rozdział 6: rozmowa z boginią

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biblioteka była zniszczona przez kokardy, ale naszczęście nikomu nic poważnego się nie stało. Może z dwie osoby były trochę poszkodowane. Z leśnym duchem wylecieliśmy przez dziurę w bibliotece i powiedziałem mu, że jak będzie coś się działo to będę go wzywał. Wylądowałem parę metrów dalej, pzemieniłem się i pobiegłem do szkoly, by nikt nie myslal, że Czarny księżyc jest uczniem. Kiedy przybiegłem na miejsce widziałem służby, które zabezpieczały teren i pomagali rannym. Po pięciu minutach znalazłem Marco.
-Hej nic ci nie jest?- zapytałem się z ciekawości co mi powie.
-Emm, hej, wiesz co..- trochę gadał zdezorientowany i rozglądał się nerwowo- Czarny księżyc i Leśny duch mnie uratowali.
Nie powiedział nic, że on jest Leśnym duchem. Nawet dobrze, bo później miałby problemy, gdyby Kokardy pod postacią cywila by się dowiedziały. Punkt dla Ciebie gościu.
- To dobrze, że nic się tobie nie stało. Wiesz co musimy zrobić ten referat, chodź do klasy biologicznej-powiedziałem i machnołem ręką.
I szliśmy razem w kierunku sali. Nagle zapytał się mnie on:
-A gdzie ty się ukryłeś? Nie widziałem Ciebie?
-O emm wiesz co- probowałem na szybko coś wymyśleć- schowałem się za ladą.
I po tym nic się nie odzywał, nie wiem czy to kupił, czy nie. Wolałem nie drążyć tematu, bo co on powie? Nie lubiany gościu, z królewskiej rodziny jest nagle super bohaterem, którego duża część miasta polubiła. Gdzie młodzi ludzie w wierzą jego siłę? Co jeśli świat się dowie o tym, co powiedzą o mnie? Czy mnie zaakceptują? Co powiedzą, co powiedzą, co...? Zrobiło mi się słabo i upadłem....

-Gdzie ja jestem?- powiedziałem
Byłem w jakimś dziwnym pomieszczeniu, którego nie poznawałem. Był czarny z elementami nocnymi: gwiazdami, księżycem, konstelacjami.
-Familio?- powiedziałem cichym głosem.
Ale kiedy odwrocilem się, zobaczyłem na ścianie obraz jakiejś kobiety. Jasna skóra, długie brązowe włosy, na głowie miała wianek, a po bokach wychodzimy jej rogi. Oczy miała jasno-żółte, ale jej wzrok mnie jakby zabijał od środka. Im głębiej się patrzyłem, tym bardziej mnie to przerażało. W pewnym momencie że złotej obramówki zaczęła lecieć krew... ciemna krew. Byłem zmieszany. To sen czy wizja, oco tutaj kurwa chodzi. Nagle usłyszałem głośny kobiecy krzyk dobiegający z innego pokoju, szybko wybiegłem z pomieszczenia i biegłem w kierunku krzyku. Korytarz miał różne kolory, z każdym krokiem sie zmieniał, od jasnych kolorów po ciemne. Dobiegłem po paru minutach do wielkiej sali gdzie było gdzieś koło 10 męskich ciał leżących we krwi, 10 kobiet stojących nad niby, a na środku tego stała kobieta z obrazu trzymająca zakrwawiony nóż. Stała nad.. Familio? Czy ona go zabiła? Czy ona wszystkich mężczyzn tu zabiła? Kto to jest? W tym momencie przypomniałem sobie rozmowę z Moonio z dwa dni temu przed snem, jak mi opowiadał, jak świat zmienił historię i jak to Bogini Kurunai matka wszystkich bogów i żona Familio zabiła wszystkich synów, a córki zostawiła przy życiu. Mężowi mówiła, że ginęli przez wojnę, a sama je zabijała przez różne sposoby. Czyli to była by Kurunai, ale.. czemu zabiła Familio? I czy tak serio było? Przecież ostatnio z nim gadałem, nie możliwe jest, żeby on umarł.
-Familio, powiedz coś- powiedziałem szeptem i z smutkiem w głosie.
Nagle za sobą usłyszałem ciche ,,uciekaj" był to damski głos, ale bez chwili zastanowienia uciekłem. Nagle zamną stało się gorąco jak w piekle. Co to za powalony sen pomyślałem. Nagle znalazłem się nad jakimś jeziorem, a dookoła mnie były drzewa, na jednym z nich była mała dziewczynka, gdzieś około 8 lat. Żółte włosy, pomarańczowe oczy. Niebieski podkoszulek, biała spódnica przypominającą chmury. Małe żółte pantofelki. Sara? Bogini pogody? Co ona tu robi, to ona mi gadała bym uciekał?
- Nie powinno Ciebie tu być- mówiła bardzo cicho, ledwo co ją słyszałem- mama Cię dorwię... I zabiję...
-Dlaczego, czego ona chce odemnie?- zapytałem się podchodząc powoli do niej.
-Jego...- pokazując palca na moja broszkę-on nie może istnieć... on należał do tatusia tam jest jego krew... A on zdradził mamę.. Chociaż ona... oszukiwała go codziennie przez setki lat... boimy się jej, ale nas nie zabije. Proszę... powstrzymaj ją i przywróć moich braciszków...- mówiła ze łzami w oczach, mała dziewczynka, która jednak miała ponad 2 tysiące lat.
-Niby jak Pani?
-Znalazłeś go, więc on ci pomoże... Zaufał Ci, bo żeby one się pojawiły, muszą wiedzieć, że są bezpieczne. Dbaj o niego, a później dasz radę pokonać mamę... z każdym dniem będziesz silniejszy i mądrzejszy.
-Bogini, dlaczego mam zabić twoją matkę i czemu się na to godzisz- powiedziałem, bo to mi jakoś nie pasowało, by dziecko pozwalało zabić rodzica.
-Bo ona chce wrócić tutaj na ziemię i chce was wszystkich zabić... Ale wtedy zabije i nas, swoje dzieci- mówiła dziewczynka schodząc z drzewa- tata zanim zginął, powiedział mi i Terce, że nastąpi taki dzień, gdzie on zniknię, ale powróci dzięki mężczyźnie, który połączył wiele rodów. Na głowie będzie miał korone z trzema księżycami i dwoma słońcami. A jego laska będzie miała wiele barw...- i nagle ucichła, jej wzrok z lekko płaczliwego, obrał się w poważny.
- Nie mówisz chyba omnie, ja królem? To nie ma sensu, to nie omnie jest przepowiednia. Zapytaj się Laury, ona przewiduje przyszłość, napewno będzie wiedziała co się ma wydarzyć i kto ma pokonać twoją mamę- mówiłem przerażony na myśl o tym, że ja mam być królem, o nie nie nie, to napewno nie jest omnie mowa.
-Tylko ja i Tera wiemy o tym, a teraz i Ty- podleciała domnie dziewczyna- nie lękaj się, bo nie masz czego, będzie wszystko dobrze.
Nagle z moich oczy poleciały dwie łzy, szybko je przetarłem. Nie chciałem być słaby w tej chwili. Kiedy miałem zamknięte oczy, poczułem ciepło. Otwarłem je, a tam Sara mnie przytula, było widać że się martwi.
- Nie martw się, oni ci pomogą-mówiła cicho.
-Kto?-Zapytałem się, ale nie odpowiedziała. Nie wiem kto ma mi pomóc, ale jak pomogą, to będę mniej się bał, ale... jak mam pokonać kogoś kto jest nie śmiertelny. Po tych myślach, Sara się odsuneła i złapała mnie za rękę
-Musisz już wracać- powiedziała i uśmiechnęła się. Miała tyle lat a jej uśmiech był jak dziecka, bo nie miała dwóch zębów.
Odwajemniłem uśmiech i poszliśmy przed siebie. Z każdym krokiem stawało się coraz jaśniej, aż w pewnym momencie zniknęła i byłem sam. Ale postanowiłem zamknąć oczy i poczekać. Usłyszałem nagle jakieś głosy, więc otworzyłem oczy z wielkim trudem. Zobaczyłem przed sobą Marca.
-W końcu się odcknąłeś- mówił ze spokojne w głosie- spałeś chyba z 2 tygodnie.
- Co?? Jak to?- powiedziałem ze strachem. 2 tygodnie, a co z miastem i kokardami??
-No weź, ale dużo się nie działo. Zrobiłem sam referat, biblioteka jest w trakcie odbudowy, kokardy nie atakowały...[mówi coś dalej, ale Bartek nie słucha]
Nie atakowały... uff, tyle dobrze. Ale czemu tyle czasu byłem nie przytomny, czy przez rozmowę z Sarą tyle czasu minęło? Nie wiem co było przyczyną, ale jest coś na rzeczy...
- Emm, słuchasz mnie?- powiedział chłopak siedzący obok mnie.
- Wybacz, trochę się zamyśliłem- mówiłem, podnoszące się i przecierając oczy.
- Nie dziwię się, sam bym się zastanawiał co się stało, wogóle masz bardzo fajną kolekcję książek.
-He?
- no książki, twoje, z twojego pokoju.
Nawet nie zauważyłem, ze jesteśmy w moim pokoju, nic się w nim nie zmieniło.
-A no tak, jak chcesz możesz jakąś wziąść i sobie poczytać, ja i tak wszystkie czytałem z 10 razy- mówiłem i machnął ręką.
-Dzięki chłopie, wezmę sobie jedną narazie... chociaż... ta jest też fajna i ta, oooo czwarty tom,,na wzgórzach cyjanowych"??? Szukałem tego z dwa lata...
Oglądał i brał książki, wyglądał jak dziecko... dziecko... Moonio? Gdzie ten maluch? Zacząłem rozglądać się, ale nigdzie go nie było. Gdzie on się podział?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro