Rozdział 28 - Nic nie obiecuje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


• Bill

Dostanie się do środka nie było trudne, na przyjęcie mógł przyjść każdy. W środku było pełno ludzi, ale i sporo uzbrojonych ochroniarzy. Każde z nas miało niewielką słuchawkę i mikrofon, rodem z filmów o Jamesie Bondzie. Miało nam to ułatwić komunikację wewnątrz budynku.

- Ktoś coś znalazł?

- Ochrona pilnuje wszystkich ważniejszych pomieszczeń, niby można chodzić gdzie się chcę, ale zawsze jest się na widoku.

- Ja i Dipper popytaliśmy trochę, właściciel jest bogatym filantropem, interesującym się mistycyzmem.

- Chyba pasuje, to może on jest za to odpowiedzialny. Wiadomo, jak wygląda?

- Tak, zabójczo przystojny, 1,90m wzrostu, czarne włosy, i szare oczy. A do tego obrzydliwie bogaty.

W tłumie mignęła mi znajoma twarz. Twarz kogoś, kto nie miał prawa tu być.

- Czekajcie, chyba coś widziałem.

Poszedłem w kierunku miejsca, w którym zniknął widziany przeze mnie mężczyzna. Był tu tylko niewielki korytarz, zakończony ślepym zaułkiem. I nikogo w okolicy.

- Wszystko w porządku?

Mabel nadal szła ze mną pod rękę.

- Chyba mi się coś przywidziało.

Już mieliśmy wracać na salę, gdy poczułem lekką magiczną aurę. Za ślepym zaułkiem było tajne przejście.

- Słuchajcie wszyscy. Znalazłem coś, tajne przejście zamaskowane magią. Jesteśmy w korytarzu wychodzącym z głównej sali.

Już po chwili wszyscy zebraliśmy się poza zasięgiem oczu ochrony.

- Faktycznie, ktoś zakamuflował tu przejście. Nie jest to jakoś zaawansowana magia.

Kill przyłożył rękę do ściany, ta zalśniła szkarłatem, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu. Naszym oczom ukazał się długi korytarz, oświetlony pochodniami. Wziołem głęboki wdech i ruszyłem wgłąb. Na pierwszy rzut oka prosty korytarz okazał się być wejściem do prawdziwego labiryntu przejść. Jedynie dzięki słabemu śladowi magii mogliśmy znaleźć tu drogę. Przed nami, na końcu korytarza stały szerokie, dębowe drzwi, okute lśniącym metalem.

- Święcone srebro.

- To źle?

- Nie bardzo. Ale dla osłabionego demona w formie fizycznej, jest to przeszkodą nie do przebycia.

Otworzyłem drzwi, i zamarłem. Po drugiej stronie pomieszczenia Will wisiał na przybitych do ściany łańcuchach. Był cały w ranach, posiniaczony, wychudzony. Podbiegłem z Mabel i przyłożyłem mu dłoń do szyi. Puls był ledwo wyczuwalny, ale był!

- Żyje!

Mabel objęła go, że łzami w oczach. Po łańcuchach spływała dziwna, czarna ciecz.

- Kill, pomóż mi.

Złapałem łańcuch w ręce, zebrałem moc i powoli, żeby nie zranić brata zacząłem go niszczyć. Już po chwili łańcuch puścił, a Will opadł w ramiona Mabel.

- U....cie.

- Will? Kochanie, już wszystko dobrze, zabierzemy cię stąd.

- ...kajcie.

- Nie przemęczaj się. Jesteś już bezpieczny.

Will podniósł się, spojrzał na mnie i złapał za koszulę. Schyliłem się do niego.

- Uciekajcie!

- Chyba William nie zdążył was ostrzec, szkoda.

Obróciłem się, w drzwiach stał wysoki mężczyzna w czarnym garniturze.

- To ty mu to zrobiłeś?

Mabel gromiła mężczyznę wzrokiem, jednocześnie nie wypuszczają z objęć Willa. Jednak tajemniczy mężczyzna jakby nie zwracał na innych uwagi, patrzył tylko na mnie.

- Witaj Bill, kopę lat. Będzie chyba kilka tysięcy.

- Czy my się znamy?

- Och. Racja, nigdy nie widziałeś mnie w tej postaci. Więc pozwól, że odświeżę ci pamięć.

Ubranie mężczyzny poruszyły się. Nie, to nie było zwykłe ubranie. Ciemna substancja, podobna do cieczy spływającej po łańcuchach, przesączona była magią. Mroczną magią. Przez całe moje życie spotkałem tylko jednego demona korzystającego z tak odrażającej, plugawej magii.

- Vah...

- Brawo, trafiłeś!

- Przecież ty nie żyjesz, wykorzystałem całe dostępne radzie środki, by cię znaleźć. Przed nimi nie można się ukryć.

- Ach, zadarłem z nieodpowiednim czło..., nie dem..., cholera, też nie. Nazwijmy go istotą. Pozałowałem tego. Nie mógł mnie zabić, więc spętał mnie w tym wymiarze. Gdy dowiedziałem się, że Will jest w pobliżu pomyślałem, że wykorzystania go, żeby się stąd wydostać, lub chociaż ściągnąć cię tu, i odebrać ci moc.

Wezwałem kulę błękitnego ognia.

- Chętnie się nią podzielę.

Obok Kill również przygotował się do walki.

- Tak też myślałem, ale radzę siedzieć spokojnie. Na górze jest kilkuset niewinnych gości, którzy przybyli by dofinansować akcję charytatywną. Chcecie mieć ich na sumieniu?

Korytarzami wstrząsnął szyderczy śmiech, na którego dźwięk Vah zadrżał. Znikąd dobiegł nas głos.

- Skoro aż tak martwisz się o gości, pozwól, że pomogę.

Wszystko wokół zalśniło oślepiającą bielą. Dopiero po chwili odzyskałem wzrok, po zamku nie został ślad. Staliśmy na dużej polanie, Księżyc świecił jasno. Vah rozglądał się do okola, całą jego pewność gdzieś wyparowała.

- Nie wolno ci! Nie możesz ingerować w ten świat!

Zamiast odpowiedzi usłyszeliśmy tylko ponownie ten sam tak dobrze znany mi głos.

- Daje ci wolną rękę Bill. Pokaż mu czemu nie zadziera się z rodziną Cipher!

- Hahaha. Kill, zrób mi przysługę, i zabierz stąd Mabel i Willa. To co zaraz się tu stanie nie spodoba się mojej Gwiazdeczce.

Zerwałem opaskę, rzucając w Vaha spojrzeniem pełnym nienawiści. A ten zaczął się ze strachem cofać.

- Boję się, że nawet mi się to nie spodoba.

Kill pstryknął palcami, otwierając portal i wepchnął wszystkich do środka, nie zważając na protesty.

- Nie narób sobie kłopotów.

- Nic nie obiecuje.

********************************

Uuu. Bill ma potężnego znajomego.
Ktoś zgadnie kogo?
I kto tak załatwił Vaha?
Czy zbliża się koniec?

Miłego dnia, lub nocy★

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro