Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podeszłam do grobu na którym widniało nazwisko Tim Sparrow. Mocno przegryzłam dolną wargę, przeżegnałam się i położyłam bukiet białych róż, pod tabliczką. Spoglądałam cały czas to na zdjęcie, to na datę śmierci.

- Trzymaj się, przyjacielu. Dzielnie walczyłeś do końca. Teraz ścigaj się ze swoim bratem, po widmowych jezdniach. - złożyłam pocałunek na palcach, prawej dłoni, by po chwili przystawić je do imienia, informatyka. - Mamo, tato... - spojrzałam w niebo, na którym powoli ujawniały się gwiazdy. - Miejcie go pod swoją opieką. - jeszcze chwilę popatrzyłam, na miejsce spoczynku, Tima, by po chwili ruszyć do samochodu, w którym czekał na mnie Borys. Rzucił tylko, do mnie, współczujący wzrok i wyruszył z cmentarza, prosto do mojego mieszkania.

- Jak się czujesz? - prychnęłam cicho. - Znów zaczynasz? - fuknęłam, nawet na niego nie patrząc. - Słuchaj, przepraszam cię jeszcze raz, że spowodowałem wybuch magazynu. Ale Tim sam powiedział, że nie dojechalibyśmy i mam iść tobie pomóc. Wykonałem rozkaz...

- Naucz się, że w naszych stronach, nie zostawia się nikogo samego. Albo osłaniasz, albo giniesz. - nagle, pod wpływem złości, brunet uderzył otwartą dłonią w kierownicę. Podskoczyłam na siedzeniu i zmordowałam go wzrokiem.

- Nie jestem jednym z was, nie będę nigdy w mafii, nie będę się do niczego dostosowywać! A zwłaszcza do twoich popieprzonych zasad! - warknął głośno. Patrzyłam na niego z pełną pogardą i nienawiścią. Nie mogłam go, niestety, zabić, ze względu na ważne spotkanie, którego terminu jeszcze nie ustalono.

Całą resztę drogi przemilczeliśmy, tak samo jak jazdę windą. Była późna godzina, a wywołanie niepotrzebnych hałasów, skończyłoby się wezwaniem policji. Gdy tylko przekroczyliśmy próg, mojego mieszkania, ponownie warczałam na jego osobę, chcąc by dał sobie spokój z dobijaniem mnie i po prostu zniknął.

- Jesteś zwykłym psem, który słucha tylko rozkazów. Skoczyłbyś z mostu, gdyby ci kazali?! - chłopak rzucił kurtkę o podłogę i podszedł do mnie, łapiąc za lewy nadgarstek. - Ja się nie dziwię, że nie dali ci posady Generalnego Inspektora. Nie nadajesz się do tego. - starałam się wyrwać rękę z uścisku, ale brunet był silniejszy i mocno ścisnął nadgarstek, powodując lekki ból.

- Szkoda, że Achilles nie zabił ciebie, zamiast rodziców. Byłoby mniej kłopotów. - moja górna warga zadrżała ze wściekłości. Prawą ręką zaczęłam okładać go po klatce piersiowej, a w oczach zaczęły zbierać się łzy. - Luna... - na sam koniec zamachnęłam się i uderzyłam go w policzek z całej siły. Borys, mimo wszystko, mnie nie puścił, tylko przyszpilił do ściany, jedną ręką złapał za obydwa nadgarstki, a drugą ręką podniósł mój podbródek i zmusił, bym spojrzała w jego oczy. - Ja... - próbował znaleźć odpowiednie słowo dk całej sytuacji. - Strasznie cię przepraszam... - udało mi się wyrwać ręce z uścisku i odepchnąć od siebie. - Luna... To przez nerwy...

- Przepraszam... - palcami przetarłam oczy i znów go obdarowałam, standardowo, obojętnym wzrokiem. - Za dużo naraz się dzieje. Wszystko się popieprzyło, nie mam swoich ludzi i... Czuję się, lekko, bezsilna. I boli mnie w sercu, że nie zdołałam ich ochronić, tak jak powinnam. To była moja jedyna rodzina... - chłopak pokiwał głową i znów podszedł.

- Teraz zostaje nam spotkać się z twoim ojczymem i moim dziadkiem. Może w końcu dostaniemy odpowiedzi na milion naszych pytań. - bardzo powoli i niepewnie owinął ręce wokół mojej tali i przyciągnął do siebie. Mocno wytrzeszczyłam oczy i stałam osłupiała. Jednak, dłuższej chwili, lekko uśmiechnęłam się i wtuliłam w niego mocno. - Jeśli mam przestać...

- Nie, nie. - mruknęłam chowając twarz w jego zagłębieniu między szyją, a ramieniem. - Jest dobrze. - przymknęłam powieki i wczułam się w tą chwilę. - Jest bardzo dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro