VII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oparłam się o stół, spoglądając na moich towarzyszy. Ojciec siedział w fotelu, obok mnie, sącząc ze szklanki whiskey. Ja miałam odpalonego papierosa i co chwilę poprawiałam kaburę na udzie, która uwierała i zastanawiałam się czy jej nie zdjąć.

- Co się dowiedziałaś? - zaczął David, chodząc po całej jadalni, w kółko. - Gdzie jest mój człowiek? Luna! Cokolwiek wiesz?!

- Uspokój się, psie. - warknął Tim, mając zamknięte oczy. Brunet opierał się o parapet, że skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej, i nie patrzył na nas wszystkich. - Wie wystarczająco.

- A więc mów. Co z nich wyciągnęłaś? - uśmiechnęłam się i skrzyżowałam ręce na piersi.

- Nic, a nic. - rzuciłam, zaciągając się dymem papierosowym. - To nie oni sprzedali mi informacje o Borysie. Jest tylko jedna osoba, która miała odwagę przeciwstawić się Achillesowi. - dodałam, łapiąc za butelkę whiskey i biorąc z niej solidnego łyka, zostawiając odcisk brązowej szminki na gwincie.

Ojciec nie był zdziwiony tym zachowaniem. Po skończeniu osiemnastu lat, ciągle tak robiłam z braćmi. Wiele razy nam zwracał uwagę, ale myśmy się nie słuchali, więc przyzwyczaił się do tego zachowania i jedyne co robił, to wycierał po nas gwinty butelek i sam od czasu do czasu sączył prosto z butelki, gdy siedzieliśmy wieczorami na tarasie i rozmawialiśmy.

- Przestań być tajemnicza! Borys jest w niebezpieczeństwie, a ty siedzisz tutaj i pijesz?! Nie sądziłem, że będzie cię tak obchodził Borys, jak zeszłoroczny śnieg. - odstawiłam butelkę na stół i zgasiłam papierosa do popielniczki. Ze spokojem oblizałam wargi, złapałam za pistolet, odbezpieczając go i wycelowałam w Davida. - Co ty robisz?

- Szefowo, niech się szefowa uspokoi. - mruknął Tim, który dalej nie otwierał oczu i opierał się o parapet.

- Nie zareagujesz?! - krzyknął ciemnoskóry, unosząc dłonie w geście poddania się, gdy tylko przystawiłam mu lufę do czoła.

- Gdy tylko wyciąga pistolet, lepiej jej nie wchodzić w drogę, bo inaczej sam staniesz się ofiarą. - dodał Don, który patrzył na całą akcję.

- Albo w końcu sam zamilkniesz, psie... - warknęłam zła, gdyż krew w żyłach buzowała.

Czułam napięte mięśnie, nie tylko po nocnej akcji, ale także po słowach Berdyna, któremu złożyłam przysięgę, że nic się Tyrkowi nie stanie.

- Albo sama cię uciszę. Wysłuchasz w końcu co mam do powiedzenia?! - ryknęłam, a Tim wtedy się poruszył. Zerknęłam w jego stronę kątem oka, ale dalej miał zamknięte oczy.

Ta noc była bardzo ciężka. Rozmowa z Anastasią była bardzo ciężka. Dostanie się do biura było bardo ciężkie. Wydobycie jakichkolwiek informacji było bardzo ciężkie. Ale dało mi to iskierkę nadziei, że jeszcze chwila i wszystko wróci do normy, a Achilles zginie.

- Będę milczeć. - szepnął po chwili Berdyn. - Mów. - jeszcze chwilę patrzyłam na niego, aby za chwilę schować broń, do kabury i znów oprzeć się o stół, biorąc kolejnego łyka alkoholu.

- A więc... - zaczęłam, a w gardle ugrzązł mi głos, ponieważ nie wiedziałam od czego zacząć. Czy od rozmowy z Anastasią, czy od morderstwa trzech zbrodniarzy, którzy pozbawili moją rodzinę życia.

Wieczór wcześniej

Zaciągnęłam Anastasię na zaplecze, gdzie  wejścia pilnował Jake. Przytrzymałam ją za kołnierzyk sukienki, przy ścianie i zbliżyłam się na milimetry do jej twarzy.

- Gdzie on jest? - warknęłam, zachowując kamienną twarz.

- Luna...

- Jakim cudem mnie rozpoznałaś i gdzie, do jasnej cholery, jest szczeniak, szmato?! - ryknęłam, ale oprócz jej, nikt więcej nie usłyszał tego, przez dudniącą muzykę z sali.

Palce coraz mocniej się zaciskały na jej sukience, aż knykcie pobielały. Krew buzowała w moich żyłach, doprowadzając mózg, do pełnej pracy. Wściekłość była coraz to mocniejsza, a w źrenicach, które musiały być mocno rozszerzone, można zapewne zobaczyć jak morduję dziewczynę na milion sposobów, zaczynając od rozstrzelanej głowy, przechodząc na tortury, kończąc na powolnym podcinaniu jej żył, a na samym końcu gardła.

- Najpierw mnie puść. Odpowiem ci na wszystkie pytania, możliwie tak by i siebie nie wpakować w kłopoty ani ciebie... - złapała mój prawy nadgarstek, lekko go odsuwając od siebie, chcąc mi pokazać, że mam ją puścić.

Wiedziałam, że nie wolno jej ufać. A zwłaszcza, że to córka mojego największego wroga. Docisnęłam ją jeszcze mocniej, wbijając jej piąstki w obojczyki.

- Gadaj. Gdzie on, kurwa, jest? - syknęłam, wtłaczając w to zdanie tyle jadu, ile miałam w sobie. A jego było bardzo dużo.

- Nie mogę ci dokładnie powiedzieć, bo polecisz od razu po niego i wsypiesz mnie, a siebie i Borysa skarzesz na śmierć... - jęknęła, gdy znów wbiłam jej piąstki w obojczyki. - Zapewniam cię, że żyje. Na moje życie, zapewniam cię... - wtedy puściłam ją jedną ręką, a z kabury udowej wyciągnęłam pistolet, który przystawiłam do jej skroni.

- Bardzo mi się podoba ta propozycja. - uśmiechnęłam się, a brunetka aż zadrżała. Musiałam wtedy strasznie wyglądać, uśmiechając się do niej, trzymając broń przy jej głowie. - Gdzie on jest?

- Nie mogę ci powiedzieć, bo inaczej zginiesz! - krzyknęła piskliwie, starając się uciec od lufy pistoletu, ale jej nie pozwoliłam.

- Cokolwiek teraz powiesz, to ci nie pomoże. Skąd mogę mieć pewność, że nie jesteś sztuczką swojego tatusia? - na ostatnie słowo zrobiłam nacisk. - By mnie omamić i podstawić pod jego ostrzał?

- Nie... - przesunęłam lufę ze skroni, pod jej brodę.

- Udowodnij. - znów syknęłam, zbliżając się do jej ucha.

- Gdybym chciała cię wsypać, zrobiłabym to już na wejściu. George, Shaun i Gray by już ci rozsadzali głowę w swoim gabinecie. A składa się tak, że chcę ci pomóc zgładzić mojego ojca, który terroryzuje moją rodzinę wiele długich lat. - szepnęła.

Musiałam być ostrożna. Nie mogłam pozwolić by cała akcja zakończyła się niepowodzeniem.

Ostrożnie i powoli odsunęłam pistolet od niej, a następnie puściłam ją, odsuwając się. Uważnie wpatrywałam się w każdy jej ruch. Odbiła się od ściany, rozmasowała podbródek, by zaraz poprawić sukienkę i spojrzeć na mnie.

- Gadaj wszystko co wiesz... - chwilę stałyśmy w milczeniu. W końcu drobna brunetka westchnęła, położyła dłonie na biodrach i popatrzyła przez kosmyki swoich włosów.

- Wszystko co ci mogę powiedzieć... - przewróciłam oczami, przytaknęłam głową. Ponagliłam ją ręką, a ona wskazała dwa krzesła, które stały nieopodal. Usiadłyśmy, a Anastasia chcąc, nie chcąc, wyglądała na zgubioną. Jeszcze chwilę siedziałyśmy w ciszy, ale w końcu przemówiła. - Borys jest żywy. Zdrowy nie mogę powiedzieć, ale robię co mogę, by wrócił do pełni sił. - zacisnęłam palce na sukience, że złości i poruszyłam się niebezpiecznie. - Ojciec ma go zamiar przewieźć w nowe miejsce. Jeszcze nie wiem gdzie i nie wiem kiedy.

- A gdzie teraz jest? - musiałam dowiedzieć się wszystkiego. Czas nas naglił. W każdej chwili mógł stracić życie.

- Tego ci nie mogę powiedzieć. - odparła zrezygnowana. - Borys kazał przekazać, że w końcu się z tobą skontaktuje. Nie wiem jak chce to zrobić, ale tak się w końcu stanie. - dodała. Nagle zapaliła się lampka nadziei. Nagle wszystko zaczęło mieć lepszy sens. Nagle wiara w cały plan, zyskała lepszego smaku.

- Luna... - w słuchawce usłyszałam nagle głos Johna. Znaczy, że zaraz zacznie się cała akcja.

Chwilę popatrzyłam na Anastasię i uśmiechnęłam się szeroko, gdyż nagle zrodził się plan. Odpowiedni do sytuacji.

- Musisz nas wprowadzić do biura. - spoglądnęła na mnie jak na wariatkę, ale za chwilę prawy kącik jej ust wystrzelił do góry i poprawiła bransoletkę na swoim prawym nadgarstku.

- Chyba wiem co zrobić. - mruknęła i wyszła z zaplecza. Odczekałam pięć minut i wyszłam za nią, spoglądając na Jake'a, któremu kiwnęłam głową.

- Gdzie poszła? - rzuciłam, rozglądając się za Anastasią. Chłopak dyskretnie wskazał w stronę podestu z DJ'em, gdzie rozmawiała z mężczyzną, który był łysy, ubrany w szare spodnie od garnituru i białą koszule. To musiał być Shaun Milton. Za nim stał jego brat bliźniak, George Milton, a obok niego Gray Lewis. Słynna trójka, której moja zemsta jeszcze nie dopadła. - Panowie... - znów brunetka spojrzała na mnie, posyłając uśmiech i głową wskazała gabinet. - Wkraczamy do akcji...

- W schowku, pod siedzeniami kanapy mają karabiny. - barman podał mały kluczyk, a zaraz za mną zjawił się John, które położył rękę na moim ramieniu i przybliżył się do ucha.

- Gotowa? - szepnął. Odwróciłam się, posyłając mu wielki uśmiech i przytaknęłam głową.

Szybko przeszliśmy do gabinetu za Anastasią, w momencie gdy trójka mężczyzn zaczęła swoje wywody o tym, jak to się cieszą, że otworzyli swój biznes i tym podobne. Rozejrzałam się po swoim biurze, z którego zniknęły moje ozdoby, a tak to cała reszta została. Biurko z ciemnego dębu na wprost drzwi, a zaraz zanim, w prawym kącie pomieszczenia barek z alkoholami i szklankami. Na przeciwko biurka dwa krzesła a przy drzwiach niewielka sofa z dodatkowym fotelem.

Dorwałam się do barku, z którego wyciągnęłam jedną szklankę, a jej wnętrze wypełniłam bursztynową cieczą. Chłopcy dorwali się już tylko do skrytki, z której wyciągnęli karabiny, a Anastasia usiadła w fotelu biurowym.

- Szklaneczkę? - zaproponowałam jej, pokazując drugie szkło. Brunetka tylko kiwnęła głową, a kolejna szklanka została wypełniona whiskey od Jack'a Daniels'a.

Minuty mijały, a mężczyźni dalej nie wracali, tylko przemawiali. W końcu ściągnęłam perukę, wiedząc że długo się nie muszę ukrywać. Chodź zapewne kamery były pod czujnym okiem FBI, nie mogłam się poddać. Już nie, wiedząc, że Borys żyje.

Wtem przemowa się skończyła, zadudniła ponownie muzyka, a ja usiadłam na biurku, starając się nie zasłaniać widoku Anastasii. Klamka się poruszyła, a drzwi otworzyły. Mężczyźni z początku nie zwrócili na mnie uwagi, ale gdy tylko znów się zamknęły, a John zamknął je na klucz, zorientowali się, że coś jest nie tak. Spojrzeli na moją osobę, a ręce same wystrzeliły mi w górę.

- W końcu! Mam nadzieję, że nie zajmowaliście się długo tym biznesem? - lekko się wychyliłam, machając lewą dłonią w ich stronę. - Bo właśnie przejmuje ten peirdolnik. - Odwróciłam się do Anastasii, która wyciągnęła w moim kierunku akt własności. - I znów zrobię z tego klubu, dawne Drugie Dno.

- Nie powinno cię tu być. - odchrząknął Shaun, a wtedy John, Louis i Tim, stanęli za nimi, przystawiając lufy karabinów do ich potylic. - A ty. - wskazał na brunetkę, na którą ponownie spojrzałam i się uśmiechnęłam. - Jak ojciec się dowie...

- A kto mu powie? - wstała, opierając się na prawej ręce o kant biurka. - Wy? - spoglądała po całej trójce, a oni się zdziwili. - Jak już będziecie w grobie? Jak się spotkacie po drugiej stronie, to wtedy możecie go pozdrowić i przekazać, że go zdradziłam.

- Wkroczyliście na zły teren. - odparłam, a brunetka usiadła ponownie w fotelu i wzięła łyk whiskey. - Ten teren należy tylko do mnie. A nieznane mięso na terenie prywatnym... - uniosłam prawy kącik ust do góry i lekko przymrużyłam oczy. - Jest pożerane przez głodne wilki.

- Nie powinnaś z nami zadzierać. Zadrzesz z Achillesem... - dorzucił George, lekko przestraszony.

- To Achilles zadarł nie z tą osobą co powinna! - krzyknęłam, a zaraz za tym wypiłam całą zawartość szklanki. Anastasia się wychyliła i ponownie go napełniła. - A ze mną nie powinniście zadzierać. Naprawdę nie powinniście. Zadzierając ze mną... - palcem wskazałam na chłopców, którzy stali za nimi. - Zadzieracie z moją rodziną. - odwrócili się do nich, jak na skazanie.

- Do diabła z wami! - krzyknął Louis i oddał strzał, a za nim Tim oraz John.

Krew rozbryzła się po całym pomieszczeniu. Również oberwałam ja i brunetka, a specjalnie się tym nie przejęłam i wypiłam kolejną szklankę whiskey. Ciała padły na podłogę, a dudniąca muzyka ucichła. Słychać było tylko szmery między gośćmi.

- Czas na ostatni krok. - postawiłam szkło na biurku i zeskoczyłam z biurka. - A tobie... - zwróciłam się do brunetki, nie patrząc na nią. - Lepiej się stąd zmywaj teraz. I udawaj wielce spanikowaną i leć do ojca. A Borysowi przekaż, że niedługo się spotkamy. - dziewczyna wstała i posyłając mi ostatni uśmiech, wyszła z gabinetu w pośpiechu. Wyszłam za nią i stanęłam na balkoniku, a wszyscy goście zwrócili na mnie oczy, będąc w wielkim zaskoczeniu. Mężczyźni, z którymi rozmawiałam przed klubem, uśmiechnęli się, że dotrzymałam słowa.

- Panie i panowie! - zabrał głos DJ, który od zawsze u nas grał. - Powitajcie gromkimi brawami, naszą piękną i wspaniałą właścicielkę lokalu, dzięki której nie byłoby zabawy dzisiaj! Oto Luna Trens! - chwila ciszy, za którą nagle popłynęła pełna salwa braw i gwizdów oraz radości i krzyków.

- Dziękuję! Przejmuje ten biznes! - krzyknęłam, wyrzucając ręce w powietrze. - A jeśli ktokolwiek z was zna Achillesa Wilsona... - wtedy zobaczyłam czwórkę wchodzących mężczyzn do lokalu, ubranych w garnitury, a przy uchach mieli słuchawki komunikacyjne. - Przekażcie mu, że został ostatnim wśród żywych. - powoli Zeszłam po schodach, a FBI nagle podeszło do mnie i chłopców

- Panno Trens, jest pani aresztowana. - wyskoczył nagle wysoki brunet, pokazując swoją odznakę. - Zapraszam z nami. - zlustrował mnie wzrokiem, widząc ubrudzenia krwią.

- Oh. A to za co? - skrzyżowałam ręce na piersi i rzuciłam wymowne spojrzenie. Chciał już coś powiedzieć, ale nie dane mu to było.

- Ej! Ona odwala robotę, której wy nie potrafiliście zrobić trzynaście lat temu! - krzyknął Jake, stając między mną, a agentem. - Jeśli się zaraz stąd nie wycofacie...

- To co? - wtrącił się szatyn, lustrując go wzrokiem, pełnym pogardy. - Ty nam coś zrobisz?

- Sam tego nie zrobi. - rzucił wysoki łysy gość, z którym rozmawiałam przed klubem. - Wszyscy mu pomożemy. - nagle zgromadzenie zbliżyło się do nas, a agenci się przerazili i za chwilę wycofali, wychodząc z klubu w pośpiechu. - I żebym was nie widział na parkingu! Tam też was dorwiemy! - zakończył sprawę, a ja się uśmiechnęłam szeroko i przytuliłam do Johna.

Jeszcze chwila i będziemy w końcu w komplecie. Módlmy się tylko o to, by Borys przeżył.

~~~~~~~~~~

Cześć pączusie!
Bardzo was przepraszam za długą nieobecność, ale wena szwankuje, tak samo jak czas, ponieważ zaczęłam nową pracę, na pełen etat. Ale udało się. Jak zaczęłam pisać, tak nie mogłam skończyć. Palce same mi śmigały po klawiaturze, haha.

Tak czy siak

Ciekawi co się będzie dalej działo? Zostawcie gwiazdkę oraz komentarz pod tym rozdziałem. Wyczekujcie ze spokojem na kolejną część

Pozdrawiam was i całuję mocno moje pączusie!

Lucy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro