Czyje na górze (1)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


ERNA

W jednym ze swoich dzienników matka napisała, że z każdym magiem trzeba obchodzić się jak z jajkiem. Zepsutym śmierdzącym jajkiem, które w każdej chwili może się stłuc, a pozbycie się odoru jest potem prawie niemożliwe. I to nie jest tak, że Erna zapomniała o tym. Po prostu nie była gotowa na zapach dymu i popiołu, który wypełnił jej nozdrza kiedy tylko weszła do sali. Ogień był jej częścią nawet bardziej niż krew, pióra, włosy czy mięśnie, wyczuwała jego echo razem z całym bólem jaki zadał. Może i strzygi były uśpione, ale to nie znaczyło, że ich ciała nie odbierały bólu. Czy cierpienie się nie liczyło jeśli ofiara nie była go świadoma? Odpowiedzi na to pytanie nie było w pamiętnikach matki.

Aron natychmiast wyczuł, że coś jest nie tak, mocniej złapał ją za ramię. Próbował ostrzec, ale wtedy cała ta duszona od dwóch dni wściekłość zalała Ernę falą gorąca. Naprawdę próbowała się opanować, ostatecznie wydawało jej się, że wymyśliła całkiem sensowny sposób na zapytanie całej tej nadętej zgrai co oni sobie myśleli. I jak to wszystko przeszło w pojedynek między Robertem a strzygą ku uciesze cholernych Twardowskich nie miała pojęcia. Wiedziała jednak, że to jej wina, Eryk jakoś ją ograł.

- To będzie ciekawe - mrugnęła Elżbieta. - Wiesz jak zacząć z przytupem.

- Grunt to zrobić wrażenie - mruknęła kwaśno Erna.

Była pewna, że Aron kazał topielicy i żmijowi pilnować, żeby broń boże już się do nikogo nie odzywała i nie podejmowała decyzji. Chaosu jak na jeden dzień wystarczy. Co prawda nie miała pojęcia kiedy mógłby to zrobić, bo zaraz po ogłoszeniu przerwy zniknął gdzieś razem z Robertem, niemniej nie takich rzeczy biesy już dokonywały. Przed chwilą jeszcze była przy nich Mira, ale zaraz odciągnęła ją na bok jakaś magiczka i teraz dyskutowały zawzięcie.

- Nie martw się, to nie jest czas Roberta - zapewnił cicho Vladan.

- Tia, on tak ciągle robi - dodała Elżbieta. - Nie wiem czy to poza czy testosteron, zazwyczaj kończy się na złamanym rogu, który nawiasem mówiąc szybko odrasta. Ma już całkiem niezłą kolekcję grawerowanych rogów do picia ułamanych z własnego łba.

Erna skrzywiła się nieznacznie, jakoś wcale nie czuła się pokrzepiona.

- W Łęczycach mówiło się, że rokiciątka nie są zbyt bystre.

- Och jestem pewna, że Boruta tak to widzi - stwierdziła kwaśno topielica. - Moim zdaniem to jest po prostu inny rodzaj sprytu.

- Echo - szepnął Vladan ostrzegawczym tonem. Elżbieta natychmiast wyprostowała plecy i rozejrzała się czujnie, jej wzrok zatrzymał się na osobie zbliżającej się do nich wolnym krokiem.

Erna rozpaczliwie sięgnęła pamięcią do tego co Boruta mówił na temat Echa Nieznanego. Jest stare i chociaż jego moc nie manifestuje się w agresywny sposób lepiej go nie lekceważyć. Z wyglądu wydało się urocze, może dlatego że czerwono-fioletowy płaszcz i kapelusz przywodziły jej na myśl przyjemny chaos, było też coś w bladej twarzy, wielkich łagodnych oczach co przyciągało uwagę, choć Ernie wydawało się trudne do zdefiniowania.

Echo zatrzymało się przy nich i uśmiechnęło łagodnie.

- Pada - stwierdziło.

Erna podejrzewała, że wszyscy troje mieli teraz identyczne zdziwienie wymalowane na twarzach. Co to właściwie miało znaczyć? Stali w korytarzu, bez okien, głęboko w zamku, tak że nie sposób było nawet marzyć o odgłosach z zewnątrz.

- Tak... pani Wisła, tak jak większość mieszkańców jej domeny, nie jest wielką fanką czystego dziennego nieba - odparła Elżbieta.

Dopiero teraz dotarło do Erny, że faktycznie, było już po świcie.

- A dałoby radę zrobić wyjątek? Tak na najbliższą godzinę? Byłobym zobowiązane.

Topielica spojrzała na żmija, ten skinął głową.

- Przekażę Aronowi, państwo wybaczą - obiecał po czym oddalił się ślizgiem.

- Wspaniale - Echo uśmiechnęło się szeroko, po czym skupiło wzrok na rarogu. - Nie martw się, trudne bywają dobrego początki.

- Dziękuję - wykrztusiła Erna.

Echo skinęło jej głową, po czym ruszyło dalej, w stronę Twardowskich. Erna i Elżbieta odprowadzały je skonfundowanym spojrzeniem. Raróg przypomniała sobie słowa, które przeczytała w dziennikach matki. Wtedy wydały się jej zupełnie absurdalne, teraz wciąż nie mogła powiedzieć, że zupełnie je rozumiała, ale zaczynały nabierać sensu.

- Prekognici, jak zupełnie nie zwariują... to i tak wyjdzie na to samo.

- Oj tak... - westchnęła Elżbieta.

Echo właśnie odezwało się do jednej z Twardowskich, chyba Ludwiki, choć Erna nie była pewna czy dobrze je rozpoznaje. Tak czy inaczej cała grupa zareagowała dość gwałtownie, wołając do oddalającego się Echa. Ludwika przez chwilę przyglądała się własnemu dekoltowi i falbaniastej bluzce, po czym gniewnie zapięła ciężki skórzany płaszcz, sznurując go aż do samego końca, kołnierz zasłaniał całą szyję, musiał wręcz niewygodnie drapać szczękę.

- Gdzie Vladan? Co mnie ominęło? - spytała raźno Mira. Raróg i topielica podskoczyły zaskoczone. Kikimora wpatrywała się w nich wyłupiastymi, pełnymi zaciekawienia oczami.

- Nic wielkiego - odparła Erna.

- Echo przyszło i kazało robić rzeczy - dokończyła kwaśno Elżbieta. - Czyli wszystko się znowu popierdoli.

Mira skrzywiła się nieznacznie.

- Może nie będzie źle...

- Przekonamy się za godzinę. - Topielica pokręciła głową. - Czego chciała Emilia?

Mira westchnęła.

- Znalazła sobie nowe miejsce na tereny treningowe. Areszt śledczy na Białołęce, jej zdaniem ma dobrą energię.

Elżbieta jęknęła.

- Chce nam zabrać stołówkę?!

- Raczej zrobić tam dla siebie lustrzany wymiar...

- Mary nie będą zachwycone.

- Wiem, dlatego spróbuje jej znaleźć coś innego.

- Tylko szybko, bo każda kolejna propozycja coraz gorzej wygląda...

Erna przysłuchiwała się rozmowie jednym uchem bo w oddali zobaczyła Roberta w towarzystwie dwójki nieznanych jej biesów, cała trójka była do siebie zadziwiająco podobna. Ta sama muśnięta słońcem skóra, rogi tura, zielone oczy, tylko włosy wydawały się mieć trochę inny odcień, od miedzi po głęboki brąz. Aktualnie nosili też identyczne ciemne kombinezony, do których w najważniejszych miejscach ciała przyczepiono polimerowe płyty ochronne. Robert ponadto miał na sobie coś co wyglądało na wzmacnianą kamizelkę kuloodporną.

- Karolina i Marcin, rodzone rodzeństwo Roberta - odezwał się cicho Vladan, Erna nie zauważyła nawet kiedy wrócił.

- Rokita miewa więcej niż jedno dziecko z partnerką? - zapytała zanim zdążyła się zorientować, że to błąd. Matka na pewno wiedziałaby coś takiego.

Jeśli Vladana zdziwiła jej niewiedza nie okazał tego, nawet powieka mu nie drgnęła.

- Tak, jego strategia rozrodcza jest zupełnie inna niż ta Boruty. On tworzy z tymi kobietami związki, rodziny, w których mogą spokojnie wychowywać dzieci. Ale karze im też podpisywać cyrografy. Nie może ryzykować że kiedykolwiek postanowią odejść, wiedzą o nim za dużo, ludzkie dzieci też muszą cyrograf podpisać. Twierdzi, że w ten sposób przedkłada jakość nad ilość.

Wzruszyła ramionami.

- Co bies to obyczaj.

Przytaknął.

- Chodź, Aron i Wiktoria Mazowiecka są już gotowi.

***

Strzyga oszczędzała siły, stała w bezruchu po środku ścieżki pomiędzy rabatami księżycowych ziół. Czujnym wzrokiem śledziła wysokie sklepienie oranżerii, porośnięte czarcimi pnączami, przepuszczało niewiele słonecznego światła. Jasność przesączała się głównie po bokach wprost na masywne kamienne skrzynie pełne nocnych dzwonków i diabelskich serc. Rośliny wydawały się równie niezadowolone ze światła co sama strzyga.

- Mam nadzieję, że masz pomysł jak ją utrzymać w środku - zauważył sceptyczne Robert Rokita.

Zebrali się na rozległym tarasie pokrywającym większość część dachu ratusza, wokół oranżerii, którą na potrzeby starcia opróżniono z większości mebli i donic. To co zostało, kilka skrzyń i ławek było integralną częścią murów zamku. Chmury cofnęły się z nieba, żelazne zdobienia oszklonych ścian połyskiwały w delikatnym blasku poranka. Niebo było jasne, miejscami niebieskie miejscami turkusowe, upatrzone drobnymi chmurami gnanymi przez wiatr. Powietrze wypełniał zapach grążeli i tataraku.

- Spokojnie, jeśli spróbuje chociaż dotknąć tego szkła sparzy się. Już się o tym przekonała - odparł Aron z uśmiechem.

Istotnie, po bliższym przyjrzeniu się Erna dostrzegła rozległe oparzenia na prawej ręce strzygi.

Robert gwizdnął cicho.

- Nie dotykać szkła, zapamiętam.

- Ależ dotykaj go sobie ile chcesz - odparł Boruta szczerząc białe zęby. - Tobie nic się nie stanie.

- Sprytne - stwierdziła Mira.

- Stawiam zgrzewkę esencji, że będą kłopoty - oznajmiła Elżbieta, jako jedyna z zebranych miała problemy ze słońcem, stała więc teraz tak by obejmował ją cień jednej z czterech baszt, dla pełniejszej ochrony rozłożyła też nad głową parasol.

- Jeśli chcemy zobaczyć jak lata musimy dać jej do tego przestrzeń - odparł Aron. W pomieszczeniu byłoby to o wiele trudniejsze.

- W razie czego Karolina i Marcin zostają w obwodzie. Nawet gdyby jakoś sobie ze mną poradziła, to już przez całą trójkę nie przejdzie - stwierdził Robert, a jego rodzeństwo pokiwało rogatymi głowami na zgodę. Nawet dziewczyna Rokitów była niezwykle wysoka, Erna musiała zadzierać głowę żeby spojrzeć jej w twarz.

- Do tego szkło zapewnia barierę między skazaną a magami, bo chyba nikt nie chce żeby się wymknęła i odurzyła - dodał Aron i kontrolnie zerknął na Wiktorię Mazowiecką.

- Na pewno nie osobami tu zebranymi - odpadła maginka.

Magowie ustawiali się przy oszklonych ścianach z ciekawością patrząc na strzygę. Erna nie mogła oderwać wzroku od skazanej, czuła że robi się jej niedobrze. Dziewczyna wyglądała na sponiewieraną nastolatkę, złote włosy ledwo zaczęły odrastać po spaleniu, nosiła coś co wyglądało na czyjąś workowatą koszule, w której niemal się topiła. Jeśli to wszystko faktycznie wyglądało tak jak mówiła topielica, Maurycy Twardowski nie dał swojej strzydze wiele czasu na ludzkie życie. To nieludzkie za to musiało już trochę trwać, sądząc po tym jak przekrzywiała głowę, w typowo ptasi sposób. Erna coś o takich odruchach wiedziała, po długich lotach ciało potrzebowało chwili żeby przypomnieć sobie jak należy się zachowywać wśród ludzi.

- Zaczynajmy, nie chcę jej dawać więcej czasu na kombinowanie - oznajmił stanowczo Robert, siostra bez słowa podała mu masywną włócznię.

- Tym razem nie topór? - rzuciła zaczepnie Ludwika Twardowska.

- Na topór trzeba zasłużyć, moja pani - odparł gładko Robert, nim ruszył w stronę wejścia do olbrzymiej oranżerii.

Strzyga w pierwszej chwili pochyliła ciało do przodu, zupełnie jakby planowała rzucić się na otwarte drzwi, ale widząc wielką sylwetkę, która zaraz je wypełniła zrezygnowała z tych planów.

Robert ruszył w jej stronę z poważną miną, szary kombinezon klekotał delikatnie przy każdym kroku. Skazana zgarbiła się i nagle urosła, jej kości długie wyraźnie się wydłużyły a palce obrosły w szpony.

- Pies na smyczy magów - syknęła.

Bies wzruszył obojętnie ramionami.

- Wiedziałyście jak to się skończy kiedy go zaatakowałyście - oznajmił obojętnie, stojąc kilka metrów przed nią, rozluźniony, z drzewcem włóczni opartym na ziemi. - Teraz możesz już tylko zachować twarz... albo i nie.

Następne ruchy tej dwójki prawie umknęły Ernie, widziała smugę i chwilę potem Robert stał na szeroko rozstawionych nogach z włócznią wyciągnięta przed siebie. Strzyga wylądowała kilka metrów dalej, miękko na czworaka, szczerząc zębatą paszczę, z boku sączyła się jej czarna krew. To, że strzygi były szybkie wiedziała, ale refleks biesa ją zaskoczył. Potomkowie Rokity znani byli z tego, że są bardziej dzicy, pierwotni niż Boruta i jego rodzina. Biesy nigdy nie wydawały się jej zbytnio bojowe, owszem były niesamowicie wytrzymałe, jednak nigdy nie widziała ich w mundurach i z bronią w ręku. Przez całe to jadowite ucywilizowanie jej opiekuna łatwo było zapomnieć, że ten gatunek pierwotnie żył w najgłębszych leśnych zakamarkach. Musieli umieć sobie tam radzić.

Erna odetchnęła głęboko i pozwoliła ludzkiej części siebie cofnąć się głębiej pod instynkt drapieżnika. Jej pole widzenia rozszerzyło się, obraz wyostrzył a skupienie wzrosło. Teraz już nadążała za ruchami walczących.

Strzyga głębiej morfowała, koszula na jej plecach rozpadła się z trzaskiem, ukazując nastroszone na grzbiecie płowe pióra, przepiękny pióropusz starczał na wszystkie strony nadając skazanej groźnego i pięknego wyglądu. Stopy zmieniły się w łuskowate szpony, ciało obrosło puchem. Erna jeszcze nigdy nie widziała na żywo strzygi, oglądała materiały w bibliotekach, filmy, ryciny. Te jednak nie oddawały drapieżnego piękna na jakie teraz patrzyła. Nie wspominały też, że w swojej najbardziej bojowej formie strzyga będzie taka duża. Wydawało jej, że czytała o morfowaniu w coś trochę większego od człowieka. A nie większego od Rokity. Czy to była anomalia? Efekt karmienia esencją maga? Robert bynajmniej się tym nie przejął, obszedł swoją przeciwniczkę miękko, na lekko ugiętych nogach. Kiedy znów skoczyła na niego, furkocząc w powietrzu piórami przerzucił ją nad sobą za pomocą włóczni. Ruch był płynny, niemal taneczny, po raz kolejny zdziwiło ją jak lekko i zwinnie poruszał się bies. Strzyga wylądowała dużo ciężej, Erna słyszała łomot ciała szorującego o kamień. Czy zyskując rozmiary straciła trochę na refleksie? A może po prostu nie czuła jeszcze za dobrze tego zmienionego ciała? Robert złapał pewniej drzewce włóczni, Erna zrozumiała czemu bies wybrał akurat tę broń, mógł trzymać strzygę i jej szpony na dystans. W teorii, bo po drugim ataku dostrzegła ślady po zadrapaniach na jego naramienniku, polimer był głęboko uszkodzony, materiał kombinezonu porwany. Czy te szpony powinny być aż tak ostre?

- Ile jej dałaś? - zapytał ktoś z boku, Erna rejestrowała rozmowę jednym uchem, słowa i tak wydawały się padać niezwykle wolno.

Trzecia szarża strzygi zakończyła się wbiciem jej włóczni w ramię, krzyk dotarł do nich nawet przez szkło. 

Erna musiała wytężyć siły żeby się nie wzdrygnąć. Czy ich życie i śmierć zawsze musiało służyć rozrywce magów? 

Robert przez chwilę siłował się ze skazaną, napierali na siebie zapierając się stopami w kamiennej ścieżce. Szpony zazgrzytały o kamień rysując go, aż poszły iskry. Bies zdołał przepchnąć ją kilka metrów nim zaparł drzewce włóczni o ziemię po czym grzmotnął przeciwniczkę rogami.

- Około siedmiu kropel....

Poleciała do tyłu z głośnym zgrzytem orząc pazurami prawej ręki napierśnik biesa. Robert sprawnie podciął ją i wbijając mocno włócznię docisnął do podłoża. Erna wyraźnie dostrzegła różnice jaką dają umiejętności i doświadczenie. Strzygi nikt nie uczył jak się bić, miała od tego instynkt i olbrzymią przewagę fizyczną nad przeciwnikiem. Kiedy straciła to drugie zaczynała mieć kłopoty. Robert wiedział co robi i był do tego dobrze przygotowany.

- ...ode mnie i...

Strzyga szarpnęła się, wierzgając nogami, olbrzymie tylne szpony cięły powietrze wokoło. Bies musiał odskoczyć, wyraźnie nie docenił zasięgu przeciwniczki. Erna widziała zimne skupienie na jego twarzy kiedy wyszarpywał włócznię mocno, brutalnie łamiąc przy okazji kość obojczyka skazanej. Strzyga zignorowała ból, poderwała się szybko i wyprowadziła kilka ataków szponami, zmuszając biesa do cofnięcia się, w powietrzu furkotały pióra i czarna krew.

- ...dwanaście od Leona.

Znów ją podciął, prostym i brutalnym ruchem, tym razem przetoczyła się zanim zdążył użyć włóczni. Stanęła na nogi i cofnęła się, mierząc biesa wściekłym wzrokiem, żółtych, błyszczących oczu. Ten nie drażnił się z nią, ale też nie oszczędzał. Był szybki, spokojny i skuteczny.

- Mało.

- Wystarczyło.

Erna poczuła, że gorycz, która zbierała się jej w gardle wezbrała i musiała na chwilę zamknąć oczy. Zmusiła się do odepchnięcia na bok wyrzutów sumienia i wyciąganiu wniosków. Już widać było, że z tymi strzygami będzie dużo więcej problemów. Musiała się na nie przygotować. Kolejne dwa zwarcia między przeciwnikami uświadomiły jej, że strzyga nie jest wiele słabsza od biesa, ale ma po prostu gorszą przyczepność na kamieniu, zapewne przez łuskowate łapy i szpony. Z każdą chwilą była też szybsza, jakby sama lepiej rozumiała swoje ciało. Rany goiły się błyskawicznie, po poparzeniach nie było już śladu. Bok też się prawie zasklepił, rana na obojczyku trochę się jątrzyła, ale to zapewne przez połamane kości. To nie powinno było dziać się aż tak szybko, nie bez ludzkiej krwi, która stymulowała regenerację. Musiała przyznać, że Robert robił to co obiecał, ukazywał im możliwości zmienionej przez esencję maga strzygi. Ernie ani trochę się to nie podobało, jednak nie mogła też odmówić użyteczności tej prezentacji. Skuteczność polowania zależała często od znajomości zwyczajów i fizjologii ofiar.

Magowie rozproszyli się, podchodząc bliżej do szkła, skupieni rozmawiali ze sobą cicho. Erna cały czas czuła obecność Arona tuż za sobą, miała wrażenie, że obserwował ją równie czujnie co walkę. Z tyłu wciąż trzymały się tylko dwie osoby, Echo Nieznane i Elżbieta.

Erna przypomniała sobie dziwne zachowanie prekognity, poczuła zimny pot na plecach, wróciła więc wzrokiem do sceny w oranżerii. Akurat trafiła na moment kiedy strzyga uderzyła plecami o szkło, jej pióra na chwilę stanęły w ogniu, otaczając ją aureolą płomieni, nim przetoczyła się po ziemi i wycofała skrzecząc cicho. Na tym etapie bies wciąż nie zdołał zmusić skazanej do lotu. Sama walka zmieniła się w gonitwę gdzie Robert podążał za broniącą się i wycofującą dziewczyną. Jego zacięta mina wskazywała na rosnącą irytację, wzrok strzygi coraz częściej miotał się chaotycznie wokoło. Traciła szybko siły, coś czego można było się spodziewać, biorąc pod uwagę, że była ranna, głodzona i długo nieprzytomna. Ernę znów chwycił za gardło żal.

- Ona już więcej nam nie pokaże - powiedziała cicho, usiłując wyrazić prośbę, której w sumie nie powinna mieć. Nie wolno im bronić tych, którzy złamali pakt. Odwróciła się do Arona, za późno dostrzegła, że stał ramię w ramię z Erykiem Twardowskim.

- Więc proszę to zakończyć - odparł gładko mag. - Droga wolna.

Zmarszczyła brwi, czując jak gdzieś w środku niej budzi się ogień wściekłości, znów słowa uciekły jej zanim zdążyła o nich pomyśleć.

- O co ci właściwie chodzi?

Aron westchnął cicho, usiłował złapać jej nadgarstek, ale tym razem na to nie pozwoliła, zaplotła ręce na piersi. Stojący obok Marcin Rokita i Felix Nieznany odwrócili głowy w ich stronę.

- O sprawiedliwość dla mojego kuzyna - odparł Eryk równie gładko co jadowicie.

- Tego samego co waszym zdaniem po prostu spaprał sigil? To o to chodzi? A może o jakąś inną sprawiedliwość, której nie miałeś odwagi sam wymierzyć kuzynowi?

Eryk w przeciwieństwie do Erny wydawał się lodowato spokojny. Być może były to tylko pozory, bo też zrezygnował już z form grzecznościowych.

- Słowo daję. Zupełnie zdziczałaś na tej prowincji.

To powinno ją jakoś zahamować, ostrzec, że właśnie dzieje się to czego najbardziej się obawiała. Ktoś mówił do niej jakby była matką, jakby wiedziała i rozumiała wszystko to co ona. Jednak i tak nie miała pomysłu co może z tym zrobić. Większość zapisków Wereny z czasów kiedy pomieszkiwała w Cichej Warowni za życia Eryka została stracona. Czytała wiele o starszej czwórce dzieci Konstancji, dwoje najmłodszych pojawiało się epizodycznie na kartach dzienników, które akurat nie spłonęły razem z całym dzieciństwem Erny. A nawet gdyby je miała to co z tego? Na papierze nie było informacji jak do niego mówić, jakiego tonu głosu użyć, tych wszystkich drobnostek, które pozwoliłyby mu rozpoznać w niej kogoś kogo znał. Trzymała się więc swojego gniewu, jeśli faktycznie był czymś nowym to być może jakoś przejdzie.

- No patrz co się dzieje kiedy przez kilka lat nie boisz się potknąć o czyjeś przerośnięte ego.

Zacisnął mocno wargi, w czarnych oczach wreszcie pojawiło się coś na kształt uczuć.

- A o co tobie chodzi? Czyżbyś kwestionowała prawa, które chronią naszą społeczność? Żołądek boli? Tak bardzo tęskno wam do pożerania wszystkiego co się rusza?

Aron zamknął oczy, sądząc po jego minie zaczął chyba na poważnie kalkulować ilu magom na raz jest w stanie wyprać mózg. Ewentualnie rozważał czy da radę to wszystko rzucić i ukryć się gdzieś w Bieszczadach na sto lat. Raróg czuła, że coraz więcej zebranych odrywa wzrok od walki by spojrzeć na nich. Jakaś część Erny, ta która przez ostatnie dwadzieścia lat czegoś się jednak na dworze Boruty nauczyła, kazała się jej zamknąć. Niestety była też ta druga część, silniejsza i głośniejsza, ona pragnęła patrzeć jak świat płonie.

- Stałam na straży prawa na długo zanim wasz gatunek nauczył się podcierać sobie tyłki - warknęła, po czym wskazała gestem na oranżerię. - To nie jest prawo, to jest wasza próba demonstracji siły.

- Więc skończ ją. Pokaż nam na czym polega twoje prawo - wysyczał, mrużąc ciemne oczy.

Trzask tłuczonego szkła sprawił, że Erna w jednej chwili odwróciła się znów w stronę oranżerii. Akurat na czas żeby zobaczyć jak Robert toczy się po odłamkach rozsypanych na tarasie. W ścianie oranżerii ziała wielka dziura.

Strzyga wreszcie pokazała skrzydła, morfowała je w locie, wyskakując na wolność pomiędzy kawałkami szkła które już zaczęły zarastać uszkodzenie. Niestety robiły to za wolno. Skazana nie dotknęła szkła, więc nie pojawił się ogień, który miał ją zatrzymać. Ramiona i przedramiona wydłużyły się jeszcze bardziej, płowy puch piór zamienił się w wielkie jak miecze lotki, które niczym wachlarz zagarnęły powietrze kiedy wzbiła się w niebo. Przemknęła ponad podnoszącym się biesem wprost w stronę barierki. 

Tak się jakoś złożyło, że na jej drodze stała Ludwika Twardowska. Maginka skupiona była zupełnie na Rokicie dostrzegła strzygę dopiero kiedy ta zacisnęła jej szpony na ramionach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro