Rewolucyjne porządki (2)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

LIGIA

„Przykro mi, że rozstaliśmy się w gniewie. Nie będę ci się więcej narzucał, ale pamiętaj, wciąż jesteś dla nas ważna. Jeśli zmienisz zdanie, czekamy. Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Aron."

SMS z nieznanego numeru przyszedł akurat wtedy, kiedy Ligia zbierała z biurka rzeczy do torebki. Znów wszystko się w niej zagotowało.

„Słuchaj no, ty niedojebana, zwiędła pało. Możesz te swoje przeprosiny, przerobić na analny wibrator, to ci może wreszcie ulży. Odpierdol się ode mnie, od mojej łazienki, lodówki, mikrofalówki i moich sn..."

Zatrzymała palce tańczące po ekranie, odetchnęła i skasowała wiadomość. Zignorowała ukradkowe spojrzenia kolegów z biura, którzy na widok jej miny zaczęli szybko przemykać w bezpiecznej odległości. Spokojnie, Ligia, niech sobie nie myśli, że cię to obchodzi. Zamknęła oczy i przez chwilę zbierała słowa.

„Nie odzywaj się do mnie i powiedz, temu pożal się boże, Banksy'emu, że ma bana na pastę do zębów".

Przez chwile patrzyła na słowa i znów coś jej nie pasowało. Przez chwilę rozważała pójście w klasykę i zignorowanie Arona. Zapewne by tak zrobiła, gdyby nie bajzel w łazience.

„Nie życzę sobie kontaktu z wami. Odwołaj swojego szpiega".

Tak, to było najlepsze. Kliknęła, wyślij i postanowiła zrobić wszystko, żeby nie myśleć już o tej pokręconej sytuacji. Miała spotkanie, od którego wiele zależało.

Mieszkanie Arka wyglądało, jakby wprowadziła się do niego perfekcyjna pani domu, nigdzie nie było nawet najmniejszych śladów smug i kurzu. Wnętrze dzięki temu stało się jakby jaśniejsze. Nie wiedziała, czym karmił duszki domowe, które mu Mazowieckie załatwiły, ale na pewno na tym nie oszczędzał, bo wszędzie wokoło czuć było ich błogosławieństwo.

Czekali już tam na nią. Bliźniaczki siedziały za wielkim stołem, obok nich przycupnął Arek, który bardzo starał się udawać, że go tu nie ma. Zaś na blacie, koło talerza zasypanego sałatą i kawałkami ogórka, siedziały dwie świnki morskie i jadły, że aż im się uszy trzęsły. Musiała przyznać, że może i Areczek był nowy w tym świecie, ale radził sobie nie najgorzej. Nawet nie wyglądał na zmaltretowanego.

Uśmiechnęła się przepraszająco.

— Mam nadzieję, że się nie spóźniłam? Korki w mieście są niemiłosierne — powiedziała, zajmując wolne miejsce.

— Ależ nie, po prostu przyszłyśmy wcześniej, żeby chwilę porozmawiać z Arkiem — powiedziała ta „starsza" z sióstr, Helena, jeśli Ligia dobrze pamiętała. Musiały przejść połączenie w odstępie przynajmniej dwóch lat, jeśli ta różnica była aż tak widoczna.

Arek spojrzał na Ligie z niemym błaganiem o pomoc. Pomimo nieszczęścia wypisanego na twarzy był w jednym kawałku, nawet bez krwi i siniaków. Czyli były cywilizowane, dobrze dla niego.

— Mam nadzieję, że nie sprawia panienkom wielu kłopotów — zaszczebiotała lekko.

— Poza typowo ludzkim przecenianiem swoich możliwości, nie — odparła sucho druga z sióstr, „młodsza" uzdrowicielka.

— Obawiam się, że to była głównie moja wina — oznajmiła ze spokojnym, firmowym uśmiechem. — Lubię trzymać w pewnych kwestiach rękę na pulsie. Nie jest łatwo w dzisiejszym świecie zadbać o prywatność.

Uzdrowicielka, Halszka, uniosła lekko brew, ale nie odpowiedziała. Ligia nie zamierzała pokazać, że w jakikolwiek sposób ją to zmartwiło.

— Podobno interesuje panienki sprawa mojego ojca — zaczęła.

— Jeśli mam być szczera, nie wierzymy, żeby faktycznie był twoim ojcem — odparła uzdrowicielka. Wzrok jej chłodnych, niebieskich oczu wydawał się naciskać na Ligię, która jednak umiała poradzić sobie z nerwami. Nie takie bestie już na nią warczały.

— Jest jedynym ojcem, jakiego kiedykolwiek miałam.

Maginka przekrzywiła głowę.

— Ciekawy dobór słów.

Ligia uśmiechnęła się półgębkiem, chyba już nie wątpiła, że biesy ją przynajmniej wychowały. Pozwoliła sobie jednak nie skomentować tego stwierdzenia.

— W pewnym sensie nawet rozumiem to zainteresowanie, Boruta jest postacią wpływową, charyzmatyczną. Kimś na kim wielu może się wybić. Jednak... Proszę wybaczyć, że pozwalam sobie panienkom radzić, jest on też istotą dość problematyczną, od której lepiej trzymać się z daleka. Są inne sposoby na zdobycie uznania.

Uzdrowicielka nawet nie drgnęła, mrużąc te wielkie, hipnotyzujące oczy, wciąż tak młodziutkie i dziewczęce. Jednak jej siostra zacisnęła nerwowo szczękę i Ligia już wiedziała, że trafiła. Poczuła słodki smak satysfakcji.

— Na przykład? — Halszka rzuciła lekko, tonem niezobowiązującej konwersacji.

— Na przykład, to wielkie śledztwo, które obecnie prowadzi magistrat. Podobno powołano do niego najlepszych z najlepszych.

"Ale nie was dwie". Nie powiedziała tego, wiedziała, że same sobie dopowiedziały te słowa.

— Czy to nie byłaby niepowtarzalna okazja... powiedzmy, rozwiązać tę sprawę wcześniej, albo chociaż dowiedzieć się czegoś, o czym nie wie szanowny zespół śledczy.

To nie tak, że podobał się jej pomysł, żeby pieprzony ósmy cud świata z jej grupą wybrańców zapierdalali po mieście jak debile, podczas gdy oni po cichu docierają do sedna sprawy. Po prostu myślała, że to będzie przyjemna wizja dla Mazowieckich. I chyba miała rację, bo „starsza" z sióstr znów drgnęła nieznacznie. „Młodsza" jak zawsze była bardziej ogarnięta.

— Zataiłaś informacje przed śledczymi? — zapytała sucho.

— Nieświadomie. Po prostu w tych nerwach zapomniałam o czymś powiedzieć Aronowi. A jak ochłonęłam, już nikt mnie o nic nie pytał.

Rozłożyła ramiona, jakby chciała zapytać, co niby miała zrobić w takiej sytuacji.

— O czym zapomniałaś? — zapytała Halszka.

Ligia przez chwilę miała ochotę postawić warunki, ale zrezygnowała z tego, patrząc w zimne oczy uzdrowicielki. Były magami, a ona jeszcze nie była w stanie ocenić, na ile je stać. Lepiej było grać ostrożnie.

— To nie był pierwszy raz, kiedy tamtej nocy widziałam strzygę. Jedna, całkiem podobna do zabójczyń, nadeszła od strony osiedla, cała we krwi. Wyraźnie się przed kimś ukrywała, cały czas patrzyła w niebo, a kiedy poderwała się do lotu, trzymała się nisko, tak żeby pozostawać pod osłoną krzewów.

Kiedy mówiła, dostrzegła, że wreszcie trafiła też do uzdrowicielki. Halszka mimowolnie pochyliła się nad stołem.

— Leciała nisko, czyli próbowała się ukrywać przed tym kołującym po niebie stadem. I przyszła od strony Maurycego — powtórzyła Helena Mazowiecka.

Arek, który siedział cicho jak trusia, wodząc wzrokiem po nich trzech, wreszcie pozwolił sobie odetchnąć. Chyba dotarło do niego, że nowe właścicielki nie mogą już uznać spotkania za stratę czasu.

— To ma sens, jeśli faktycznie Maurycy był już pobity, kiedy to stado go znalazło... — myślała głośno Halszka Mazowiecka.

Ligia uważnie słuchała i zapamiętywała.

— Szczerze, to on wyglądał na poturbowanego — wtrąciła, nie chcąc zbyt nachalnie przerywać im ciągu myślowego.

— Że niby tamta go tak załatwiła? Jedna strzyga na w pełni sprawną dziewiątkę? Nawet taka pomutowana jak tamte? — stwierdziła z powątpiewaniem Helena.

— Jeszcze nie była spaczona. To ten wybuch je zmienił — zauważyła Halszka i spojrzała na Ligie, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, że ona tu jest. — To faktycznie cenna informacja. Zdołasz ją rozpoznać? Tę pierwszą strzygę?

Nie miała bladego pojęcia czy to się uda, ale skinęła głową. Nagle zdała sobie sprawę, że chce być częścią tego śledztwa, ba!, nawet musi. Jak inaczej się upewni, że Mazowieckie faktycznie odpuściły sobie sprawę jej pokrewieństwa z Borutą?

— Jak chcesz ją znaleźć? Całe miasto szuka tych strzyg i jak dotąd zero — zapytała z cichym westchnieniem Helena Mazowiecka.

— Całe miasto sztuka spaczeńców i martwych magów. Jeśli ona faktycznie jest normalna, mogła pozostać pod radarem — odparła Halszka.

— Ale jeść musi... Chyba — wtrącił nagle Arek, wszystkie trzy spojrzały na niego zaskoczone. — Znaczny się, eee... Czy wy macie jakieś rejestry, tych, no... Legalnych zabójstw? Ktoś je w ogóle sprawdza?

Halszka Mazowiecka już siedziała z nosem w komórce, przeglądając coś uważnie. Ligia uśmiechnęła się półgębkiem. Legalne zgony, monitorowane głównie ze względu na utrzymanie listy w stanie aktualnym. Nikt nie dbał o to, kto zabił kogo i dlaczego, póki nie było się do czego przyczepić.

— Niech ktoś odpali mapę — poleciła uzdrowicielka.

Arek pośpiesznie złapał za laptopa i Google Maps.

— Głębocka, Penelopy, Sucha... Malborska. Te cztery w ciągu ostatnich dwóch tygodni, sami faceci, okrężne rany w okolicy obojczyka... klasyczna strzyga — wyrecytowała Halszka.

Arek mimowolnie potarł szyję.

— Wszystko na podgrodziu — zauważyła Ligia, zerkając nad dwoma świnkami morskimi, które porzuciły jedzenie i stały teraz z łapkami opartymi o laptop, strosząc kosmate zady.

— No, wygląda na czyjś rewir — stwierdziła Helena Mazowiecka. — Dużo tych ofiar. Może to jakieś inne strzygi?

— Jeśli była ranna, to akurat tyle, ile by potrzebowała, żeby odzyskać siły — zauważyła Halszka.

Helena pokręciła głową.

— Jeśli zabija legalnie, musi mieć dostęp do systemu. To znaczy, że założyła konto. Gdyby zrobiła to na prawdziwe dane, zespół śledczy już by ją miał. Kto u nas załatwia lewe rejestracje?

Halszka Mazowiecka uśmiechnęła się groźnie.

— Kozyrowie. To oni dla maluczkich świadczą usługi: potrzebuję nielegalnie, ale tak, żeby wyglądało dobrze.

Ligia zapamiętała to. Jeśli pierdolnięty fan pasty do zębów się nie uspokoi, musiała postarać się o kilka rzeczy do zabezpieczenia mieszkania.

— No to wiem, z kim trzeba sobie pogadać — stwierdziła Helena.

— Jest coś jeszcze — wtrąciła Ligia, znów skupiając na sobie uwagę zebranych i musiała przyznać, że było to całkiem przyjemne. — Ona nie tylko uciekała tamtej nocy, ona coś ze sobą miała. Nie wiedziałam, co to dokładnie było, ale najpierw tuliła to mocno do piersi, a potem trzymała w szponach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro