Nekromanci (1)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ERNA

Nie miał pojęcia, jak to się stało, że przysnęła. Przecież nie potrzebowała wiele snu, jak była dobrze odżywiona to niemal wcale. Jasne, ostatnio ciągle była w ruchu, ale nie sądziła, żeby to miała na nią aż taki wpływ. To sprawdzała z Elżbietą „zaginionych", którzy faktycznie zazwyczaj okazywali się wyszczekanymi dupkami, co za nic mają ostrzeżenia i zagrożenie. Potem patrolowała z Leonem Mazowieckim oraz jego latawcami, co było nawet przyjemne, nawet jeśli bezowocne. W międzyczasie meldowała się rogaciźnie, pokazując, że wciąż żyje. No i był Ósema, bo przecież musiała się jakoś odstresować.

Zazwyczaj spotykali się o świcie, bo szybko zorientowała się, że on też pracował głównie nocami. Nie rozmawiali zbyt wiele. Po ciężkim dniu rzucali się na siebie jak dwa niełazki brunatne, kończąc gdzie akurat zaszli. Potem na drugą rundę lądowali pod prysznicem lub w wannie i było to dużo spokojniejsze, zmysłowe zbliżenie, mówili sobie do widzenia i tak do następnego spotkania. Była zadowolona z tego układu. Był przyjemny, niezobowiązujący i anonimowy. Bawiło ją to, że celowo unikali przedstawienia się sobie, dzielenia się informacjami, które pozwoliłyby im się nawzajem zidentyfikować.

Ten poranek jednak trochę się różnił, bo zaraz po przekroczeniu progu mag jednym ruchem poderwał ją z ziemi i zmysłowym tonem zapytał:

— Co myślisz o sznurach?

Potem wszystko potoczyło się jakby samo. Wreszcie zawędrowali do sypialni, gdzie stało masywne, staromodne, częściowo zabudowane łóżko zdobione różnymi abstrakcyjnymi Szymańskimi motywami. Łóżko, które dobrze wykorzystali. Zajebiście dobrze. Niemniej, rutyna się zmieniła i ostatnie co pamiętała, to jak leżała zdyszana w pościeli z głową opartą o ramię nekromanty. Czuła jak oddech maga powoli się uspokajał, nozdrza miała pełne jego zapachu i kadzidlanego dymu. Było jej tak cholernie przyjemnie, ciało całe miała ciężkie, zmęczone. No i widocznie zasnęła.

Teraz leżała w ciszy, wpatrując się w baldachim spływający po bokach łóżka, drewno rzeźbione w hipnotyzujące spirale, geometryczne mozaiki, pajęczyny. Przeciągnęła się, przesuwając wzrok po zadaszeniu, do którego przyczepiony był hak, lina zwisła z niego leniwie. Uśmiechnęła się do siebie, przetarła zesztywniałe, obtarte nadgarstki. Spojrzała w bok, ale pościel była pusta, chociaż definitywnie ktoś w niej był jakiś czas temu.

Odetchnęła wolno. Może tak było lepiej? Nie chciała się za bardzo rozgaszczać w jego łóżku, nawet jeśli było im w nim razem wygodnie. Zwlekła się wolno, przeciągając plecy. Wciąż czuła się ciężka, trochę zesztywniała, ale zadowolona. Dlatego w pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na to, że pod stopami ma trawę. Przez chwilę czułą dziwny dysonans, bo była niemal pewna, że kiedy Ósemka wniósł ją do sypialni, na ziemi był dywan. Nawet chwilę stała na tym dywanie, kiedy zrywali z siebie ciuchy, rzucając nimi na wszystkie strony. Lekko zdezorientowana rozejrzała się po pomieszczeniu. Regały z książkami zapamiętała, tak samo masywną gablotę z eliksirami i maściami. Jednak zaskoczyło ją, że meble przeplatane były przez drzwi. Każde inne, drewniane, kamienne, zdobione, proste, zupełnie jakby te urwały się z zupełnie innych bajek lub stylów.

Zanim zdążyła wyciągnąć jakieś wnioski, dostrzegła swoje ubranie, ułożone w zgrabną kostkę na krześle stojącym koło szafy. Był tam też jej plecak. Powitała ten widok z ulgą. Był znakiem, że czas przestać się zastanawiać i zacząć zbierać.

Plan dobry i sprawdzony, jednak szybko napotkał drobną przeszkodę. Nigdzie nie mogła znaleźć stanika. Ani na stercie ubrań, ani gdzieś w pokoju, na szafie, na łóżku, nie zawieruszył się wysoko, kiedy ciskali ciuchami jak szaleni po całej okolicy. Specjalnie zmieniła się na chwilę w ptaka i obleciała różne zakamarki.

Nauczona doświadczeniem nosiła już zapasowy podkoszulek i majtki, bo zdarzało się, że te kończyły w strzępach. Stanika jeszcze nie straciła. Przez chwilę nawet chciała to zignorować, ale wtedy dotarł do niej chichot i szelest, a zaraz potem skrzypienie zamykanych drzwi. Obróciła się szybko i dostrzegła jeszcze, jak klamka masywnych drewnianych wrót otoczonych przez kamienie runiczne zadrżała.

No dobra, raz marze śmierć — pomyślała i naciągnęła t-shirt na goły biust, po czym ruszyła w stronę drzwi.

Kiedy tylko je uchyliła, poczuła przez chwilę znajome ciągnięcie przejścia między wymiarami i wylądowała na środku pagórzastej, szmaragdowej łąki, pełnej dziwnych, poskręcanych roślin. Odruchowo odwróciła się, żeby rzucić okiem na drzwi, ale te wciąż tam stały, choć masywny łuk futryny i ciężkie skrzydła pasowały tu jak pięść do oka.

Przez chwilę nie była pewna czy dobrze robi, jednak kiedy dostrzegła ruch w gąszczu roślin, ciekawość wzięła górę. Przez chwilę szła przez trawy, wypatrując drobnego uciekiniera, wspinała się po kolejnych pagórkach, aż w oddali dostrzegła wielkie drzewo o gołych konarach. Otaczała je czerwona poświata płomieni, której blask zmieniał nawet barwę rozgwieżdżonego nieba.

— Gdzieś ty sobie dom wybudował — mruknęła, kiedy coś w trawie znów zaszeleściło i ze szmaragdowego gąszczu wyłonił się pająk wielkości sporego owczarka. Rozpoznała szare wzory na białym odwłoku.

— Chai?

Chwilami śmieszyło ją, że znała imię jego chowańca, ale Ósemki już nie.

Skakunka pokiwał karapaksem, mrugając do Erny wielkimi, czarnymi oczami. Lubiła ten rodzaj pająków. Były całkiem urocze ze swoim wielkim włochatym ciałem i tanecznymi ruchami.

— Zgubiłam stanik — oznajmiła z przepraszającym uśmiechem. — No i drogę trochę też.

Pajęczyca znów pokiwała tym, co robiło u niej za głowę, po czym uniosła nogogłaszczkę, do której myślą przyczepiony mały kokon z czymś, co przypominało pokraczną wersję baletnicy z pozytywki. Gdyby ta była szczurem. Stworzenie łypało na nią złośliwie czarnymi oczkami, cały czas ruszając wąsatym nosem. Potem Chai uniosła drugą nogogłaszczkę i trzymała w niej to, co zostało z czarnego stanika Erny.

— Dzięki — raróg westchnęła cicho, odbierając swoją własność. — To którędy mam się teraz udać?

Chai przez chwilę dreptała niezdecydowana, po czym wskazała jej ruchem odnóży drzewo. Erna była pewna, że nie stamtąd przyszła, ale może Ósemka chciał ją zobaczyć. Posłusznie ruszyła więc za pająkiem.

Im bardziej zbliżali się do drzewa, tym więcej ich dostrzegła: potrzaskanych istot, część wyglądała jak duchy ludzi lub rdzennych, inne przypominały zwierzęce hybrydy, czasem zaś tylko wijące się abstrakcyjne kształty. Odprowadzały je spojrzeniem, czasem gniewny, czasem smutnym. Im bliżej były drzewa, tym wyraźniej widziała pnącą się ku górze drogę i załomy skalne poniżej, w których wyrzeźbiono miasto pełne kwadratowych domów, z oknami gdzie paliły się kolorowe światła.

Pięły się coraz wyżej i szmaragd łąki ustępował czerwieni ognia. Coraz więcej było też dziwnych dusz, które wydawały się ciągnąć do drzewa i do niej. Erna czuła je tym wyraźniej im bliżej ognia były, napalone, pachnące, nadzieją, bólem i desperacją.

W końcu zobaczyła też Ósemkę, jak stał obok drzewa, tuż przy rozpadlinie, w której wił się wielki, płonący kształt. Poczuła to stworzenie w tej samej chwili, kiedy i ono poczuło ją. Olbrzymi łeb wystrzelił ze szczeliny, szczerząc kły, rozłożył olbrzymi wachlarz po bokach gadziej głowy. To było coś pomiędzy smokiem, a żmijem, gad podłużny z wielkimi kłami i skórą z zastygłej, spękanej magmy, pod którą tętnił żar.

Dostrzegła wyraz zdziwienia na twarzy Ósemki, to jak Chai porzuciła kokon ze szczurzą baleriną, rzuciła się przed Ernę. Jednak raróg powstrzymała ją gestem i wyciągnęła przed siebie dłoń. Srebrne płomienie zatańczyły między palcami, kiedy położyła je na nosie stworzenia. Smok przymknął oczy i odetchnął głęboko, otaczając ją oparami gorąca. Ich wzrok się spotkał i poczuła wołanie do zestrojenia.

Najpierw to były tylko emocje: radość, czułość, zmartwienie, troska wdzierały się do jej umysłu, poszukując czegoś, co pozwoliłoby wyostrzyć przekaz.

„Siostro..." — Głos w jej umyśle był szorstki, trzeszczał i strzelał iskrami — „Podróż cię zmieniła".

To nie było tak, że wiedziała, czym jest ten smok, że go pamiętała, głównie czuła więź, pokrewieństwo, misję.

„Strażniczko" — wyszeptała, pełna radosnego zdziwienia i pokory.

Instynktownie pochyliła głowę. Stworzenie złożyło ognisty kołnierz, po czym dotknęło jej czoła swoim.

„Czułam twój ślad na pasterzu. Twój zagubiony, strzaskany ślad. Nie wiedziałam, kim jesteś...ale tego nie wiesz nawet ty".

Słowa zgubiły się w strachu i zmęczeniu, w zagubieniu, które dusiło raroga od dawna.

„Skrzywdzili cię. Szukasz, nie pamiętasz... W końcu znajdziesz. Zawsze znajdujecie".

Istota cofnęła głowę.

„Niepokoimy pasterza".

Erna lewo powstrzymała się od zerknięcia na Ósemkę. Bardziej czuła niż widziała, że próbował się do niej zbliżyć, chociaż wokoło było zdecydowanie zbyt gorąco dla niego.

Cofnęła się o krok, zgasiła niechętnie dłonie i włosy, które już zdążymy zapłonąć.

— Jest ok, tylko rozmawiamy — rzuciła cicho, odwracając się w końcu do maga. — Ogień z ogniem czasem już tak ma.

Uniósł nieznacznie brew i sięgnął po jej rękę. Palce miał chłodne jak zawsze. Zastanawiała się, czy wszyscy nekromanci tak mają, czy to tylko on?

— Nigdy nie widziałem jej tak pobudzonej.

Smoczyca zmrużyłam oczy.

— Cóż, może nie jesteś aż tak interesujący, jak ci się wydaje... — Erna rzuciła żartobliwie.

— Ranisz moje delikatne męskie ego — odparł na wpół wesoło, na wpół kwaśno. — Trzydzieści lat uciekania i sfajczonych włosów kosztowało mnie oswojenie jej na tyle, żebym mógł tu przychodzić. A ty sobie po prostu gonisz stanik i...

Zaśmiała się cicho, wciąż czuła uczucia smoczycy. Jej ciekawość i sympatie.

— To był fajny stanik.

— Czyli mówisz, że kluczem do radzenia sobie ze strażnikami jest koronkowa bielizna?

Zaśmiała się cicho.

— Na ciebie działa, moje ty obolałe biedactwo. Chodźmy stąd, to ci rozmasuje to zbite ego... i nie tylko. — Mrugnęła do niego. — A trzydzieści lat to chwila w naszej skali, czuj się zaszczycony.

Przekrzywił głowę i jego uśmiech nabrał ciepła i głębi.

— Masz rację. Zbierajmy się, zanim zrobię się zazdrosny... albo ona zrobi się zazdrosna.

„Wróć jeszcze, kiedy będzie mniej mgły" — rzuciła na odchodne smoczyca i Erna zrozumiała, o co jej chodziło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro