Dzieci idealne i te mniej udane

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HELENA

„Wyrywaj korzenie, inaczej to nie jest pielenie tylko koszenie" - upomniała Helena chyba po raz setny tego dnia.

„I tak zaraz po tym wszystkim przeleje się sigil chwastobójczy" - odparł Niecierpek, po czym złapał zębami kolejny soczysty liść perzu.

Helena wywróciła oczami i przywołała do siebie zagrzebane w ziemi korzenie, o których jej kudłata kosiarka raczyła zapomnieć. Białe, powykrzywiane witki wybiły ponad glebę, w sama porę pod grabie dziewczyny.

Akurat trafił się im odcinek przy płocie gdzie rozplenił się winobluszcz strosząc ostre liście do Heleny i jej sekatora. Przed sobą mieli grządki marchewek, w kilkunastu różnych rozmiarach i z modyfikacjami. To właśnie między nimi kręcił się Niecierpek.

„Słowo daję, zaczynam podejrzewać, że przybyłeś na ten świat tylko po to żeby się nażreć."

„Do tego mam układ pokarmowy. Z resztą, u mnie nie występuje coś takiego jak perystaltyka, żeby treść się przemieszczała muszę nieustannie jeść. Chyba nie chcesz żebym dostał jakiegoś koszmarnego wzdęcia. O wrastaniu siekaczy nie wspomnę" - odparł świnek, po czym złapał się za następną kępkę perzu. - „Tak przynajmniej twierdzi Asklepios."

Helena zerknęła na siostrę, która razem z Walerią siedziała na zamszonym, kamiennym murku oddzielającym pola warzywne od sadu. Przeglądały coś na telefonie. W tym czasie Asklepios i Bajt pracowali nad chwastami wokół obronnego rabarbaru.

„Asklepios wyrywa korzenie, leniwcu."

„Ale nie zauważył, że zbliżają się Elki i sądząc po minach mają kolejną poważną sprawę do przedyskutowania."

„Dzięki" - rzuciła, po czym odwróciła się w stronę skrzyni warzywnych i głośno zawołała:

- Wujku, pomożesz mi? Winobluszcz jest dziś wyjątkowo wredny!

Józef Mazowiecki podniósł się, w rękach miał całą paletę swoich nowych sadzonek pomidorów, Helena uśmiechnęła się bezradnie i pomachała mu sekatorem. Odpowiedział uśmiechem przekazał skrzynkę swojemu mężowi i pospieszył do jej ściany z winobluszczu.

W maju w ogrodzie zawsze było dużo pracy, dlatego nie było zmiłuj. Każdy, kto miał choć trochę wolnego musiał swoje na grządkach odrobić. Magia magią, ale rośliny potrzebowały ręki ogrodnika żeby dobrze rosnąć. Ponadto Józef i Ksawery wypędzili cały żłobek w teren. Ponad trzydzieści dzieciaków pod opieka mamun pieliło, grabiło i przy okazji uczyło się o roślinach.

Magowie zazwyczaj trzymali dystans wobec dzieci, które jeszcze nie przeszły połączenia, zwłaszcza rodzice mieli problem z tym, że według wszelkiego prawdopodobieństwa połowa ich latorośli umrze przed osiągnięciem pełnoletniości. Każda szanująca się siedziba rodu miała swój żłobek, nadzorowany zazwyczaj przez jedną parę, w którym uczono i opiekowano się całym rodowym przychówkiem. Miało to wyrabiać w przyszłych magach poczucie rodowej dumy, przy okazji odciążając emocjonalnie i czasowo większość rodziców.

Józef miał już swoje lata co było widać po jego coraz bardziej okrągłej sylwetce i rozrastających się zakolach, które w końcu zaczynały być widoczne nawet pośród burzy ciemnoblond włosów. Dołączył do Heleny, delikatnie wyciągnął dłoń w stronę najeżonych, ostrych liści. Winobluszcz w jednej chwili się uspokoił, łodygi opadły i rozluźniły się.

- Ma charakterek, ale dzięki temu jest taki skuteczny - zapewnił cierpliwie.

Józef był mentorem Heleny i najbardziej doświadczonym floramagiem w rodzinie.

Kiedy tylko maginka zdążyła nachylić się z sekatorem nad pnączami za ich plecami rozległo się wyraźne:

- Wujku, ciociu co to jest raróg?

„No to misja wykonana" - odetchnęła w duchu Helena, odwracając się w stronę ścieżki.

„Jesteś okropna" - zganił rozbawiony Niecierpek.

Stali tam, cała trójka jedenastolatków, ubrana w kalosze i ogrodniczki z poważnym wyrazem pucułowatych buziek. „Elki", czyli Laura i Lech Mazowieccy oraz Lucyna Kunowska-Mazowiecka, mieli już pewną renomę w rodzinie. Wiadomo było, że trzymają się razem, wchodzą tam gdzie nie trzeba, potem jeszcze zadają pytania. W tym przypadku na szczęście było to dość proste pytanie, jednak Helena nie chciała ryzykować samodzielnego odpowiadania im na cokolwiek. Na jej szczęście wujek Józef poczuwał się do odpowiedzialności za wszelkie sprawy związane z żłobkiem.

- Rarogi, zwane też feniksami czy żar ptakami, to pewien rodzaj potworów, bardzo rzadkich potworów - zaczął z pewnym roztargnieniem. - Pamiętacie lekcje o łańcuchu pokarmowym i drapieżnikach szczytowych?

Trio pokiwało głowami niemal w idealnej synchronizacji.

- Rarogi są takim drapieżnikiem szczytowym w łańcuchu pokarmowym potworów. Żywią się innymi potworami, mogą też jeść nas i ludzi, ale to im prawie nic nie daje, żeby przeżyć muszą polować na inne potwory. Tyle mniej więcej w kwestii biologicznej. Ale pamiętajmy, że jeśli chodzi o potwory jest jeszcze coś co trzeba brać pod uwagę. A co to takiego?

- Więzi społeczne - odpowiedziała Lucyna.

- Dokładnie. - Józef uśmiechnął się, na policzkach zagościły mu głębokie dołeczki. - Społeczeństwo potworów jest zawiłe. Co wyznacza u nich pozycje społeczną?

- Wiek - rzuciła Lucyna.

- Siła - oświadczył w tej samej chwili Lech.

- Oboje macie rację, u potworów wiek i siła bardzo często łączą się ze sobą. Najstarsze osobniki to zarazem najpotężniejsze osobniki, głównie ze względu na zupełnie nieistniejący proces starzenia. Jednak ich wewnętrzne rozgrywki i rywalizacja o pokarmowym zapobiegają przegęszczeniu. Ale co ja miałem... a tak. Rarogi mają szczególną społeczną rolę. Pilnują porządku i równowagi. Ze względu na ich specyficzny cykl życiowy praktycznie nie tracą nabytej z czasem siły. Ale najpierw, jak dzielimy potwory?

Helena uśmiechnęła się pod nosem, spokojnie wracając do podcinania winobluszczu. Józef zawsze umiał obrócić te rozmowy tak żeby dzieciarnia musiała sobie zapracować na odpowiedzi.

- Poprzez aspekty natury, z którymi są związane - odparła Laura.

- Dobrze, pod tym względem rarogi są potworami ognistymi. Co jeszcze? Lech?

- Czy są odludzkie czy nie? - odparł chłopiec po chwili zastanowienia.

- Dobrze. Rarogi, mogą przyjmować formę ludzką, jednak jest ona zdecydowanie formą nabytą. Główne formy bojowe obejmują ognistego ptaka i kulę ognia, choć można je zobaczyć również jako płonących ludzi, lub sokoły. Ich cykl życiowy obecnie skupia się na ludzkiej formie, ale jest to stan dość nowy, jeszcze pięć tysięcy lat temu najbardziej powszechnym przetrwalnikiem było jajo. Rarogi nie potrzebują ludzi w swoim cyklu, ani człowiek nie może stać się rarogiem, więc są to potwory...

- Nieodludzkie - oznajmiło trio chórem.

- Dokładnie. A co się z tym wiąże? Lucyna?

Helena uśmiechnęła się do siebie, w tej trójce to młoda kuna była największym kujonem, tym razem też znała odpowiedź:

- Że noszą w sobie dwie dusze od początku. Druga dusza u potworów odludzkich powstaje z tej pierwszej na skutek nietypowego uszkodzenia esencji, albo na skutek klątwy.

Józef pokiwał głową zadowolony..

„Przynajmniej zapamiętują odpowiedzi na te wszystkie pytania, którymi wiecznie bombardują cały świat" - stwierdził Niecierpek.

- Dokładnie tak. Cykl życiowy raroga jest dość specyficzny. Wszystkie znane nam rarogi chromosomowo mają ciała płci żeńskiej, choć zdarzają się osobniki psychicznie męskie lub niebinarne. Dawniej co sto lat znosiły jajo i ukrywały je w bezpiecznym miejscu. Jeśli w tym czasie raróg w jakiś sposób zginął jego druga dusza odnajdywała drogę do jaja i sprawiała, że w ogniu wykluwał się z niego nowy raróg. Dzięki dziedziczeniu drugiej duszy zachowywał wiedzę i wspomnienia poprzednich rarogów, oraz większość ich mocy. Jeśli przez sto lat nie działo się nic drastycznego jajo obracało się w popiół a raróg składał nowe. Już w starożytności magowie odkryli niezwykłe właściwości rarogów. Ich esencja ma wielką moc w magii ognia, uzdrawiania, oczyszczaniu, ochronnej, oswajaniu innych światów. Za pomocą esencji raroga można między innymi oczyścić źródło z zebranych tam artefaktów. Znane są też efekty odmładzające, mówi się o żyjących w starożytności maginiach, jak chociażby Kirke, które co sto lat przechodziły przez ogień raroga by odzyskać młodość, same jaja też miały niezwykłą moc. To wszystko spowodowało wzmożone polowania na rarogi i ich przetrwalniki. Wiele osobników zginęło zanim do społeczności dotarło, że populacja się nie odnawia. W pewnej chwili myślano nawet, że rarogi wyginęły, wszystko to przez zmianę cyklu. Zamiast jaj zaczęły rodzić się dziewczynki. Córki słynące ze zdrowia i urody, ale poza tym całkiem zwyczajne. Raróg dalej rodziła je raz na sto lat i jeśli nic się nie stało taki przetrwalnik przeżywał zwyczajne ludzkie życie. Jednak jeśli jego matka zginęła druga dusza wchodziła w dziecko przemieniając je w raroga. Z jednej strony było to może bardziej ryzykowne, córki trudniej chronić niż jaja, zwłaszcza przez sto lat. Jednak taktyka ta zapewniała bezpieczeństwo przed poszukiwaczami jaj, którzy po setkach lat praktyki stali się mistrzami swego fachu. Ten nowy mechanizm odkryto dopiero pod koniec dziewiątego wieku. Dość szybko pozostałe rarogi objęto ochroną, nawet przed Paktem ostateczne zabicie raroga, takie przy którym nie odradzał się on a był zupełnie stracony dla świata karane było śmiercią maga i jego bezpośrednich potomków. Tak to w skrócie obecnie wygląda.

„Wujcio ominął co bardziej drastyczne fragmenty" - stwierdził Niecierpek. - „Ten o chwytaniu drugich dusz i przerabianiu na artefakty. O modzie w średniowieczu żeby rarogi więzić w wieżach, a kiedy urodzą natychmiast ubijać matkę, przerabiać całe ciało na półprodukty do farby i hodować sto lat córkę w tym samym celu. O tym, że jeśli taki raróg, pamiętając poprzednie swoje losy, usiłował uciec to po schwytaniu amputowano mu ręce żeby nie mógł latać..."

Helena skrzywiła się.

„To dzieci, na tą mroczną część świata jeszcze przyjdzie czas. Z resztą na mocy Paktu rody magiczne które tak postępowały zostały wygaszone."

„Taaak, w imię Paktu, sprawiedliwości i przyjaźni. A nie po to że Twardowscy mogli sobie zawłaszczyć ich źródła i artefakty. Ten ród wcale nie zbudował swojej potęgi na szukaniu pretekstów do wycięcia w pień jednej trzeciej magicznych rodzin Eurazji" - odparł Niecierpek, a długi liść perzu znikał w jego pyszczku jak zielona, drgająca kluska. - „To nie jest też tak, że część rarogów dalej nie odzyskała poczytalności po wiekach w czyimś lochu, chociażby taki Płomień Freyi, Płomień Westy..."

- Czy mamy w Polsce jakieś rarogi? - dopytywał Lech.

- Tak, Płomień Chorsa jeśli się nie mylę. Jednak nikt jej od lat nie widział. Niecałe trzydzieści lat temu zginęła z rąk Familii, jej przetrwalnik był wtedy trochę młodszy od was. Jakimś cudem zdołał się uratować i od tego czasu opiekuje się nią Boruta, wątpi się żeby pozwolił jej opuścić Łęczycę, zanim nie urodzi własnego przetrwalnika.

- Płomień Chorsa? Jak to bóstwo? - zapytała Laura.

- Dokładnie tak, większość rarogów identyfikuje się jako Płomień jakiegoś bóstwa z okolic, w których ma swoje terytorium. To powstało gdzieś w starożytności, najpierw wśród magów, ale potem rarogi same przejęły te miana. To coś pomiędzy imieniem dla ich drugiej duszy, a nazwiskiem.

- Skąd wam w ogóle wziął się teraz raróg - zagadnęła Helena, znad sterty przyciętych pnączy, które usiłowała uśpić żeby były gotowe do cofnięcia w nasiona szybkokiełkujące. Ostatnio całkiem sporo straciła na starciu ze strzygami, musiała uzupełnić zapasy.

- Leon o nich wspomniał - odparła gładko Laura.

Helena podniosła głowę, słysząc imię starszego brata.

- Kiedy?

- Przed chwilą kiedy rozmawiał z Witoldem, mówił że raróg spalił jakąś strzygę.

Józef uniósł wysoko brwi.

- Leon już wrócił?

Elki pokiwały synchronicznie głowami.

- Tak, on i ciocia Marzena. Ciocia Wiktoria jeszcze kogoś łata podobno była jakaś rozróba.

„Słowo daję, one są dużo lepsze w podsłuchiwaniu niż ja" - westchnął Niecierpek z podszytą zazdrością irytacją.

- Od dobrych czterech lat nie było krwi na zebraniach Rady - zauważył Ksawery Kunowski-Mazowiecki, Helena nie zauważyła kiedy do nich podszedł. Na pierwszy rzut oka wydawał się zupełnym przeciwieństwem wujka Józefa, wysoki, smukły klasycznie przystojny z charakterystycznym białym kosmykiem na czole, typowym dla magów z rodu Kunowskich.

- Prawie rekord ustanowili - przyznał Józef.

Ksawery przytaknął i zerknął na Elki.

- A przy podsłuchiwaniu Witolda i Leona nie dowiedzieliście się może co z Sofi?

Tym razem pokręcili przecząco głowami.

- Straż dalej stoi przy źródle.

Ksawery uśmiechnął się nerwowo.

- Nie minęła jeszcze doba, nie ma się co martwić.

Akurat w tej samej chwili zabiły dzwony w Kapliczce Wiły, ich pieśń w jednej chwili wypełniła pustelnię. Helena opuściła sekator i pozwoliła sobie na długie westchnienie ulgi. Zobaczyła jak nagle z Ksawerego spada całe napięcie, Józef uśmiechnął się szeroko chwytając dłoń męża.

- Lepiej się pospieszmy, młodzież za mną, pomożecie z pomidorami.

Elki pokiwały głowami i ruszyły przez miedzę do porzuconych sadzonek. O dziwo tym razem zrobiły to bez szemrania, chociaż żadne z nich nie było wielkim fanem prac ogrodowych. Jednak coś zmieniło się w powietrzu, ponad polami uniosła się ulga. Tym razem nie będzie cichego pogrzebu w brzozowym zagajniku i udawania, że nic się nie stało. Nie, dziś czeka ich uczta na cześć nowej maginki w rodzie.

***

Marzena kazała im się zebrać w Kapliczce Wiły, zwołała całą siedemnastkę rezydujących w Leśnej Pustelni magów. Przybyli więc do galerii, gdzie zajęli miejsca pomiędzy marmurowymi pomnikami przywódców, tej piątki, która poprzedzała matkę Heleny. Poczynając od Kazimierza Mazowieckiego Starszego, który gdzieś pod koniec czternastego wieku zdołał przekonać Wiłę strażniczkę kampinoskiego źródła żeby udzieliła im gościny. Jednak sama Leśna Pustelnia istniała na długo przedtem. Głęboko na wydmach stały ruiny, do których Halszka często uciekała w dzieciństwie, ciągnąc za sobą średnio chętną na takie eskapady Helenę. Ruiny gdzie białe mury zbudowane z kształtowanego wolą kamienia stały wokół zasypanych piaskiem megalitów pokrytych dziwnymi żłobieniami, których nie sposób było już zrozumieć. No i były też bagna, a raczej ta dzika, pierwotna moc ukryta pod nimi. Tam nawet Halszka nie miała odwagi się zapuścić.

Mazowieccy byli często określani jako ród z młodą dynamiką. Marzena Mazowiecka czerpała z tego dumę. Bo chociaż nigdy nie byli zbyt liczni, a wojny dybuków zdołały skutecznie wytrzebić starą gwardię to ich żłobek pękał w szwach. Owszem statystyki poważnie zawyżali im Kunowscy, ale i tak ostatni wysyp kontraktowych dzieciaków Wiktorii i tendencja Barbary do bliźniaków pozwalały im zachować przewagę.

Widać było to też w grupce tak zwanych młodych, która zebrała się razem koło rzeźby babci Anny, w małej wnęce gdzie po białym marmurze pięły się karmazynowe czarcie pnącza. Helena i jej rodzeństwo byli najstarsi, poczynając od Leona, który nie wyglądał na tę swoją trzydziestkę. Po tym jak Adrian, Paweł i Maciek nie przeżyli połączenia matka nie pchała Leona zbyt szybko do źródła, wszedł tam po raz pierwszy w wieku siedemnastu lat, potem sprawnie, ale spokojnie podnosił swój poziom, powoli trenował już do siódemki. Dziedzic i oczko w głowie Marzeny Mazowieckiej kończył opowiadać o zebraniu Rady i incydencie ze strzygą. Słuchali go głównie Kunowscy: Witold, Zoya i Walenty, zebrali się obok niego, jak trzy szpaki na drzewie owocowym. Kiedy wreszcie opadło z nich napięcie mogli bardziej skupić się na skandalu, którym żyła cała magiczna Warszawa. Waleria pomagała wcześniej matce rozładować strzygi i ugościć żmijkę więc już i tak o wszystkim wiedziała. Halszka zato usiłowała udawać, że nie jest wściekła. Nie szło jej to najlepiej, jak zwykle zresztą, podpierała ścianę z miną równie ponurą jak grafitowy kolor jej sukienki. Helena jednym uchem słuchała, drugim wypuszczała opowieść o tym jak raróg rzucił się na ratunek Ludwice Twardowskiej.

„Będzie burda" - skwitował ponuro Niecierpek, świnek wyciągnął się wygodnie na marmurowej posadzce, eksponując całe swoje puchate ciałko, spomiędzy biało-srebrnych loczków wystawała jedna, zgrabnie wyciągnięta tylna nóżka.

„Myślisz?" - Helena spojrzała na bliźniaczkę z pewnym niepokojem.

„Zdarza mi się" - odparł chowaniec. - „A na poważnie to Asklepios ostrzega, że Szalej dziś nie odpuści."

Nikt nie miał odwagi nazwać Halszki Szalejem wprost, jednak po cichu robili to wszyscy.

„Mogłaby nie psuć dnia Sofi."

Wzrok Heleny uciekł do Józefa, który siedział w łuku przed fontanną, opowiadał o stanie prac na plantacji Wiktorii i jej ojcu Mateuszowi. Ksawery słuchał wywodów męża oparty nonszalancko o ścianę koło posągu Kazimierza Młodszego Mazowieckiego.

„I tobie wieczoru z Witoldem?"

Helena poczuła delikatne pieczenie na policzkach.

„Zapewne po uczcie będzie chciał przygotować siostrę do przeprowadzki."

„Zoyka się tym zajmie, podobno ma już cały harmonogram szkoleniowy dla młodej, chce ją wepchnąć na szóstkę w ciągu najbliższych pięciu lat."

Pokręciła głową.

„Pewnie zrobią to całą rodziną."

„Jasne. Niechciałbym plotkować, ale Bonie twierdzi, że Witold jest uskrzydlony szczęściem, napalony jak cholera, podwędził Mateuszowi klucz do planetarium a Ksaweremu butelkę wina porzeczkowego doprawionego ziołami na potencję. Tylko pilnuj żeby go za dużo nie wypił bo jeszcze któreś z was szlag trafi od tej zabawy."

Maginka była pewna, że jej twarz jest teraz tak czerwona jak te buraki co je dziś siali. Jej wzrok uciekł w stronę Witolda, jego roześmianej, przystojnej twarzy, długiej, młodzieńczej sylwetki. Te dwa lata, które zwlekał z połączeniem dobrze mu zrobiły, prawie wyglądał na te swoje dwadzieścia pięć lat. Jej samej było głupio kiedy u progu trzydziestki dalej widziała w lustrze nastolatkę.

„Czy są jakieś aspekty naszego życia, o których nie plotkujecie między sobą?"

„Hej, każde z nas dla ogólnego zdrowia psychicznego woli wiedzieć kiedy się ulotnić z komnaty na noc. Ostrzegamy siebie nawzajem, czy to coś złego?"

Pokręciła głową.

„A słyszałeś coś o prywatności?"

„To coś czego się pozbyłaś, wpuszczając do swojego umysłu obcą istotę, w zamian za dwieście lat smukłego ciałka i umiejętność kiełkowania dębów od nasionka do dziesięciometrowego drzewa w trzydzieści sekund?"

„Mniej więcej. Niemniej wszystkie chowańce w okolicy nie muszą wiedzieć jaki aktualnie kolor bielizny noszę."

„O to Bonnie nie pytała, chciała tylko wiedzieć czy nie masz okresu bo jej się podopieczny zdołuj jeśli..."

„NIECIERPEK!"

„Przecież tylko sobie żartuję, twój okres to nasza tajemnica. O patrz, ostatni spóźnialscy przybyli."

Otwarłszy szeroko białe drzwi do przedsionka wsunęli się sędziwy Kazimierz piąty Mazowiecki i jego syn Edmund, który prowadził pod ramię żonę Barbarę. Nowi nie zdążyli się nawet przywitać z Wiktorią oraz Józefem kiedy wrota wewnętrznego sanktuarium otworzyły się z cichym trzaskiem. Chowańce poderwały się z miejsc, Niecierpek skrobnął Helenę w kostkę, więc pośpiesznie schyliła się i zgarnęła go na ręce.

„To źródło cię nie zje, naprawdę."

„Może" - świnek wspiął się na ramię maginki i ukrył głowę w jej jasnobrązowych włosach. - „Ale zawsze tak jakoś mi zimno kiedy tam wchodzimy."

Westchnęła cicho i zrównała się krokiem z Halszką, która wlekła się wolno w zamyśleniu.

- Daj się Sofi po prostu cieszyć dzisiaj... - poprosiła niemal błagalnie. Halszką skrzywiła się, jej jasne oczy wpatrywały się w siostrę z uwagą.

- Naprawdę sądzisz, że coś byłoby w stanie jej to popsuć. Przeżyła - odparła spokojnie bliźniaczka przechodząc przez drzwi. - Tego nikt jej nie odbierze. Ja po prostu nie zamierzam bezczynnie pozwolić się pomijać.

Helena poczuła zapach czystej wody i pyłku wierzbowego. Drzewo stało w centrum sali, jego rozłożyste konary wznosiły się wysoko splatając w sklepieniu, delikatne witki opadały muskając kamienie podłogi. Wierzba była starożytna i zupełnie biała, tak jakby została wykuta w marmurze. Tylko ciepło i szorstkość jej kory oraz nieliczne liście, które srebrzały i opadały na ziemię, przypominały, że drzewo żyło. Pomiędzy poskręcanymi korzeniami a brzegiem kamiennej posadzki znajdowało się małe jeziorko pełne chłodnej, krystalicznie czystej wody, która szemrząc zachęcała do kąpieli. Nikt nie wiedział jak głębokie w rzeczywistości jest źródło, czy w ogóle ma gdzieś w tym świecie swoje dno. Wiła zamieszkiwała podobno tę wierzbę, jednak niewielu Mazowieckich poza głowami rodu ją widziało. Samej Helenie mignęła tylko raz, gdzieś wysoko w koronie drzewa, było to czternaście lat temu, kiedy wynurzyła się z wody wyczerpana po połączeniu, przytulając do piersi małego Niecierpka.

Dziś Wiły nie było nigdzie widać. Zato u stóp drzewa stały trzy kobiety.

W samym środku znajdowała się Sofi i wyglądała jeszcze śliczniej niż zazwyczaj. Szesnastolatka została pobłogosławiona przez naturę drobnym ciałem elfa, które w zwiewnej, białej sukni prezentowało się ujmująco i ślicznie. Biały lok, znak rozpoznawczy Kunowskich opadał dziewczynie na prawe ramię, podczas gdy jego ciemnobrązowi towarzysze wili się po plecach dziewczyny. W złożonych dłoniach trzymała nie takie małe, białe zwierzę, które na pierwszy rzut oka przypominało nieślubne dziecko chomika i bobra. Helenie chwilę zajęło zrozumienie na co patrzy, w końcu ją olśniło.

„Nutria!"

„Aha... gryzoń futerkowy, skubana to połączyła" - przyznał Niecierpek z uznaniem.

Po prawej stronie Sofi stała stara Eufrozyna Kunowska, maginka miała już ponad trzysta lat i wydawała się cała ulepiona ze śniegu, od czubka białej głowy po same brzegi sukni. Po lewej zaś miała ubraną w rodowy błękit Marzenę Mazowiecką.

Matka poczekała aż zbiorą się bliżej zanim przemówiła, a jej głos poniósł się po pomieszczeniu.

- Moi drodzy, wieść już zapewne się rozniosła, ale teraz oficjalnie i z wielką radością chciałam wam przedstawić nowych członków naszego rodu. Oto Zofia Kunowska-Mazowiecka i Cumulus.

Pierwszy brawo zaczął bić stary Mateusz, ale reszta rodu szybko do niego dołączyła. Sofi z szerokim uśmiechem dygnęła przed nimi. Eufrozyna czułym gestem pogładziła ramiona dziewczyny. Do uścisków pierwsi wyrwali się Ksawery i Witold.

„Chcesz się przywitać?" - zapytała Helena, ustawiając się w kolejce do uścisków, widziała że ustawiony na kamieniach Cumulus już obwąchiwał Sonję, zajęczycę Leona i Bonnie, srebrną lisicę Witolda.

„Później" - odparł Niecierpek.

Helenę zaczynał trochę niepokoić paniczny lęk, jaki chowaniec wykazywał w sanktuarium. Chyba powinni odbyć na ten temat długą rozmowę, ale na pewno nie dziś.

Kolejne pół godziny należało do Sofi, która błyszczała jak najwspanialszy klejnot otaczana przez swoją nową rodzinę, chwalona i przytulana. Gdzieś w całym tym zamieszaniu Helena poczuła jak Witold delikatnie chwyta ją za dłoń.

- Przyjdziecie jutro pomóc Sofie się rozgościć? - zapytał cicho.

- Tak, mamy już nawet gotowe prezenty - zapewniła.

Uśmiechnął się szeroko, jego piwne oczy błyszczały szczęściem. Nachylił się nad nią.

- Widzimy się po uczucie? - zapytał szeptem wprost do jej ucha, a jego ciepły oddech sprawił, że wszystkie włoski na karku Heleny stanęły dęba, zrobiło się jej nagle rozkosznie ciepło.

- Mam wolny wieczór - odparła, przymykając powieki.

Uśmiechnął się zalotnie i musnął wargami jej policzek.

„I widzisz! Przewidywałem gorące seksy i będą gorące seksy!"

„NIECIERPEK!"

Kiedy uściski wyciszyły się samoistnie Sofi zajęła miejsce razem z resztą młodych na kamiennych ławach ustawionych wokół wierzby. Matka pozostawała wciąż u stóp drzewa, na znak, że pragnie poruszyć jeszcze kilka spraw.

- Zanim udamy się na ucztę na cześć naszej nowej maginki chciałam pokrótce streścić wam postanowienia dzisiejszego zebrania Rady. Po pierwsze Wiktoria zgodziła się pomóc Magistratowi w badaniach nad spaczonymi strzygami Maurycego Twardowskiego. Z tej okazji do wieży Znachorni przetransportowano dwie uśpione skazane. Nadzoruje je Wiara Żmijović, której osobiście obiecałam opiekę i ochronę naszego rodu.

Helena obserwowała Halszkę, to jak siostra zaciska usta i mruży oczy. Tym razem jednak powstrzymała się od komentarza.

- Gdyby ktoś chciałby dołączyć do badań rano będziemy wygładzać plan testów, mamy mało czasu, każda pomoc się przyda - wtrąciła Wiktoria.

Barbara energicznie pokiwała głową, Zoya też wydawała się zainteresowana.

- Kolejna sprawa, Aron zdołał jakoś przekonać ojca żeby wypuścił raroga z złotej klatki. Płomień Chorsa będzie przewodziła zespołowi dochodzeniowemu...

„Trzy..." - zaczął niewinnie Niecierpek.

- Twardowscy wystawili Ludwikę...

„Dwa..."

„Mógłbyś mnie przestać na dzisiaj wkurzać, wiesz?"

- Nieznani Kordiana...

„Jeden..."

- A my Leona.

„Start."

- Dlaczego? - spytała Halszka, podnosząc się ze swojego miejsca.

„Prosiłam cię o coś!"

„A co bym robił z życiem gdybym cię nie wkurzał?"

Halszka zignorowała westchnienia części rodziny, twardo patrzyła matce w oczy.

- Bez urazy braciszku, ale znasz się głównie na burzach, huraganach i gradobiciach. My z Heleną już od lat reprezentujemy rodzinę w siłach śledczych magistratu. Wiemy co należy robić. Twardowscy wystawili swoją śledczą, Nieznani też by to zrobili gdyby Kaj nie próbowało samo zamordować Maurycego więcej niż raz. Dlaczego my nie posyłamy zawodowca?

„Zajadałbyś się perzem bez moich uwag."

„Twoje uwagi są smaczniejsze niż perz."

„Już się tak nie podlizuj."

- Posyłamy zawodowca, polityka, śledztwem może się zająć raróg, my musimy się upewnić, że Twardowscy poniosą konsekwencje swoich wybryków - odparła Marzena.

- Helena jest równie dobrym politykiem co Leon.

„No i oczywiście musiała mnie w to wciągnąć."

„A czego oczekiwałaś?"

To nie tak, że Helena nie była zawiedziona wyborem Leona na miejsce reprezentanta. Bo przecież cały czas w duchu liczyła, że matka dostrzega to jak bardzo starały się godnie reprezentować rodzinę w magistracie. Niemniej rozumiała, że brat miał mocniejszą pozycję niż one, plus szersze o ponad sto glifów możliwości. To niestety miało duże znaczenie. Rozumiała też, że publiczne kwestionowanie decyzji matki to nie jest najlepsza droga żeby ją do siebie przekonać.

Marzena spojrzała na Helenę pobieżnie. Dziewczyna uciekła wzrokiem.

- Ludwika zjadłaby was obie na śniadanie - stwierdziła sucho matka.

Zapiekło. Niezależnie od tego ile w tym stwierdzeniu było prawdy, usłyszenie tego wprost nie należało do przyjemnych.

Poczuła jak Niecierpek delikatnie smyra ją nosem po karku. W tej samej chwili dłoń Witolda delikatnie zamknęła się wokół jej dłoni.

Nie lubiła porównań do Ludwiki Twardowskiej choć te były nieuniknione. Urodziły się w tym samym roku w odstępie zaledwie kilkunastu dni. Wszystkie trzy na skutek ataku wyjątkowo starego i wstrętnego porońca zdecydowanie za wcześnie przywitały się z tym światem. Z tym, że matka Halszki i Heleny przeżyła, Jadwiga Twardowski nie miała niestety tyle szczęścia. To zawsze jakoś je ze sobą wiązało w oczach postronnych. Genialną Ludwikę i bliźniaczki, które od kilku lat nie mogły się doprosić matki żeby pozwoliła im podejść do piątego poziomu. Zdaniem Marzeny nie były gotowe, a to ona zarządzała źródłem.

Po Halszce uwaga wydawała się spływać. Wciąż stała prosto z lekko zadartą brodą, skupiona zupełnie na matce.

- A to ciekawe, bo z tego co słyszałam to ją coś niemal zjadło. Coś co my zdołałyśmy schwytać i zabezpieczyć.

Marzena prychnęła.

- Trafiły się wam na wpół spalone, otępiałe z bólu strzygi a i tak dałyście połowie uciec. Do tego sprowadziłyście nam do konstruktów prawdopodobnego szpiega od Boruty. Naprawdę jesteś z tego taka dumna?

- Właściwie... - Leon podniósł się z miejsca. - Ten konstrukt może nam wyjść na dobre. Borucie wyraźnie zależy na tej córce, zapewne poczuje się bezpieczniej mając tu kogoś do monitorowania swojej tajemnicy. Nie chcemy żeby znów załączyła mu się paranoja.

- No i jeśli chcę zdigitalizować bibliotekę w tym stuleciu potrzebuję jeszcze przynajmniej trzech informatyków - wtrąciła Waleria. - Owszem, do samego skanowania mogę przeszkolić pokojowych, ale maszyny się ciągle psują, są jakieś błędy w kodzie, sama nie mogę wiecznie biegać i resetować ustawień. O obróbce plików nawet nie wspomnę... zapisywanie sygnatury energetycznej to jakiś koszmar.

Halszka chyba chciała coś jeszcze dodać ale Marzena była szybsza.

- Skoro już przy temacie Boruty jesteśmy. Dostałam oficjalne podziękowanie za współpracę i wyraźnym naciskiem żeby kwestia tożsamości jego córki została tajemnicą - oznajmiła, sięgając do rękawa błękitnej sukni, skąd wydobyła czarną fiolkę. - Zapewniono mnie, że opłaci się nam pozostanie w przyjaźni z czarnym.

Helena zamarła.

„Czy to jest to co ja myślę?"

Niecierpek wykręcił się i przez chwilę węszył w powietrzu.

„Skubany..."

W piwnicach alchemicznych mieli spore zapasy esencji biesa. W końcu Polska pełna była potomków Boruty, Rokity, Kozyry, Smętka czy innych mniej lub bardziej legendarnych biesów jak Dusiołki, znalazłoby się nawet kilku młodszych Belzebubów. Dlatego na rynku nie trudno było znaleźć ich esencję z kwartalnych poborów. Jednak daniny od tych starszych, pierwotnych biasów jak Boruta we własnej osobie chodziły na specjalnych aukcjach i kosztowały tyle, że często dwa lub trzy rody musiały się składać na zakup. Tymczasem oni właśnie dostali całą fiolkę dla siebie.

Pierwsza z szoku otrząsnęła się Barbara, aż podeszła kilka kroków bliżej.

- Dasz coś na pulę testową? - zapytała, sądząc po błysku w jej oczach miała już kilka pomysłów jak użyć tej esencji.

- Jedną miarkę, reszta wyląduje w skarbcu, tylko do dobrze przemyślanych i przetestowanych projektów - odparła Marzena z delikatnym uśmiechem. Miała słabość do Barbary, czasami kąśliwie mówiła, że Edmundowi żaden sigil nie uda się nawet w połowie tak dobrze jak wybór żony. Barbara Brańszczyk-Mazowiecka była samorodkiem, dziewczyną z małej wsi na lubelszczyźnie, która połączenie przeszła już po trzydziestce. Wykazywała wyjątkowy talent do alchemii i odkąd dołączyła do rodziny zdołała w ciągu dziesięciu lat zrobić cztery poziomy i urodzić siódemkę dzieci. Wszyscy spodziewali się, że jeszcze trochę i zostanie kolejną rodową dziewiątką.

Halszka zamilkła wpatrzona w fiolkę, kiedy reszta rodziny szeptała między sobą.

- Nie wszyscy z was zajmują się polityką magistratu więc nie obraźcie się, ale przedstawię sytuację wprost. Tym miastem rządzi Boruta poprzez swojego syna i Wisłę. Właśnie okazało się, że mamy na niego haka. To jest bezprecedensowa sytuacja dlatego od teraz wszyscy macie trzymać buzię na kłódkę w kwestii jego córki. Bo przysięgam, że jeśli ktoś mi to zepsuje następne sto lat spędzi w huraganie nad stratosferą.

Halszka uśmiechnęła się nieznacznie.

„Dlaczego mam wrażenie, że ona to traktuje jak wyzwanie..."

„Wziąć Asklepiosa na spytki?"

„Tak, chyba będziemy musieli na nich uważać."

„Taaa, jeśli nam na to pozwolą."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro