie taki akurat noktowizor skoro owy pająk ma aż trzy pary oczu.

Tak więc oto była drużyna Lee. Której teraz przydomkiem był Strateg. Dowódca pchnął ją do przywitania sie z każdym z członków oddziału uściskiem dłoni co kobieta zrobiła z lekką odrazą i zrezygnowaniem. Po przywitaniu każdy wrócił do swoich zajęć. Pies poszedł dokończyć kąpiel, Szop usiadła przy stole by dokończyć jedzenie, Kania podskoczyła do lustra by wyrwać sobie spod pach pióra i tak dalej i tak dalej. Pani Strateg nie wiedziała za bardzo co zrobić co rozjaśnił chwile potem jej przełożony:

- O waszej misji dowiecie sie jutro. A do tego czasu traktuj ten oddział jakbyście wykonywali black ops. Jasne?

Black ops? Oznaczało to że operacje przeprowadzane przez ten oddział były ściśle tajne i nielegalne. Za to ich działania nie musiały przestrzegać żadnej z konwencji. Jedynym minusem był fakt że wszelkie osiągnięcia Lee w ten sposób zostaną takie jakie były dotychczas bo ujawnienie operacji to strzał we własną stope. To tak jakby przyznać sie do morderstwa i dodać że wcześniej dokonało sie gwałtu. To tak jakby przedostać sie na powierzchnie Platformy i pokazać sie publice dobrowolnie. Sam fakt takiego dobrania operacji dla tego oddziału świadczył że obecne tu mutanty mogły być nielegalne, eksperymentalne i - co najgorsze dla Lee - nieprzewidywalne. Najgorsze bo chciała tylko spokojnie żyć w luksusie a skończy sie na tym że zostanie zabita a jej istnienie wymazane dla bezpieczeństwa.

- Jaką mamy jurystykcje na terenie platformy?

Zapytała w końcu stając nieco prościej bo dotąd pochylała coraz to bardziej głowe gnieciona obowiązkiem i dołującą ją sytuacją.

- Możecie zabić cokolwiek was zaatakuje. Nie zabijajcie jednak żadnej osoby z powierzchni bezcelowo. Celujcie w neutralizacje ponad zabicie. Moge ci jedynie zdradzić że ruszacie w dół na swoją pierwszą misje. Tam masz miejsce na ogarnianie papierów, dokumentów i swoich śledztw.

Tu wskazał na biurko z boku nad którym była tablica korkowa. Na biurku leżały nożyczki, zwój czerwonej dratwy i puszka szpilek do tablicy. Nie było źle jeśli chodzi o warunki działania. Po tej krótkiej wymianie zdań wyszedł dodając jedynie że jutro Lee otrzyma pełen folder na temat misji i dowie sie tam nieco więcej. Gdy tylko dowódca opuścił barak Strateg poczuła na plecach czyiś oddech. Odwróciła sie natychmiast i odsunęła. To Kotka. Stała bacznie badając oczyskami swoją nową przełożoną. Lee była gotowa na atak ale ten nie nastąpił. Kotka przyglądała sie tylko ciekawa. Nagle ruszyła ogonem i odwróciła sie prychając. Odeszła w strone prysznica z którego właśnie wyszedł Pies. Przełożona oddziału natomiast stała nadal w miejscu niezbyt rozumiejąc o co chodzi. Czyhak który od pewnej chwili stał za Lee nagle sie odezwał:

- Tak już jest.

- JA KURWIE. Nie zachodź mnie od tyłu.

Pajęczak parsknął śmiechem i przeprosił kontynuując:

- Wybacz. Ale chodzi mi o to że... cóż... Im dłużej jest sie mutantem tym bardziej przejawiają oni cechy charakteru zwierzęcia z którym je zmieszano.

Lee nie wyglądała jakby rozumiała więc mutant kontynuował.

- Ja jestem mieszańcem od roku. Nie mam jeszcze żadnych cech pająka poza specjalnymi zdolnościami. Kotka jak widać ma huśtawki nastroju. Podobnie jak kot raz przyjdzie sama, podrapie i ucieknie co też widziała Pani przed chwilą.

Strateg poczuła sie staro od nazywania ją per Pani. Była wyższa od chłopaka. Na dodatek wyglądał na jakieś szesnaście lat. Może siedemnaście. To normalne że był młody. Dzieci są przecież logistycznie bezwartościowe. To dorośli nadają im wartość. Jego wartością było bycie szczurem laboratoryjnym. Choć może mówił Pani bo nie byli jeszcze na "ty". Ta myśl ją uspokajała. Nie jest jeszcze stara. Ma wiele lat do przeżycia w spokoju swojego przyszłego domu. Jak tylko skończy z tym gównem w które ją wpakowano.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro