Noc, kiedy wszystko trafił szlag (2)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

LIGIA

Pierwsze ciało zobaczyła dopiero po chwili, leżało na trawniku pod balkonem, wybijając się z ciemności bielą koszuli nocnej. Na szyi starszej kobiety widać było głęboką krwawą ranę. Drugie ciało znajdowało się kawałek dalej, pod wybitym oknem, trochę z boku rozłożone na brzuchu, pozbawiony ręki mężczyzna, był zupełnie nieruchomy i blady patrzył niewidzącymi oczami prosto w księżyc. Trzecie zwłoki leżały na chodniku przy przeciwległym rogu bloku, spowite w kłębach niesionego wiatrem dymu. Mimo to księgowa wyraźnie widziała ciemny, wciąż drgający kształt. Omiotła przerażonym wzrokiem podwórko, w jednej chwili przestała czuć ból ręki. Cofnęła się o krok, szukając jakiegokolwiek podejrzanego ruchu w ciemności, wskazówki skąd nadejdzie zagrożenie, gdzie bezpiecznie jest uciekać. Kiedy w mroku ponad trzecimi zwłokami dostrzegła parę błyszczących, żółtych oczu, zrozumiała, że jest już za późno.

Ciemny kształt wystrzelił prosto na nią. Widziała tylko rozmazaną plamę która pędziła z prędkością jakiej Liga nie była sobie w stanie wyobrazić. Poczuła nagły nacisk na ramiona i jakaś siła rzuciła ją w bok, minęło uderzenie serca nim zdała sobie sprawę, że to Arek bezceremonialnie zepchnął ją z drogi potwora. Próbował rzucić się tuż za nią ale strzyga była zbyt szybka. Po prostu zmiotła go z miejsca gdzie przed chwilą jeszcze stałą Ligia, zostawiając za sobą swąd krwi i spalenizny.

Upadając na trawę, usłyszała łoskot ciał kotłujących się po chodniku, a potem upiorny odgłos ssania. Usiłowała jednocześnie czołgać się w tył i wstać, ale cholerna lewa ręka nie współpracowała, więc orała piętami trawnik, szorując zadkiem po ziemi byleby dalej od tego, na co nie mogła przestać patrzeć.

Arek leżał na chodniku z rozłożonymi rękoma, jego dłonie i ramiona drgały spazmatycznie. Szpony strzygi rozorały mu koszulę, a teraz przycisnęły barki do ziemi, potwór leżał na piersi informatyka z twarzą ukrytą w zagłębieniu gdzie szyja łączy się z ramieniem. Bestia nie była w najlepszym stanie. Po jasnych włosach zostały tylko nieliczne osmolone pasma przyklejone do czerwono-czarnej, spalonej skóry, trudno było w stworzeniu rozpoznać kobietę, Kończyny wydawały się za długie i za chude, w oczy rzucały się pazury i coś na kształt łusek które przeistaczały dłonie i stopy na podobieństwo ptasich szponów. Resztki spalonych piór wystające z wygiętych w łuk pleców drgały kiedy strzyga zapalczywie piła. Niektóre z ran wydawały się dalej żarzyć i piec, otaczając istotę okropnym, modlącym zapachem spieczonego mięsa.

Ligia zdołała w końcu stanąć na nogach akurat kiedy strzyga podniosła łeb. Miała niewinną, dziewczęcą twarzyczkę, całą umazaną we krwi, jadowicie żółte, błyszczące oczy wpatrywały się w księgową dziko. Potwór wyszczerzył się w uroczym uśmiechu, ukazując garnitur długich, ostrych zębów.

Ligia poczuła znajomy dotyk gorąca na skórze, kiedy uaktywniły się jej sigil ochronny, a w wraz z nim na całym jej ciele wykwitły żarzące się symbole. Strzyga zawahała się, mrużąc oczy, wciągnęła głośno powietrze przez nos i przekrzywiła głowę w obliczu niespodziewanej komplikacji. Księgowa cofnęła się ostrożnie o krok, potem kolejny, cała drżała pełna obezwładniającej bezradności, uwagę strzygi czuła namacalnie jak miażdżący nacisk na ciało, aż za dobrze świadoma, że to czy będzie żyła czy nie zależało w tej chwili tylko od wyboru potwora.

Obie usłyszały szelest w niskim żywopłocie z forsycji kiedy było już za późno. Strzyga odwróciła głowę dość szybko, żeby dostrzec jak zielone pnącza wystrzeliwują z ziemi i w jednej chwili oplatają jej szyję. Roślina o długich i giętkich łodygach, z których wyrastały ostre, czerwone liście, rozrastała się w błyskawicznym, zupełnie niezgodnym z naturą tempie. Strzyga usiłowała szarpać pnącza pazurami i nie można było powiedzieć, że jej wysiłki były zupełnie nieskuteczne, owszem część wici się rwała i opadała, jednak na ich miejscu pojawiało się coraz więcej i więcej kolejnych, te opłacały ciało potwora, liście wbijały się głęboko tnąca do żywego poranioną tkankę.

Ligia spojrzała na Arka, jego prawa ręka zastygła lekko uniesiona nad ziemią, twarz znieruchomiała w wyrazie cierpienia, szeroko otwarte oczy patrzyły w niebo, był całkowicie skamieniały. Ktoś znów rzucił mniejszą kopułę czasu. Przybyła kawaleria. Niestety nie oznaczało, że jest już bezpieczna, co najwyżej dawało potworom inny cel. Wciąż musiała uciekać, szybko i daleko, wiedziała o tym aż za dobrze, traciła właśnie bezcenne sekundy, stojąc jak kłoda. Rozumiała też, że Arek nie miał szans. Nawet jeśli nie stracił jeszcze całej krwi, a ona jakoś zdoła zatamować tę dziurę, w którą zamieniło się jego gardło, strzygi pożerały coś więcej niż ciało.

Zanim zdążyła podjąć decyzję pnącza szczelnie otoczyły szyję potwora i ścisnęły. Strzyga zaskrzeczała, oczy wyszły jej z orbit, po ciele rozlała się fala błyszczącej, podobnej do rtęci cieczy a chwilę potem łeb bestii toczył się już po chodniku tuż obok butów Arka. Cielsko znieruchomiało podtrzymywane już tylko przez pnącza które wciąż ściskał i cięły.

- Kurwa - syknęła w panice Ligia i skoczyła do ciała Arka, złapała go prawą ręką za marynarkę i pociągnęła jak najdalej od truchła. Opadła na kolana, zerwała z siebie żakiet i gorączkowo zaczęła ścierać zacieki z rtęciopodbnej krwi, pilnując, żeby pod żadnym pozorem nie dotknąć jej gołą skórą, posoka strzygi była toksyczna i trochę żrąca. Krzątała się tak przez chwilę, ignorując zatrzymany w czasie świat dopóki nie dotarło do niej chrobotanie małych pazurków o beton.

Podniosła wzrok i stwierdziła, że z odległości około dwóch metrów wpatruje się w nią świnka morska, jakaś jej bardzo kudłata wersja, gryzoń był całkiem dorodny jak na swój gatunek cały porośnięty długimi loczkami, w większości białymi, ale gdzieniegdzie miał srebrne łaty. Zwierzę przekrzywiło główkę, wpatrując się w nią z zaciekawieniem.

- Chowaniec? - zapytała na głos.

Zwierzak pokiwał głową, aż zatańczyły wokół niej długie pasma futerka, dotruchtał kawałek do niej i znacząco spojrzał na sigile gasnące na dłoniach Ligii. Wiedziała o co mu chodziło.

- Od Boruty - odparła z cichym westchnieniem.

Świnka zamarła, zapewne komunikował się ze swoim magiem, potem czarne paciorkowate oczy spoczęły na Arku.

- Nie. On nie jest od Boruty.

Chowaniec pokiwał głową i jeszcze raz otaksował Ligię uważnym spojrzeniem. Gdzieś w głębi podwórka rozległ się skrzekliwy wrzask. Gryzoń nastawił uszu, przez chwilę trwał tak w bezruchu, po czym zaczął energicznie czochrać swoje futerko. Wyciągnął z sierści całkiem spore, podłużne nasiono, które zaraz wepchnął pomiędzy płyty chodnikowe i cofnął się nieznacznie.

Z nasiona wystrzelił pęd, dwa liścienie, a potem kolejne szybko rozgałęziające się łodygi, pięły się wokół Ligii i Arka, rozpościerały wielkie, rozłożyste liście, które szybko otoczyły ich szczelną kopułą. Daleko jej było do botanika, ale te olbrzymie rozetowate liście przypominały jej trochę rabarbar. Ostatnim co widziała nim zieleń zamknęła się wokół niej był kudłaty zadek świnki uciekającej w trawę.

- Dzięki - rzuciła jeszcze za zwierzakiem, dając do zrozumienia, że odbiera ten rozwój sytuacji za ochronę, nie więzienie. Jaka była prawda? Oba? Żadne? Skoro nie miała szans natychmiast zniknąć lepiej było wykazać chęć współpracy. Jeśli kawaleria pracowała dla magistratu miała obowiązek z nimi współpracować.

Pod kopułą było ciemno, dzięki nielicznym, prześwitującym między liśćmi promieniom księżyca widziała zarys rozciągniętego po chodniku Arka, wciąż nieruchomego na skutek zaklęcia. Odważyła się wreszcie spojrzeć na swoją lewą rękę, jedyne co dostrzegła to dziwny kąt pod jakim jej dłoń dostawała od nadgarstka, ale to wystarczyło by zrobiło się jej słabo. Adrenalina zaczęła opadać, wróciła sztywność i ból, a zaraz za nimi pojawiło się zmęczenie. Wiedziała, że jeszcze nie może się poddać, wciąż nie było po wszystkim. Jakby na potwierdzenie coś zaszeleściło i zaszurało, a potem uderzyło w kopułę. Liście nawet nie drgnęły, ale już sam łomot sprawił, że Ligia odzyskała pełną zdolność skupienia. Szuranie i szamotanina trwały jeszcze przez chwilę, aż ustały równie nagle jak się pojawiły.

- Co za cholerstwo - rozległ się kobiecy, pełen irytacji głos.

- Ta też? - odpowiedział jej drugi męski, który Ligia znała aż za dobrze.

Teraz naprawdę mogła już odetchnąć.

- Jak widać - westchnęła dziewczyna. - Zabezpieczę to... coś, a tymczasem...

Liście nad głową Ligii rozwinęły się, zadarła do góry głowę, żeby spojrzeć wprost na Arona. Stał tam nad nią z łagodnym uśmiechem na przystojnej twarzy, nosząc się jak na syna pana ciemności przystało. Czarny garnitur idealnie skrojony na miarę, fioletowa koszula z połyskującego jedwabiu dobrze pasowała barwą do ciemnej, czekoladowej skóry, czarne grube loki trzymał zebrane w kucyk, aktualnie z formy biesa w tej chwili nosił tylko oczy, całe spowite w ciemności, łącznie z białkami. Błysnął białymi zębami, jedynym jasnym akcentem na jaki sobie pozwalał.

- Cześć siostra - rzucił lekko.

- Cześć - odparła głucho, po czym poszukała wzrokiem jego towarzyszki.

Magini wyglądała młodo, wciąż jak nastolatka, co w praktyce zaznaczyło, że mogła mieć gdzieś między piętnaście a pięćdziesiąt lat. Gładką bladą twarzyczkę otaczała burza jasnobrązowych włosów, opadając na ciemną bluzę z kapturem, reszty dopełniały równie ciemne spodnie i tenisówki. Stała ponad kłębowiskiem pnączy, które wciąż ciasno drgały wokół zwłok strzygi, za pomocą cienkiego nożyka wycinała coś na jednej z grubszych łodyg. Ligia przesunęła wzrok niżej i dostrzegła czarną dłoń strzygi, wystającą między pnączami, pazury dalej orały chodnik. Zbladła. Czy ta strzyga dalej się poruszała? Bez głowy? Zetknęła na Arona, ten wciąż się uśmiechał, ale jego wzrok był poważny, bies delikatnie pokręcił przecząco głową.

- Jak się czujesz? - spytał łagodnie.

Ligia przeniosła wzrok na swoją lewą rękę i dostrzegła, że ta zaczęła już puchnąć.

- Dobrze, biorąc uwagę sytuację - odparła cicho. - Ale już bym nie żyła gdyby nie interwencja pani chowańca.

Była pewna, że to świnka morska odpowiadała za roślinę, która powstrzymała strzygę.

- Niecierpek prosił, żeby przekazać, że nie ma za co - oznajmiła magini, odwracając się w stronę Ligii, miała niezwykle jasne, niebieskie oczy. - Helena Mazowiecka - przedstawiła się, ruszając w ich stronę, za jej plecami kłębek pnączy więżący skawałkowaną strzygę skamieniał.

- Eligia Płońska - odparła, siląc się na uśmiech, maginka wydawała się póki co grzeczna i niezainteresowana, a przy Aronie raczej nie powinna robić nic głupiego, jednak sądząc po nazwisku była rodowa, a tym durne pomysły często przychodziły do głowy. - Dziękuję za pomoc.

- Miło mi, dobrze zobaczyć tu dla odmiany kogoś żywego - odparła Mazowiecka po czym zerknęła na rękę Ligii. - Sprowadzę Halszkę, powinna coś z tym zrobić.

- Dziękuję, będziemy wdzięczni. Byłbym tu dużo wcześniej gdyby ktoś nosił swój amulet ochronny - wtrącił się Aron, kiedy magini odwróciła się i ruszyła w stronę bloku ukrytego w nieruchomych kłębach dymu.

Ktoś nie lubi kiedy podsłuchujecie każde jej słowo - pomyślała cierpko Ligia, ale skoro Mazowiecka była jeszcze w zasięgu słuchu odpowiedziała słodko.

- Wiesz jaki jest niewygodny.

Aron pokręcił głową z ciężkim westchnieniem.

- Widzę, że faktycznie nie jest z tobą źle - rzekł, po czym spojrzał na nieruchomego Arka. - Ktoś ważny?

Zacisnęła usta, po czym wolno wypuściła powietrze.

- Kolega z pracy - powiedziała ciężko i zaraz dodała. - Uratował mi życie. Kiedy strzyga na nas skoczyła stałam przed nim, zepchnął mnie na bok. Nie spodziewałam się tego po nim.

Aron przyklęknął obok, spojrzał na rozerwaną szyję informatyka.

- Mogę się o niego potargować, ale będzie ciężko, nie wyczuwam w nim esencji – powiedział, marszcząc brwi, po czym dodał ledwie słyszalnym szeptem. - Widziałaś coś?

Poczuła znajome ukłucie irytacji. Pieprzone rozgrywki zalustrowych czas zacząć.

- Tak - odpowiedziała cichutko, udając że się zastanawia nad kwestią Arka. Po drugiej stronie lustra wszystko było możliwe, wystarczyło znaleźć dość potężnego maga. Jednak każde zaklęcie miało też swoją cenę.

- Nic nie mów, jeśli nie zapytają, wtedy też minimum. Chyba, że chcesz się w to wszystko głębiej mieszać.

- Nie chcę.

Co do tego jednego nie miała żadnych wątpliwości.

- Tak myślałem - przyznał cicho i znacząco spojrzał na Arka. - To co z nim zrobimy?

Najpierw chciała powiedzieć, że to nie jej sprawa. Ludzie giną, ludzie będą ginąc, nawet ci jej bliscy, znajome codzienne obecności jak na przykład koledzy z pracy. Paktowanie z drugą strona to okropne bagno i nie po to się z niego wygrzebała, żeby znów skakać na główkę. Jednak potem przypomniała sobie pędzącą w jej stronę strzygę. Arek nie był głupi, musiał rozumieć czym ryzykuje, jak jego durne bohaterstwo może się skończyć. No i po tym co widziała i tak już siedziała w tym bagnie. To nie powinno być dużo więcej błota.

- Zapytaj o opcje - odparła w końcu, samo pytanie nie powinno zaszkodzić. - Nie sądzę, żeby chciał zostać potworem.

Aron uniósł nieznacznie brew.

- Mógłbym dywagować czy ta forma rdzenności jest gorsza niż zwyczajny powrót w obieg, ale...

- Nie mam chwilowo siły się kłócić - odparła ponuro.

- To wpadnij w końcu kiedyś na kawę, będziemy mogli się kłócić do woli - rzucił lekko. - Możemy się też umówić po tej stronie...

Westchnęła cicho, ale jakoś kąciki jej ust same powędrowały nieznacznie do góry. Aron zawsze umiał się przebić do każdego, no i musiała przyznać, że szanował jej postanowienie o odejściu, na pewno bardziej niż reszta jej dawnej „rodziny".

- Potem jeszcze będziesz chciał przyjść na mój ślub – rzuciła lekko, nawet nie zauważając kiedy wrócił jej ten dawny lekki ton.

- Niekoniecznie. Biel, kościoły, kadzidła i woda święcona to nie moje klimaty, ale narzeczonego bym chętnie poznał, wiesz trzeba się upewnić, że będzie cię dobrze traktował.

- Jakbyście już nie prześwietlili biedaka na wszystkich planach.

- Winny - zaśmiał się cicho, po czym dodał zaczepnie - Prawdopodobnie wiem o nim nawet więcej niż ty.

Pokręciła głową, czuła się dziwnie lżej, spokojniej, nie była pewna czy to, dlatego że bies używał na niej swoich mocy, czy po prostu przypominała sobie za co go kiedyś uwielbiała.

- Z tym sama sobie radzę - zapewniła.

Nagle świat znów ruszył, Arek szarpnął się usiłował złapać oddech, z jego ust wydobyła się krwawa mgiełka, szamotał się, z otwartej rany na szyi pociekły resztki krwi. Ligia natychmiast pochyliła się nad nim, spojrzała w jasne, wytrzeszczone w przerażeniu oczy i zanim zdążyła pomyśleć co robi złapała go za rękę.

- Będzie dobrze, pomoc jest w drodze - powiedziała cicho, łagodnie.

W jego oczach niewiele już było świadomości, jednak spojrzał na nią z rozpaczą i chwilę potem zamarł znów w bezruchu kiedy zadziałała kolejna mniejsza kopuła czasu.

Ligia zamknęła oczy, delikatne nutki wesołości zniknęły, adrenalina odpłynęła, zostawiła za sobą smutek i bezradność. Bo co niby miało znaczyć to "dobrze"?

Aron też spoważniał.

- Coś wymyślimy - zapewnił łagodnym tonem, jego dotyk był ciepły. - Nikt was nie skrzywdzi, nie pozwolę na to.

Zamknęła oczy, bo nagle podeszły jej łzami, a to jeszcze nie był ten moment kiedy mogłaby się spokojnie rozpłakać. Zwłaszcza, że dotarł do nich stukot szybkich kroków.

Tym razem maginki były dwie i Ligia przez chwilę zastanawiała się czy to bliźniaczki czy też jedna po prostu rzuciła na siebie jakąś formę powielania, żeby szybko załatwić sprawę strzyg. Nosiły inne stroje, więc raczej były siostrami, ponadto po bliższym przyjrzeniu się druga wydawała się nieco młodsza. Nowa, zapewne wcześniej wspomniana Halszka, nosiła się na w jasno szarym, popielatym kolorze, a włosy związała w lekko chaotyczny kok, miała dużo poważniejszą minę niż Helena Mazowiecka. Aron podniósł się i delikatnie pociągnął Ligię za zdrowe ramię, zmuszając, żeby puściła Arka i stanęła obok niego. Bies musiał dużo bardziej obawiać się drugiej z sióstr, bo chociaż uśmiechnął się serdecznie i wiarygodnie Ligia znała go już dość długo, żeby wiedzieć, że miał się na baczności.

- Sprawa opanowana? - zapytał uprzejmie.

- Względnie, ale mamy jeszcze przed sobą wiele pracy - odparła Helena, Halszka bez słowa podeszła do Ligii i ujęła jej lewą rękę, nacisnęła nieznacznie na nadgarstek, jej palce promieniowały dziwnym ciepłem. Księgowej pociemniało w oczach z bólu, ale zdołała nie krzyknąć, głównie dlatego że była zbyt zaskoczona, poczuła jak Aron nieznacznie podpiera ją ramieniem.

- Zwykłe złamanie - stwierdziła magini, po czym spojrzała na biesa. - To nie zajmie nawet minuty.

Przytaknął.

- Mam tylko nadzieję, że permanentne zaklęcie ochronne siostry nie będzie stanowić przeszkody... - wtrącił, zawsze w dobrym tonie było uprzedzić maga o takich rzeczach.

Halszka spojrzała na Ligię, jej poważny wyraz twarzy zupełnie nie pasował do fizycznego wyglądu kogoś kto dopiero przestawał być dzieckiem, jasne oczy tchnęły skupieniem, od którego Ligia poczuła jak dreszcz przebiega jej przez kręgosłup.

- Czuje je, nie będzie - zapewniła magini i sięgnęła do kieszeni po mały pęk czegoś co przypomniało kredki, wybrała taką o barwie burgundu i nakreśliła nią podłużny zawijas na nadgarstku księgowej. - Nie powinno boleć. - dodała, patrząc w oczy Ligii, sigil zalśnił na niebiesko.

Przez chwilę Ligii wydawało się, że na świecie istnieją tylko one dwie, kiedy ciepło przeszyło jej rękę, kończyna cicho zatrzeszczała, wyprostowała się, włącznie ze wszystkimi palcami, po czym miękko opada w dłoń magini kiedy symbol wchłonął się w skórę.

- Poruszaj palcami - poleciła Halszka uważnie, obserwując rękę pacjentki.

Ligia wykonała polecenie bez problemu i bólu.

- Teraz nadgarstkiem.

Tak samo, ból, opuchlizna i sztywność zniknęły.

- Dziękuję. - Ligia wciąż czuła na sobie ciepło zaklęcia, to jak rozchodziło się po całym jej ciele powoli w nim rozpływając.

- Drobiazg - odparła magini, pozwalając sobie na półuśmiech. Potem jej wzrok padł na zamarłego w spazmach Arka, zmarszczyła nieznacznie brwi. - Wasz?

- Nie, ale bylibyśmy wdzięczni gdyby dało się coś zrobić - odparł Aron.

Halszka przyklękła i położyła dłoń najpierw na czole informatyka, potem na jego sercu aż w końcu skupiła się na ranie. Oględziny nie zajęły jej zbyt wiele czasu.

- Martwiec albo konstrukt - orzekła krótko. - Esencja nie tyle wyssana co wręcz wyrwana ze źródłem, do tego zakażenie krwi.

Ligia poczuła jak coś w niej kamienieje. Człowiek nie mógł po prostu zostać człowiekiem bez esencji, tyle to nawet ona wiedziała. Jego dusza mogła odejść w śmierć, to byłoby najbardziej naturalne. Mógł też zostać potworem i odbierać esencję innym, żeby dalej istnieć. Ostatnią opcją było napełnienie go inną esencją, magiczna manipulacja czyniłaby go w praktyce własnością maga, który jej dokonał. Żadna opcja nie była dobra, ale ta ostatnia dawała tak naprawdę najwięcej możliwości, chociażby coś takiego jak z grubsza normalne życie. Aron spojrzał na Ligie pytająco, skinęła głową, gardło miała zbyt suche, żeby zdobyć się na jakieś słowa. Czuła jak jakiś ciężar opada na jej barki, chwilowo zupełnie nie wiedziała jak sobie z nim poradzić.

- Czy ród Mazowieckich ma może wolne miejsca pomiędzy swoimi konstruktami? - zapytał Aron.

Helena miała coś odpowiedzieć, ale Halszka wcięła się jej w słowo.

- Kim jest z zawodu?

- Informatykiem - odparła Ligia.

- Tych nigdy za dużo - stwierdziła Halszka, jej siostra zacisnęła usta, ale nie wtrąciła się do rozmowy.

Halszka znów sięgnęła po kredki, tym razem poza burgundową wybrała też coś co wyglądało na metaliczną szarość.

- Czy mogę mieć prośbę? - wtrąciła szybko Ligia. - Ja... mu to wszystko wyjaśnię.

- Nie wiem, zazwyczaj przy tych rozmowach potrzebna jest demonstracja - odparła Helena.

- Zostawimy mu wspomnienia, czyściutkie jak łza, to powinno wystarczyć - wtrąciła znów Halszka.

- Jeśli będą problemy, mogę zrobić małą prezentacje - dodała szybko Ligia.

Helena znów zacisnęła usta, po czym skinęła głową.

- Może faktycznie tak będzie najlepiej.

Ligia uśmiechnęła się blado.

- Dziękuję.

- W istocie jesteśmy bardzo wdzięczni. A teraz panie pozwolą, że się zabierzemy i nie będziemy przeszkadzać w pracy - dodał Aron.

- Oczywiście, okolica powinna już być bezpieczna - zapewniła Helena, ostentacyjnie nie patrzyła na siostrę, która rysowała na ciele Arka kolejne symbole, zetknęła na nieruchomy dym i dodała. - Jakby ktoś pytał to był wybuch gazu, najpewniej taka będzie legenda, jeśli coś się zmieni poinformuję.

No tak, oficjalna wersja, jakże mogła o tym zapomnieć. Powinna poczuć ulgę bo uniknęli dyskusji o tym, że nie pozwoli sobie zmienić wspomnień. Nawet gdyby chcieli wymazać całe osiedle, żeby zatuszować ten incydent, będzie grzecznie udawała, że nigdy nie istniało byleby uniknąć grzebania magią w umyśle.

- Owocnego dyżuru. - Aron skłonił się lekko i pociągnął Ligie za ramię.

- Jeszcze raz dziękuję - rzuciła i podążyła za biesem.

Poprowadził ją w stronę najbliższego budynku, zatrzymując się przy ciemnym oknie. Przez chwilę nie rozumiała po co, zanim nie spojrzała w szybę, gdzie odbijał się niewyraźny zarys ich sylwetek.

Westchnęła cicho.

- Musimy? Mam niedaleko samochód...

- A dasz radę prowadzić? Tak z czystym sumieniem? - zapytał i zaraz dodał cicho. - I czy tam da się bezpiecznie pomówić?

Ligia spojrzała na własne dłonie i odkryła, że się trzęsły. Był środek nocy, ulice powinny pozostać puste, więc teoretycznie nawet gdyby się o coś rozbiła powinno się skończyć na stratach materialnych. Z drugiej strony chwilowo miała dość zniszczeń, krwi i cierpienia. No i bezpieczeństwa nie mogła zapewnić, wiedziała że Aron może ich częściowo chronić przed podsłuchiwaniem, jeśli będą stać w ciemności, jednak to mogło się okazać dla maginek podejrzane.

- Niech ci będzie – zgodziła się niechętnie.

Bies z uśmiechem wyciągnął do niej dłoń. Podała mu rękę i poczuła jak palce Arona chwytają ją pewnie, wyciągnął palce i położył je na szkle, dokładnie pomiędzy ich odbiciami. Świat rozmył się na chwilę w cieniu i zaraz uformował na nowo.

Czarne korytarze, tak biesy nazywały to miejsce, chociaż zdaniem Ligii niewiele wspólnego miało ono z właściwym korytarzem. Bardziej pasowałoby czarne rumowisko, ze wszystkich stron do nieba wyciągały się strzaskane mury, resztki klatek schodowych, pionowe ściany podziurawione otworami wybitych okien. Cześć gładka i połyskująca jak obsydian, z innych osypywał się tynk, obnażając nieregularne kształty kamieni połączonych opalizującym spoiwem. Wokoło wzrastała przedziwna roślinności, olbrzymie kępy pałek o grubych łodygach zakończonych połyskującymi owocami wielkości pięści, zwinięte końcówki liści paproci odwracały się w ich środę, zarośla wydawały się wzdychać ciężko w nieruchomym powietrzu. Niebo ciemne, obsypane gwiazdami poza głębokim granatem miejscami przybierało zielony lub brunatny odcień. Ligia poczuła jak opada ja chłód i ciężki, słodki zapach kwiatów. Odruchowo mocniej złapała Arona za ramię, nie chciała nawet myśleć o tym co się z nią stanie, jeśli choć na chwilę go puści. Już dość się napatrzyła na to co zostawało z niepowołanych osób, które zawędrowały w to miejsce, wiedziała, że nawet niektóre pomniejsze potwory nie mogły się tu czuć bezpiecznie, a co dopiero ludzie. Skupiła wzrok na potrzaskanych kamiennych płytach pod stopami.

- To co chcesz wiedzieć? - zapytała cicho.

Dotyk Arona był ciepły, uspokajający, wziął ją pod ramię i zobaczyła, że jego dłonie są czarne jak obsydian i zakończone szponami. Uśmiechnął się do niej łagodnie, w tym miejscu przeszedł dalszą transformację, między lokami kręciły mu się czarne, zakręcone na końcach rogi.

- Pokaż mi, po prostu co się stało.

Zaprowadził ją do najbliższej ściany, roślinność rozstąpiła się między nimi, dopuściły ich aż do samego czarnego muru. Wiedziała jak to działa i faktycznie taka opcja była najprostsza, oszczędzała jej gadania i odpowiadania na pytania. Pozwoliła więc, żeby położył ich złączone dłonie na kamieniu i sięgnął do jej umysłu. Czerń zaszła mgłą, szarość i biel wymieszała się i uformowała w obraz nocnego nieba i stada kołujących puszczyków.

„Wszystko ok?" - głos informatyka wydobywał się z kamienia.

Jak zahipnotyzowana patrzyła na to jeszcze raz, strzygi, mag, symbole, chaos, Arek. Z każdym kolejnym obrazem i dźwiękiem czuła jak opada na nią przytłaczające zmęczenie i smutek. Czy mogła coś zrobić inaczej? Milion rzeczy. Czy to by miało znaczenie? Zamiast ukrywać się w budynku mogła ciągnąć Arka jak najdalej, może dotarliby do samochodów zanim rozpętało się piekło. A może pochłonąłby ich wybuch? Teraz i tak nie mogła już nic zmienić.

Nie uszło jej uwadze, że Aron zesztywniał w pewnej chwili. Kiedy obrazy przebrzmiały i ściana wróciła do swojego pierwotnego stanu bies milczał przez chwilę, po czym westchnął cicho:

- Ile chcesz wiedzieć?

Nic nie chciała wiedzieć. Marzyła, żeby wrócić do domu, wziąć prysznic i zacząć zostawiać to wszystko za sobą. Tyle że poza tym wolałaby też trochę pożyć, a to po tej stronie lustra nie było ani proste ani gwarantowane.

- A ile muszę wiedzieć na wypadek komplikacji?

Skrzywił się nieznacznie.

- Zrobimy z ojcem wszystko, żeby trzymać cię z daleka od tej sprawy- zapewnił.

- Ale? - rzuciła, unosząc brew.

- Ale obawiam się, że to łatwo i szybko się nie skończy. Mag samobójca... czy co on tam właściwie odstawił, to był Maurycy Twardowski - odparł i widząc, że to imię nic jej nie mówiło dodał. - Jedna z najbardziej wrednych dziewiątek w tym mieście.

No oczywiście, dziewiątki i ich pierdolnięte pomysły, pomyślała, po czym zamarła bo coś się jej tu znowu poważnie nie zgadzało.

- Zaraz... dziewiątka powinna...

- Bez problemu przeżuć i wypluć spore stado strzyg, nawet się nie pocąc - dokończył kwaśno. - Zwłaszcza, jeśli był przygotowany. A on wyglądał na przygotowanego.

Przez chwilę patrzyła na niego nic nie rozumiejąc.

- Więc... nie zginął?

Aron pokręcił głową.

- Wydaje mi się, że jednak tak. Chociaż bliźniaczkom zapewne chwilę zajmie ustalenie kim był trup. Każda podejrzana śmierć dziewiątki musi się wiązać z oficjalnym śledztwem. Do tego te strzygi, które nie umierają po ucięciu głowy...

Westchnęła cicho zrezygnowana. Dziesięć lat bez grubszej afery, pięć w zupełnej wolności od drugiej strony lustra. Może i nigdy świadomie nie pomyślała, że ma to już za sobą, jednak jakaś jej część czuła się wolna. Nagle wszystko przed czym tak uparcie uciekała spadło znów na nią i choćby ze względu na Arka tak szybko się nie skończy.

- Co teraz?

Wzruszył ramionami.

- Nie wiem, muszę pomówić z ojcem. Mam twoje wspomnienia, nic więcej nie powinni od ciebie żądać. Więc jak załatwisz sprawę z kolegą to możesz wracać do udawania, że nas nie ma.

Skrzywiła się, ale nie planowała tego komentować, jak już raz mu dziś powiedziała, nie miała siły się kłócić.

- Dziękuję... możesz mnie odstawić do domu? Jestem wykończona.

Przytaknął, wydawał się lekko zamyślony.

- Też muszę uciekać, bo kiedy Twardowscy się zorientują co się stało to Eryk zrobi jesień średniowiecza w magistracie... i to wszystko jak na złość na dyżurze Mazowieckich... - Pokręcił głową i uśmiechnął się do niej półgębkiem. - Swoją drogą czy ja jestem naprawdę taki straszny, że ktoś musi wybuchnąć, żebym mógł się z tobą zobaczyć?

Spuściła wzrok.

- Wiesz jak jest - odparła głucho.

- Wiem, ale odciąć się od tego wszystkiego to jedno... ale odciąć się od nas? Głupi SMS albo wyjście na kawę po materialnej stronie to naprawdę tak dużo?

- To jest dużo - oznajmiła, rozglądając się uważnie wokół ze smutnym uśmiechem, patrzyła na sięgające ku niej czerwone kwiaty, wciągnęła w nozdrza zapach aż zakręciło jej się w głowie od tej zwodniczej słodyczy. - Wygląda prawie tak jak widok zza naszych okien w Pałacu Dzieci - rzuciła cicho, nostalgicznie i spojrzała na niego z powagą. - Tyle że wy mogliście to okno w każdej chwili otworzyć i wyjść. - Mimowolnie wyprostowała plecy. - Nie chcę spędzić całego życia na gapieniu się w szybę.

Był wyraźnie zasmucony, chociaż w jego czarnych oczach pełno było czułości.

- Dobrze, ale tęsknimy za tobą, siostrzyczko - zapewnił łagodnie, po czym zerknął w obsydian, na ich odbite w czerni twarze. - Uważaj na siebie, odezwę się, jeśli coś się skomplikuje.

Kiedy tylko dotknął czarnej powierzchni świat rozpadł się i złożył ponownie.

Ligia była całkiem sama, twarzą w twarz z własnym odbiciem w oszklonych drzwiach klatki schodowej. Zamrugała, widząc krótkie, rude włosy sterczące na wszystkie strony, twarz poznaczona otarciami, ubrudzoną drobnymi kroplami krwi. Rozejrzała się nerwowo jednak natychmiast rozpoznała ten hol, dwa rzędy skrzynek na listy, srebrne drzwi windy, szaro brązową szachownicę na podłodze. Znajdowała się w swoim własnym bloku.

***

Nie miała siły kłamać Krystianowi, więc kiedy rano krzątał się przed wyjściem do pracy udawała, że śpi. Pomimo zmęczenia nie zdołała zmrużyć oka, z wściekłością wyrzuciła poplamione krwią ubrania do śmieci po czym spędziła półtorej godziny pod prysznicem, usiłując zmyć z siebie całe zdenerwowanie i bezsilny smutek. W końcu wślizgnęła się do łóżka i wtuliła czoło w plecy narzeczonego, wciągnęła w nozdrza jego zapach i czuła jak z każdym kolejnym oddechem przenika ją cudowna normalność, którą Krystian zawsze promieniował. Odsunęła się dopiero kiedy zbliżała się siódma i nieunikniony pisk budzika. Zagrzebała się głęboko w swojej kołdrze licząc, że zdoła przeczekać tak aż jej lepsza połówka wyprawi się do pracy.

Było coś uspokajającego w cichym stuku naczyń w kuchni, szumie wody w łazience. Czuła, że wokół niej rozprzestrzenia się rutyna niczym ciepły choć trochę szorstki koc. Zaniepokoiła się kiedy nagle szmer ustał na dość długą chwilę, po czym usłyszała szybkie kroki i skrzypienie drzwi sypialni. Słyszała jak podchodził do łóżka, czuła, że patrzył na nią w milczeniu nim przysiadł na brzegu materaca i delikatnie położył jej dłoń na ramieniu.

- Ptaszyno... - powiedział łagodnie, ale w jego głosie pobrzmiewało zmartwienie.

Zamruczała cicho i wykręciła się w łóżku, odczekała chwilę w nadziei, że narzeczony jednak się nad nią ulituje. Tymczasem on przeniósł dłoń na jej czoło, delikatnie przesunął palcami pomiędzy czerwonymi kosmykami jej włosów, potem dotknął drobnego zadrapania na policzku.

- Ptaszyno, czy wszystko w porządku?

Tym razem mrugnęła trochę głośniej i otworzyła jedno oko.

- Tak - odparła, przywołując do siebie całą senność, jaką w sobie po tej zarwanej nocy miała.

Nawet nie próbował ukrywać swojego zaniepokojenia, pochylał się nad nią wciąż nieuczesany z szopą ciemnoblond włosów sterczących na wszystkie strony i niezawiązanym krawatem wiszącym wokół białego kołnierzyka.

- Na fejsie piszą, że był jakiś wybuch koło waszej firmy, są zdjęcia tego podwórka koło, którego parkujecie...

No tak, mogła przewidzieć cholerną poranną prasówkę i miejskich reporterów. Krystian dobrze znał jej miejsce pracy, w końcu często ja z niego odbierały na różnych etapach związku.

- Był - przyznała, przecierając zaczerwienione, zaspane oczy.

Kłamać nauczyła się jeszcze w Pałacu Dzieci, a kiedy zamieszkała po tej stronie lustra odkryła, że tu jest to dużo prostsze, słuchacze mają tylko pięć słabych zmysłów do oszukania. Z resztą starała się za bardzo nie rozmijać z rzeczywistością, kłamstwa lepiej działały, jeśli osadzała je na prawdzie, na takiej jej ilości na jaką można było sobie bezpiecznie pozwolić.

- Gaz poszedł w bloku... - ciągnęła zaspanym tonem. - ...chyba, coś takiego mówiła straż. Wybuchł pożar... dość duży, na szczęście nie byliśmy wtedy za blisko z Arkiem... tylko samochód musiałam zostawić bo nie miałam nerwów...

Obserwowała jak bladł nieznacznie kiedy mówiła, jego jasne, szare oczy stawały się coraz większe. Przesunął palcami po jej twarzy i odnalazł kolejne małe zadrapania, potem odsłonił jej prawą rękę na której zdążył się zrobić solidny siniak.

- Nic mi nie jest, to tylko skaleczenia i może trochę stłuczeń - zapewniła.

Nie wydawał się być przekonany, jednak chyba dalszy rekonesans odszedł na dalszą pozycję listy priorytetów bo zaraz potem pochylił się przytulił ją mocno. Znów otoczył ją jego zapach, znajoma, lekko kręcąca w nosie, korzenna woń płynu do golenia, jednocześnie poczuła się lepiej i gorzej. Nienawidziła okłamywać Krystiana, ale czasami prawdy powiedzieć zwyczajnie nie mogła.

- Dlaczego po mnie nie zadzwoniłaś? - zapytał łagodnie.

Westchnęła cicho.

- Był straszny chaos, jak już dotarło do mnie co się dzieje złapałam podwózkę pod dom.

- Mogłaś mnie wtedy obudzić.

- Tak ale... czułam takie obezwładniające zmęczenie... chciałam po prostu spać.

Przez chwilę tak trwali, przytuleni zanim Krystian odsunął się od niej, był już spokojniejszy.

- Idziesz na zwolnienie?

Pokręciła głową.

- Krzysiek obiecał dwa wolne dni za tę nockę... i naprawdę fizycznie nie jest źle.

Przez chwilę przyglądał się jej uważnie, z czułością.

- Spóźnisz się - upomniała go łagodnie, wyprostowała mu kołnierzyk, z wprawą zawiązała krawat i sięgnęła do włosów, choć tu bez grzebienia niewiele mogła zdziałać.

- Zostać z tobą? - zaproponował. - Mogę wziąć UŻ, pooglądamy jakieś głupoty na kanapie, a ty mi wszystko opowiesz.

Naprawdę był gotów to zrobić, chociaż przez te trzy lata, które razem spędzili ani razu nie wziął nieplanowanego urlopu, zawsze bardzo poważnie podchodził do pracy. Poczuła ciepło na duszy i jednocześnie lekki niepokój, bo to mogło skomplikować ten dzień jeszcze bardziej.

Pokręciła głową nawet, nie ukrywając tego delikatnego napięcia, jakie ją ścięło.

- Nie, muszę się wyspać... i szczerze mówiąc trochę to przetrawić. Wieczorem o tym pogadamy, dobrze?

Przyjął to, chociaż na jego twarzy wciąż malowało się zmartwienie.

- Jakby co dzwoń, przyjadę - zapewnił wstając. - I następnym razem w podobnej sytuacji budź mnie ile tylko dusza zapragnie. Wiem, jesteś niezależna i w ogóle zajebista, uwielbiam to w tobie, ale daj mi się czasem wykazać.

Opadła z ulgą na poduszki.

- Możemy się tak umówić, a teraz leć ogarnąć sobie jakiś grzebień – oświadczyła, zawijając się ponownie w kołdrę. - Albo od razu maszynkę, potrzebny ci fryzjer.

Pokręcił głową.

- Chyba naprawdę nie jest z tobą źle - rzucił, ewakuując się w stronę drzwi.

Została tak w łóżku aż do dwunastej kiedy to zawibrowała przypięta do ładowarki komórka. Spojrzała na migającą po ekranie etykietę: Arek Szewczyk. Ligia zebrałam się w sobie i odebrała.

- Jak się czujesz? - zapytała zamiast dzień dobry, musiała go zaskoczyć, bo przez chwilę w aparacie słyszała tylko oddech.

- Nic mnie nie boli... tylko właśnie odstawiła mnie do domu karetka. Ratowniczka oznajmiła, że odezwie się za tydzień, a wcześniej ty mi wszystko wyjaśnisz... - starał się mówić spokojnie, ale wyraźnie słyszała strach i zmieszanie w jego głosie. - Czy myśmy się wczoraj ostro naćpali?

Gdyby teraz oznajmiła, że wczoraj obrabowali dilera i wciągnęli wszystko co miał Arek uwierzyłby w to bez problemu, pomyślała ponuro.

- To nie jest rozmowa na telefon, będę u ciebie za pół godziny. Tymczasem poczytaj sobie w necie o nocnym wybuchu gazu w Wawrze. - poleciła, po czym rozłączyła się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro