Randki, głównie ze śmiercią, czasem też z facetami (1)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ERNA

Najpierw usłyszała wołanie. Radosny, wysoki głos z nietypowym pogłosem, który rozniósł się po wysklepionym korytarzu lochu.

- To TY, naprawdę ty!

Erna otworzyła szeroko oczy, w głowie zakręciło się jej od gwałtownego ruchu dlatego w pierwszej chwili pomyślała, że szum też słyszy tylko w uszach. Ale nie, to była woda sunąca po kamieniu z dziką prędkością. To była rzeka, kobieta i smok w jednym jej forma zmieniała się, wciąż dynamiczna, ciemna, bulgocząca i dzika. W nozdrza uderzył ją zapach wodorostów i mułu na chwilę przed tym kiedy zimne, mokre ramiona zamknęły się wokół raroga.

Nagle w jej umyśle coś wybuchło, delikatny błysk światła pełen obrazów, słów, zapachów i myśli, których nie zdołała uchwycić na czas zanim przepadły, zostawiając za sobą delikatne echo czegoś na kształt wspomnień.

Ja ją pamiętam - myśl była tak uderzająca i rozgrzała jej puste, skostniałe z głodu wnętrzności.

- Wisła - wyszeptała wprost w ciemną topiel istoty.

Syrena zaśmiała się i cofnęła nieznacznie, jej forma na chwilę przestała się zmieniać, kobiecy tułów na długim ciele morskiego węża. Mokre dłonie zaciskały się na ramionach Erny.

- Tęskniłam za tobą... o Czasie, myślałam, że umarłaś! - wykrzyknęła boginka, jej głos szumiał razem z przelewającymi się falami.

- No bo umarłam... znaczy moje wcześniejsze wcielenie - wykrztusiła z trudem. Uczucie było przedziwne. Widziała tę istotę po raz pierwszy, jednocześnie wiedziała że kiedyś były dla siebie bliskie. - No, ale znasz mnie... to nigdy nie jest na stałe.

Syrena uśmiechnęła się, jej twarz wciąż się zmieniała, rysy wędrowały po całej powierzchni i Erna odkryła, że czuje rozczulenie tym chaosem.

- Naprawdę? - zapytała Syrena, przekrzywiając głowę.

- No, w końcu jestem rarogiem.

- A tak... jesteś - Boginka na chwilę się zamyśliła, jakby uspokoiła, jednak po chwili jej wody znów zawirowały od radości. - To czemu tyle zwlekałaś? Nie widziałyśmy się chyba z dziesięć tysięcy lat.

Erna zaśmiała się cicho.

- Chyba pięćdziesiąt.

Syrena znów się zamyśliła, po czym beztrosko wzruszyła ramionami.

- Dziesięć tysięcy, pięćdziesiąt tysięcy... w sumie jaka to różnica.

Śmiech Arona rozległ się gdzieś za ich plecami. Erna odwróciła się gwałtownie, z drugiej strony nadchodziły dwa biesy.

- Płomień Chorsa miała na myśli pięćdziesiąt lat - uściślił młody Boruta.

Syrena ponownie zamarła i się zamyśliła.

- Znów mi się pomieszało? - zapytała, skupiając wzrok na Aronie.

Uśmiechnął się do niej ciepło, ale Erna widziała, że ramiona miał napięte.

- A jakie to ma znaczenie, moja Pani? - zapytał lekko.

Wisła po chwili przytaknęła i uniosła głowę.

- A tak... faktycznie. Od tego jesteś ty!

Aron skłonił nieznacznie głowę.

- Jak zawsze do usług, moja pani.

Syrena spojrzała znów na Ernę.

- Dobrze się czujesz? Wyglądasz na głodną. Robercie, czym my ją karmimy?

Rokita również usłużnie skłonił rogatą głowę.

- Tym, co mamy najlepsze, moja pani - rzekł.

- Właśnie wybieramy się polować - wtrąciła Erna. Dlatego właśnie czekała teraz w lochu.

- Na dziś mamy dwa młode wąpierze, które nie planują stosować się do zasad - rzekł Robert z lekkim uśmiechem. - Jeszcze tylko przekażę Karolinie wytyczne i możemy ruszać.

- Wytyczne? - zaciekawiła się Syrena.

- Tak pani, mamy obławę w mieście.

- Obławę?

- Proszę ze mną, zaraz wszystko wyjaśnię. - Robert wskazał bogince kierunek.

Boginka odwróciła się na chwilę w stronę Erny.

- Znajdę cię jeszcze - oznajmiła, po czym po raz kolejny otoczyła raroga wodnistymi ramionami. Na chwilę Erna zniknęła w ciemnych odmętach uścisku rzeki, był on z jednej strony przyłączający, z drugiej pełen szczerej radości. Raróg poczuła jak coś wsuwa się jej na nadgarstek.

- To będzie nasz sekret. - Wisła wyszeptał jej do ucha. - Nie obchodzi mnie, co mówi czarny, mój dom nigdy nie będzie dla ciebie klatką.

Syrena cofnęła się od przemoczonej dziewczyny, pomachała jej i ruszyła za Robertem.

- Będę czekała - zapewniła raróg z lekkim uśmiechem. Stłumiła dziką ochotę żeby spojrzeć na nową bransoletkę, nie bez powodu dostała ją w sekrecie

Rokita i syrena zniknęli w szumie i chlupocie w głębi lochu. Erna poczuła irracjonalną tęsknotę. Nie za samą Wisłą, ale uczuciem, że coś wreszcie jest znajome, coś się zgadza. Otrzepała wodę ze skórzanej kurtki i przywołała ogień na chwilę żeby odparować to co wsiąkło. Mogła panować nad własnym płomieniem na tyle, żeby zakazać mu zajmowania materiału, wciąż jeszcze miała dość sił.

Aron skupił znów swoją uwagę na Ernie, patrzył na nią, a w jego czarnych oczach czaił się niepokój.

- Dasz radę?

Prychnęła.

- Nie obrażaj mnie!

Nawet nie drgnął.

- Ojciec szuka już jakiegoś łakomego kąska, jak znajdzie przyśle nam tutaj.

Miałą głęboką ochotę powiedzieć, żeby się z tym wypchali, ale doskonale wiedziała, że dwa wąpierze co najwyżej sprawią, że przestanie czuć ten cholerny chłód i głód. Czym innym jednak było funkcjonować normalnie, a czym innym być w formie bojowej na takie gówno jak spaczona strzyga. Będzie musiała w najbliższych tygodniach dużo jeść.

Milczenie przedłużyło się, Aron westchnął cicho.

- Jesteś na mnie zła.

Zacisnęła mocno zęby. Była chwilowo zła na cały świat, wszechświat i okolice, zwłaszcza na swoje wnętrzności i powolne ruchy kończyn. No ale nie było sensu ukrywać, że Aron też sobie nagrabił.

- A mam powód być zła? - spytała sucho.

Westchnął cicho.

- Decyzję o oddaniu strzyg na badania podjęła Rada Miasta.

- Och, no tak, a ty wcale nie masz w niej decydującego głosu - odparła, opierając ręce na biodrach, dało jej to chwilowe poczucie siły. - Niech zgadnę. Twardowscy byli przeciw, Nieznani i Mazowieccy za, mogłeś przeważyć w każdą stronę. Doskonale wiemy, którą wybrałeś.

Na chwilę spuścił wzrok.

- Nieznani wstrzymali się od głosu. I tak, masz rację, to ja podjąłem decyzję, ale dalej obstaję że była najlepsza z możliwych. Z reszta moja władza ma rację bytu tylko kiedy rozgrywam magów przeciwko sobie. Jeśli nagle zaczną mówić jednym głosem, jest po nas i naszej swobodzie w mieście. Nie będę ryzykował dla kogoś, kogo i tak nie da się uratować.

Zrobiła kilka nerwowych kroków, ale od gwałtownego obrotu zakręciło się jej w głowie, energicznie oparła się więc o stół żeby zakamuflować słabość.

- Naprawdę? Oddawanie naszych pod nóż to jest ta najlepsza opcja?

- O Wiktorii można powiedzieć wiele, ale wie co robi. Jako jedyna podeszła do tych badań z sensem, cokolwiek ustaliła i nie oszukujmy się, pomogła nam - powiedział łagodnie wytrzymując jej gniewny wzrok. - Nie dasz rady sama zabić wszystkich ośmiu. Jeśli ktoś może odkryć jak obejść te ich modyfikacje to tylko Wiktoria. Co więcej zrobi to bez bezsensownego okrucieństwa.

Tym razem prawie się zaśmiała.

- Bez okrucieństwa?

- Bezsensownego, z resztą pamiętaj, one nic nie poczują - podkreślił. - Chciałbym żeby dało się to ustalić inaczej ale cóż... - Rozłożył ręce. - Jeśli mam wybierać pomiędzy dobrostanem kilku więźniarek a twoim bezpieczeństwem... wybacz, ale wybór zawsze będzie ten sam.

Odwróciła głowę, bo poczuła się jakby dostała w twarz. Na usta cisnęło się jej tysiące słów, głośnych, gniewnych, płonących tak jak jej dusza. Może i innym razem by je wypowiedziała, ba wywrzeszczała na cały zamek ratusza. Jednak teraz jej wnętrzności skuwało bolesne zimno, a za chwilę sama miała zabić dwoje swoich dlatego, że naruszyli bezcenny kompromis podyktowany im przez magów.

Spojrzała mu w oczy jej głos był twardy i zimny:

- Kiedy ja skończę jako takie spaczony więzień w klatce? Ile będzie trzeba żebyś i mnie sprzedał?

Zabolało, widziała to na jego twarzy bo aż otworzył usta ze zdziwienia. Czuła jednocześnie żal i nutkę satysfakcji. Trwali tak patrząc sobie w oczy, aż lochy wypełnił odgłos kroków Roberta.

- Możemy ruszać - rzucił, obrzucając ich oboje ostrożnym spojrzeniem, szukając czegoś, zapewne powodu dlaczego w powietrzu między nimi można by spokojnie powiesić kowadło.

Wyminęła Arona i bez słowa ruszyła do drzwi.

***

- Przy pierwszym spotkaniu zaczynam od wyłożenia im zasad, co było przed, tym uznaje za niebyłe. Z resztą, zazwyczaj tych na naszym terenie wyłapujemy prawie natychmiast po przemianie, zanim zdążą nabroić - mówił Robert, w ludzkiej formie dalej miał dwa metry i imponującą muskulaturę, miedziane włosy związał w kucyk, odpadały na czarny t-shirt z kotwiczką, stroju dopełniały czarne bojówki, glany i pieszczoch na lewym nadgarstku. - Jeśli te zasady zignorują, dostają jedno upomnienie zanim zaczniemy drenować z esencji.

Wyszli z cienia drzew lasku bielańskiego wprost na osiedle, gdzie wysokie bloki sąsiadowały z malutkimi domkami jednorodzinnymi. Było już późno, do tego deszczowa pogoda zrobiła swoje, za ciężkimi, ciemnymi chmurami słońce chyliło się ku zachodowi. Bloki błyszczały od świateł, ale ulice były prawie puste, światło nielicznych latarni sprawiło, że cienie drzew stały się długie i rozległe.

- Nie terminujecie ich?

Pokręcił głową.

- Tylko w skrajnych przypadkach, jeśli odstawiają recydywę przez minimum rok, stwarzają zagrożenie dla magicznych, rzucają się na dzieci...

Ostatnia uwaga wytrwała ją z otępienia. Uniosła pytająco brwi.

- Dzieci?

- Taaa - uciekł wzrokiem. - Nie jestem fanem zjadania dzieci.

Uśmiechnęła się mimowolnie, chłodny wiatr rozwiał jej włosy, szczelniej otuliła się skórzaną kurtką.

- Ta nasza co zrobiła?

- Zabiła rodziców - odparł krótko.

- Czyli poleciała za instynktem, albo jakimś urazem.

Wzruszył ramionami.

- To ma jakieś znaczenie? Nie byli na liście.

Westchnęła cicho i powiedziała zmęczonym tonem:

- Nie. To nie jest moment na wybrzydzanie.

Przyglądał się jej uważnie.

- A gdybyś nie była wycieńczona i mogła wybierać?

To było dobre pytanie, zamknęła oczy, malując nasadę nosa.

- To bym ją sprawdziła. Jeśli rodzice ją na przykład maltretowali, kiedy była człowiekiem, albo sięgnęła po nich półżywa po kilku nieudanych polowaniach... puściłabym z ostrzeżeniem, tym razem takim, żeby bardzo dobrze zapamiętała. Inaczej kaplica.

Uniósł brew.

- Jak byś ją sprawdziła? - zaciekawił się.

- Tak jak umiem. - Postukała znacząco w czoło.

Przez chwilę trawił jej odpowiedź.

- Więc to dlaczego tak postąpiła miałoby dla ciebie znaczenie? Nie jest to tylko kwestia złamanego prawa?

Skrzywiła się.

- Na ile to nasze prawo, a na ile prawo magów? - zapytała, patrząc mu w oczy. - Owszem, podejrzane i źle zakamuflowane zgony narażają społeczność. Jednak z drugiej strony odluddzy mają kłopoty z polowaniem na początku. Gdyby spartaczyła kilka legalnych prób pożywienia się, byłaby w niezłych kłopotach. A wtedy idziesz po łatwą ofiarę.

- Załamani rodzice otworzą drzwi i na więcej ci pozwolą - dokończył kiwając głowa.

Uśmiechnęła się półgębkiem.

- Być może nie planowała nawet ich zabić, ale na początku też nie masz kontroli nad tym, ile bierzesz. A nawet jeśli zrobiła to celowo, to pytanie dlaczego. Świeżaki zazwyczaj nie idą po rodzinę, jeśli nie mają jej nic do zarzucenia. A jeśli ktoś stosuje wobec innej osoby przemoc, to nie powinien się dziwić, jak ta się odwinie.

- Cóż... - Robert skręcił w mniejszą uliczkę. - Opcję z nieudanym polowaniem bym wstępnie odrzucił, bo zaraz po wyssaniu staruszków przeszła na siostrę i jej rodzinę. To raczej wskazuje na wzór zachowania. A opcja z maltretowaniem, cóż, przekonamy się...

Wskazał jej ruchem głowy niepozorny, wąski domek o lekko zarośniętym ogrodzie. Nacisnął klamkę i furtka sama stanęła przed nimi otworem. Już w połowie kamiennej ścieżki do drzwi poczuła zapach krwi i wąpierza.

- Wcześnie zaczęła - mruknął Robert i pociągnął ją za sobą po schodach do drzwi. - Miałem nadzieję, że mamy więcej czasu.

Kiedy tylko znaleźli się w cieniu, złapał ją mocno pod ramię.

- Pani wybaczy - powiedział miękko prosto do jej ucha, po czym wciągnął ich oboje w cień.

Przez ułamek sekundy byli tylko niebytem w mroku, dwoma jaźniami mocno przyciśniętymi do siebie, aż świat powrócił i nagle wszystko zaczęło się dziać błyskawicznie.

Erna poczuła, że jej zmysły przyspieszają, pomieszczenie widziała jako elementy. Łóżko. Kotary szczelnie zaciągnięte na okno. Krew na pościeli. Mężczyzna w stanie katatonii, z pustym wzrokiem wpatrzony w sufit. Kobieta w przerażeniu wciśnięta w kąt. Naga wąpirzyca pośrodku tego wszystkiego.

Nie myślała o tym co robi, po prostu skoczyła i chwyciła za nadgarstek dłoni zakończonej wielkimi pazurami. Płomieniem pojawiły się same, zajęły brudną od krwi rękę.

Wąpirzyca odwróciła się szczerząc kły.

- Jak śmiesz, ty...

Wtedy Erna zaatakowała jej umysł i w porównaniu do utarczki ze strzygą, było to banalne. Wąpierzyca nie zdążyła nauczyć się wiele na temat osłaniania swojego umysłu. A może to głód pchał Ernę do przodu jak taran.

Majeczka zawsze była artystyczną duszą, niestety nie wszyscy to rozumieli - takim tekstem częstowała pozwanych w barze facetów i ogólnie każdego, kto postawił jej kolejkę. Była artystką, więc jej umysł przeznaczono do wyższych spraw. Dużo mniej nudnych niż nauka. Musiała karmić swój talent w mrocznych miejscach, za pomocą alkoholu, prochów i wszystkiego co należało go tego innego, ciekawszego świata. Jaką sztuką się zajmowała? Oj różna, fotografia, performance, sztuki wyzwolone... a teraz to głównie czekała na swoje natchnienie, ten cudowny boski wiatr i to gdzie ją zaprowadzi.

Wąpierzyca zamachnęła się gwałtownie drugą łapą, ale Erna już była ogniem, płonącą kobietą. Majeczka zawahała się i tyle wystarczyło rarogowi żeby jednym szarpnięciem odwrócić ofiarę, przyciągnąć do siebie i zamknąć w uścisku. Ogień błyskawicznie objął ramię dziewczyny, wspiął się po mokrym od krwi biuście. Dopiero wtedy Erna pozwoliła sobie na ogarnianie pomieszczenia wyrokiem i próby zrozumienia co się działo wokoło.

Majeczka mogła robić co chciała, bo zmartwieni rodzice spełniali każdą jej zachciankę. Byleby znów nie zniknęła na niewiadomo ile i niewiadomo z kim. Przecież zawsze była taka delikatna. W szpitalu tuż po narodzinach złapała jakąś wredną bakterię. Lekarze cudem wyrwali ją z objęć śmierci. Potem zawsze jej cień towarzyszył Majeczce, a oni się bali. Bali się więc usprawiedliwiali jej wybryki, nieobecności w szkole, dziwne zachcianki i niezdolność do podjęcia jakiejkolwiek pracy. Przynajmniej była autentyczna, a nie tak jak oni, belfer, który pukał swoją koleżankę z pracy i pani woźna, co po dyżurze musiała dać sobie w czub, żeby dalej udawać, że tego nie widzi. Nie. Majeczka pokazywała całemu światu jaka była. Żyła więc sobie z nimi jak pączek w maśle, ganiając natchnienie od speluny do kolejnego wernisażu. To mogłoby trwać do końca świata gdyby nie ta jedna kula u nogi, która wiecznie się za nią wlokła.

Mężczyzna był pod wpływem wąpierzycy, odżywiała się im jednocześnie zalewając go takimi falami namiętności, że jego mózg zwyczajnie się pod nimi zapadł. Kobieta pod ścianą została za to psychicznie sparaliżowana, miała patrzeć. Teraz jednak klęczał przy niej Robert i delikatnie rozplatał więzy wąpierzej woli.

- Hej... musimy iść, to nie będzie miły widok - mówił, rozkręcił swój biesi czar, nie jakoś mocno, ot żeby kobieta mu zaufała. Podał jej rękę i wstała na równe nogi. Przez chwilę patrzyła na Ernę, ale chyba widok płonącej kobiety nie był czymś dużo dziwniejszym, niż to co działo się wcześniej, bo nie skomentowała, skupiając wzrok na łóżku.

- Mój mąż... - wykrztusiła.

- Zabiorę go - obiecał Robert z czarującym uśmiechem. - Ty weź dzieci, spotkamy się na dole w salonie.

A więc w domu były jeszcze dzieci.

Jaśminka, starsza siostra Majeczki, panna idealna i ułożona, prawniczka w dupę kopana. No i jej lizusowaty mężulek Mareczek, sztywna papuga, która też nie umiała Majeczki docenić. Cholerna rodzinka jak z obrazka, on i ona, dwa kaszojady i domek w dobrej dzielnicy. A na boku jak zawsze bagno w postaci asystenta do łóżka i przysług dla niekoniecznie wzorowych obywateli. Wszędzie te same kłamstwa i obłuda. Mieli dość pieniędzy żeby się nimi podcierać i naprawdę nie mogli trochę dać Majeczce? Życie artysty przecież jest trudne, usiane przeszkodami i oczywiście, Jaśminka musiała zostać jedną z tych boleści. Bo nagle, po dziesięciu latach całkiem przyjemnej i odległej współpracy oznajmili, że nie będą już dawać rodzicom pieniędzy ani płacić ich rachunków, póki ci nie zrobią z Majeczką porządku. Chcieli żeby poszła do pracy. Gdziekolwiek, do sprzątania, pakowania towaru na półki czy innej mordującej duszę harówki. W sumie to nie był pierwszy raz, kiedy o czymś takim przebąkiwali, jakby naprawdę te kilka tysięcy miesięcznie robiło im taką dużą różnicę. Jednak tym razem, o zgrozo, rodzice się z nimi zgodzili.

Kobieta, zapewne osławiona Jaśminka, wypadła na korytarz chwiejnym krokiem, a Robert przypadł do faceta na łóżku.

Erna zaś odetchnęła głęboko i zmusiła się, żeby oderwać się od esencji Majeczki. Wciąż czuła głód, ale nie czuła się już chora z tego powodu, przynajmniej przez chwilę. Jej umysł robił porządek z zalewem wspomnień i informacji, kiedy usiłowała zdecydować co z wąpierzycą zrobi.

Ta chyba wciąż nie zrozumiała o co chodzi, bo większość tego co od niej odbierała to oburzenie, irytacja. Wyglądało na to, że Majeczka opita krwią nie czuła jeszcze bólu, ani osłabienia, dalej wydawało się jej, że jest niezniszczalna. W sumie nowi dość często wpadali na początku w taki krwawy haj.

„Tak z ciekawości, co właściwie próbowałaś tu osiągnąć?" - zapytała Erna wbijając się w ciąg myśli wąpierzycy.

Seria siarczystych przekleństw nagle ucichła, by zaraz wybuchnąć na nowo.

„Ty kurwo w dupę jebana zostaw mnie! Ty wywłoko..."

„Uuu, jak artystycznie. To o co ci chodziło? Chciałaś go zaciągnąć do łóżka na oczach siostry? Naprawdę?"

Konsternacja, ogień powoli wędrował na resztę szamoczącego się ciała wąpierzycy.

Na początku Majeczka nie przejęła się zbytnio pomysłami rodziny, ale kiedy na jej koncie skończyły się środki, i ani karczemna awantura, ani zniknięcie na tydzień niczego nie zmieniło, zrozumiała, że potrzeba nadzwyczajnych środków. Skoro ci zdrajcy nie rozumieli, że ona nie zamierza żyć tak jak wszyscy, musi im to pokazać. Uznała, że zrobi to za pomocą tabletek matki na sen. Zamierzała wziąć dużo, ale nie dość, tak żeby nie obeszło się bez szpitala. Już to widziała, siebie bladą w białej pościeli i załamaną rodzinę wokoło. Podobał jej się ten efekt, ta myśl o tym jak im wszystkim będzie źle i przykro. Wszystko miało być tak pięknie. Tylko tutaj, jak na złość zemściły się na niej te wszystkie lekcje chemii i matematyki, na których się nie pojawiła. Bo oczywiście, pomyliła dawkę.

Bies niewiele myśląc zawinął mężczyznę w narzutę i dźwignął jakby ten nic nie ważył i zerknął kontrolnie na Ernę. Skinęła mu głową, więc nie zadawał durnych pytań i po prostu wyniósł pogrążonego w katatonii Mareczka.

„Jej faceci zawsze woleli mnie... trzeba im to było tylko uświadomić" - odparła z dumą Majeczka.

Erna poczuła ukłucie irytacji. Mężczyzn siostry się nie rusza, nieważne czy byłych, czy obecnych. Z tego zawsze wynikają kłopoty.

Tymczasem wąpierzyca ciągnęła.

„Tylko ten ciul uważał, że jest dla mnie za dobry, ale może chodziło o to, że mu zwyczajnie nie staje..."

Przez chwilę Erna usiłowała zrozumieć o co chodziło, po czym ledwo powstrzymała potrzebę pacnięcia się dłonią w twarz.

„Nie jest impotentem, po prostu ciało jamiste nie miało się czym wypełnić."

„Co?" - spytała zbita z tropu Majeczka.

„Penis działa na krew. Jak jej nie ma dostatecznie dużo w ciele, to nie stanie, niezależnie do jak głębokiego emocjonalnego uwielbienia go doprowadzisz."

Tak się jakoś złożyło, że przewrotny los znów stanął po stronie Majeczki, bo okazało się, że otworzył się przed nią świat nowych możliwości. Świat gdzie była szybsza, silniejsza, widziała więcej i mogła się wreszcie wyrażać jak chciała. Co prawda tutaj też nie wszyscy ją rozumieli. Jakiś rogaty osiłek paplał farmazony o zasadach, jednak Majeczka przejęła się nimi dokładnie tak, jak zwykle. Czyli w ogóle. Zamierzała zrobić porządek z dawnym życiem i tymi, którzy ja tak bardzo skrzywdzili. Zaczęła od rodziców, i to było banalnie proste. Byli tak uradowani jej widokiem, że mogła im zwyczajnie wmówić wszystko, zrobić z nimi wszystko co chciała i była głęboko przekonana, że wkrótce tak będzie z całym światem.

Majeczka nagle zesztywniała, krwawy haj zszedł trochę i chyba dotarło to wreszcie do niej. Płomienie, mocny uścisk, pusty pokój. Raróg poczuła jej niepokój, jeszcze nie strach, ale mocne zaniepokojenie.

„Kim ty, do kurwy nędzy, jesteś?"

Erna odetchnęła, bo nadszedł czas na decyzję.

„Przychodzę po tych, co łamią zasady. A ty chyba już zawsze będziesz to robić, prawda?"

„Biorę to co, mi się należy!"

I znów miała szczęście i dość prostą sprawę. Wąpierz narcyz pozbawiony samokontroli to coś, czego w żadnym razie nie mogła puścić wolno.

„W tej chwili, należy ci się bilet na drugą stronę. Możesz pójść po dobroci, albo nie. Wybieraj."

Nie uwierzyła jej nawet na chwilę, w końcu dotąd wszystko się jej udawało, nawet śmierć.

„Pierdol się, suko."

„Niech ci będzie."

To było jedno uderzenie, potężny wybuch ognia, którego ciepłe języki pochłonęły zakrwawione łóżko, złuszczyły farbę na ścianach i suficie. Majeczka nie czuła wiele bólu, od ułamek sekundy zanim raróg wyrwała jej esencję i spopieliła wszystko co wiązało duszę wąpierzycy z tym światem. Wielka artystka przestała istnieć.

Erna odetchnęła głęboko, przyciągnęła do siebie ogień, zagarnęła płomienie głęboko w siebie i znów zmieniła formę na ludzką, pozostawiając sypialnie w popiołach. Zacisnęła i rozprostowała palce. Czuła się silniejsza, spokojniejsza, jednak dalej nie miała pełni swoich sił. Niemniej to był całkiem dobry początek.

Kiedy schodziła po schodach w salonie pośród beżowych dywanów i jasnych mebli, natrafiła na dwie dziewczynki w różowych, puchatych piżamach, śpiące słodko na kanapie. Jaśminka przycupnęła obok nich, skubiąc nerwowo skórki u paznokci, miała opatrunek na szyi, gdzie wcześniej ugryzła ją siostra. Tymczasem Robert siedział wygodnie w fotelu, z rogami na wierzchu i wsparty o stolik do kawy spisywał cyrograf. Dostrzegła, że dorobił się już swojego pióra losu, nieźle jak na młodego biesa. Wyglądało na całkiem stare, miedziano-złote o elegancko wygiętej stalówce i figlarnym zdobieniu z zielonej lotki jakiegoś rajskiego ptaka. Większość tych artefaktów powstała jeszcze w średniowieczu, związane z biesem automatyzowały w pewnym sensie moce właściciela, który musiał pilnować ich jak oka w głowie. Były legendy o starych biesach pokonanych przez kogoś, kto ukradł ich pióro losu. Erna pozostała w cieniu, czuła że nie należy do tej sytuacji, przynajmniej jeszcze nie. Bies szybko i starannie spisywał umowę, widziała rzędy czerwonych liter układających się w zawiłe formuły. Kiedy skończył podał papier i pióro kobiecie.

- Kiedy to podpiszesz, odwrotu już nie będzie - ostrzegł.

Ręce Jaśminki się trzęsły, usiłowała skupić wzrok na literach, a potem poddała się i spojrzała na Roberta.

- Przeżyje i będzie zdrowy?

- Tak, na ciele i na umyśle - potwierdził spokojnie i Erna zrozumiała, o co chodzi.

Przypomniała sobie bladego, pogrążonego w katatonii Mareczka. Ile krwi stracił? Co zostało z jego głowy po tym, jak wdarła się do niej Majeczka. Trzeba było cudu, żeby z tego wyszedł. No a między innymi do tego służyły cyrografy. Moce biesów były specyficzne, a ich prawdziwa potęga kryła się właśnie w umowach na mocy, których często mogły zrobić coś, o czym w zwyczajnych warunkach nawet się im nie śniło. Dopóki cena była odpowiednia rzecz jasna.

Jaśminka podpisała, sycząc cicho z bólu, kiedy pióro pobrało jej krew i w jednej chwili serwetka stanęła w czarnym ogniu. Zaskoczona kobieta z piskiem upuściła ją na ziemię, gdzie papier płonął przez kilka sekund nim zupełnie zniknął. Erna poczuła poruszenie mocy w domu. Od pióra, poprzez Roberta do... łazienki obok schodów? Usłyszała jak ktoś szamocze się w wannie, po czym nagle rozległ się cichy jęk i kilka przekleństw.

Jaśminka załkała cicho i poderwała się na równe nogi, ale Robert powstrzymał ją, delikatnie chwytając za ramię.

- Daj mu chwilę - zasugerował łagodnie, po czym spojrzał na Ernę. Musiał wiedzieć, że tu jest od dłuższego czasu. - Sprawa załatwiona?

Jaśminka spojrzała na nią i w jednej chwili wyprostowała się. Erna czuła jej uwagę, pełne niepokoju skupienie.

- Tym razem nie wróci - oznajmiła na wpół do biesa, na wpół do kobiety i zobaczyła jak w jej oczach ból miesza się z ulgą.

- Dziękuję - wykrztusiła Jaśminka, jej głos zabrzmiał dziwnie pusto.

Ernie zrobiło się szkoda pani prawnik, która może ideałem nie była, ale też na to wszystko sobie nie zasłużyła.

- Jeśli to ma jakieś znaczenie, to był wypadek, nie samobójstwo. Chciała was nastraszyć i pomyliła się w liczeniu.

- Aha... - wykrztusiła kobieta, uciekając wzrokiem. - Marek coś tak podejrzewał...

- No i obawiam się, że zniszczyłam sypialnię...

- To... to nawet dobrze. Nie mogłabym...

- Pójdziemy już sobie - rzekł stanowczo bies i wyciągnął rękę do Erny. - Mamy dziś jeszcze jedno polowanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro