Czego się boi postrach skarbówki?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

LIGIA

- Jeśli nie zdecydujesz się teraz, to do ślubu pójdziesz chyba w koszuli nocnej - oznajmiła Marta znad swojej kanapki z tuńczykiem, przymykała oczy, przeżuwając kolejne kęsy, długi warkocz kołysał się jej na ramieniu. - Dziewczyno, zostało pół roku. Wiesz, jakie są terminy na poprawki...

Ligia przytaknęła, dziobiąc widelcem kaszotto. Korzystając z przerwy obiadowej, wyskoczyły do kawiarenki koło pasażu handlowego. Jedynej w okolicy, która aktualnie nie miała z okien widoku na pobojowisko po spalonych blokach. Jak zwykle, wrócił temat ślubu. Ligii nie dało się nazwać bridezillą, jednak im mniej czasu zostało tym, bardziej rozmnażały się kwestie do rozwiązania. Wiedziała, że musi się w końcu na coś zdecydować. W sumie nawet nie była pewna, czemu jeszcze tego nie zrobiła, ostatnie półtora tygodnia było zupełnie szalone. Najpierw awantura ze strzygami, Arkiem i tym wszystkim, o czym chciała zapomnieć.

No w sumie się udało. Do Architekt Plus, cała na biało, wkroczyła skarbówka i teraz Ligia myślała głównie o pracy. No dobrze, czasem zdarzało się jej pomyśleć o Aronie, bo ten cholernik zawsze umiał zrobić wrażenie. No i o Arku, który chodził po firmie nieobecny, jakby ktoś go strzelił obuchem. Sukienka ślubna jakoś w tym wszystkim uleciała.

- Mamy szanownych gości, faktury i VAT - przypomniała. W tych warunkach cały zespół finansowo-kadrowy siedział po godzinach.

- Będzie dobrze - zapewniła Marta Szymańska, starsza specjalistka do spraw kadr i płac, korpulentna blondynka, która prywatnie była najlepszą przyjaciółką i świadkową Ligii. - Ja wezmę na siebie naszych gości, Damianek VAT, a z fakturami się do piętnastej wyrobisz.

Wizja zostawiania Damianka, który w dziale kadrowo-finansowym robił za pomoc do wszystkiego, z cholernymi podatkami średnio się Ligii podobała.

- Nie wiem... Skarbówka to moja odpowiedzialność...

Marta wywróciła oczami.

- Dobrze im zrobi, jak dziś zostaną ze mną i Krzyśkiem. Ciebie to już się chyba trochę boją i zaczynają się przez to mylić.

Ligia uniosła wysoko brwi.

- Co?

- Nie zauważyłaś?

- Czego?

Marta westchnęła i pochyliła się nad stolikiem.

- To jest cholerna skarbówka, kalkulator apokalipsy, skurwysyny, których nawet mafia się boi. Ta cała Pokrzywicka to już dawno przywykła, że kiedy wchodzi do biura z morderczym „kontrola" na ustach, wszyscy srają w gacie i chowają się po kątach.

Ligia przypomniała sobie poważną twarz inspektor Pokrzywickiej i zachichotał wesoło. Za to Marta musiała mieć wenę, bo ciągnęła z typowym dla siebie przekąsem.

- Tymczasem wchodzą do nas, a ty do nich z serdecznością, jakby ci córkę z tatarskiej niewoli odbili! Normalnie chodząca słodycz, „proszę spocząć, kawusi może". No a wczoraj jak ci z grobową miną oznajmiła, że wykryła nieprawidłowości, ty na to: „Ojej czy mogę w czymś pomóc?". Sama miałam ochotę na ciebie krucyfiks wyciągnąć.

Ligia wybuchnęła śmiechem. Pomyślała, że ludzie nie doceniali zwyczajnych kłopotów. Takich ot typowych, które są z tego świata i zupełnie do ogarnięcia.

- Nie wiem... Chcesz do tego jeszcze Krzyśka ciągać?

- To jego niespokojny chuj nam te atrakcje załatwił, to niech teraz płaci daninę z pokornej trwogi.

Ligia pokręciła głową z uśmiechem na ustach.

- Wiesz, że powinnaś naprawdę zacząć robić stand-up.

- Jestem matką trojaczków, został mi sarkazm albo nabity sztucer do radzenia sobie ze światem - odparła Marta, popijając kawę.

Trojaczki: Cezary, Czesław i Cecylia, upragnione koszmary, jak to mawiała Marta, wywalczyła po siódmym cyklu in vitro. Szkraby niedawno skończyły cztery lata i były krzyżówką uroczych szczeniaczków z tornadem, które Ligia bardzo chętnie podziwiała z daleka.

- Ale nie zmieniaj mi tu tematu. Ja wiem, że Krystian to będzie zachwycony, jeśli się w ogóle w tym kościele pojawisz, nawet owinięta w ręcznik i ogolona na łyso. Jednak nie oszukujmy się, idea jest taka, żeby wszystkim szczęki opadły.

- Masz rację, tylko wszystko, co mi się podoba, ma krótki rękaw, a na grudniowy ślub... będzie potrzebny jakiś płaszczyk.

Marta pokręciła głową.

- Co ci w porządnej księżniczce nie pasuje?

Ligia wywróciła oczami.

- Dziękuję, już byłam księżniczką w zaczarowanym zamku strzeżonym przez potwory. Wystarczy mi do końca życia - oznajmiła z powagą.

Oczywiście, Marta nie wzięła tego na poważnie.

- Ale żeby nawet welon nie? - jęknęła.

- Może mały z jakimś kapelusikiem - odparła wymijająco.

Marta westchnęła cicho, ale chyba się już godziła z tym, że Ligia zamierza zrobić wszystko po swojemu.

- Daj spokój, żadne z nas nie ma stada ciotek i wujasów, co będą marudzili, można poszaleć - uśmiechneła się księgowa.

- Dobra, to przejdź się tam dziś jeszcze, porób zdjęcia, bo do soboty musisz się zdecydować. Dołączę do ciebie, jeśli się uda tu jakoś ogarnąć. Teściowa ma może czas?

Pokręciła głową.

- Urwanie głowy, od tygodnia jej nie widziałam, tylko dzwoni do nas wieczorami.

- Urwanie głowy w prosektorium? Trupy im pouciekały?

Ligia wzruszyła ramionami.

- Ale będzie w niedzielę na degustacji, przynajmniej obiecała.

Marta pokiwała głową.

- To, co ci jeszcze zostało?

- Dekoracje do sali i kościoła, przyklepać animatorkę do dzieciaków... - wyliczała powoli. - No i sesja zaręczynowa.

- Powiedz, że chociaż na to wybierzesz coś normalnego...

Ligia pokręciła głową.

- Ty się lepiej panieńskim martw.

Marta uśmiechnęła się zaczepnie.

- Nieee, moja droga, panieński jest już zaplanowany. I powiem ci... To Krystian powinien się bać - rzuciła, wycierając dłonie w serwetkę. - Już się o to nie martw. Teraz tylko misja sukienka.

- Tak jest kapitanie.

- To super, bo już cię umówiłam w sklepie.

Ligia parsknęła.

- Zawsze o krok do przodu?

Marta wyszczerzyła wesoło zęby.

- Od tego jest świadkowa, co nie?

***

Kupowała sukienkę w outlecie, bo pomimo całej doniosłości chwili, to wciąż był ciuch, który założy tylko raz w życiu. Ekspedientka przywitała ją z uśmiechem.

- Gotowa do podjęcia decyzji?

- Tak, chyba czas najwyższy - odparła z bladym uśmiechem. - Będę się chciała jeszcze przyjrzeć czemuś cieplejszemu, żeby okryć ramiona.

- Coś dobierzemy - zapewniła sprzedawczyni ciepło, zapewne zadowolona, bo przecież dodatki są oddzielnie płatne. - Dziś sama?

- Tak wyszło - odparła lekko, wzruszając ramionami. Czuła się dziwnie w tym podziemiu pełnym białych pokrowców, Przypominały jej armię duchów ustawionych na szeregach wieszaków. Bez kąśliwej Marty i ciepłej teściowej czuła się osamotniona.

Odnalezienie dwóch modeli sukienek, nad którymi się zastanawiała, okazało się proste i szybkie. Kiedy ekspedientka znosiła kolejne nakrycia, które miałyby uratować jej płuca w tym kluczowym dniu, Ligia wyciągnęła z torebki szpilki, rajstopy i zabrała się za pierwszą z sukienek.

Koronkowy gorset na cienkiej podszewce i krótka, falbaniasta, asymetryczna spódnica sprawiały, że wyglądała psotnie i dziewczęco. Do tego kapelusik z woalką i koniecznie bolerko. Przymierzyła kilka, aż wybrała dwa, które jako tako się jej podobały. Lubia to, co widziała w lustrze, jednak dalej się wahała. Kiedy przyszedł czas na drugą sukienkę, zadzwonił dzwoneczek przy drzwiach sklepu, a zaraz za nim wnętrze wypełniły wesołe głosy kilku sprzeczających się żartobliwie kobiet.

- Przepraszam na chwilę... - rzuciła nerwowo ekspedientka.

- Proszę się nie kłopotać, poradzę sobie - zapewniła.

Sprzedawczyni uśmiechnęła się nerwowo.

- W razie czego proszę wołać.

Nawet w przymierzalni słyszała rozmowę. Roztrajkotana przyszła panna młoda, mówiła tak samo głośno, jak i dużo. Nie, nie były umówione, po prostu przechodziła z przyjaciółkami i tak sobie pomyślała, że zajrzy, bo już w kilku salonach była, ale nic jej nie pasowało. A ona chce czegoś naprawdę wyjątkowo, czegoś super „wow". Kiedy przyszło do precyzowania tego „wow", wyszło, że chodzi o tak cukierkowy wariant księżniczki, że od samego mówienia mogły się popsuć zęby.

Ligia pokręciła głową i zganiła się w duchu za szyderstwo z marzeń innej dziewczyny. W końcu tak dobrze było mieć marzenia. Jeszcze lepiej było, jak się wreszcie spełniały.

Druga przymierzana przez Ligię sukienka była dłuższa, sięgała ciut za kolana, ale materiał był dużo cieńszy, lejący, przylegał do ciała i skrzył się tak, że przy odpowiednim świetle wyglądała, jakby cała błyszczała. Miało to zapewne wynagrodzić prosty krój. Kiedy opuściła przymierzalnię, powitało ją intensywne spojrzenie ciemnych oczu.

- Wyglądasz obłędnie - powiedział Aron i nie tylko jego słowa jej to mówiły, ale i wyraz twarzy, delikatny uśmiech i wzrok, który czuła na sobie niemal fizycznie. - Ta sukienka jest zdecydowanie lepsza. Bardziej pasuje do ciebie, do twojego charakteru, czysta elegancja.

Drgnęła. Jak długo właściwie siedział w cieniu i patrzył?

- Czy ty chcesz mnie przyprawić o zawał serca? - uśmiechnęła się nerwowo.

Odpowiedział jej zaczepnym uśmiechem.

- Nie musiałbym, gdybyś nosiła swój amulet ochronny - stwierdził z pewną nutką przygany w głosie.

Pokręciła głową.

- Jakoś mnie znalazłeś.

- Zawsze cię znajdę - zapewnił z łagodnym uśmiechem, po czym dodał. - To twoja suknia ślubna?

- Możliwe - odparła, zaplatając ręce za plecami. - Muszę tylko dobrać jakąś narzutkę do tego.

Przekrzywił nieznacznie głowę.

- To będzie zimowy ślub, jeśli dobrze pamiętam - podniósł się i przeszedł wzdłuż naszykowanych okryć.

Jakby nie znał odpowiedzi na to pytanie. Boruta uprzedzał, że jej wolność ma swoją cenę i będą monitorować każdy jej krok. Oczywiście, dla jej własnego bezpieczeństwa.

- Trzynasty grudnia.

Uniósł brew.

- Piątek?

Uśmiechnęła się nieznacznie.

- Jestem przekorna.

- Pamiętam - rzucił z rozbawieniem, po czym ściągnął z wieszaka białe, sztuczne futro. - Wypróbuj to.

Stanął za nią i delikatnie wysunął płaszcz na jej gołe ramiona. Przez kilka uderzeń serca czuła jego oddech na plecach. Poprawił kołnierz, delikatnie muskając opuszkami palców jej skórę na obojczykach i karku. Zamknęła oczy i westchnęła cicho, nagle zrobiło się jej jednocześnie ciepło i jakoś tak boleśnie pusto.

Nie zachowuj się jak idiotka - upomniała się w myśli. Wszystko było dużo łatwiejsze, kiedy raczył się nie pojawiać w jej życiu.

- Futro? - zapytała, otwierając ponownie oczy. W lustrze widziała wyraźnie swoje odbicie i jego sylwetkę za swoimi plecami.

- Na zimę idealne, i do tej sukienki, która skrzy się jak śnieg - odparł i zaraz dodał miękko. - Będziesz najpiękniejszą panną młodą, jaką widzieli w tym kościele.

Zaśmiała się i cofnęła w stronę kanap przeznaczonych dla gości oglądających przymiarki.

- Wybacz, ale dalej nie zamierzam cię zapraszać, wprosiłbyś się też na kawalerski, a wtedy pewnie znalazłabym narzeczonego gdzieś w Emiratach dopiero po tygodniu. A drużba cyrograf by podpisał po drodze.

Znając Joachima, najlepszego przyjaciela Krystiana, w sumie mógł mieć już podpisany. Aron pokręcił głową, kładąc teatralnie dłoń na sercu.

- Ranisz mnie, droga. Włos by nikomu nie spadł z głowy, daję słowo.

- Fryzury mieliby nietknięte, ale esencję już niekoniecznie - odparła z przekąsem. - Czemu w ogóle zawdzięczam tę wizytę? Bardzo się wszystko skomplikowało?

Westchnął cicho.

- Szczerze to dość epicko, musieliśmy ściągnąć do miasta Ernę.

Ligia poczuła, jak w jednej chwili całe jej ciało zalewa chłód. Spodziewałaby się szybciej huraganu niż panny idealnej. Musiała zebrać wszystkie siły, żeby zdusić kiełkujące ziarna paniki.

- No proszę, a nie słyszałam żadnych wzmianek o epickich pożarach. Trzymasz ją w lochu, czy co? - rzuciła sucho, czując, jak serce tłucze się jej wściekle w piersi.

Widziała, że lekko zesztywniał i się skrzywił.

- Nikt poza nią nie jest w stanie zabić tych strzyg, a nawet ona ma problem - odparł z powagą.

Szlag, to brzmiało poważnie. - Ta myśl na chwilę ostudziła złość, jednak zaraz potem pojawiła się następna. - Znów jest cholernym pępkiem świata, wcieleniem doskonałości, lekiem na całe zło.

- I co to ma wspólnego ze mną?

- Uznałem, że lepiej będzie cię powiadomić... i to nie jest coś na telefon. Nie chciałbym, żebyś na nią przypadkiem wpadła i nic nie wiedziała.

Ligia wywróciła ostentacyjnie oczami. Jakby to w ogóle było możliwe, jakby puszczali ją gdziekolwiek bez... Zmarszczyła brwi, kiedy nagle zrozumiała, po co on tu naprawdę przyszedł. Zacisnęła mocno usta, potem wykrzywiła je w lodowatym uśmiechu, którego nauczyła się, obserwując Borutę.

- Nie trzymasz jej w lochu. Ona ci zwiała... Zgubiła obstawę? A może tylko przestała się meldować? No i teraz masz kłopot.

Powinna była się domyślić, że tylko o to mu chodziło. On i cała ta czarna czereda zawsze wszystko robili dla Płomienia Chorsa, pieprzonego ósmego cudu świata.

Aron nie złożył broni, wyprostował plecy, wciąż patrząc jej w oczy.

- Masz w pewnym sensie rację. Ona uciekła. Zdołała się pozbyć śledzenia ze swojego amuletu ochronnego. Cóż, to chyba rodzinne - stwierdził ze spokojem. - Na szczęście wraca, Erna jest w gruncie rzeczy bardzo wiernym stworzeniem.

Skrzywiła się.

- Ale musisz ustalić, co robi, kiedy nie masz jej pod nosem. Tatuś się nie zmienił, nie ma co.

Aron wzruszył ramionami.

- On się po prostu martwi.

- Cóż, o mój zły wpływ nie musi się martwić. Jej jasność nie uznała mnie za dość dobre towarzystwo dla siebie - oświadczyła sucho.

Wyraz jego twarzy był łagodny, niemal czuły.

- To nie my odrzuciliśmy ciebie. To była całkowicie twoja decyzja.

Poczuła nagle, jak całe jej ciało zmienia się w lód.

- Powinieneś się cieszyć, lubisz, jak ktoś inny podejmuje za ciebie decyzje.

Mięśnie szczęki zadrżały mu ledwie zauważalnie i wiedziała, że zabolało. Poczuła gorzki smak satysfakcji. Jak on w ogóle śmiał? Przyjść tutaj, do tej przymierzalni gdzie wybierała strój na najważniejszy dzień swojego życia tylko po to, żeby rozmawiać o NIEJ. Ciekawe czy już się zeszli, czy się pieprzyli i dlatego był taki zły? Bo jego idealna kobieta miała przed nim sekrety? A teraz stał tutaj przed Ligią z tą swoją miną troskliwego misia i jeszcze usiłował ją pouczać.

- Może, albo zwyczajnie nie jestem fanem samooszukiwania - odparł, wciąż zachowując spokój.

Poczuła, jak do oczu napływają jej łzy, powstrzymała je ostatkiem siły woli, bo obiecała sobie, że już nigdy nie zobaczą jak płacze.

- Myślę, że powinieneś iść i szukać swojego szczęścia gdzie indziej - oznajmiła jadowicie.

Przekrzywił nieznacznie głowę, jego twarz nie zmieniła wyrazu, wciąż patrzył na nią tymi ciemnymi, hipnotyzującymi oczami.

- Naprawdę? I wyjść na tym tak dobrze, jak ty?

Na szczęście wciąż to umiała: panować idealnie nad ciałem, nawet kiedy czuła, że rozpada się na kawałki. Tyle księżniczka wyniosła z zaczarowanego zamku.

- Aron... Spierdalaj - oznajmiła, wskazując mu ręką wyjście.

Uśmiechnął się i skłonił

- Jak sobie życzysz.

Cofnął się w cień i już go nie było.

Przez chwilę drżała, walcząc z pokusą, żeby jednak się rozpłakać, wyrzucić z siebie ten irytujący zawód, który zalągł się jej w piersi. Poczucie, że znów jest dzieciakiem, którego nie czeka nigdy nic poza wpatrywaniem się w szybę. A potem wyprostowała plecy i zrzuciła z ramion futro. Mechanicznymi ruchami odwiesiła je na wieszak, następna w kolei poszła sukienka. Wróciła do tej psotnej i dziewczęcej, zgarnęła pierwsze z brzegu bolerko, kapelusik z woalką i zrobiła zdjęcie swojemu odbiciu, pilnując, żeby aparat zasłaniał twarz. Rozesłała zdjęcia do teściowej i Marty z tekstem: To chyba będzie to.

Krystyna Nowak odpisała natychmiast:

„Pięknie, teraz będzie trzeba przypilnować, żeby ten nasz utrapieniec nie zapomniał języka w gębie, jak będzie na ciebie patrzył przy ołtarzu. Wyglądasz jak milion dolarów córeczko".

Ligia poczuła, jak ramiona się jej rozluźniają, a ciało staje jakby znów ciepłe i żywe. Aron mógł sobie myśleć, co chciał. Dobrze wyszła na swoim człowieczeństwie. Chwilę potem przyszła wiadomość od Marty:

„Mrau, dajesz Lolita. Teraz już tylko buty nam zostały... i bielizna, która uratuje ci zadek przed odmrożeniami".

Zaśmiała się do siebie i zawołała sprzedawczynię.

Do domu dotarła gdzieś po dziewiętnastej, niosąc pudełka z chińczykiem na wynos i torbę rogalików francuskich. W salonie światło było zgaszone, Krystian leżał na kanapie z zimnym kompresem na czole. Znów pieprzona migrena. Zaklęła w duchu i cicho zrzuciła buty, żeby na palcach przymknąć do kuchni.

- Nie śpię - wymamrotał narzeczony, sięgając do mokrego ręcznika na swoim czole.

- Leż - odparła łagodnie. - Bardzo boli?

- Już nie, leki wskakują, zaraz będzie dobrze - zapewnił.

- Będę w kuchni.

- Zaraz przyjdę - obiecał.

Zaczynała się martwić, w ciągu ostatniego tygodnia migreny napadały go codziennie. Niby miewał je zawsze i średnio się przejmował, ona jednak nie mogła przestać myśleć o tym, że jego matka już dwa razy cudem uciekła grabarzowi spod łopaty przez nowotwory. Takie rzeczy były dziedziczne.

Rozłożyła ryż do małych miseczek, odgrzała sajgonki i kurczaka w cieście, wyciągnęła sosy i porozlewała je do miseczek. Kroiła akurat warzywa w paski, kiedy usłyszała za sobą ziewnięcie.

Był zdecydowanie zaspany, włosy sterczały mu na wszystkie strony, mrużył oczy wciąż nadwrażliwe na światło, spojrzał na stół i uśmiechnął się błogo do ich pseudo orientalnej obiadokolacji, a potem spojrzał wprost na nią z tak absolutnym uwielbieniem, że poczuła, jak cała się topi. W tej chwili kochała tę ich zwyczajność i kochała Krystiana tak, że ta miłość niemal ją dusiła.

- Matka przysłała mi już wytyczne, jaki garnitur mam kupić, żeby pasował - oznajmił. - Czyli rozumiem, że się udało?

W odpowiedzi zaśmiała się tylko i posłała mu całusa.

- W tej kwestii nie będzie spoilerów - odparła lekko. - Wstaw herbatę.

Posłusznie ruszył do czajnika. A kiedy woda już grzała się na gazie, wyciągnął serwetki i pałeczki. Ligia zaśmiała się cicho, znów oddychała pełną, ciepłą piersią. To było dobre życie, dokładnie takie, o jakim marzyła.

Odłożony na blacie telefon zawibrował, odruchowo zerknęła na wyświetlacz.

- Skończysz kroić ogórka? - zapytała lekko. - Ja muszę na chwilę zadzwonić, wiesz, praca, skarbówka...

Pocałował ją w policzek.

- Dzwoń, ale jeśli każą ci przyjechać, to ostrzegam, położę się Rejtanem w przejściu i tyle z tych nadgodzin będzie.

- Rejtanem? Mówisz striptiz? Trzymam za słowo - zaśmiała się, ruszając do salonu, usiłowała powstrzymać falę paniki, która rozlewała się po jej ciele.

„Wiesz, że masz dwa akty urodzenia? I w każdym inną matkę. Ale tylko na tę drugą jest wypis ze szpitala, ale ten wypis to taki trochę dziwny jest. I w ogóle, kto to Ernestyna?"

SMS był od Arka. Tak, wiedziała o swoich dziwnych papierach. On, gdyby nie był konstruktem, nigdy nie znalazłby tego drugiego, wystawionego w Łęczycy aktu urodzenia. Jednak to nie była rozmowa na wiadomości tekstowe. Skasowała wiadomość i wybrała numer Szewczyka.

- Cześć... - wykrztusił nerwowo do aparatu.

- Niech zgadnę, kazały ci mnie szpiegować? - zapytała cicho, obserwując Krystiana krążącego po kuchni.

- No, tak jakby... szpiegować, prześwietlić i w ogóle... a tu mi jakieś dziwne rzeczy wychodzą... - Tłumaczył trochę nerwowo. - Pomyślałem, że ugadam to z tobą, zanim... Bo wiesz, ty chyba próbowałaś być w porządku, a ona, ta maginka od świnki morskiej to... no niby też jest w porządku, przed biesami mnie uratowała, sprzątaczkę załatwiła... no ale ty...

- Rozumiem - przerwała mu. - Po pierwsze, ona nigdy nie może się dowiedzieć, że coś mi o tym powiedziałeś. Oficjalna wersja jest taka, że cię przyłapałam i zażądałam wyjaśnień. Jasne.

- Taaak - wyjąkał Arek. - To coś...

- Za co mogłaby cię zabić. Z magami i potworami nie ma żartów. I co to za biesy?

Jeśli jeszcze Boruta położył na nim swoje łapy, to chyba szlag ją trafi.

- Jeśli dobrze rozumiem, to gość, któremu wiszę... wisiałem pieniądze, jest zobowiązanym jakiegoś tam Kozyry... i jak mnie lali to ona... Halszka Mazowiecka wpadła, potem wpadł ten cały Kozyra, i miał rogi...

Kozyra, czyli okonie, które próbują być szczupakami. Nie było tak źle.

- Dobra. Umów mnie z panną Mazowiecką.

Ktoś w rodzie definitywnie nie kupił bajeczki Boruty i w teorii powinna teraz powiadomić o wszystkim Arona, po czym się wycofać. Tyle, że w tej chwili nie miała na to najmniejszej ochoty.

- Eee... - Arek popisał się elokwencją.

- Powiesz, że cię nakryłam i chcę porozmawiać, bo nie mam ochoty, żeby ta sprawa trafiła do Boruty.

- Dobra, zapamiętam.

- Super, daj znać jutro, co ustaliłeś. Dobranoc.

Rozłączyła się, odetchnęła, czując dziwną mieszaninę gniewu i zimnej determinacji. Zamierzała spędzić miły wieczór ze swoim idealnym, cudownie normalnym, ukochanym, jutro być bardziej pokorną wobec pani inspektor Pokrzywickiej. A po drodze sama poradzi sobie z tym magicznym bajzlem.

Pieprzyć ósmy cud świata.

I Arona też pieprzyć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro