Prolog: Do zobaczenia w piekle

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Jesteś tego pewien" - głos Piar brzmiał zadziwiająco spokojnie, pomimo tego, że całym swoim ciałem czuł, jak dygotała, mocne pazury wbijały się w jego ramię, to był jedyny ból, jaki mu nie przeszkadzał, znak, że wciąż przy nim była.

„Nie, ale nie widzę innego wyjścia" odpadł Maurycy ponuro, usiłował trzymać strach na wodzy. Zaskoczyło go to, jak trudne to się okazało. Tyle razy już patrzył w twarz śmierci. Przekraczanie kolejnych kręgów, pojedynki, eksperymenty każda z tych setek sytuacji, które mogły się dla niego zakończyć zgonem, gdyby nie był dość sprytny i odważny. Ale teraz kiedy umieranie to już nie była możliwość, a pewnik nagle jego wola ledwo była w stanie powstrzymać narastającą panikę. Nie znał nigdy dotąd takiego strachu, przenikał całe jego ciało, odbierał mu te resztki sił, które nie uciekły razem z krwią.

„Możesz pozwolić mi odejść" stwierdziła Piar, łypiąc na niego czarnym okiem.

Był tak zaskoczony, że aż stanął w miejscu, pośrodku trawnika gdzieś między niskimi blokami. Przez chwilę znaczenie jej słów do niego nie docierało. Odwrócił głowę, by spojrzeć na skuloną na jego ramieniu kruczycę, mroczną jak ta noc, która ich teraz otulała. Widział, jak trudno jej było utrzymać formę, zaklęcie buzowało w niej, z uporem rozbijając nici osadzające chowańca w świecie materialnym. Nagle dotarło do niego jak bardzo cierpiała, by móc zostać tu z nim jeszcze tę chwilę, która była mu niezbędna do zemsty.

- I... co? - nawet nie zauważył, że powiedział to na głos. Na szczęście o trzeciej w nocy po Wawrze nie chodziło zbyt wielu przechodniów. Ostatnie czego potrzebował to uwaga ludzi. Czy panu pomóc? Wezwać karetkę? Kto to panu zrobił?

„Żyć" - oznajmiła Piar z mocą, strosząc pióra. - „Jeśli wszystko co mi zostało, wlejemy w ciebie... kiedy wypalimy magię... to cię uleczy."

Pokręcił głową, wciąż nie do końca rozumiejąc o co jej chodziło.

„Bez magii?"

Kruczyca przytaknęła z powagą.

„Masz pieniądze, tyle pieniędzy, że po tej stronie lustra to jest jak magia. Owszem, proces starzenia znów przyspieszy, ale to by było jeszcze... pięćdziesiąt-sześćdziesiąt lat, żeby po prostu być... „

Żyć. Tutaj? W świecie ludzi? Otworzył szerzej oczy, spoglądając wokół siebie. Osiedle wydawało się całkiem sympatyczne, kilkupiętrowe kolorowe bloki, rozstawiono jak klocki, pomiędzy zadbaną zielenią trawników i żywopłotów. Stał pośrodku placu zabaw między okrągłą karuzelą i bujanymi konikami na sprężynach. Za ciemnymi oknami spali warszawiacy, każdy pogrążony głęboko we własnym życiu.

I on miałby do nich dołączyć?

Przez chwilę usiłował to sobie wyobrazić, siebie w świecie ludzi. O tak, poradziłby sobie tam, nie tylko dzięki wspomnianej przez Piar fortunie, przecież nie mogło to być trudniejsze niż magiczne salony. Żyłby sobie więc spokojnie, leniwie, kiedy chciał, wesoło i skandalicznie, jeśli tego zapragnie. To mogło być całkiem przyjemne życie. Tylko czasem patrząc w lustra, przypominałby sobie, że za nimi jest ten inny świat i moc, która mogła do woli zmieniać rzeczywistość. Moc, którą kiedyś trzymał w dłoniach. Nawet by nie zauważył, kiedy ktoś będzie jej na nim używał. Używać będą na pewno. Rada przecież średnio dwa razy w roku zmieniała coś drastycznie w tym świecie. A on już nie będzie wiedział, nie będzie pamiętał... Chyba, że pójdzie o krok dalej i swoją pamięć usunie tak jak magię i już nie będzie wiedział o niczym.

Zamiast odpowiedzi na usta cisnął mu się suchy pusty śmiech, który targnął całym jego ciałem, zaraz jednak przeszedł w kaszel, poczuł, jak krew ścieka mu po brodzie i na chwilę wszystko stało się czerwone, kiedy duszności ścisnęły mu pierś. Nigdy nie przypuszczał, że oddychanie może być tak trudne, że szybkie ruchy klatki piersiowej kiedyś zawiodą go, wypełniając ciało bólem i słabością.

Piar spojrzała na niego i nagle smutek w jej oczach przysłonił mu wszystko, ból, strach, gniew, determinację. Kruczyca wydawała się krucha i bardzo zmęczona.

„To naprawdę aż tyle znaczy?"

Zmusił się do uśmiechu ciepłego, łagodnego.

- Wszystko - odparł i zaraz dodał już w myśli. „Jak myślisz, czemu tylu z nas umiera żeby zdobyć tę szansę? Bogactwo w tym świecie... Mogłem tak żyć od samego początku, ale zarzuciłem ten pomysł już jako dzieciak i nigdy nie żałowałem."

„Nawet teraz?" - spytała łagodnie.

Znów opadła go myśl o śmierci, tak wyraźna i przytłaczająca, że aż odebrała oddech. Potem jednak przyszły myśli o życiu, zimne i pełne tkliwego żalu, wszystkim, czego doświadczył, co zrobił.

„Nawet teraz."

Piar oparła swoją głowę o jego skroń, poczuł delikatny dotyk piór, zimnych i aksamitnych a wraz z nim bliskość, jakiej nie mogła mu dać inna istota. Od stu lat Piar była jego doradcą, przyjaciółką, obrończynią, głosem rozsądku, jej czarne oczy zaglądały głęboko w czeluści jego duszy, wiedziała o nim wszystko, ale nigdy go nie osądzała, nawet jeśli nie rozumiała jego decyzji, tak jak teraz. W końcu byli zupełnymi przeciwieństwami, istota stworzona z magii, która walczyła, o to żeby przebywać w materialnym świecie oraz pomiot materii pragnący magii bardziej niż życia. Przez chwilę trwali tak, zapominając o całym świecie, o blokach, bólu i prześladowcach, którzy zaraz ich dogonią. Byli tylko we dwoje zanurzeni we własnym oddaniu i niezrozumieniu.

„Wykorzystaj to dobrze" - oznajmiła Piar, jej głos był aksamitny, Maurycy czuł, jak otula go i wypełnia mocą każdą najmniejszą cząstkę jego ducha. - „Do zobaczenia w piekle."

Zgasła nagle, chociaż spodziewał się tego szok i tak odebrał mu oddech. Ta obecność, twarda, szydercza, czasem figlarna po prostu zniknęła, a w dziurze, którą po sobie zostawiła, mógłby utopić cały świat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro