Hazard i szpiegostwo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

AREK

O poranku Arek spodziewał się od życia naprawdę różnych nieprzyjemnych rzeczy. Zbyt gorącej kawy, korków na Wisłostradzie, wysypu zamulonych ludzi zmierzających do pracy. Nie spodziewał się jednak pobicia. Chociaż w sumie to powinien bo przecież Seba z Adriankiem dobijali się mu do mieszkania już dwa wieczory. Niemniej drzwi jak dotąd wytrzymały, a on planował zahaczyć po pracy o bank, wziąć pożyczkę i oddać Pięknisiowi pieniądze. Miał szczery zamiar zrobić to na początku tygodnia kiedy tylko wpłynął bonus od Krzyśka za tamtą cholerną noc. Nie planował znowu grać, ale jakoś tak apka odpaliła się sama, a on zatonął w szacunkach i obliczeniach. Stał się ten cud, za którym tak tęsknił. Na krótką chwilę przestał myśleć o czymkolwiek, jego umysł po prostu się wyłączył. Nie musiał zastanawiać się co dalej, myśleć o tym, że jego życie jest puste jak butelka whiskey na stole. Nie musiał podejmować żadnych czynności i decyzji. Nie musiał wiedzieć co ma zrobić ze swoim życiem. O tym, że tylko cudem je miał też myśleć nie musiał.

Nie przegrał wszystkiego, tylko większość. Resztę oddał Pięknisiowi co kupiło mu dwa dni spokoju. Nie żeby spożytkował je jakoś sensownie, na przykład na próbach rozwiązania swoich problemów finansowych. Do tego zmusiły go dopiero dwa łyse typy walące mu w drzwi kolejne noce pod rząd. Tym razem naprawdę zamierzał spłacić długi, wykasować wszystkie bukmacherskie apki i zacząć ogarniać siebie i świat.

No ale zanim zdążył chociaż dotrzeć do samochodu został złapany na kark, wciągnięty do zsypu i poczęstowany kilkoma mocnymi kopnięciami.

- Myślałeś, że nas zrobisz w chuja? - wysyczał jeden z łysoli, a Arek usiłował ogarnąć wirujący wokoło świat, złapać oddech sztywną z bólu klatką piersiową. Prawie przegapił jasny symbol na dłoni, który zapalił się mu na chwilę wprost na skórze. Nagle zrobiło mu się zimno.

W sumie to faktycznie, trochę liczył na ich nieuwagę. Większość jego misternego planu zakładała, że tego typu byczki śpią do południa. Musiało być naprawdę źle skoro chciało się im koczować i czekać na niego pod budynkiem.

- Gdzie jest forsa, gnoju? - warczał drugi.

Arek powinien się bać, bo w końcu obrywał, kujący ból przeszywał całą jego klatkę piersiową przy każdym kolejnym kopnięciu. Coś mu nawet zachrzęściło w szczęce, kiedy dostał w twarz, ale jedyne na co był w stanie się zdobyć to suchy śmiech. Jednak jakoś się przed tym powstrzymywał dopóki nie pojawiła się świnka morska. Kudłaty gryzoń o zmierzwionej biało-rudo czarnej sierści nagle wymaszerował z kąta drapiąc pazurkami po betonie. Karki aż zamarły, jeden nawet wyciągnął nóż i tego Arek już nie wytrzymał. Ryknął śmiechem, plując na wszystkie strony krwią z rozciętej wargi.

- No ładnie panowie - głos dziewczyny dobiegał gdzieś zza czarnego kontenera na plastik. Była drobna, smukła i faktycznie wyglądała jak nastolatka, w szarych jeansach i luźnym swetrze, spojrzała na łysoli z naganą. - Z nożem?

Jeden z karków ogarnął się trochę i ryknął na dziewczynę.

- Wypierdalaj stąd gówniaro bo sama wpierdol dostaniesz!

Posłała mu lodowaty uśmiech.

- Wątpię - oznajmiła, po czym spojrzała na Arka. - Chodzi o pieniądze?

Przytaknął. Wciąż chichotał chociaż branie oddechów bolało koszmarnie.

- Dużo?

- Siedem kawałków - prychnął drugi z karków.

- I dlatego obiliście mu żebra?

- Obiliśmy bo mały chujek nie umie grzecznie otworzyć drzwi i kurwa, odpowiedzieć na kulturalne pytanie.

Dziewczyna uniosła brwi.

- Czy ma jakiś problem?

- A ty co? Pierdolona psycholog? - wydarł się jeden z karków wymachując pięścią przed nosem dziewczyny. Ta zmrużyłam oczy i osiłek nagle znieruchomiał wciąż z wyciągniętym przed siebie ramieniem.

- Co do kurwy... - wykrztusił, kiedy dziewczyna przyglądała się okrwawionemu kastetowi na jego pięści.

To dlatego tak bolało, pomyślał Arek, usiłował chociaż usiąść, ale chwilowo w głowie mu się tylko zakręciło. Świnek podreptał bliżej i położył łapkę na ręce Szewczyka, jakby chciał powiedzieć: Leż spokojnie.

- Jasne - wykrztusił Arek i wrócił do obserwacji z pozycji horyzontalnej.

- Adrian? Co ty odpierdalasz? - wykrztusił ruchomy kark.

- Nie wiem, kurwa...

- Ty też taki masz? - zapytała dziewczyna.

- A co cię to, ob... - osiłek miał słabo wykształcony instynkt samozachowawczy i przez to też zamarł wychylony w stronę dziewczyny. - O kurwa...

Przez chwilę w śmietniku panowała dziwna cisza.

- Wy nie macie o niczym pojęcia, prawda? - przetarła czoło. - Co za idiota. Pracujecie dla Kozyry? Dawida, Damiana, Dionizego czy jak mu tam...

- Pracują dla Pięknisia, Kozyra jest wyżej, to jego szef. I teraz to Patryk, Dominik awansował, gdzieś go przenieśli - wykrztusił Arek, a kiedy dziewczyna przeniosła na jego wzrok dodał. - Dziękuję... i przepraszam.

Słynęła mu głową.

- Więc Kozyra jest nowy, to wiele wyjaśnia. Masz do niego numer?

- Kozyry nie, tylko Pięknisia.

- Leż, trochę cię uszkodzili, zaraz się tym zajmiemy - zapewniła i znów odwróciła się do karków. - Czy któryś z nas ma numer do Kozyry?

- Ja mam - wykrztusił Adrianek.

- Dobrze. To teraz uwolnię ci prawą rękę, a ty grzecznie wybierzesz ten numer i oddasz mi telefon. Bez durnych numerów bo stracisz tą łapę.

Osiłek przytaknął i nagle jego ręka opadła bezwładnie. Wciąż wygięty w przód jak do ciosu zaczął gmerać w kieszeni. Nerwowo odblokował telefon, chwilę poklikał i wyciągnął aparat do dziewczyny.

Podziękowała mu skinieniem głowy i przyłożyła urządzenie do ucha.

- Ty głupi jesteś? - zaczęła rozmowę. - Dawać dopaloną broń i to jeszcze taką, która rezonuje twoim nazwiskiem na wszystkie strony, komuś niewtajemniczonemu? Masz pojęcie czym to grozi?

Arek obserwował jak oczy karków nagle stały się większe.

- Jestem Halszka z Mazowieckich, a twoi ludzie właśnie usiłowali zmodyfikować i uszkodzić konstrukt należący do naszego rodu. Czy mamy to traktować tak jak powinniśmy? Bo jeśli tak to ja zaraz zawołam kuzynostwo... - mówiła lodowatym tonem, zamilkła na chwilę. - Masz piętnaście minut.

Słowo należy jakoś nieprzyjemnie ukuło Arka. Dziewczyna przyklękła przy nim i położyła mu dłoń na czole. Ból nagle cudownie ustał.

- Teraz ostrożnie... - podała mu rękę i pomogła unieść się do siadu, tak żeby mógł się oprzeć plecami o ścianę.

Puściła go na chwilę i ból wrócił, odbierając Arkowi oddech. Ukojenie nastało kiedy podniosła z posadzki świnkę morską i posadziła ją na kolanach informatyka.

- Adrian... ty kojarzysz jakiś gang mazowiecki? - zapytał cicho jeden z karków.

- Nie, ale to chyba nie nasz poziom... - odburknął mu drugi.

- Asklepios podtrzyma znieczulenie. To nie powinno potrwać długo - oznajmiła ignorując dialog w tle.

Arek złapał zwierzaka ostrożnie żeby nie spadł z ubrudzonych spodni. Spojrzał na kędzierzawą, rudą mordkę.

- Cześć... można głaskać czy to byłby brak szacunku?

- Wiem, ale chyba powinniśmy o nich chociaż coś słyszeć... - dążył osiłek.

- Seba, morda, ja lubię moje łapy - warknął Adrian.

Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem.

- Lubi po główce i za uszami.

Arek ostrożnie zanurzył palce w sierści zwierzaka i ze zdziwieniem odkrył placki delikatnej skórki za uszami zwierzaka. Świnek przymknął oczy i rozłożył się leniwie.

- Fajny jest - stwierdził z pewnym zdziwieniem.

Dziewczyna się zaśmiała.

- Też tak uważam.

W tej samej chwili ciemność pomiędzy kontenerami na śmieci zafalowała i wyłonił się z niej mężczyzna średniego wzrostu, prezentował się niezwykle gładko w czarnych jeansach i bordowej, sportowej marynarce, z jasnymi włosami zaczesanymi na żel. Uwagę zwracały jego czerwone oczy.

Rzucił okiem na unieruchomione karki, które teraz wpatrywały się w niego z otwartymi ustami, po czym skupił wzrok na dziewczynie.

- Panna Mazowiecka tak piękna i niebezpieczna jak opowiadał mi brat. Patryk Kozyra, do usług szanownej panienki - zamruczał, kłaniając się w staromodny sposób i wyciągnął do niej rękę.

Maginka, bo na tym etapie Adrian wiedział, że nie mogła być nikim innym, nie podała mu dłoni zamiast tego wyprostowała plecy i zadarła brodę.

- Mógł cię przy okazji oprowadzić zanim się zawinął, on albo reszta twojego rodzeństwa w mieście - odparła sucho. - Zarejestrowałeś się już w magistracie?

- Jeszcze nie miałem tej przyjemności - odparł, nie przestając się uśmiechać. - Jestem tu niecały miesiąc.

- Byłaby najkrótsza możliwa kariera - prychnęła.

- Ależ panienko, zapewniam, że to było jedynie drobne nieporozumienie. - Jego wyraz twarzy nie zmienił się nawet na chwilę. - Pan Szewczyk jest naszym klientem od dawna, gdyby sprawa nie była świeża mielibyśmy w bazie informacje o tym, że należy do znamienitego rodu Mazowieckich.

Znów to słowo, jakby mówili o kapuście a nie człowieku. Arek zamarł, świnek trącił głową jego palce i informatyk niezwłocznie wrócił do głaskania.

- Zgoda, ale to powinno się skończyć na jednym ciosie kiedy aktywował się sigil ochronny. Wtedy moglibyśmy grzecznie wymienić się aktualizacjami w statusie organizacji i rozejść. Ale spójrz na niego.

Kozyra spojrzał na Arka i zmarszczył nieznacznie brwi, po czym zerknął na osiłków.

- Chłopaki, Julian wam nie mówił, żebyście uważali? Chcemy naszej forsy, trupy nie płacą - zganił ich z powagą, która wydawała się lekko przerysowana.

- Dupek nie otwierał i potem się z nas śmiał... Jak tu się nie wkurwić?

- Seba, kurwa, zamknij się. Szefie, myśmy nie wiedzieli, że jakaś wojna o tego gnoja będzie...

- Na nich tego nie zwalaj - wtrąciła Mazowiecka. - Nie wiedzieli ani czym młócą ani kogo. Z resztą gdyby nie te kastety nie byliby w stanie zrobić mu wiele złego, sama o to zadbałam.

Aren uniósł brew, ale tym razem opanował się na tyle żeby nie zaprzestać głaskania świnka po główce.

- Zapewniam, że to nie moja wina. Kastety dostał jeden z moich zobowiązanych, który bez mojej wiedzy i zgody przekazał je dalej - odparł Kozyra, kładąc dłoń na sercu. - Jednak ma panienka rację, to nie powinno się zdarzyć. Jestem ogromnie wdzięczny, że rozmawiamy o tej sprawie w tak cywilizowany sposób. Jak mógłbym panience zadośćuczynić?

- Zaczniemy od umorzenia długu Arka i otwarcia mu u was otwartego rachunku - oświadczyła twardo, po czym dodała. - A skończymy na trzech przysługach.

- Jedna przysługa, pan Szewczyk w końcu jest jeden.

- Dwie. Jedna za to, że nie wywołałam rodowej interwencji. Druga za to, że będę musiała go poskładać.

Kozyra uśmiechnął się szelmowsko.

- Panno Halszko, byłaby panienka doskonałym biesem.

- Stoi? - zapytała wyciągając do niego rękę.

- Stoi - odparł, uścisnął jej dłoń, po czym płynnym gestem obrócił ją i pocałował wierzch jej dłoni.

Maginka nie wydawała się być pod wrażeniem. Zmarszczył brwi i miała się właśnie odezwać, kiedy drzwi prowadzące do śmietnika otworzyły się i stanęła w nich starsza pani z wielkim czarnym workiem śmieci.

- Dzień dobry pani Machejko - oznajmił Arek, którego poziom surrealizmu wybił już tak wysoko, że zapewne nawet nie zdziwiłby się najazdem tańczących słoni. Z resztą sąsiadka wyrzucająca z rana śmieci to było coś, czegoś można się spodziewać.

Kobieta przez chwilę przypatrywała się scenie jaką miała przed sobą, po czym odstawiła czarny worek za próg pomieszczenia i zamknęła drzwi.

- Do widzenia pani Machejko.

Halszka wyrwała dłoń Kozyrze.

- Skoro wszystko ustalone proponuję zebrać naszych ludzi i udać się do swoich zadań.

Mężczyzna skłonił się dwornie.

- Jak sobie panienka życzy.

***

Arek teoretycznie mógł jeszcze zdążyć do pracy, jednak tak jakoś wyszło, że stracił wiarę w swoją zdolność koncentracji. Napisał więc szybkiego SMS-a do Krzyśka z informacją o tym, że bierze dzień wolny. Szef i tak ostatnio trząsł się trochę nad nim i Ligią, powtarzając, że jeśli czują się straumatyzowani po tamtym wybuchu i chcą odpocząć mogą spokojnie to zrobić. No to właśnie powiedział sprawdzam. Szef jak zawsze nie zawiódł, odpisał szybko żeby odpoczywał i niczym się nie martwił, tylko kadry będą wdzięczne jeśli przed dwunastą zaloguje się do systemu i wrzuci wniosek urlopowy.

Informatyk podziękował, choć odpoczynkiem by tego nie nazwał, bo pomimo efektu znieczulającego jaki miała leżąca mu na rękach świnka morska był otępiały i sztywno trzymał się na nogach. Kiedy panna Mazowiecka zapytała czy mogą gdzieś spokojnie porozmawiać niewiele myśląc zaprosił ją do siebie. Rozglądała się w zaciekawieniu po mieszkaniu, na chwilę zeszła jej marsowa mina i wyglądała jak ciekawski dzieciak w muzeum. Jednak kiedy tylko dostrzegła, że Arek się jej przygląda na młodziutką twarzyczkę wróciła powaga.

- Kładź się i ściągnij koszulę - poleciła.

Arek miał na końcu języka tekst, że jest stanowczo za młoda na rzucanie takich propozycji, ale przypomniał sobie co Ligia mówiła o wieku magów. Dziewczyna starzała się wolniej więc mogła w sumie być starsza od niego. No i chyba był jakiś tekst żeby magów nie wkurwiać.

Więc Arek grzecznie poczłapał do sypialni, kopnięciem usiłował ukryć pod reszta prania brudne slipki bezwstydnie rozrzucone na samym środku podłogi. Jednak to i tak niewiele mogło pomóc, pomieszczenie tonęło w chaosie, brudnych ciuchach i rozrzuconej wszędzie pościeli. Usiadł ciężko na łóżku, posadził sobie na kolanach chowańca i zabrał się za ściąganie koszuli, która po przygodach w śmietniku była już w stanie kwalifikującym ją do reszty ubrań na podłodze. Mimo to jakoś głupio mu było rzucić ją tak po prostu, położył ją więc na łóżku.

- Na plecy - uściśliła, kiedy osunął się na zmiętoloną pościel.

Wyciągnęła z kieszeni jeansów jakieś etui z kredkami, wyciągnęła czerwoną i pochyliła się nad jego czołem.

- To ta... ten no, farba? - zapytał, usiłował śledzić jej działania wzrokiem, kiedy pisała coś na jego czole.

- Aha - odparła. - Widzę, że Płońska już ci wytłumaczyła co się stało. Teraz zdrzemniesz się na chwilę. Nie więcej niż pół godziny, pewnych rzeczy lepiej nie składać na żywca u świeżaków.

Nie zdążył się nawet zdziwić tym, że jego świadomość zgasła. Przebudzenie było równie nagłe, czuł się jak nowo narodzony. Usiadł na łóżku i aż zamarł widząc czystą, pachnącą jeszcze płynem do mycia podłogę. Gdzieś z głębi domu furkotała pralka.

W poszukiwaniu dziewczyny i świnka wyszedł do salonu, który nie lśnił taką czystością odkąd Arek musiał zrezygnować z pomocy pani Ludy. Z resztą chyba nawet hoża Białorusinka nie była w stanie doczyścić klepek podłogowych aż tak. Dziewczyna stała oparta o wielki stół, rozmawiała z jakąś niską, korpulentną kobietą w średnim wieku. Żadnej nie zdziwi jego widok.

- Pani Antoniano, to nasz nowy nabytek, Arkadiusz Szewczyk. Arkadiuszu, pani Antonina zarządza duszkami domowymi, które współpracują z naszą rodziną, zgodziła się przyjść dziś i pomóc w... - Mazowiecka przez chwilę szukała chyba dobrego słowa.

- Ogarnięciu mojego chlewu? - wykrztusił to co im samym chyba nie do końca wypadało mówić.

Antonina uśmiechnęła się.

- Aż tak źle jeszcze nie było, dzieciaku. Na razie tak tylko pobieżnie przetarłam wszystko. Stałe ekipy będą powoli robiły gruntowne porządki. Wpisałam cię na wtorki i piątki. - oznajmiła zapisując coś w grubym planerze. - Ekipy będą przychodzić w nocy, najpewniej nawet ich nie zauważysz. Na stole masz listę środków czystości do kupienia. Poza tym w dobrym tonie jest zostawić jakiś poczęstunek. We wtorki pracują skrzaty, lubią pizzę i żelki, piątek to kłobuki czyli czekolada i trufle.

Kiwał głową, faktycznie na stole leżała kartka, zapisana drobnym pismem. Obok niej siedział świnek morski i czochrał swoje futerko. To wszystko wciąż nie wydawało mu się do końca realne. Jakaś jego część chciała się obudzić z dziwnego snu, inna planowała uciekać, kolejna znów zacząć się śmiać. Sensownym kompromisem wydawało mu się więc przytakiwanie.

- Zrozumiałeś? - spytała panna Mazowiecka, sugerując mu że oczekują chyba żywszej reakcji.

- Wydaje mi się, że tak - odparł, po czym zniknął na chwilę w kuchni. Wyciągnął z szafki ptasie mleczko i pierniczki, które trzymał na czarną godzinę. Wręczył słodycze Antoninie.

- Nie przygotowałem się, dziś nic więcej nie mam.

- Jak miło, wcale nie było trzeba - odparła, jednak jej uśmiech wyraźnie wskazywał, że jednak było trzeba i właśnie oszczędził sobie poważnych kłopotów na przyszłość. Zanotował sobie w myśli żeby ustawić w telefonie przypomnienia w kwestii świeżych poczęstunków dla sprzątaczy, w sumie żelki i czekoladki mógł kupić na zapas online. Antonina zapakowała prezent pod pachę i skłoniła się przed maginką.

- To ja już pójdę panienko. Powodzenia chłopczę - rzuciła, po czym dziarskim krokiem pomaszerowała do toalety.

- Tam jest... - zaczął, ale Mazowiecka machnęła ręką.

- Skrzaty mają swoje skróty, musi nam tylko zejść z oczu.

- Przez rury kanalizacyjne? No i nie była taka mała - stwierdził.

- Bo jest w swojej ludzkiej formie. Większość potworów jakąś ma, często więcej niż jedną. I to nie rury, ale podwymiar, coś jak czarne korytarze biesów. Tak na marginesie masz jeszcze na pieńku z jakimiś biesami? Lgną do ciebie jak muchy.

Czarne co? Zastanawiał się czy to dobry pomysł zapytać, jednak uznał, że poczeka z tym na Ligię.

- Nie mam bladego pojęcia... panienko - odparł zgodnie z prawdą zresztą. - Jak w ogóle mam się zwracać? Przepraszam to wszystko jest strasznie nowe...

- Panienka może być.

Czyli chciała przynajmniej na razie trzymać dystans.

- Jasne. Chciałem podziękować za dzisiaj i w ogóle za wszystko ja... e... może napije się panienka kawy? Mam ekspres, całkiem dobry... i chyba czysty dla odmiany. Naczynia też są czyste...

- Dla odmiany?

- Nie... znaczy zazwyczaj było lepiej, tylko ostatni tydzień tak jakoś...

Nie tylko ekspres i naczynia były czyste, cała kuchnia wyglądała jakby wybuchła tam bomba z mydlin, po której ktoś potraktował wszystko myjką ciśnieniową i jeszcze potem wypolerował. Jeśli tak wyglądały pobieżne porządki to był ciekaw jak jego mieszkanie skończy kiedy już skrzatki i te drugie rozprawią się z jego bajzlem dokładnie.

Maginka przekrzywiła głowę.

- Poproszę latte i jakieś warzywo dla Asklepiosa, jeśli masz.

- Jasne... coś się znajdzie.

Istotnie, znalazło się samotne opakowanie marchewki baby, relikt po kolejnym napadzie zmieniania życia, w tym odżywiania, na lepsze. Po chwili wrócił z talerzem umytych marchewek, latte i podwójnym espresso dla siebie. Zadowolony świnek zabrał się do pałaszowania marchewek. Arek przez chwile obserwował go z zaciekawieniem, nim przeniósł wzrok na maginkę, która wyjadała łyżeczką piankę.

- Kozyra jest biesem?

Przytaknęła.

- Owszem, jednym z pomniejszych polskich, dużo słabszym niż tacy Boruta i Rokita. Jego potomków można znaleźć praktycznie wszędzie gdzie jest hazard.

- I... co oni próbowali mi zrobić tym kastetem?

- Zmusić do uległości. Gdybyś był przeciętnym człowiekiem zrobiłbyś wszystko żeby oddać im te pieniądze. To wygląda trochę jak narzędzie do końcowego podporządkowania.

- To znaczy....

- To znaczy, że prawdopodobnie szykowali cię pod cyrograf - oznajmiła spokojnie. - Bo o to właśnie chodzi, pieniądze są dla nadnaturalnych bez większego znaczenia. Zwłaszcza dla biesów, z ich mocami mieszania ludziom w głowach potrafią poznać w barze milionera i tej samej nocy przekonać go żeby dał im pół majątku. Im chodzi o jedzenie, czyli o esencję.

Arek pobladł.

- Dadzą mi wszystko czego potrzebuję żebym sam sobie zniszczył życie - wymamrotał. - Tak to ujęła Ligia.

- Całkiem trafnie. Wśród hazardzistów dość łatwo o desperatów, a desperaci to główne pożywienie dla biesów.

- Czyli ja byłem na tej całej liście...

Pokręciła głową.

- Lista dotyczy tylko tych, których trzeba zabić żeby uzyskać od nich esencję. Biesy bardzo rzadko zabijają, nie opłaca się im. Niemniej pożywianie się cudzym konstruktem bez uzyskania zgody może powodować konflikty.

Ukrył twarz w dłoniach.

- Po prostu zajebiście...

Mazowiecka dała mu chwilę, nim zadała kolejne pytanie.

- Dużo masz jeszcze długów?

- Około pięćdziesięciu tysięcy w chwilówkach - wymamrotał zrezygnowanym tonem.

Nawet nie wiedział kiedy i jak to się stało. Wziął jedną pożyczkę, następną większą żeby ją spłacić, potem wygrał całkiem sporo i był na czysto. Więc wzięcie kolejnej większej nie było niczym specjalnym. W końcu się przecież odegra, a nawet jeśli nie zarabiał dobrze, na pewno zdoła to spłacić. Nie chciał patrzeć na maginkę, wydawało mu się, że doskonale wie co zobaczy na jej twarzy.

- Masz może jakąś gotówkę?

Zupełnie bezwolnie sięgnął do portfela i podał jej go bez słowa. Czuł się w tej chwili zupełnie bezradny.

Dziewczyna przejrzała zawartość, po czym wyciągnęła setkę i znów sięgnęła po swoje kredki. Tym razem wybrała zieloną, nakreśliła na banknocie trzy dziwne znaki po czym przymknęła oczy. Znaki nagle zapłonęły na złoto po czym banknot się zduplikował, jeden raz, drugi i kolejny. Arek z na wpół otwartymi ustami patrzył jak kupka pieniędzy rosła i rosła. Nagle dotarło do niego, że ona nie żartowała mówiąc, że dla magicznych pieniądze nie są problemem.

Mazowiecka oddała mu portfel i spojrzała znacząco na wieżę z banknotów.

- Dzisiaj spłacisz wszystkie swoje długi. Jasne?

Przytaknął, patrząc na nią wielkimi szeroko otwartymi oczami. Zadanie nie było takie proste, w końcu większość pseudo banków działała w obrocie bezgotówkowym, niemniej jeśli wpłaci pieniądze na konto a potem wystawi wszystkie polecenia przelewów na miejscu powinno się udać. Tym co zrobi skarbówka jeśli wykryje to wszystko będzie się martwił później.

- Potem... cóż jest kilka opcji. Masz ten otwarty kredyt u Kozyry więc możesz sobie grać poprzez jego bukmacherów ile dusza zapragnie, my się zajmiemy resztą. Jednak gdybyś chciał rzucić to wśród konstruktów mamy jedną psychiatrę i dwoje psychoterapeutów. Możesz też rzucić sam. Jednak jeśli złapie cię na zrobieniu takiego bigosu jeszcze raz to osobiście wyreguluje ci układ limbiczny i neuroprzekaźniki. Rozumiesz mnie?

Przez chwile patrzył na nią szeroko otwartymi ustami.

- Ciężko to przechodzisz, serotonina i dopamina ci w tej chwili na pewno nie działają prawidłowo, poza tym masz niedobór B12, początki refluksu, już całkiem niezłe nadciśnienie i zaburzenia pracy jelit o podłożu emocjonalnym. Rozumiem, że to jest trudne i jestem gotowa dać ci więcej czasu na ogarnięcie się. Niemniej mamy szczęście, że dzisiejszy kryzys udało się tak łatwo zażegnać. Nie powtarzaj tego.

Mówiła spokojnie, łagodnie, ale jakaś części Arka doskonale rozumiała, że była dużo groźniejsza niż Adrian i Seba. Tym razem naprawdę żarty się skończyły

- Jasne - wykrztusił.

Uśmiechnęła się nieznacznie.

- Cieszę się, że się rozumiemy. Jest jeszcze jedna sprawa. Potrafisz być dyskretny?

Teraz naprawdę zaczął się obawiać.

- Tak mi się wydaje...

- Świetnie. Bo potrzebuję żebyś się czego dla mnie dowiedział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro