IX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po dwóch tygodniach, remont domu był prawie skończony. Wszyscy się zgraliśmy doskonale. Nawet Borys, który świetnie się bawił przy tym wszystkim. Co wieczór rozstawialiśmy stół na ogródku i rozpalaliśmy grilla, zapijając piwami. Czasem robiliśmy trening, by nie wypadać z formy.

Siedziałam, na skrzynce z narzędziami i nakładałam ciemny lakier na swoje auto. Gorąca temperatura nie dawała na chwilę upustu, więc podciągnęłam białą koszulkę i zawiązałam nad brzuchem. Poprawiłam też swoje różowe włosy, które związałam w wysoki koński ogon, a przedramieniem przetarłam mokre, od potu, czoło. Wtem z domu wyszedł Borys, trzymając w dłoniach butelki piwa. Jedno było w połowie opróżnione, a drugie pełne. Podszedł do mnie i podał mi chłodny napój.

- Jak ci idzie? - spojrzał na moją pracę. Byłam w połowie lakierowania drzwi, od strony kierowcy. Zostawiłam parę białych detali, co dodawało uroku samochodowi. - No pięknie.

- A dziękuję. - wzięłam sporego łyka alkoholu i od razu poczułam przeszywający chłód po gardle. Odetchnęłam z wielką ulgą.

- Powiedz... - zaczął, drapiąc się po karku. - Kiedy ma przyjechać Smith?

- Wychodzi w tym tygodniu. Któryś z chłopców po niego pojedzie i tutaj sprowadzi. - brunet przytaknął i usiadł, na ziemi, obok mnie, kładąc swoją dużą, chłodną dłoń na moje udo. - Co jest? Coś cię męczy?

- Jedna sprawa. Jak my damy radę? Nie jesteśmy ani o krok bliżej celu. Tkwimy w martwym punkcie i zamiast działać... Balujemy. Jakby nigdy nic siedzimy co wieczór na ogrodzie i robimy grilla i pijemy...

- Słuchaj, żeby zacząć działać, musimy najpierw oczyścić umysły i przygotować się do wojny. Tego typu odpoczynek jest najlepszym sposobem. Posiedzimy, pogadamy, rozluźnimy się. Żeby mieć siłę na każdą ewentualność. I tak dużo zrobiliśmy. Jesteś coraz lepszy w posługiwaniu się bronią. - mruknęłam i poklepałam go po dłoni, którą dalej trzymał na moim udzie. - Więc niczym się narazie nie martw.

- Wiesz, że to jest nowość dla mnie i ciężko mi wszystko ogarnąć. - fuknął i lekko zacisnął palce na nodze. - Za dużo nauki, za mało czasu.

- Borys, wszystko da się opanować, pod warunkiem, że wiesz jak to zrobić. Trzymaj się blisko nas, a zobaczysz, że nie zginiesz. - podniosłam się ze skrzynki, zrzucając rękę bruneta i wyprostowałam się.

Od razu wstał za mną i przycisnął mnie do tylnych drzwi pasażera. Jedynie miejsce, gdzie lakier nie jest położony i bez obawy, że pobrudzimy sobie ubrania. Spojrzeliśmy sobie w oczy i znów zatopiliśmy się w nicości, w której byliśmy tylko we dwójkę. Znów zapragnęliśmy siebie nawzajem. Znów nas los pcha ku sobie.

Wpił usta w moje i zachłannie domagał się, bym mu się poddała. Nie miałam tej cierpliwości. Już niejednokrotnie nam przeszkodzono, a chciałam znów poczuć tą cholerną bliskość, która dawała naszej dwójce ukojenie, przy codziennych problemach. Wszechświat mógłby dać nam te pieprzone pięć minut, byśmy mogli tylko zaspokoić swoje potrzeby i działać dalej, tak jak powinniśmy. Pogłębiłam pocałunek i gdy już chciałam otwierać drzwi samochodowe, z daleko usłyszeliśmy trąbienie. Po chwili pod bramę zajechał biały mercedes, a ja od razu odepchnęłam bruneta, który był niezadowolony, że po raz setny przerwano mu fantazje.

- Patrz, Smith jest już. - powiedziałam głośniej, a wtedy z domu wyszło całe towarzystwo. - A wy co?! Podglądaliście nas?! - popatrzyli na siebie zmieszani.

- Nie. - huknęli razem. Stać mnie było tylko na pokręcenie głową, a wtedy z samochodu wyszedł młody chłopak. Blond, prawie białe włosy, czarna skórzana kurtka, a w tym samym kolorze koszulka i spodnie. Zdjął z nowa okulary przeciwsłoneczne i podniósł ręce do góry.

- W końcu, kurwa! - ryknął zadowolony z siebie. Złapałam za pilot i otworzyłam bramę, przez którą wszedł chłopak i od razu podszedł do mnie i sprzedał buziaka w policzek. - Najmocniej dziękuję ci, że uratowałaś mnie, wraz ze swoim bratem, z tej zgnilizny. - uśmiechnęłam się i wskazałam na wszystkich.

- Witaj w domu, Louis. - zaśmiałam się i poklepałam po torsie.

- Proszę, proszę proszę... Młodszy Aspirant, Borys Tyrek. - ruszył do niego twardym krokiem. Gdy tylko dzieliły ich trzy kroki, blondyn wyciągnął swój pistolet i przystawił do czoła bruneta. Zduszony okrzyk wydobył się z mojego gardła i podbiegłam do nich, wiedząc, że Borys nie ma swojej broni. Podbiegłam do nich, a gdy już miałam ich obydwoje na pełnym widoku, zaniemówiłam. Jednak policjant miał swój pistolet, który skierowany był na czoło młodego Smitha.

- Lepiej odstaw broń, chłopie. Miałeś szczęście, że cię wtedy nie zabiłem.

- Przez ciebie siedziałem trzy lata, osiem miesięcy i dwanaście dni! Gdybyś mnie nie złapał, następnego dnia ten skurwiel byłby trupem! - ryknął, ze łzami w oczach Louis. - Byłeś z nim w zmowie, prawda?!

- Nie znam go osobiście!

- Wcale! - blondyn był blisko naciśnięcia spustu, ale postanowiłam wkroczyć do akcji i skierować swoje dwa pistolety, na dwójkę kłócących się mężczyzn.

- Uspokójcie się obydwoje...

- Luna, nie wtrącaj się. - warknął brunet, nawet na mnie nie patrząc. Mimo wszystko nie zabrałam broni, w duchu modląc się, żeby się nie pozabijali nawzajem.

- Skąd wiedziałeś, gdzie byłem? No gadaj! Na rozprawie byłeś wyszczekany, a teraz brzmisz, jakby ucięli ci język, za sprzedawanie!

- Człowieku, ja dostałem cynka od swoich ludzi, a tak to ja tego typa poznałem dwa tygodnie temu i to przez opowieści Luny i Tima!

- Tima? - w końcu blondyn zwrócił na mnie uwagę. Zmarszczył brwi i popatrzył to na mnie, to na Borysa. - On tu jest? - przytaknęłam głową i wskazałam na średniego bruneta, który stał między braćmi Rodriguez. Nie trudno było go rozpoznać. Wśród czterech wielkich mężczyzn, stał taki chuderlak. Idealny materiał na informatyka. Może zawsze się skryć na widoku.

- Idź się przywitaj ze starym przyjacielem. Chyba musicie coś nadrobić. - zaśmiałam się cicho, a mężczyźni od razu ruszyli ku sobie i przywitali się mocnym uściśnięciem dłoni, by zaraz przytulić się jak dwa niedźwiedzie. Opuściłam pistolety i uśmiechnęłam się szeroko, wiedząc, że wszystko potoczy się w końcu jak powinno. Że wszystko powraca na odpowiednie tory i można zacząć działać, tak jak powinniśmy.

Gdy chłopcy się na witali, weszliśmy do domu i zaszliśmy do salonu, gdzie stał wielki stół obiadowy, a na nim pełno broni, którą udało się zdobyć. Wszyscy usiedli, a ja stanęłam przy krańcu mebla i oparłam się dłońmi i kanty.

- Dobra, w tym momencie żarty i imprezy się kończą. Jutro zawitają do nas kolejne osoby, które mają nam pomóc w całej misji, a dzisiaj wieczorem przyjeżdża mój zaufany kurier z pewnymi paczkami. Chyba się domyślacie z jakimi. - wszyscy pokiwali głowami. - Jak przyjadą te wszystkie gagatki, kontrola musi być, czy nie ma żadnego od twojego ojca. - zerknęłam na chłopaka, który się cały napiął, gdy wspomniałam o osobniku, który wtrącił go za kraty z własnej głupoty. - Tim. Jako że pojawi się jeszcze jeden informatyk, waszym zadaniem będzie odnalezienie wszystkich informacji o Achillesie. Gdzie spędza czas, dokąd jeździ. Nawet jakie majtki nosi. Bracia Rodriguez. - cała czwórka spojrzała na mnie i wyczekiwała rozkazów. - Wy będziecie patrolować Nowy York. Nie mówię, że wszyscy naraz i codziennie. Jak będziecie, przy okazji, w mieście. Wszystko co dziwne i podejrzane, od razu zgłaszacie do mnie.

- A ty i Borys? - mruknął John. Popatrzyłam po nich wszystkich, z nadzieją, że zrozumieją o co chodzi. Jednak nie załapali, więc cicho fuknęłam pod nosem.

- Ja i Borys musimy chwilowo ukrywać się w cieniu. Dopóki nie znajdziemy odpowiednich kamuflaży. Dwa tygodnie temu, jak wyszliśmy z rozmowy z Louisem, tajniacy nas śledzili. Gdziekolwiek teraz się nie znajdziemy, oni mogą nas namierzyć, złapać i zamknąć. W najgorszym wypadku...

- Mogą nas rozstrzelać jak kaczki. - dokończył Borys. Wszyscy spojrzeliśmy na niego, bo był najcichszy ze wszystkich. - Oni mają mnóstwo dostępów. Kamery miejskie, kamery w budynkach, nawet kamery na statkach. Oni zawsze wyczują odpowiedni moment, gdzie kto nagle jest. Żeby ukryć się na widoku, przed FBI, trzeba będzie odciąć ichnie zasilanie.

- Tyrek, czyś ty zdurniał do reszty?! - warknął Smith. - Narażamy wystarczająco życie, a ty jeszcze chcesz wejść do Federalnego Biura Śledczego, niezauważony?!

- Da się to zrobić... - mruknął Tim i pokazał nam tablet, na którym wyświetlony był cały plan budynku. - Wystarczy, że dowiemy się jak się przemieszczają pracownicy.

- Tim, jesteś najlepszym informatykiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem! - ryknął zadowolony Harry. - Mamy już większość planu. Dopracujemy szczegóły i możemy działać. - wszyscy podnieśli głosy, zadowoleni, ale gdy zobaczyli moją poważną minę, ucichli.

- Słuchajcie, chciałabym się z wami cieszyć. Ale jest jedno ale. W tym momencie to nie jest bitwa podwórkowa. To jest wojna. O życie, o bezpieczeństwo, o najbliższych. To jest wojna mafii. - popatrzyliśny po sobie, aż w końcu chłopcy przyznali mi rację.

Po długim siedzeniu w ciszy, rozeszliśmy się w swoje strony. Bracia Rodriguez postanowili wrócić do domu, Tim i Louis poszli do pokoi, a ja z Borysem usiedliśmy na schodkach, na ganku i zapaliliśmy papierosy. Siedzieliśmy tak cały czas milcząc.

- Luna, słuchaj... - zaczął brunet, ale urwał, nie wiedząc jak dobrać słowa. - Bo ja chciałem... No bo sprawa przybiera takiego obrotu... Ja zrozumiem jak odmówisz, ale...

- Borys, głęboki oddech i powiesz pełnym zdaniem. - mruknęłam, kładąc rękę na jego ramieniu. Mocno zaciągnął się dymem papierosowym i ze spokojem wypuścił jego resztki.

- Chciałem ci to dać. - z kieszeni wyciągnął srebrny łańcuszek, a na jego końcu znajdował się nieśmiertelnik. Przypomniałam wtedy sobie, że on co i rusz, z samego rana siedział nad tym nieśmiertelnikiem i przy nim grzebał. Mówił, że to nieśmiertelnik ojca, który ochraniał go przed śmiercią. Ale przy wybuchu domu, oddał go dziadkowi, a dziadek oddał go w ręce odpowiedniej osoby.

- Borys... Ja go nie przyjmę. On jest twój...

- Ja ci go nie oddaje. Ja chce żebyś go wzięła i nosiła, by chociaż ciebie ochraniał. - pokręciłam głową i odsunęłam jego rękę z biżuterią.

- On jest twój. Niech ciebie ochrania. On należy do rodziny Tyrków, nie Trensów. Ja mam swój naszyjnik, który mnie chroni. - pokazałam mu wisiorek, który dostałam od mamy, na urodziny. W jego środku było zdjęcie rodziców, dzięki czemu nie zapominam, jak oni wyglądali. Chłopak przytaknął i przerzucił przez głowę łańcuszek, który później spoczął na jego szyi.

- Myślisz, że to jest naprawdę? No ta cała wojna?

- Achilles jest osobą, co lubi grać nieczysto. Pociągając za sobą Federalnych, wywołał wojnę, która na pewno zostanie kiedyś wpisana do podręczników szkolnych. On jest niebezpiecznym człowiekiem... - rzuciłam resztką papierosa o ziemię, a żarzący się tytoń, ugasił się sam.

- A ty jesteś niebezpieczną kobietą. Wiem, że masz mnóstwo planów. W razie jakby coś mi się stało, ufam ci, że mnie wyciągniesz z dołka. - chłopak zrobił to samo co ja, by na samym końcu położyć swoją dużą dłoń na moim udzie.

- Ja tobie też ufam. - położyłam swoją rękę na jego, pieczętując tak nasz sojusz i naszą obietnice.

~~~~~~~~~~

Ciekawi co się będzie dalej działo? Zostawcie gwiazdkę oraz komentarz pod tym rozdziałem. Wyczekujcie ze spokojem na kolejną część

Pozdrawiam was i całuję mocno moje pączusie!

Lucy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro