Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ruby

Chowam niepotrzebne książki do swojej szafki i zamykam ją z hukiem.

– Cześć.

Moim oczom ukazuje się Raymond. Chłopak poprawia swoje okulary, po czym szybko ściąga plecak. Wygląda to tak, jakby właśnie coś mu się przypomniało. Stoję w bezruchu i wpatruję się w szatyna, próbując odgadnąć, co mu mogło znowu wpaść do głowy. Zaczynam delikatnie rozglądać się na boki jednocześnie poprawiając włosy.

– Raymond! Szybciej – krzyczę poirytowana czekaniem.

– Już, już. – Wyciąga z plecaka małe opakowanie czekoladek. – Możesz dać je Lily? – pyta nieśmiało.

– Myślę, że Lily byłaby o wiele bardziej zadowolona, gdyby dostała je od ciebie. – Uśmiecham się przyjaźnie.

– Mam zakaz zbliżania się do niej – wzdycha cicho. – Chyba jest na mnie zła.

Klepię go po ramieniu.

– Mogę je przekazać, ale nie powinieneś oczekiwać niczego więcej – informuję jednocześnie zabierając czekoladki.

– Umiesz na dzisiejszy sprawdzian? – pyta, zmieniając temat.

– A to dzisiaj coś było?

– Algebra – odpowiada.

Wzdycham cicho, po czym szybko wyjmuję podręcznik z matematyki.
I tak nie zdążę się tego nauczyć, ale może uda mi się choć trochę zapamiętać.

Tak naprawdę, mam o wiele większy problem na głowie. Słyszałam, że Marcus wrócił do szkoły. Oznacza to, że będę musiała go przeprosić. Inaczej dyrektor zrobi wszystko, żeby usunąć mnie ze szkoły, a Logan mi tego nie wybaczy.
Będę musiała się ośmieszyć przed największym dupkiem w tej szkole. Jedyny plus całej sytuacji jest taki, że Marcus przez następny miesiąc nie będzie mógł grać. To bardzo dobra wiadomość, ponieważ należy mu się taka kara.
Dyrektor kazał mi się również zapisać na dodatkowe zajęcia. Wybrałam kółko fotograficzne. Nie będę musiała w nim dużo robić, ani się starać.

Z rozmyślań wyrywa mnie dzwonek szkolny. Raymond znika w pośpiechu, a ja zaczepiam Lily i razem idziemy na język angielski.

– To od twojego wielbiciela – śmieję się cicho, po czym wręczam przyjaciółce czekoladki.

– Jakby był moim prawdziwym wielbicielem, to wiedziałby, że nie jem słodyczy – prycha.

– Nie wiem co on w tobie widzi. Jesteś strasznie gburowata. Powinnaś docenić jego starania – mówię, opierając się o drzwi od klasy.

– Jego zachowanie podchodzi pod stalking. Nie mam zamiaru być dla niego miła tylko dlatego, że inaczej może zrobić mu się przykro.

Dziewczyna delikatnie czerwieni się ze złości. Ona bardzo ceni sobie prywatność i nie lubi, gdy ktoś ją narusza. Zresztą wiem, że podkochuje się w moim bracie i dlatego nie chce spotykać się z innym chłopakiem. Tylko, że mój brat nigdy się z nią nie umówi, ponieważ jest dla niego za młoda.
Z tej całej relacji powstała trochę nieszczęśliwa miłość.

***

Na długiej przerwie zauważam Marcusa wychodzącego z klasy historycznej. Chowam swoją dumę głęboko w kieszeni i podbiegam do chłopaka. Pociągam go za skrawek bluzy, by ten odwrócił się do mnie przodem. Chłopak spuszcza wzrok, by na mnie spojrzeć.

– Wybacz za tamto. – Drapię się po ramieniu.

Oczywiście, moje przeprosiny nie są szczere.

– Myślisz, że ci wybaczę? Ośmieszyłaś mnie przy całej szkole.

Zaciskam dłoń na pasku od torby jednocześnie wbijając w nią paznokcie. Najwyraźniej Marcu będzie robić mi teraz wielką łaskę, a ja mam potulnie błagać go o wybaczenie.

– Wiesz, że mało mnie to obchodzi? – Zadzieram nosa. – Zrobiłam tylko to, co mi kazali.

– No tak, spodziewałem się tego. – Zniża się do mojego poziomu. – Jesteś strasznie upartym stworzeniem. – Wskazuje na mnie palcem.

– Coś jeszcze? – Podnoszę jedną brew. Chłopak nic nie odpowiada. – Super.

Odwracam się i zaczynam zmierzać w stronę stołówki. Najgorsze już za mną. Została jeszcze tylko algebra.

Krzyżuję dłonie na klatce piersiowej i szybkim krokiem zmierzam do stołówki. W biegu dołącza do mnie Lily.

– Czyli jednak się ugięłaś? – pyta Lily.

– Musiałam, ale to się więcej nie powtórzy – śmieję się.

Wchodzimy do środka, bo zjeść obiad. Siadamy do naszego stolika i kładziemy tacki z niezdrowym jedzeniem. Chwilę po naszym przyjściu zjawia się Amanda ze swoją grupką. Otwieram delikatnie usta i unoszę palec w geście wymuszenia wymiotów. Lily cicho się śmieje.
Stawiam swój sok na samym końcu stolika, po czym wyjmuję telefon z kieszeni. Nagle czuję coś mokrego na spodniach. Unoszę wzrok znad telefonu.
Marcus stojący obok mojego stolika, uśmiecha się fałszywie.

– Trzeba było zakręcić soczek – mówi słodkim głosem, po czym obejmuje Amandę i kieruje się w stronę swojego stolika, przy którym siedzi już cała drużyna.

Wkurzona podnoszę się z miejsca. Lily jednak łapie mnie szybko za dłoń i zaczyna kiwać głową. Może ma racje. Może nie powinnam pakować się następne kłopoty.

Po chwili dołącza do nas Larrisa oraz Raymond. Kładą oni swoje tacki obok naszych i jakby nigdy nic, siadają do naszego stolika.

– Larissa – zaczynam, jednocześnie splatając palce i opierając o nie głowę. – Myślałam, że jadasz z kółkiem teatralnym.

– Raymond. – Lily przybiera taką samą pozę. – Myślałam, że jadasz ze swoimi znajomymi kujonami.

– Zostaw już tego chłopaka w spokoju – burczę w stronę Lily. – Dobrze, dzisiaj możemy zjeść w takim towarzystwie. – Spoglądam w stronę Larrisy.

Daję dziewczynie jawne znaki na temat tego, że nie przepadam za jej towarzystwem, ale ta w ogóle na to nie reaguje. Jakby miała wszystko gdzieś.
Nagle czuję wibracje w telefonie.

Głupi brat: Będę pod twoją szkołą za dwadzieścia minut. Zbieraj się.

Moje serce zaczyna szybciej bić. Czuję, że coś się szykuje, ponieważ Logan nigdy by mnie nie zabrał ze szkoły od tak.
Podnoszę się z miejsca.

– A ty gdzie? – pyta Lily.

– Muszę jechać do domu. Pilna sprawa.

– Nie zostawiaj mnie z... nimi. – Ostatnie słowo wypowiada bardzo cicho.

Śmieję się, po czym podchodzę do przyjaciółki, daję jej całusa w policzek i tanecznym krokiem zaczynam zmierzać w stronę wyjścia.
Lecę szybko do toalety, by przebrać poplamione spodnie na spodenki od w-fu.
Niezauważona wychodzę z budynku. W oddali zauważam czarne ferrari mojego brata. Szybko wsiadam do samochodu, a ten od razu odjeżdża z piskiem.

– Co się stało, że postanowiłeś zwolnić mnie z lekcji? – Przechylam delikatnie głowę w bok.

– To bardzo pilna sprawa. – Uśmiecha się chytrze.

***

Biorę swoją czarną, dużą torbę i zaczynam pakować do niej rzeczy. W kieszeniach od bluzy chowam wsuwki. Włosy związuję szybko w koka, by nic mi nie przeszkadzało.
Moje serce wali jak szalone. Tak bardzo nie mogę się doczekać. Jestem podekscytowana. Dopadają mnie małe drgawki, których nie mogę zatrzymać. To te emocje, te nerwy i te podniecenie...

Zbiegam na dół, gdzie czeka już na mnie Logan. Dina podaje mi sok na drogę, po czym wraca do swoich obowiązków. Brat również coś mi podaje. To maska. Biała twarz z rumieńcami na policzkach.
Wsiadamy do samochodu. Chłopak zaczyna coś przełączać. Po chwili na ekranie przed nami pojawia się Maddie oraz Charles.
Wyciągam z kieszeni swój telefon. Maddie wysyła mi dokładny adres oraz najszybszą drogę dotarcia do celu.

– Leo już czeka – informuje Charles. – Mamy dwadzieścia minut od przyjazdu, później alarmy się resetują.

– Nie zdążymy – panikuję jednocześnie poprawiając czarną bluzę.

– Nie martw się. – Czuję, jak Logan naciska pedał gazu.

Przejeżdżamy przez wielki most. Odwracam się w stronę zachodzącego słońca. Niebo powoli staje się ciemniejsze i ozdobione gwiazdami.
Zaciskam dłonie na pasie i unoszę delikatnie głowę.
Konstrukcja tego mostu musi być naprawdę solidna, skoro wytrzymuje ciężar wszystkich tych samochodów.
Ciekawe, czy dałoby się go wysadzić...
Ciekawe, czy byliby w stanie zrobić to zwykli, niedoświadczeni ludzie...
Ciekawe, czy miałabym z tego dużo frajdy...

– Ruby. – Brat spogląda w moją stronę. – Zaraz będziemy.

Na końcu mostu znajduje się dzielnica Queens. Rzadko tutaj bywamy. Raczej poruszamy się po Brooklynie.
Skręcamy w jakąś boczną uliczkę. Omijamy piękne, bogate posiadłości, które aż się proszą, by do nich wejść.
Spoglądam na swój telefon. Czerwona kropka cały czas się porusza i powoli pokonuje drogę do niebieskiej kropki.
Zakładam swoją maskę i odwracam się do tyłu, by sięgnąć czarną torbę. Kilka wsuwek do włosów wysypuje mi się z kieszeni, ale nie zwracam na to większej uwagi.
Gdy brat się zatrzymuje, zaczyna klikać palcem po monitorze znajdującym się przed nami. Po chwili pojawia się na nim mapa całego domu i miejsca kamer, które jak na razie są wyłączone.

– Leo odwalił dobrą robotę – mówię uradowana, po czym biorę łyk soku i łapię za klamkę.

– Jeszcze nie – informuje Logan. – Maddie musi wyjść nam naprzeciw.

Logan wywołuje wilka z lasu. Przed nami pojawia się wysoka dziewczyna w masce. W jednej dłoni trzyma nóż. Przechyla delikatnie głowę jak psychopatka.
Przygryzam dolną wargę.
Maddie wsiada na tylne siedzenie i zdejmuje maskę.

– Gdzie Charles? – pytam.

– Sprawdza teren poza domem, ale najwyraźniej nikogo nie ma. Leo wyłączył wszystkie kamery i zalogował się do firmy Harrego. Wywołał tam małe zamieszanie. Do tego zaraz dostaniemy numer konta bankowego.

Nagle zauważam wysokiego mężczyznę, który wychodzi z posiadłości. Nieznajomy trzyma telefon przy uchu i wyciąga z kieszeni kluczyki. Wygląda na ochroniarza, ale co ja tam wiem. Po chwili ten sam mężczyzna wsiada do czarnego auta i odjeżdża.

Kiwamy do siebie głowami, po czym zakładamy maski i wychodzimy z samochodu. Na dworze jest już ciemno, dzięki czemu jesteśmy prawie niezauważalni.
Stajemy przed wielką bramą. Wyciągam z kieszeni kilka wsuwek i zaczynam majstrować nimi przy zamku.
Ani drgnie.

– Poczekaj. – Logan odsuwa mnie, po czym bierze w ręce kłódkę. – Hasło numeryczne. Pięknie.

– Ale Charles i Leo musieli się dostać jakoś do środka – burczę.

– Ona ma rację.

Maddie zaczyna szybko stukać palcami po ekranie telefonu. Po chwili wszyscy słyszymy dźwięk przychodzącej wiadomości.

– Ten kretyn Leo zapomniał wysłać nam szyfr do kłódki – warczy dziewczyna, po czym podchodzi bliżej bramy i szybko wpisuje podane numery. – Ja go kiedyś zabiję.

Wchodzimy do środka. Nagle drzwi od domu otwierają się. Ukazuje nam się Charles, który nie wydaje się być przejęty zaistniałą sytuacją.
Zaraz za nim pojawia się Leo w masce klauna.

– Mieliśmy zostać niezauważeni! – krzyczy cicho Logan. – W coś ty się odwalił?!

– No co? – Leo wzrusza ramionami.

– Bardziej kolorowo się nie dało? – kpi Maddie.

– A mi się tam podoba. – Uśmiecham się uroczo, po czym wbiegam do mieszkania jak do swojego. – Chodźmy go obrabować! – piszczę.

Wyciągam z czarnej torby mały pistolet i ładuję go nabojami. Logan robi ponownie. Chwilę później rozdzielamy się. Ja idę z Charlesem, a Leo, Maddie i Logan idą razem.

Posiadłość jest naprawdę piękna. Wszędzie pełno złota, posągów, łuków i po prostu bogactwa. Co kolejny obraz, to droższy i większy. To samo tyczy się figur. Od razu widać, kto mieszka w tym domu.

– Piętnaście minut – pogania mnie chłopak. – Bierzmy się w garść.

Kiwam głową, po czym ruszam do pierwszego pokoju. To najprawdopodobniej pokój gościnny. Zaczynam przeszukiwać wszystkie szafki. Wyciągam z nich biżuterię.

– Nie powinniśmy brać takich rzeczy – mówi Charles. – Przyszliśmy tylko po forsę.

– Ale to dla mnie. – Uśmiecham się. – Nikomu tego nie odsprzedam.

Wchodzimy jeszcze do kilku innych pomieszczeń. Nagle słyszymy czyjeś kroki. Unoszę broń do poziomu oczu, po czym delikatnie naciskam za spust. Kroki stają się coraz głośniejsze. Maddie, Logan oraz Leo są w innej części domu, więc nie ma szans, by byli to oni.

Charles łapie mnie za ramię, po czym przysuwa do siebie. Odkłada na podłogę swoją torbę i przykłada palec do ust.
Moje serce zaczyna szybciej bić.
Nagle ktoś wyskakuje zza ściany.
Przerażona zaczynam krzyczeć jednocześnie naciskając za spust. Wystrzelony nabój przelatuje obok głowy nieznajomego... To Leo.

– Kurwa! – wrzeszczy Charles. – Powaliło cię?

– Mały żart – śmieje się Leo, po czym rzuca swoją torbę na podłogę. – Wyluzujcie trochę.

Moglibyśmy wyluzować, gdyby nie fakt, że właśnie okradamy dom jednego z bogatszych biznesmenów w Nowym Jorku.

– Zajmij się lepiej czymś przydatnym – burczy Charles. – Masz ten numer?

– Zaraz będę się logował do komputera. To nie jest takie łatwe.

– Stary! Mamy pięć minut.

– Mam wszystko pod kontrolą – zarzeka się, chociaż wszyscy w tym pokoju dobrze wiemy, że tak nie jest. – Macie coś cieka...

Dźwięk zatrzaskujących się drzwi przerywa chłopakowi. Moja ręka drży, ale jakoś udaję mi się ją podnieść do poziomu oczu razem z pistoletem.

– Jeżeli tym razem to twój głupi brat, to zabiję go – warczy Charles w moją stronę.

Nie reaguję na jego słowa. Dosłownie wypuszczam je drugim uchem.
Ktoś ponownie trzaska drzwiami. Brzmi to tak, jakby czegoś szukał.
Robię krok do przodu, jednak szatyn szybko mnie zatrzymuje.
Słyszę wibracje w czyimś telefonie. Leo wyjmuje komórkę i przez chwilę się jej przygląda. To trwa zdecydowanie zbyt długo.

– Coś się stało? – pytam.

– Maddie i Logan są już w samochodzie.

W tym samym momencie ktoś wchodzi do pokoju, w którym się znajdujemy. To ten sam mężczyzna, którego widziałam piętnaście minut temu przed domem.
Na początku wydaje się być zdezorientowany, a nawet przerażony naszą obecnością. W końcu mamy na sobie maski i jesteśmy uzbrojeni.

– Zapomnij, że nas tu widziałeś – odzywa się Leo. Mówi to cicho i powoli, jakby miało to w czymś pomóc.

– Kurwa, serio?! – warczy Charles. – Po prostu spadamy.

– Właśnie wezwałem ochronę. Nie radzę wam się ruszać – informuje nieznajomy.

Przygryzam delikatnie wargę, po czym naciskam za spust. Telefon znajdujący się przy uchu mężczyzny, upada na podłogę. Widzę trochę krwi. Wyrzucam mały, plastikowy kwadracik z mojej kieszeni, po czym łapię Charlesa za rękę i pociągam w stronę wyjścia.
Nim ochroniarz ponownie odzyskuje świadomość, my jesteśmy już poza bramą.

– Chodź. – Leo szarpie mnie za ramię.

– Chwila.

Kładę na ziemię czarną torbę, po czym wyciągam z niej taki sam kwadracik, który zostawiłam w domu. Odwracam się przodem do bramy i naciskam kciukiem na czerwony przycisk.
Usłyszałam głośny huk w część domu, w którym się znajdowaliśmy. Kilka odpadków poleciało w moją stronę, jednak żadnym nie dostałam.

– Ruby... – Logan wychyla się z samochodu, po czym kieruje swój wzrok na posiadłość. – Zajebiście. – Uśmiecha się.

Chowam dłonie za siebie i tanecznym krokiem zaczynam zmierzać w stronę auta. Wsiadam na tylne siedzenie obok Maddie i Leo.

– Skąd to miałaś?

Słyszę głos Maddie.

– Znalazłam w moim domu, w starym pokoju na górze – mruczę cicho pod nosem. Jestem już naprawdę zmęczona.

Jedyne co udaję mi się zobaczyć przed zaśnięciem, to twarz brata, który ukradkiem spogląda na mnie w lusterku. Wydaje się być lekko...lekko...zdezorientowany, ale i również zaniepokojony.
Mój oddech powoli się uspokaja, a powieki opadają. Skulam się na siedzeniu, by było mi wygodniej.
W końcu zasypiam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro