Noc, kiedy wszystko trafił szlag (1)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

LIGIA

Dochodziła druga w nocy, kiedy Ligia w końcu znalazła czas, żeby zajrzeć do swojego telefonu.

Krystian pisał do niej koło dwudziestej drugiej. Poza emotkami z serduszkiem i całusem wiadomość głosiła: „Zostawiam obiad w lodowce, położę się wcześniej. Kocham cię, Dobranoc." Pewnie ból znów mu dokuczał, jeśli te koszmarne migreny dalej będą się nasilać,  pośle go do lekarza. Coś takiego nie mogło być normalne.

Przeglądając messangera zauważyła, że przyszła teściowa zostawiła jej wiadomość pod trzema wariantami sukni ślubnej które oglądała w weekend, zachwycała się nowoczesnym i odważnym krojem co miło Ligię zaskoczyło. Obejrzała już chyba sto sukienek, dość żeby zauważyć że jej uwagę przyciągają te mniej standardowe, krótkie, odważne i teściowa w pełni to akceptowała. Z drugiej strony coś jej mówiło, że gdyby wybrała przesłodzone falbanki też przeczytałaby entuzjastyczny komentarz. Krystyna Nowak, aka mama jak zaczęła jej mówić dwa lata temu, była zawsze serdeczna i wspierająca, nie miała w sobie nic z stereotypowej hetery zazdrosnej o ukochanego jedynaka.

Było też kilka wiadomości od jej najlepszej przyjaciółki, też na temat sukni, trochę mniej entuzjastycznych, Marta była wielką fanką klasyki i chociaż starała się wykrzesać z siebie entuzjazm, widać było pewne zmieszanie. Wyglądało na to, że Ligia była pierwszą znaną Marcie kobietą, która na suknie ślubne ala baśniowa księżniczka reagowała niemal alergią. W końcu jednak nawet druhna przyznawała, że jeśli ktoś miał figurę, żeby w tym dziwactwie dobrze wyglądać to właśnie Ligia, jej nogi prezentowały się świetnie w krótkich sukienkach, no i ten krój bardziej pasował do pixie cut.

Przebiła się przez kolejne maile od koordynatorki wesela z proponowanym menu. Zamknęła je szybko z obawy, że zaraz dostanie oczopląsu. Rozważania na temat opcji wegetariańskich i bezglutenowych dla głównych dań to było coś do czego zdecydowanie musiała się wyspać.

Westchnęła cicho, ogarniając wzrokiem puste, pogrążone w półmroku biuro, jasną bryłę szafy na dokumenty, która stała tuż obok jak wyrzut sumienia obok niszczarki i dwóch worków śmieci. Zabałaganione biurko Marty kontrastowało ze sterylną pustką na stanowisku Damiana. Ligia przeczesała palcami krótkie, płomiennorude włosy po czym delikatnie rozmasowała skroń. Nerwy znowu zaczynały dawać się jej we znaki. Do ślubu zostało pół roku i wraz z piętrzącymi się decyzjami oraz pędzącym pociągiem przygotowań wszystko robiło się coraz bardziej realne. Niestety tak samo było z rachunkami, które mnożyły się jak króliki na viagrze. A przecież oni nawet nie planowali wielkiego wesela, ot impreza na trzydzieści osób, więcej bliskich koleżanek i kolegów i tak by nie znaleźli. Nie mogli się poszczycić wielką rodziną. Krystian miał tylko matkę, ojciec trzydzieści lat temu wyszedł po papierosy i chyba wciąż tych fajek szukał bo jeszcze nie zdążył wrócić. Dziadkowie zginęli w wypadku samochodowym przed narodzinami jedynego wnuka. Sama Ligia była sierotą. Tak brzmiała oficjalna wersja i zamierzała się jej trzymać nawet na torturach. Niemniej eleganckie wesele nawet na te kilkadziesiąt osób to był wydatek, zwłaszcza, kiedy miało się jeszcze na głowie kredyt hipoteczny i dwa samochody do spłacenia. Dzisiejsze nadgodziny miały załatwić większość jej finansowych problemów na najbliższy czas.

Zerknęła przez ramię na Arkadiusza Szewczyka, który ze zblazowaną miną patrzył w ekran komputera, gdzie migał smętnie kolejny pasek instalacji. Informatyk kiwał głową do jakiejś folk metalowej kapeli, która buczała ze spotify'a odpalonego na jego komórce. Był dość wątły, niższy od Ligii o pół głowy, już dawno rozpiął rękawy koszuli, która chyba tylko cudem nie wyglądała jeszcze wczorajszo. Gdyby kogoś teraz wpuścić do biura i kazać mu wskazać kto zajmuje się informatyką a kto księgowością zapewne zostaliby pomyleni. Arek wyglądał jak rasowy pracownik biurowy, nienagannie wyprasowana koszula, spodnie w kancik i sportowa marynarka kojarzyły się z biznesem a nie z serwerownią. Ligia dla odmiany ze stylu oficjalnego zostawiła sobie tylko żakiet, który jakoś tak dziwnie pasował do ciasnych jeansów, luźnej koszulki i trampek. Cóż, jeśli miała przez osiemnaście godzin tańczyć z liczbami musiała czuć się wygodnie.

- Już prawie - rzucił Arek, poprawiając na nosie cienkie, dizajnerskie oprawki, jakby wyczuwając na sobie jej wzrok. Przytaknęła, zastanawiała się ile i na co tym razem postawił, że skusiła go ta forsa. Swoją część pracy Ligia już zrobiła, teraz czekała tylko na to czy jemu też się uda. Jeśli tak operacja awaria systemu księgowego zakończy się sukcesem i może nawet zdołają się chociaż trochę przespać przed świtem.

- Słowo daję Krzysiek lepiej by wyszedł na tym wszystkim, gdyby po prostu oddał Jolce pół majątku - mruknął znad klawiatury.

- Wątpię, żeby to cokolwiek zmieniło - odparła ponuro.

Informatyk gwizdnął cicho odwracając się na chwilę. Nie był odporny na urok plotek biurowych, ba nawet nie próbował być.

- Myślisz? Aż tak ją ubodła Anka?

Ligia wywróciła oczami.

- Nie do końca, chociaż to co innego wiedzieć, że twój mąż rżnie swoją asystentkę a co innego zobaczyć ich w akcji. Ale myślę, że by to przełknęła gdyby Krzysiek nie postanowił odejść.

- Kopnął królową w tyłek - stwierdził z suchą satysfakcją. - O kilka lat za późno jeśli chcesz znać moje zdanie.

Jolki nikt nie lubił w firmie, pół biedy że traktowała ich wszystkich jak wyposażenie nie dorastające jej do pięt, cud że Architekt Plus przetrwało swoje początki przy jej skokach na kasę firmową. Przez te wszystkie lata Ligia w duchu współczuła Krzyśkowi, który pomimo szumnego dyrektorskiego stanowiska zawsze trzymał się blisko zespołu, zwłaszcza tej jego części z którą świeżo po studiach zakładał biznes i rozwijał go w prężną firmę. Nie żeby był szefem idealnym, jako księgowa wiedziała aż za dużo o jego niechęci do płacenia podatków i zamiłowaniu dla zatrudniania budowlańców na czarno. To ile wypadków musiały z Martą ogarniać przez ostatnie sześć lat trudno było zliczyć. Niemniej swoich ludzi zawsze traktował uczciwie, wręcz serdecznie. 

Dlatego, kiedy przedwczoraj zadzwonił spanikowany, oznajmiając, że kumpel ze skarbówki ostrzegł go o planowanej kontroli, natychmiast zgodziła się pomóc. Oczywiście byli z Martą i Damianem ostrożni, księgi powinny były przejść kontrolę bez większych problemów. Niestety Jolka jak na złość trochę o finansach firmy wiedziała, w końcu tylko to ją w niej tak naprawdę obchodziło. Już wkrótce była dyrektorowa uprzejmie doniosła urzędnikom gdzie i czego mieli szukać. 

Stawiało to nie tylko Krzyśka, ale ich wszystkich w dość niewygodnej pozycji, zwłaszcza, że na początku nawet nie wiedzieli czy z systemem da się coś zrobić. Na szczęście Arek po krótkich konsultacjach ustalił, że tak. Rozpoczęli więc pilną i kluczową akcję: awaria księgowości. Ligia nie była wielką fanką machlojek swojego szefa, tęskniła w duchu za początkami firmy, zanim zaczął się wielki biznes i wielkie oszustwa, coraz częściej myślała też, żeby przenieść się do jakiegoś korpo i choć pod tym względem mieć święty spokój. Tymczasem dbała o to co miała, Architekt Plus daleko było do firmy idealnej, ale jej pracownicy byli teraz tak jakby rodziną.

- Jeśli chcesz znać moje zdanie to brakuje jej raczej bycia panią inżynierową, całej tej towarzyskiej otoczki... i o dzieciaka – rzuciła, zerkając na zielony pasek instalacji.

- A... tak - westchnął cicho Arek i zamilkł na chwilę, cisza nagle zrobiła się niezręczna i informatyk ochoczo rzucił się na inny temat. - Nawiasem mówiąc, to wiesz, na kiedy Anka ma termin? To chyba jakoś niedługo.

Pokiwała głową, dobrze kojarzył, koleżance został jeszcze niecałe trzy miesiące.

- Połowa sierpnia jeśli dobrze pamiętam.

- Składamy się na prezent?

- Tak, Marta już ma chyba jakieś plany, ale czekamy na rozwiązanie, kupowanie wcześniej podobno przynosi pecha.

- Jasne - skrzywił się nieznacznie. - Trochę przesada... ale skoro to ogarnia to wtrącał się nie będę.

Ligia posłała mu suchy uśmiech.

- Nie znasz zbyt wielu ciążowy historii horrorowych, prawda?

- A są takie? - zdziwił się.

- Sporo.

W duchu Ligia zastanawiała się czy są inne. Za dzieciaka słyszała wiele na temat cudów macierzyństwa, a potem jej koleżanki same zaczęły rodzić i się zaczęło. Ból właściwie wszystkiego, cukrzyca, słabość spowodowana tym, że ciało kobiety nie zawsze dobrze zanosiło utrzymywanie przy życiu dodatkowej osoby, rozerwane powięzi, niedziałający pęcherz były standardem. Na wyższy poziom wskakiwały paraliże spowodowane tym, że przyszły potomek ułożył się tak, że ucieka nerwy. Była jeszcze osobna grupa historii spod znaku polskich porodówek. Od piekła dzieliło je w sumie tylko jedno. Szczęśliwe rozwiązanie, które niestety nie zawsze następowało. Bez niego zaczynał się zupełnie inny poziom tortur.

Arek przez chwilę czekał aż rozwinie, jednak kiedy tego nie zrobiła zapytał:

- Czyli nie planujecie z Krystianem własnej gromadki?

O nie. Ligia lubiła Areczka, ale w tej chwili wolałaby wykąpać się we wrzątku niż rozmawiać z nim na ten temat.

- Zobaczymy - skwitowała, uśmiechając się nerwowo.

Informatyk chciał chyba powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy bogowie zielonego paska postępu zlitowali się nad nimi. Arek uśmiechnął się, po czym odjechał w tył na fotelu.

- Sprawdź czy wszystkie zmiany się zachowały... a ja pójdę zrobić kawę i spróbuje odzyskać przytomność.

Dobrze rozumiała o co mu chodziło, może i trzymała pion, zdołała zachować jakąś zdolność do wypowiadania słów, jednak kiedy przyszło do sprawdzania ksiąg jej myśli wydawały się leniwie pływać w jakimś syropie, a cyfry nie kwapił się do składania w jedną całość. Dlatego żeby mieć pewność każdą ważną zmianę sprawdziła dwa razy.

Księgi wciąż były dalekie od czystych, jednak udało się zagrzebać to co groziło odpowiedzialnością karną. Kiedy dodać do tego znajomości Krzyśka w skarbówce wszystko powinno rozejść się na grzywnie, i to takiej, na którą firmę było stać. Sam szef kazał jej coś zostawić, bo skoro wpadną tu rządni krwi trzeba było ich czymś nakarmić.

Odetchnęła i przeciągnęła się po czym podniosła, żeby dołączyć do Arka w kąciku socjalnym, zapach kawy wdzierał się przez uchylone drzwi, prowadził ją aromatyczną ścieżką.

Przechodziła akurat przed olbrzymimi oknami recepcji, kiedy dziwny łomot sprawił, że zamarła. Przez chwilę stała w bezruchu, patrzyła na cień Arka stojącego nad ekspresem do kawy, jednak jednocześnie była świadoma oszklonej ściany wychodzącej na ulicę. Poczuła dziwne mrowienie wzdłuż kręgosłupa, zupełnie jakby płomień polizał ją po plecach. Wzdrygnęła się nieznacznie po czym wzięła głęboki oddech i zacisnęła drżące dłonie w pięści.

To pewnie nic, pomyślała, kierując się cicho w stronę wejścia. Ciemna ulica tonęła w półmroku, blade światło latarni oświetlało wiatę przystanku autobusowego i kolorową kostkę blokowiska. Pusta szosa, puste chodniki, ciemny pasaż handlowy i za nim uśpione osiedle, ot Wawer środek nocy. Absolutny spokój sprawił, że na chwilę odetchnęła. Może to faktycznie był tylko stres? Zapach kawy nęcił i już odwracała się w stronę kącika socjalnego, kiedy to dostrzegła. Błysk w ciemności, po drugiej stronie ulicy na lewo od przystanku, para żółtych, odbijających światło oczu ukryta w cieniu pod zadaszeniem osłaniającym wejście do pasażu handlowego. Ligia zamarła, wpatrując się w ciemności, zmrużyła oczy i dostrzegła sylwetkę odrobinę ciemniejszą niż czerń w której się ukrywała.

Zanim pomyślała o tym co robi wycofała się sprzed szyby, ukrywając za filarem zadowolona z tego że zgasili większość świateł w biurze, inaczej byłoby ją widać jak na dłoni.

- Kurwa - zaklęła pod nosem, odetchnęła głęboko i ostrożnie wyjrzała w samą porę, żeby dostrzec tajemniczą istotę, to jak wolno wychodzi z cienia, wpatrując się w niebo. Dziewczyna była młoda i klasycznie śliczna, o długich złotych włosach opadających na ramiona jak skrzydła, na smukłym ciele nosiła sukienkę w abstrakcyjne, ciemne plamy, trochę zbyt lekką jak na majową noc, ale nie na tyle żeby uznać to za dziwne. Tylko te świecące w ciemności żółte oczy raziły, były wyraźne widoczne nawet z tej odległości i zupełnie nieludzkie.

Strzyga? Zmora czy jakieś inne gówno? Zastanawiała się, obserwując jak nieznajoma robi jeszcze kilka kroków wpatrzona w niebo, do piersi przyciskała złożone ręce, ciemne plamy podobne do tych na sukience znaczyły jej dłonie. W jednej chwili do Ligii dotarło, że to nie artystyczny wzór ale krew, stworzenie miało ręce i ubranie całe we krwi. Zanim zdążyła zrozumieć co to właściwie znaczy, kobieta o błyszczących oczach podskoczyła zwinęła się w powietrzu i zamieniła w sowę.

- Strzyga - szepnęła pod nosem, obserwując lot ptaka, puszczyk trzymał się nisko, kryła się między zaparkowanymi samochodami i zielenią miejską, w szponach niósł jakiś przedmiot. Po chwili zwierzę zniknęło w oddali.

Ligia odetchnęła głęboko, opierając się plecami o ścianę. Nic mi nie grozi - powtarzała sobie w myśli, tego jednego mogła być mniej więcej pewna. Ona sama nie była legalnym posiłkiem dla strzygi, wątpiła też, żeby Arek zdołał jakoś dostać się do menu. Jednak każdy, nawet przypadkowy kontakt z takim cholerstwem stresował ją. Pozostawiał w ciele drżenie, a w duszy gorycz, bo choćby nie wiadomo co robiła to zawsze będzie gdzieś w cieniu obok ukochanego, wywalczonego z trudem spokoju.

Potrzebowała chwili, żeby odetchnąć i zebrać myśli, nim ruszyła znów w stronę kącika socjalnego. Arek stał oparty plecami o ścianę, sącząc z kubka aromatyczny, czarny płyn.

- Żyjesz? - spytała lekko.

- Zdefiniuj życie - mrugnął z suchym uśmiechem, podnosząc na nią zmęczony wzrok.

- Nie zaśniesz za kółkiem?

Może i strzyga odeszła, ale niepokój jaki po sobie zostawiła uparcie trzymał Ligie w swoich szponach, chciała się stąd wynieść tak szybko jak się dało.

- Czyli wszystko jest ok? - spytał i jednym haustem opróżnił filiżankę, skrzywił się przy tym nieznacznie.

- Zmiany się zachowały, a my się stąd wynośmy bo zaraz nas ekipa sprzątająca zastanie - oświadczyła, zagarniając torebkę.

- Nie musisz mi tego dwa razy powtarzać.

Noc była chłodna, wciąż niosła w sobie wspomnienie wczesnej wiosny zanim zieleń zaczęła podbijać trawniki i skwery. Wyszli bocznym wejściem wprost na uliczkę prowadzącą w głąb osiedla, tam właśnie Krzysiek kupił miejsca parkingowe dla pracowników, te przed biurem były przeznaczone dla klientów.

Arek uważnie przyglądał się Ligii, kawa wreszcie zaczęła działać bo w jego ciemnych oczach znów widziała jakieś ślady przytomności.

- Wszystko ok? Wyglądasz jakby ta skarbówka miała się nam tu zaraz cudownie teleportować.

Parsknęła śmiechem, który jednak ugrzązł jej w gardle bo wtedy właśnie je dostrzegła. Puszczyki krążące bezszelestnie po niebie, ich sylwetki co i raz przecinały mętny granat miejskiej nocy, zwierzęta zataczały szybkie koła nad osiedlem, zniżając lot. Zamarła na chwilę z wysoko zadartą głową, liczyła.

- Trzy, pięć... dziewięć...

Nawet nie zauważyła, że się cofa, dopóki Arek nie położył jej dłoni na ramionach.

- Hej... to tylko ptaki - rzucił lekko z wesołym, lekko zadziornym uśmiechem, w jego spojrzeniu czaiła się nutka troski. - Jak się na nas rzucą obronię cię, obiecuję.

Miał cholerne szczęście, że była zbyt zdenerwowana, żeby się wściec. Nie mieli teraz czasu na dyskusje.

- Chodźmy - rzuciła więc tylko i ruszyła na skróty przez trawnik.

Arek uniósł brwi.

- Co się dzieje? - zapytał, równając się z nią krokiem.

- Nie lubię sów, z resztą one nie powinny latać stadami - rzuciła, skręcając przy mini siłowni plenerowej, minęła żywopłot z forsycji i weszła na chodnik koło jednego z bloków. Nie chodziło jej tylko o puszczyki, strzygi też nie powinny latać stadami. Arek wciąż przyglądał się jej zupełnie jakby nagle zyskała jakieś antenki na czole. W tej chwili zazdrościła mu tej ignorancji, błogiej nieświadomości istnienia setek istot, które w ciszy i ciemności nocy zabijały takich jak oni.

- Może to jakieś godowe loty, czy...

Jego słowa urwały się nagle, w tej samej chwili Ligia poczuła jak całe jej ciało przeszywa jedno, krótkie uderzenie gorąca. Kątem oka dostrzegła płonące glify na swoich dłoniach nim symbole zgasły, pozostawiając gładką, nietkniętą skórę. Nagle świat stał się przeraźliwie cichy, zniknął szum wiatru, nie słyszała kroków Arka, jego głosu, ba, nawet oddech mężczyzny ucichł. Odwróciła się na pięcie i dostrzegła informatyka zatrzymanego w pół ruchu z otwartymi ustami na chodniku tuż za nią. Poczuła, że robi się jej słabo.

Mniejsza kopuła czasu, zwana też w slangu zalustrowych dobrym początkiem rozróby. Zaklęcie zamykało pewien obszar w bąblu, gdzie teoretycznie nie płynął czas. Przynajmniej dla tych nieszczęśników, którzy byli śmiertelni i nie zostali przed taką magią zabezpieczeni. Dzięki temu nie pałętali się po okolicy, kiedy magiczni załatwiali swoje sprawy, zaklęcie przy okazji pozwalało odróżnić kto jest kim. Teoretycznie nielegalne po tej stronie lustra chyba że w rękach służb magistratu. Praktycznie, jak zawsze nikogo to nie obchodziło.

- Kurwa mać - jęknęła, robiąc szybki obrót, żeby zerknąć w niebo. Puszczyki wciąż poruszały się, co było spodziewane jeśli faktycznie były strzygami, co więcej właśnie szykowały się do lądowania i to jak na złość blisko.

Niewiele myśląc, Ligia złapała pod ramię Arka i zaciągnęła go pod zadaszenie osłaniające wejście do najbliższej klatki schodowej. Na jej szczęście mieli tam zaledwie półtora metra, a informatyk nie był ciężki, zwłaszcza w tym dziwnym niby stanie nieważkości jaki powodowało zaklęcie. Co prawda zesztywniał, jednak mogła nieznacznie zmienić pozycję jego ciała jeśli użyła siły. Drzwi jakimś cudownym zrządzeniem losu były otwartego. Wślizgnęła się do klatki schodowej, ciągnąć za sobą Arka. Ustawiła go za węgłem koło skrzynek na listy po czym sama ostrożnie wróciła do drzwi, żeby zamknąć je za nimi.

Cokolwiek oni wyczyniają, nie będę się w to mieszać, postanowiła. Przeciętna mniejsza kopuła czasu trwała maksymalnie piętnaście minut. Po prostu poczekają tu aż mag, który rzucił to cholerstwo i potwory załatwią co mają do załatwienia. Liczyła, że cokolwiek miało się tam dziać nie eskaluje jakoś strasznie.

- Witam moje dziewczęta.

Ligia drgnęła z dłonią na klamce, w wszechobecnej, głuchej ciszy głos mężczyzny był wyraźnie słyszalny. Tak jak i sucha odpowiedź wypowiedziana pełnym słodkiego jadu głosem.

- Już nie twoje.

Ligia zmrużyła oczy, odwróciła się, szukając wzrokiem źródła dźwięku i po chwili dostrzegła sylwetki w głębi osiedla, na skwerze przed sąsiednim blokiem. Mężczyzna stał pośrodku trawnika, zaśmiał się głośno, po czym nagle zaniósł kaszlem, zacharczał i splunął, jego blada twarz u dołu była naznaczona ciemnymi plamami. Wydawał się młody z wyglądu, nie dałaby mu więcej niż trzydzieści jednak w tym jak patrzył kryło się zimno i doświadczenie, typowo dla magów którzy skończyli już sto lat. Był cały obleczony w czerń, od długich włosów, poprzez powłóczysty płaszcz, blada twarz była jak plama na tle nocy, oczy tchnęły zimnem. Cały wydawał się łączyć z nocą, dlatego tak późno go zobaczyła. Uśmiechał się szeroko i szyderczo, chociaż coś w jego przyciśniętych do torsu ramionach i lekko przechylonej sylwetce sugerowało, że był przynajmniej potłuczony. Strzygi otaczały go ciasnym kręgiem, ich złote włosy furkotały przy każdym szybkim, trochę ptasim skoku. Cierpiały na tę samą przypadłość co większość starych potworów, mogły wyglądać z grubsza jak ludzie, ale nie do końca jak oni się ruszały. Kobiety ni to warczały ni skrzeczały, kiwając głowami w tył i w przód.

- Naprawdę wierzysz, że to takie proste Regino? Szast prast, czary mary i tyle? - spytał mag, w jego głosie wyraźnie brzmiała wesołość. - Nie znalazłybyście mnie gdybym na to nie pozwolił.

Strzygi zacieśnił krąg, Ligia naliczyła sześć, ale była pewna, że gdzieś w cieniu kryły się jeszcze trzy, wątłe jasnowłose dziewczyny w kolorowych sukienkach uwalanych krwią. Z daleka podobne do siebie jak siostry, świeciły w ciemności żółtymi oczkami.

Księgowa znieruchomiała, starała się uciszyć nawet swój szybki, nerwowy oddech, nie rozumiała czego dokładnie jest świadkiem, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że będą z tego kłopoty.

- Dziś wypijemy twoją krew - syknęła kolejna strzyga i Ligia przekonała się, że nawet głos miały prawie taki sam.

Mężczyzna rozłożył ręce.

- Proszę bardzo. To niczego nie zmieni.

Wydawały się zaskoczone, cześć nawet cofnęła się o krok, tylko trzy najbliżej stały nieruchomo. Mag pokręcił głową.

- Strach was obleciał? Teraz? Miałyście przecież pić moją krew! Różo, wiem że o tym marzyłaś. - Jego wzrok skupił się na jednej ze strzyg o włosach związanych w warkocz wijących się na plecach jak żmija. - Wyobrażałaś to sobie od lat, udając się na spoczynek. Znam cię, znam was wszystkie - mówił wolno, wyraźnie delektował się słowami. - Nie macie pojęcia jak przyjemna jest myśl, że kontroluję nawet waszą zemstę. Nie ważne czego chcecie, co jesteście w stanie poświęcić, wszystko od narodzin aż po tą chwilę, kiedy wasza druga dusza umrze, cokolwiek zrobicie, jest i zawsze będzie pod moją wolę...

Ligia nawet nie zauważyła, kiedy tą, którą nazwał Różą skoczyła przed siebie. Nagle po prostu stała przed nim, zacisnęła szponiastą łapę na gardle mężczyzny. Jego głos przeszedł w charkot, kiedy strzyga zwarła palce, szeptała coś, ale z tej odległości nie było szans, żeby dźwięk dotarł aż do Ligii. Róża odchyliła głowę i zawyła, na komendę z nieludzkim skrzekiem rzuciły się na niego wszystkie.

Ligia odwróciła wzrok, wbijając go w próg klatki schodowej, gdzie chodnik przechodził w kafelki. Poczuła zapach krwi, odgłos darcia, wycie i mlaskanie. Gwałtownie zamknęła drzwi, żeby choć trochę odgrodzić się od mordu, nogi same cofnęły ją o kilka kroków. W sparaliżowanej pustką głowie kołatała się jej jedna myśl: On się nie broni. Czemu się nie broni? Jej uwagę przykuł ponownie błysk.

Strzygi warczały i skrzeczały, tańcząc wokół powalonego maga, niczym szalone szamanki pogrążone w rytuale. Były tak zapamiętałe, że nie zauważyły połyskujących czerwienią glifów, które zaczęły płonąć na trawie wokół nich, układały się w zawiłe linie rozległego sigilu. Mag musiał być potężny, bo symboli było wiele, bardzo wiele. On wciąż żyje, pomyślała Ligia w bezbrzeżnym zdziwieniu, żyje i właśnie rzucił jakieś zaklęcie.

Nagle czas znów ruszył.

- ... inne akr... - tuż obok niej rozległ się głos Arka, który jednak zaraz umilkł. Informatyk stał z otwartymi ustami, usiłował zapewne zrozumieć, jak z środka chodnika teleportował się pod dach, co znaczy przerażona mina Ligii i skąd te odgłosy jatki. Zanim jednak zdążył dojść do jakichkolwiek wniosków, magiczne symbole na trawie stały się białe i wybuchły.

Gorące powietrze uderzyło w blok z przerażającą siłą, drzwi bryznęły odłamkami szkła na wszystkie strony, fala porwała informatyka i księgową, trzaskając ich ciałami o podłogę. Przez chwilę Ligia widziała tylko jasność, uszy miała pełne dziwnego pisku, ale nie straciła przytomności. Jakaś pierwotna siła wewnątrz niej pchała ją do przodu, gdzieś głęboko czuła, że każda sekunda jest cenna. Odpychała się więc niezgrabnie kończynami, usiłując rozpaczliwie stanąć na nogi, coś z jej lewą ręką było nie tak, nie mogła jej wyprostować, coś w ciele stawiało opór, ale bólu nie czuła. Kiedy odzyskała wzrok, pochylał się nad nią rozczochrany mężczyzna w t-shircie i bokserkach. Coś mówił, jednak słowa nie były w stanie przebić się przez pisk. Nieznajomy wyciągnął do niej ręce, pociągnął i postawił ją na nogi. Natychmiast oparła się o ścianę.

Rozejrzała się wokoło. Arek nieruchomy leżał na plecach i wpatrywał się w ziejącą dziurę po drzwiach, marynarkę miał zupełnie podartą, na policzkach i czole kilka zadrapań, był w szoku, ale nie wydawał się jakoś poważnie ranny. Nieznajomy w bokserkach podszedł teraz do niego, znów coś mówił. Pisk w uszach powoli zaczął słabnąć, przechodził w szum.

Podwórko zmieniło się w piekło. Zielone trawniki i drzewa wyschły na wiór, ogień pożerał je bez trudu, na chodniku leżał gruz, coś musiało się zawalić, ale na szczęście, chyba nie blok, w którym wylądowali. Klatkę schodową wypełniało ciepło i zapach dymu.

Nieznajomy w bokserkach postawił Arka na nogi, po czym ruszył jak zahipnotyzowany w stronę wyłamanych drzwi. Informatyk spojrzał na Ligię, w oczach miał pustkę. Wrócił dźwięk, więc pomiędzy trzaskami i wyciem usłyszała jego niewyraźne:

- Co do...

- Chodź! - warknęła. Na wciąż miękkich nogach natychmiast wycofała się w głąb budynku.

Arek też oprzytomniał, obrzucił ją uważnym spojrzeniem.

- Twoja ręka...

- Nieważne, chodź.

Nie miała zamiaru patrzeć na swoją lewą rękę, wystarczyła jej bolesna sztywność, którą czuła. Nie mogła sobie tym teraz zawracać głowy, aż za dobrze wiedziała, że każda sekunda zwłoki może zakończyć się tragedią.

Wyminęła windy i weszła w korytarz, gdzie już znajdowało się kilkoro ubranych w piżamy, przerażonych ludzi. Arek podążył za nią, wydawał się mocniej trzymać na nogach.

- Co się dzieje? - zapytał, patrzył na nią z niepokojem i troską.

- Później, musimy wiać, szybko - syknęła, szukała wzrokiem innego wyjścia z klatki schodowej. Była szansa, że mag zabił wszystkie strzygi, chyba po to eksplodował podwórko. Jednak nie tak łatwo było zabić potwora, a skoro coś jeszcze wyło, istniały spore szanse, że choć jedna przeżyła, a jeśli tak...

Ktoś krzyknął głośno, rozdzierająco na podwórku, Ligia wypatrzyła uchylone drzwi do mieszkania i ruszyła w ich stronę. Arek pobladł, wychylił się nieznacznie w stronę wind, skąd wciąż widać było podwórko. W tej samej chwili rozległ się kolejny pełen bólu wrzask, tym razem blisko. Ligia właśnie przekraczała próg cudzego mieszkania, kiedy dołączył do niej przerażony Arek. Wpadli wprost do pogrążonego w kawalerskiej prostocie salonu.

- Co to jest - wymamrotał Arek. Sądząc po jego spanikowanej minie, nie pytał o puste mieszkanie.

- Strzygi - odparła, obracając się, żeby ocenić ich możliwości. Zamknąć się w łazience? To byłaby pułapka, oboje krwawili więc i tak dało się ich wywęszyć, a żadne drzwi nie powstrzymają głodnej strzygi. Większe szanse mieli uciekając, jak najdalej i licząc, że ci wszyscy przebudzeni ze snu mieszkańcy będą łatwiejszą zdobyczą.

- Co? - wykrztusił, jednak nie wydawał się bardziej zaszokowany niż jeszcze chwilę wcześniej.

Wrzaski przeniosły się na korytarz budynku. Strzyga nie potrzebowała wiele czasu, żeby opróżnić ciało człowieka z krwi i esencji, zwłaszcza jeśli była ranna i zdesperowana.

- Później - rzuciła, kierując się w stronę balkonu, wybite wybuchem szkło zaścielało podłogę pod oknami. Na zewnątrz nie było widać płomieni, ale powietrze zacieniał dym. Lewa ręka załamała się pod Ligią, kiedy usiłowała przesadzić barierkę balkonu, księgowa z cichym okrzykiem zwaliła się na trawę po drugiej stronie. Arek niewiele myśląc, skoczył za nią.

- Uważaj - syknął cicho, podnosząc ją ostrożnie z ziemi. - Twoja ręka...

Bolała tak, że wciąż miała mroczki przed oczami, jednak nie zamierzała pozwolić, żeby to ją zatrzymało.

- Dobrze, że to ręka, a nie noga. Jeszcze nie załapałeś? - odparła równie cicho, po czym ruszyła szybko przez trawnik, czuła, że powoli traci kontrolę nad swoim strachem i słowami. - Jeśli natychmiast stąd nie znikniemy, one nas zeżrą, skoro już przestały się przejmować, kto jest legalny. Cholera, przed chwilą zabiły maga, już i tak nie mają nic do stracenia...

Truchtał obok niej, blady jak ściana z wyrazem zagubienia na twarzy, coś już musiało do niego dotrzeć, bo zapytał tylko:

- Później?

- Później – obiecała, przyspieszając na tyle na ile jej sztywne, potłuczone ciało dawało radę.

Minęli kolejny blok, zostawili za sobą wrzaski i wycie, wkraczali w głąb osiedla, przez dym zupełnie straciła orientację w przestrzeni. Ligia musiała zwolnić, bo zakręciło się jej w głowie, Arek też dyszał, ale się nie uskarżał, zerkał tylko za siebie blady.

- Czy możemy coś zrobić? 112?

Jeśli chcesz, żeby potwory dla odmiany zjadły policję, pogotowie i straż pożarną - miała na końcu języka, jednak westchnęła tylko.

- Ktoś się niedługo zjawi – wykrztusiła, posyłając mu krzywy uśmiech. - I jeśli pójdzie im dobrze, nie będziesz nawet nic z tego pamiętał.

Otwierał już usta, żeby zadać kolejne pytanie, kiedy nagle zatrzymał się w miejscu jak wmurowany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro