R5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[31.03.1988]

Na ślubie czułem wzrok rodziny Cassandry przebijające mnie z każdej strony...

Pod ścianami, przy każdych drzwiach stało po dwóch ludzi ojca Cassandy z karabinami... Choćbym chciał uciec, przypłaciłbym to życiem...

Musiałem przysiądz, że uznaję swoją niższość względem Cassandry, że należę do niej, a bez niej jestem nikim...

Gdy po weslelu ojciec Cassandry pozwolił nam wrócić do Neverland, odetchnąłem z ulgą...

***

Już w Neverland, gdy Cassandra przebrała się w normalne ciuchy, odważyłem się ją poprosić...

- Czy skoro mamy ślub, to możemy jutro pojechać do Gary? Chcę naprawdę pomóc Mirandzie...

- Jeśli z nią tam pojedziemy, to co im powiesz? Że te lata spędziła jako zabawka Alexandera?

- A mogę?

Spojrzała na mnie w wyrzutem

- Jeśli powiesz, to przestrzelę Ci coś... jeszcze nie wiem co, ale pożałujesz.

- To co mam powiedzieć?

- Że... Nie wiem. Że wybiegła na drogę, gdy jechaliśmy przez las. Zabraliśmy ją do domu, daliśmy nowe ciuchy, pozwoliliśmy jej się umyć i przenocować u nas. Koniec. I wymyśl voś, żeby wróciła z nami, bo ja jej nie oddam

- Możemy powiedzieć o twojej ciąży, że wiemy jak pracowała i chcemy, żeby była opiekunką naszego dziecka.

- Może być...

[01.04.1988]
04³⁰

Pojechaliśmy do Gary... zajęło to nam prawie 2 dni, z czego samej jazdy 32h...

21⁰⁰

Po całym dniu jazdy, tylko w postojami na jedzenie I toaletę, zatrzymaliśmy się na leśnym parkingu na noc...

[02.04.1988]
5³⁰

Wyruszyliśmy w dalszą drogę...

[03.04.1988]
00³⁰

Dotarliśmy do mojego domu z "dzieciństwa"... Ja i Cassandra zajęliśmy dawną sypialnię moich rodziców, Miranda jedno z łóżek w dawnym pokoju moim i moich braci, a Bill spał na kanapie, bo stwierdził, że byłoby mu nie komfortowo spać z Mirandą w jednym pokoju

- Te domki dookoła też są twoje? - zapytała Cassandra przytulając się do mnie w łóżku

- Nie. Tylko ten. - odparłem szeptem

- Wynajmujecie pozostałe?

- Nie. Tylko ten jest nasz. Mieszkaliśmy tu w 11. Ja, moje rodzeństwo i rodzice. Jesteśmy w różnych światów. Ty jesteś mafijną księżniczką, ja potomkiem niewolników i Indian... Ty dorastałaś mając wszystko czego tylko zapragnęłaś, ja nosiłem ciuchy po starszych braciach...mamy zupełnie inną świadomość pieniądza.

- Czemu państwo nie odebrało was twoim rodzicom?

- Wtedy nikogo nie obchodziły czarne dzieciaki... Nie ważne... idźmy spać... powinnaś się oszczędzać, jesteś w ciąży... dobranoc kochanie

- Dobranoc...

07³⁰

Nie miałem nawet planu, jak się z nimi spotkać, żeby wyglądało to normalnie... uratował mnie telefon od Grace, mojej gosposia, która została w Neverland...

G: Panie Jackson, wyciągnęłam właśnie ze skrzynki zaproszenie na spotkanie byłych uczniów postawówki w Gary. Jest jutro od 17 do północy. Zapraszają z osobą towarzyszącą. Nie wiem, czy chce Pan tam iść, ale wolałam powiedzieć
M: Zdziwię cię. Pójdę... Nie wiedziałem jak się spotkać z rodzicami i bratem Mirandy, a teraz przynajmniej mam powód... dziękuję Ci, że zadzwoniłaś...

Po rozmowie z Grace, powiedziałem o spotkaniu Cassandrze i Mirandzie

- Rozumiem, że idę z tobą? - zapytała Cassandra szukając czegoś w szafkach w kuchni

- Oczywiście, że tak... czego szukasz?

- Kieliszków do wina. I lodówki z winem

- Po pierwsze, nie ma tu takiej lodówki, po drugie nie ma tu nic innego, niż to co przywieźliśmy, po trzecie nie pozwolę ci pić. Jesteś w ciąży

- Wino jest dobre na serce...

- Ale szkodzi na ciążę, jak każdy alkohol

- Panienko, nie chcę straszyć, ale... ktoś idzie do drzwi - powiedziała Miranda wyglądając przez zasłonkę i patrząc na chodnik prowadzący od furtki do drzwi

- Miranda, Cassandra, chodźcie.... Bill otwórz, dowiedz się o co chodzi. Jeśli będzie problem, zawołasz mnie. - stwierdziłem i zabrałem dziewczyny do pokoju gdzie spała Miranda I wziąłem się za podsłuchiwanie rozmowy...

Rozległo się pukanie... Bill otworzył drzwi

- Dzień dobry - zaczął - o co chodzi?

- Dzień dobry. Nazywam się Caroline Westwood. Mieszkam na przeciwko z mężem, dziećmi i teściami. Jest Pan nowym sąsiadem?

- Nie... Nie na długo... Momencik... Panie Jackson - zawołał mnie

Podszedłem do nich
- Tak? - zapytałem - o co chodzi?

Kobieta zdębiała

- Przepraszam niewiedziałam, że... - speszyła się - Nie chciałam przeszkadzać

- Nie przeszkadza pani. - odparłem - nie mam nic ważnego do roboty... przyjechałem z dwóch powodów... pierwszym jest spotkanie w szkole...

- Idę tam z mężem - odparła już śmielej - nikt nie spodziewał się, że Pan się zjawi

- Bo nikt nie wie. Po za tobą... jeśli to możliwe, to dochowaj tego w tajemnicy aż do spotkania...

- Nie wiem czy to możliwe... wśród sąsiadów krąży stwierdzenie, że jeśli w tym domu świaci się światło lub widać ruch, to albo straszy, albo ktoś z was wrócił

Postanowiłem zażartować

- uuuuuuu jestem duchem...

Uśmiechnęła się

- Więc do zobaczenia jutro, duchu - stwierdziła

- Do zobaczenia - odparłem

Gdy poszła, ja poszedłem do Mirandy I Cassandry

- Więc tak: oficjalnie nas tu niema. Mniej oficjalnie, Miranda, twój brat chyba ma żonę i dzieci.

- Oni myślą, że ja nie żyję... - odparła Miranda

- Załatwię to, Alice... - usiadłem obok niej

- Czemu ją tak nazwałeś? - zapytała Cassandra

- Bo to jej imię. Będzie Ci naprawdę trzeba pokazać życie normalnych ludzi... I zdecydowanie też marginesu społecznego...  I zdecydowanie nasze dziecko nauczymy wartości pieniądza.

- Po co? I ciebie I tatusia stać, żeby żyło w luksusach

- Dzieci wychowane w bogactwie, nie znające wartości pieniądza, to moim zdaniem totalne ameby.

- Uważasz mnie za idiotkę? Przypominam, że nadal jesteś moją własnością, i jeśli po podpadniesz, to zobaczysz, co znaczy bycie darmową dziwką mafii

- A ja ci przypominam, że uratowałem cię przed Alexandrem i szalonym pomysłem twoich braci i ojca.

- Nadal ledwo się ruszam, więc spekulowałabym, czy uratowałeś.

Wkurzyła mnie tym ciągłym zaznaczaniem swojej wyższości, więc postanowiłem powiedzieć jej prawdę o dniu testu

- Twój ojciec, gdy byłaś nie przytomna, dał mi ultimatum. Żadnej karetki. Albo ja miałem cię uleczyć, albo on by cię dobił. Nie wiem, czy byś przeżyła, gdyby nie to, że mój prapradziadek był indiańskim szamanem... mam wrażenie, że kierował mną wtedy. Liczę, że rozumiesz, że zawdzięczasz mi życie.

- Książę się znalazł... - parsknęła

- Nie obrażaj się. Mówię ci jak było. Twój ojciec chciał Cię dobić.

- I uratował mnie ktoś kto nie żyje pewnie ze 100 lat

- 108.

- Nie ważne. Mam wierzyć, że mnie uratował?

- Moimi rękami, ale zdecydowanie on I jego syn... może to głupie, ale przekazywali tą wiedzę też dalej... Nie wiem ile z niej, ale część przetrwała do dziś w rodzinie...

- To ją spisz... i znajdź plemię z którego jesteś.... może cię przygarną - zaczęła kpić - szaman się znalazł...

- Zdajesz sobie sprawę, że jesteś ponad dobę jazdy od swojego tatusia, a ja w przeciwieństwie do ciebie znam tą okolicę, więc aktualnie to ty jesteś na mojej łasce?

- Bo?

- Bo jeśli zabiorę ci telefon i zostawię w głuszy, to prędzej umrzesz niż dotrzesz do cywilizacji. Proszę cię tylko o tyle, żebyś zachowywała się jak normalny człowiek, a nie jak księżniczka, ok?

- To znaczy?

- Nie dziw się tak biedą... tu ludzie... - moje słowa przerwały strzały... Miranda momentalnie położyła się na ziemii - Bill! - zawołałem ochroniarza, a sam też się położyłem na podłodze

- Tak? - zapytał zaglądając do pokoju w którym siedziałem z Mirandą i Cassandrą - mam tam iść czy wzywać policję?

- Zamknij wszystkie dzwi i okna na tyle zamków na ile się da i tu wróć...

On poszedł, a ja spojrzałem na Cassandrę

- Kładź się. - powiedziałem łapiąc ją za nogę

- Chyba cię coś

Wstałem

- Jak mówię Kładź się, znaczy Kładź się. - podniosłem ją i położyłem ją na ziemii kładąc się obok niej - Witaj w mieście gdzie spędziłem podstawówkę.

- Co się takiego dzieje, że miałam się kłaść na podłodze? - zapytała z wyżutem

- Wojna gangów. Nic dziwnego tutaj nawet w biały dzień... pamiętam to z czasów gdy tu mieszkałem... jeśli ktoś z mieszkańców oberwie, policja nic z tym nie zrobi...

Bill wrócił i położył się na ziemii, między Cassandrą a ścianą zewnętrzną domu

Strzały nie ustawały przez 2 lub 3 godziny...

Gdy ustały zakradłem się do okna i upewniłem, że gangi odjechały w swoje strony... na szczęście się zmyli...

- Ktoś zginął? - zapytała Cassandra

- Mam nadzieję, że nie... napewno nie zostawili trupów i rannych na ulicy.

- Ale plamy krwi zostały...

- Witaj w mieście, gdzie mieszkałem jako dziecko. - stwierdziłem

Do wieczora było spokojnie...

- Alice - zwróciłem się do Mirandy - Pamiętasz jak się nazywa twój brat?

- George Westwood - odparła

[04.04.1988]
16³⁰

- Jak chcesz powiedzieć rodzinie Mirandy, że ona żyje? - zapytała Cassandra przebierając się w sukienkę

- Znajdę jej brata, zapytam co słychać... jeśli nie powie mi o siostrze, to go zapytam, czy dobrze pamiętam, że ją miał... w każdym razie mam plan.

- Zawiążesz? - zapytała odwracając się do mnie plecami

- Jasne... a powiedz mi... - zacząłem wiążące sukienkę - mam cię przedstawiać jako żonę czy narzeczoną?

- Ślub mamy tylko w mafii tatusia... więc jako narzeczoną... Dla świata nie mamy ślubu...

Skończyłem wiązać sukienkę

- Lepiej nie mów czym zajmuje się twój ojciec... mów, że jest biznesmenem...

- Czemu?

- Widziałaś wczoraj. Tu żądzą gangi. Mogli by ci zrobić krzywdę.

Gdy skończyliśmy się szykować, poszliśmy do szkoły

Miałem o tyle szczęścia, że na sali było ciemno, więc nie licząc woźnego, który pilnował drzwi jeszcze nikt nas nie widział

Wypatrzyłem wśród ludzi kobietę, która poprzedniego dnia pukała do moich drzwi... stała z mężem...

- Cześć Caroline - podszedłem do niej

- Cześć - odparła - Właśnie mówiłam George'owi, że podobno ciebie też zaprosili

- Też mnie to zdziwliło... Nie spodziewałem się, że ktoś pamięta, że też tu chodziłem do szkoły...

- Raczej bali się, że Ty nie pamiętasz... albo że chcesz się odciąć od tego miasta...

- Z żadnym innym miejscem nie wiążę dobrych wspomnień z dzieciństwa... aprops dobrych rzeczy. To moja narzeczona, Cassandra

- Miło poznać. Jestem Caroline, a to mój mąż George

Po chwili rozmowy zapoznawczo-przypominającej polegającej głównie na tym, co wspominamy ze szkoły, postanowiłem zaryzykować

- Miałeś siostrę, dobrze pamiętam? - zapytałem George'a

- Tak, ale Alice nie żyje. Wyszła do pracy i już nie wróciła. To już 3 lata.

- Co się stało?

- Nie wiemy... w domu w którym miała pracować policja znalazła plamę krwi Alice. Mówili, że nie miała prawa tego przeżyć. Pochowaliśmy ją, ale grób jest pusty

- Nie zniósłbym straty młodszej siostry... czym się zajmowała?

- Była opiekunką... chciała zarobić i iść na studia...

- Masz zdjęcie siostry? Albo powiesz mi, gdzie leży?

Wyjął portfel i wyciągnął z niego zdjęcie i mi podał spojrzałem na dziewczynę na zdjęciu

- Cassandra, czy ona nie wygląda jak Miranda?

- Rzeczywiście podobna...

- Kim jest Miranda? - zapytał George

- Długa historia... kilka dni temu pomogliśmy jej... Gdy jechaliśmy lasem wybiegła na drogę... była pokaleczona i brudna... wyglądała jakby przed kimś uciekała. Mówiła o tym, że porwali ją... mówiła, że była opiekunką i że ma starszego brata... wspominała o jeziorze i o małym białym domku...

- Policja mówiła, że Alice nie przeżyłaby takiej utraty krwi

- Nie mówię, że to twoja siostra, ale mogli ją porwać ci sami ludzie...

- George! - usłyszałem za plecami męski głos - stary, ile to już lat? - podszedł do nas czarny wysoki facet

- Najmniej 15, Russ - Goerge wydawał się szczęśliwy obecnością tego drugiego

- Poznaj moją żonę, Kim - objął Azjatkę stojącą obok niego

Przyznam, że całkiem miło, było przez chwilę być ignorowanym, zamiast bycia w centrum uwagi

- Russ, pamiętasz, jak wątpiłeś, że ktoś z Jacksonów chociaż otworzy zaproszenie? - zapytała Caroline

- Tak

- To spójrz - wskazała mnie

Spojrzał na mnie i wytrzeszczył oczy

- Chodziliśmy do jednej szkoły Russ, i tak cię wystraszyła moja obecność? - zapytałem żartobliwie

- Nie spodziewałem się - odparł

- To mi już wyjaśniła Caroline... Nie ważne. Zdążyłem wyłapać, że twoja żona ma na imię Kim. Poznaj moją narzeczoną Cassandrę. - objąłem Cassandrę

Zgodnie z moją obawą stałem się głównym punktem imprezy...

Po zakończeniu spotkania, Dostaliśmy zaproszenie do domu George'a I Caroline...

Postanowiłem wykorzystać okazję, gdy szliśmy ze szkoły do nich

- George, nim pójdziemy do was, może porozmawiasz z Mirandą... być może Dowiemy się co spotkało ją i Alice

Zgodzili się, więc poszliśmy do nas... oni zostali w salonie z Cassandrą, a ja poszedłem po Mirandę...

Gdy wróciłem z nią do salonu, George się jednocześnie przeraził i ucieszył... podobnie jak Miranda... Odniosłem wrażenie, że gdy zobaczyli siebie nawzajem to momentalnie się poznali... George podszedł do Mirandy, a ona momentalnie się do niego przytuliła

- Tęskniłam... - szepnęła płacząc

- Myślałem, że nie żyjesz... - odparł przez łzy

- Ludzie, którzy mnie porwali upozorowali moją śmierć, dali mi nowe imię i trzymali prawie 3 lata...

- Dobrze, że uciekłaś... - stwierdził - powiedz mi, co ci zrobili... Zabiję ich

- Nie musisz ich zabijać... jedynego który mnie gwałcił zabił już Pan Jackson

George spojrzał na mnie lekko zszokowany

- Mówiłeś, że wybiegła na drogę

- A co miałem Ci powiedzieć wśród ludzi?

- Czemu mówi o tobie 'pan'?

- Najpewniej wyprali jej mózg do tego stopnia, że boi się mówić inaczej... Cassandrę nazywa panienką...

Zabraliśmy Mirandę do ich domu... pierwszy wszedł George

- Mamo, wróciliśmy. Mamy gości. - zaczął gdy wszyscy weszliśmy...

Starsza kobieta wyjrzała z kuchni...

- Lata cię tu nie było - uśmiechnęła się do mnie

- Dobry wieczór - uśmiechnąłem się grzecznie

- Mamo - zaczął George - Jest ktoś z kim powinnaś porozmawiać... - wyciągnął zza moich pleców Mirandę - Michael ci wyjaśni jak ją znalazł

Gdy Miranda zobaczyła matkę, rzuciła się jej w ramiona

- Jak ją znalazłeś? - zapytała mnie ich matka obejmując Alice

- Długa historia... kilka dni temu pomogliśmy jej... Gdy jechaliśmy lasem wybiegła na drogę... była pokaleczona i brudna... wyglądała jakby przed kimś uciekała. Mówiła o tym, że porwali ją... mówiła, że była opiekunką i że ma starszego brata... wspominała o jeziorze i o małym białym domku... zabraliśmy ją z nami tutaj...

- Tak ci dziękuję... Po trzech latach zwróciłeś mi córkę

- Nie ma za co... Ale jeśli to nie problem, to chcielibyśmy, żeby wróciła z nami do Kalifornii... planujemy dziecko - objąłem Cassandrę - i chcielibyśmy, żeby Alice została jego opiekunką

- Dopiero ją odzyskaliśmy - zaprotestowała jej matka

- A cokolwiek was tu trzyma? Grób jest pusty, a Alice żyje. Przenieście się do Kaliforni... wszyscy dobrze wiemy, że Gary to nie jest dobre miejce na wychowanie dziecka...

- I wszyscy wiemy, że nie da się tu zarobić na tyle, żeby się wynieść. - odparła

- Pomogę wam... tylko się spakujcie...

- Czy uważasz, że sprzedam swoje dziecko, tylko dlatego, że jesteś celebrytą, który wyrwał się z tej dziury?

- Nie chce jej kupić. Znam życie, jakie wiodą mieszkańcy Gary. Chcę wam pomóc.

- Niby jak?

- Pomogę wam się przenieść do LA. Załatwię pracę i dom. Chcę tylko was stąd wyrwać. To jest jedno z najgorszych miejsc na wychowanie dziecka.

W końcu ich przekonałem, pomocą Cassandry...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro