39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Musiało minąć dobre parę minut, zanim udało mi się uspokoić i przywrócić do porządku. Blondyn przez cały ten czas przytulał mnie do siebie, szeptał czułe słówka oraz głaskał po włosach. W jego ramionach czułem się bezpiecznie. Czułem, że mam to oparcie, którego teraz najbardziej mi brakowało. Nie chciałem wychodzić z tej łazienki...

To wszystko wydawało mi się nierealne. Po prostu nie mogłem w to uwierzyć... Myślałem, że takie rzeczy mogą wydarzyć się tylko w książkach lub filmach, a tymczasem sam stałem się ofiarą nieprzychylnego zwrotu akcji. Chciałem to zrozumieć. Dlaczego to wszystko tak się potoczyło? Musiałem czegoś po drodze nie zauważyć. To moja wina, czy wina osób trzecich? Raczej nie moja... Nic takiego nie zrobiłem. A więc co nimi kierowało? Zazdrość? Sława? Zarobek? Przecież jest tak wiele innych możliwości, by to wszystko osiągnąć!

Gdy tylko poczułem się lepiej, w towarzystwie Kaveha wróciłem na swoje stanowisko. Po drodze spotykałem się z pytaniami: ,,co się stało?" i "czy wszystko w porządku?". Nie chciałem na nie odpowiadać. Ignorowałem je. Tutaj wodze przejął blondyn, który ładnie spławiał wścibskie pytania i sprowadzał rozmowy na inny tor. Mnie pozostawało tylko się uśmiechać i składać podpisy. Nie wiem, co bym bez niego zrobił w tej sytuacji. Prawdopodobnie już dawno bym przywalił Raziemu oraz opuściłbym to wydarzenie, mając wszystko oraz wszystkich w dupie. 

Co jakiś czas zerkałem w stronę sceny i innych stanowisk. Nie widziałem Cyrusa, a stolik Raziego był dla mnie nieosiągalny. Może to i lepiej? Czuję, że zagotowałbym się w sobie, gdyby mój wzrok spoczął na którymkolwiek z nich.

Czas mi się nieubłaganie dłużył, ale dotrwałem do końca. Było już późno, event powoli dobiegał końca. Ostatnie osoby opakowane w swoje zdobycze, zaczęły opuszczać halę. Zrobiło się pusto. W tle leciała chillout'owa muzyka, a zmęczeni Autorzy czekali, aż w spokoju ducha będą mogli udać się na firmową kolację. Ja nie byłem jednym z nich. Zaraz po przyjęciu ostatniej osoby, wraz z blondynem zabraliśmy swoje rzeczy i ignorując nawoływania zza pleców, opuściliśmy halę. Nie miałem ochoty na żadną imprezę. A tym bardziej na imprezę z tą dwójką.

***

Spacerowaliśmy bardzo długo. Nogi zaniosły nas aż na dzielnicę, na której mieszkał Kaveh. Możliwe, że obrałem ten kierunek podświadomie. Nie chciałem opuszczać blondyna choćby na sekundę i w głębi duszy liczyłem na to, że spędzę u niego nockę. W tej chwili potrzebowałem towarzystwa. Gdybym został teraz sam, zatraciłbym się w swoich negatywnych myślach. Cholera wie, co bym ze sobą zrobił w takim stanie. Potrzebowałem Kaveha, by mieć kontakt z rzeczywistością.

Usiadłem na kamiennych schodach przed wejściem do jednego ze sklepów całodobowych. Kaveh w tym czasie wszedł do środka na nocne zakupy. Odetchnąłem głęboko, napawając się rześkim powietrzem. To był naprawdę chłodny wieczór. Wszystko wydawało mi się takie szare i bez życia. Ciemne chodniki oświetlało kilka lamp ulicznych, które żarzyły żółtym światłem. Nieco dalej była główna ulica, po której snuły się samochody osobowe i kolorowe taksówki. Oprócz mnie i komarów nie było tu ani jednej żywej duszy.

- Nie jest Ci zimno? - pokiwałem przecząco głową na pytanie blondyna, który dopiero co wyszedł ze sklepu.

Kaveh dosiadł się obok mnie. Z plastikowej torby wyjął puszkę z piwem i wsunął ją mi w dłoń. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie w geście podziękowania. Pociągnąłem za wystający dzyndzel i wziąłem parę łyków gorzkiego trunku. Blondyn w tym czasie otworzył swoją puszkę i upił z niej uciekająca piankę. Odchyliłem się na łokciach do tyłu. To był ciężki dzień...

- Przed chwilą zadzwonił do mnie Nari. Jest zmartwiony Twoim stanem i pytał, czy potrzebujesz z czymś pomocy.

- Na razie jest w porządku... Twoja obecność w zupełności mi wystarcza. Nie potrzebuje więcej par oczu do doglądania mnie. A wiadomo, że w parze z Narim idzie Cyno. - przekręciłem oczami na myśl o tej nierozłącznej ze sobą dwójce.

- Nie sądzę, że jest z Tobą wszystko w porządku. Siedzimy przed sklepem jak ostatni żule i pijemy piwo. - zaśmiał się krótko. - Ale skoro tak mówisz... Odpiszę mu, by zadzwonił do Ciebie jutro.

- Dzięki...

Faktycznie nasz obrazek nie był najlepszy. Dwójka dorosłych facetów, zmęczona życiem, chlejąca najtańsze piwo pod monopolowym... Przynajmniej w odróżnieniu od typowych żuli, byliśmy wystawnie ubrani.

- Ta książka Raziego... To tak naprawdę Twoja propozycja, tak?

Wiedziałem, że zechce poruszyć ten temat. Odetchnąłem głęboko i spuściłem wzrok na chodnik.

- Tak. Przedstawiłem wizję na nową książkę kryminalną dzień przed naszym poznaniem. Cyrusowi wątek spodobał się od razu, ale powiedział mi, że chce, bym napisał książkę o miłości gejowskiej. Już od początku wiedziałem, że coś mi nie gra, moja reputacja może ulec zmianie... Ale Cyrus mówił, że ze statystyk, które przeprowadził, ten gatunek mocno się obroni na półkach. Podjąłem się tego wyzwania, ale nigdy nie powiedziałem, że zrezygnuję z pisania kryminałów, a tym bardziej z historii, którą miałem już poukładaną od A do Z... Razi nawet nie pofatygował się, by zmienić imiona głównych postaci. - zaśmiałem się gorzko. - Miał wszystko wyjaśnione, od postaci pobocznej po najmniejszy szczegół morderstwa. Wystarczyło to tylko ubrać w słowa, ale nie jest to żaden wyczyn dla pisarza... Może mógłbym to jakoś wybronić? Przecież mam kopie pliku na własnym komputerze... Ale moje prawa autorskie przepadły...

- Wydawnictwo Cyrusa straciło dzisiaj naprawdę wielką gwiazdę. I szczerze mówiąc dobrze, bo nie zasługiwali na kogoś tak utalentowanego jak ty. Jestem pewny, że każde inne wydawnictwo z chęcią podpisze z Tobą umowę. - wziął łyk piwa. - Ten Razi wkurwiał mnie od samego początku...

- Mnie też. - prychnąłem pod nosem. - Od pierwszego momentu obrał mnie sobie za niemożliwy cel.

Naszą rozmowę przerwał dźwięk powiadomienia SMS. Blondyn spojrzał na swój telefon i w pośpiechu zaczął odpisywać. Domyślałem się, że musiał to być Tighnari ze swoim matczynym niepokojem. 

- Muszę Ci coś powiedzieć.

- Zaczyna robić się poważnie. Też mnie na jakiś sposób oszukałeś? - zażartowałem.

- Zdurniałeś? - zmrużył oczy. - Chodzi o Twoje prawa autorskie. Miałem podobną sytuację ze swoim obrazem. Pomógł mi wtedy mój znajomy, który jest prawnikiem. Napisałem do niego wcześniej o Twojej sytuacji i właśnie mi odpisał, że pomoże Ci wygrać tę sprawę.

- Naprawdę? - spojrzałem na niego zaskoczony. W tym momencie wyglądał jak anioł, którego ktoś musiał mi zesłać. - Kaveh, jesteś niesamowity. Nic dziwnego, że zostałeś moim chłopakiem.

- Pff. Teraz to doceniasz? - założył ręce na piersi. - Jestem o wiele bardziej wartościowy, niż wyglądam.

- A wyglądasz dzisiaj obrzydliwie pięknie. - złapałem go za dłoń i ucałowałem jej wierzch.

- Co ty robisz?... - zmieszany zabrał rękę. - Jesteśmy w miejscu publicznym! Poza tym sam jesteś obrzydliwy.

- To był komplement. - zaśmiałem się. - Jestem Ci wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.

Blondyn zarumieniony podciągnął swoje kolana pod brodę. Oparł się na nich, nie spuszczając ze mnie wzroku. Chciałbym go pocałować i pokazać, jak bardzo doceniam jego pomoc...

- To ja Ci muszę podziękować. - uśmiechnął się uroczo. - Dzięki Twojemu ciąganiu mnie po tych wszystkich imprezach, dostałem propozycję współpracy z galerią sztuki. Niedługo będę przygotowywał się do wernisażu.

- To świetnie!

Poderwałem się z miejsca i przytuliłem go mocno do siebie. Myślałem, że ten dzień był porażką, ale patrzyłem na to pod złym kątem. Nie odszedłem, a uwolniłem się od żerującego wydawnictwa. Straciłem prawa autorskie, ale dzięki temu zyskałem kolejną osobę po swojej stronie. To wszystko się opłaciło, ponieważ Kaveh w końcu ma szansę zaistnieć w tym, w czym jest najlepszy. Jestem z niego dumny i chcę go wspierać tak samo mocno, jak on wspiera mnie. Zrobię wszystko, by osiągnął sukces.


***

Yoo~

Pozostawiam Was z kolejnym rozdziałem, a sama idę na odpoczynek ♥ Życzę Wam spokojnej i udanej niedzieli.

Do napisania,
Sashy ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro