Magia Świąt - One Shot

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ze złością strzepnęła białe płatki z ciemnych włosów. Nie lubiła zimy. Kojarzyła jej się z przejmującym chłodem, przemoczonymi od śniegu ubraniami i... świętami. Tak, Boże Narodzenie nie było jej ulubionym dniem w roku. W Wigilię całe rodziny zasiadały do świątecznej kolacji, domownicy rozmawiali, śmiali się, obdarowywali prezentami. Był to dzień powszechnej ludzkiej radości i szczęśliwości. Lecz nie dla niej. Ona siedziała sama w pustym mieszkaniu. Kiedyś, jako mała dziewczynka, uwielbiała Gwiazdkę, był to jej ulubiony okres w roku. W końcu dzieci cały rok czekają na prezenty, ubieranie choinki, śnieg... Jednak po wypadku wszystko się zmieniło. Straciła całą rodzinę. Została sama jak palec. Jak na ironię, było to akurat 24 grudnia. Dziś mijała trzecia rocznica.

Szła przez wesołe, rozświetlone kolorowymi lampkami miasto. Atmosfera była magiczna. Białe śnieżne gwiazdeczki tańczyły spokojnego walca z wiatrem. Wirowały w powietrzu, to wznosząc się, to znów opadając. Jednak ich los był z góry przesądzony. Ostatecznie osiadały delikatnie na zaśnieżonych dachach, drzewach, ludziach. Nikomu zdawało się to jednak nie przeszkadzać. Co rusz ktoś przystawał, z zachwytem wpatrując się w niebo. Stał tak chwilę lub dwie, dopóki nie potrącił go jakiś zasapany przechodzień lub nie przypomniał sobie o czekającej w domu rodzinie. Wszyscy wokół gdzieś się śpieszyli, ale był to wesoły pośpiech. Tego dnia nie było miejsca na wzajemne zgrzyty i nieprzyjemne spojrzenia. Jakby wszyscy zgodnie przestrzegali niepisanej umowy Świąt.

Ona, choć zmieszana z tłumem, wyróżniała się w pewien sposób. Drobna, szczupła postać w szarym płaszczu z burzą brązowych loków poruszanych przez wiatr. Niby nic specjalnego, gdyby nie wyraz jej twarzy. Próbowała utrzymać obojętną minę, ale gula tworząca się w gardle była coraz większa. Ci ludzie, wszyscy wokół niej wydawali się być tacy szczęśliwi... Ona już od dawna nie potrafiła się tak cieszyć. Jej serce powoli zamieniało się w chłodną bryłkę lodu. Bryłkę samotną i smutną, ale także zgorzkniałą i złośliwą.

„Trzeba było wybrać się na cmentarz rano, nie teraz, gdy na ulicy jest tyle ludzi" - pomyślała ze złością. Aby dotrzeć do domu, musiała przejść niemal pół miasta. Przyśpieszyła kroku. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkanku, zjeść zwyczajną kolację i zasnąć. Powinna korzystać z kilku dni wolnego, lecz... nie potrafiła się tym cieszyć. Praca pozwalała jej zapomnieć o samotności i smutku.

Los jednak zdawał się jej nie sprzyjać, gdyż po chwili poślizgnęła się na zamarzniętej kałuży i upadła boleśnie.

- Dlaczego to zawsze muszę być ja - jęknęła, powoli podnosząc się z ziemi. Otrzepała się i już chciała ruszać dalej, gdy...

- Cześć. - Usłyszała. Obejrzała się dookoła, szukając źródła głosu i niemal wpadła na małą dziewczynkę, która wyrosła przed nią jak spod ziemi. Nie mogła mieć więcej niż osiem lat. Przypatrywała jej się dużymi, błękitnymi oczami, w których błyskały wesołe iskierki. Nie była to szczególnie ładna istotka. Szpiczasty nos, nieco wystająca broda i zaokrąglone policzki nadawały jej charakteru, lecz z pewnością nie urody.

- Cześć - wydusiła, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Nie była typem osoby, do której podchodziły na ulicy dzieci. - Eem... potrzebujesz czegoś? - Była to jedyna rzecz, jaka przyszła jej do głowy. Bo w końcu o co można zapytać nieznajomą dziewczynkę, którą prawie się zdeptało? Zupełnie nie miała doświadczenia w kontaktach z dziećmi.

- Jak masz na imię? - Ośmiolatka zignorowała jej pytanie. A może go nie usłyszała? Grunt, że dziewczyna na moment wstrzymała oddech.

„Moje imię?" - pomyślała. - „Dawno nikt mnie o to nie pytał...".

Przyjrzała się stojącej przed nią blondynce. Jako dziecko zawsze marzyła o takich złocistych włosach. Niebieski płaszczyk i różowe kozaczki świadczyły o tym, że jej rodzina raczej nie jest biedna. Wtem doznała olśnienia.

- Gdzie są twoi rodzice? - Ukucnęła przy dziewczynce.

- Jak masz na imię? - powtórzyła z uporem.

- Ewa - odpowiedziała szybko. Nie to było teraz najważniejsze. - A teraz powiedz mi, gdzie zgubiłaś rodziców? - zniecierpliwiła się. Rozejrzała się na boki, ale żadna z otaczających ją osób nie wyglądał na taką, która zgubiła córeczkę.

Bim-bam bim-bam bim-bam... - Usłyszały. To zegar na kościelnej wieży zaczął wybijać godzinę siódmą.

- Chodź, bo się spóźnimy! - Ośmiolatka pociągnęła ją za rękaw. Dziewczyna była tak zaskoczona, że ruszyła za nią bez oporu.

- Gdzie mnie ciągniesz? - próbowała przekrzyczeć wiatr. Nie uzyskała jednak odpowiedzi, jedynie kolejne ponaglenia ze strony dziecka.

Po chwili odbiegły od głównych ulic. Ewa nie znała tej części miasta. Gdy tak pędziły zaśnieżonymi chodnikami, zapomniała na chwilę, że nie cierpi Świąt. Dawno się tak nie zachowywała. Zawsze starała się być wszędzie przed czasem, a teraz nagle została zmuszona do biegu. Powoli grymas na jej twarzy zastępował uśmiech. Najpierw nieśmiały i niepewny, lecz z każdą sekundą był coraz szerszy. Zastanawiała się, jak to się stało, że pozwala rozkazywać sobie przez tą małą. Nigdy w życiu nie pomyślałaby, że obca osoba, a już szczególnie dziecko, każe jej biec razem z sobą w nieznane.

Po pewnym czasie stanęły przed jakimś domem. Dotarły na miejsce. Dziewczyna dyszała ciężko. Dawno nie zafundowała sobie takiej dawki ruchu. Gruby płaszcz i ciepłe ubrania nie poprawiały jej sytuacji. Dopiero, gdy już ochłonęła, rozejrzała się dookoła. Zatrzymały się przed jednym z domków jednorodzinnych, które stały równym szeregiem wzdłuż drogi. Identyczne, jednopiętrowe i bardzo zadbane. To musiała być porządna dzielnica. Ewa nigdy wcześniej tu nie była, ale nie przeszkadzało jej to. Na moment zapomniała o całym świecie, ciesząc się szybkim spacerem w obecności dziewczynki. Teraz jednak przyszła pora spoważnieć. Popatrzyła na ośmiolatkę.

- Dlaczego mnie tu przyciągnęłaś? - Zmarszczyła brwi.

- Nie marudź, tylko chodź. - Mała blondyneczka kolejny raz zignorowała jej pytanie. Zaprowadziła ją do drzwi i zapukała. Chwilę później otworzyła im uśmiechnięta kobieta.

- Tak? - spytała miłym głosem, patrząc na Ewę.

Dziewczyna rozejrzała się dookoła, ale po jej towarzyszce nie było nawet śladu.

- Ja... - zająknęła się. - Ja chyba... pomyliłam... - Zaczęła się wycofywać.

- A kogo szukasz? - spytała wesoło kobieta. Wyglądała, jakby naprawdę chciała jej pomóc.

- Ja... - Nie wiedziała, co powiedzieć. Zupełnie nie rozumiała sytuacji, w jakiej się znalazła. Była pewna, że ma odprowadzić dziecko do rodziców.

- Och! Jesteś więc naszym niezapowiedzianym gościem! - ucieszyła się. Wciągnęła Ewę do środka.

- Kim jestem? - zdziwiła się dziewczyna.

- Nie słyszałaś o tej tradycji? - Kobieta była zaskoczona. - W każdą Wigilię przygotowuje się dodatkowy talerz i jedzenie dla dodatkowej osoby. Każdy może w tym dniu zapukać do drzwi. By w tak pięknej chwili nikt nie był samotny. To dzień narodzenia naszego Pana Jezusa. Dziś wszyscy powinni się weselić. - Wyjaśniła. - A teraz rozbierz się w końcu. Nie będziesz tak tutaj stała w przemoczonych ubraniach! - ponagliła ją kobieta.
Ewa nie wiedziała, co powiedzieć. Zdjęła płaszcz i postawiła w kącie buty. Chwilę później pani domu prowadziła ją już do salonu.

-***-

- Dziękuję. Było mi naprawdę miło spędzić z wami czas. - Pożegnała się.

- To my dziękujemy, że do nas przyszłaś. - Szeroko uśmiechnęła się Joanna. W trakcie tych kilku godzin Ewa zdążyła się przekonać, że trafiła we właściwe miejsce. Została przyjęta bardzo serdecznie. Właśnie tak powinna wyglądać rodzinna Wigilia. Ostatni raz uściskała Zuzię i Maciusia, po czym odwróciła się, by odejść. Będąc już na ulicy jeszcze raz pomachała stojącym w drzwiach ludziom na pożegnanie i ruszyła spokojnym krokiem w stronę swojego domu. Na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech. Dawno nie spędziła tak miłych chwil. W trakcie kolacji w oknie mignęła Ewie jasna główka małej dziewczynki, jakby blondyneczka sprawdzała, czy dobrze się bawi.

Gdy wyszła na bardziej ruchliwą ulicę, ze zdziwieniem zauważyła wpatrującą się jej z szerokim uśmiechem ośmiolatkę. Podeszła do niej.

- I jak było? - spytała dziewczynka z figlarnym błyskiem w oczach.

- Chyba... dobrze. - Odwzajemniła uśmiech. - Kim jesteś? - To pytanie nurtowało ją od początku świątecznej kolacji.

Blondynka zrobiła tajemniczą minę.

- Dbam o to, żeby tacy, jak ty, nie musieli samotnie spędzać tego cudownego dnia.

- Ale... kim jesteś? - dociekała dziewczyna. Nie do końca rozumiała, co się stało kilka godzin wcześniej.

Blondyneczka uśmiechnęła się łobuzersko.

- Duchem Świąt Bożego Narodzenia! - wykrzyknęła wesoło i... zniknęła.

Ewa przez chwilę jeszcze wpatrywała się w miejsce, gdzie przed chwilą stała dziewczynka. W końcu jednak pokręciła z rozbawieniem głową.

- Dziękuję więc, że dziś pomogłaś właśnie mnie - szepnęła, zwracając głowę w stronę nieba. I w tym momencie zaczął sypać śnieg. Pierwszy biały płatek osiadł dokładnie na jej nosie. Doskonale wiedziała, kto za tym stoi. Roześmiała się głośno i ruszyła w dalszą drogę do domu.

Tego dnia znów uwierzyła w Magię Świąt.

-***-

I tym optymistycznym akcentem życzę Wam jeszcze raz Wesołych Świąt!

diffciara ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro