Wściekłe domowiki, ciotunie i rodzinne portrety

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

KORDIAN

„Zawsze, kiedy tu lądujemy, zastanawiam się co ćpał twój prapradziadek" - stwierdził kwaśno Marlow, przebierając skrzydłami na wysokości dolnych okien czarnej, strzelistej wieży. Krążył tam w towarzystwie dwóch: kruków Ramzesa i Mgły, którzy zupełnie ginęli na tle gargulców i ciemnego nieba.

Kordian nie miał najmniejszej ochoty przyznawać się, że on też się czasem nad tym zastanawiał.

„Friedrich był specyficzny."

„Znaczy bardziej pojebany niż reszta?"

„Inaczej pojebany niż reszta."

Cicha Warownia nie miała osłon tak, jak większość rodowych podwymiarów. Głównie przez to, że takowe trzeba by zakorzenić fizycznie w świecie ludzi, a ten w Warszawie był chroniony przez mocną magię Mazowieckich i kapryśne czary Wisły. Więc w teorii, każdy mógł się tam dostać przez przejścia znajdujące się na cmentarzach i w kościelnych grobowcach na terenie miasta. Problemem było nie tyle trafić do Cichej Warowni ale się w niej nie zgubić. Labirynt ciernistych żywopłotów, posągów, gargulców, wysokich murów, mostów i prowadzących donikąd schodów, wszystko to pod niebem, które w nocy było pełne gwiazd a za dnia ciężkich chmur. Praktycznie już po pięciu krokach intruz gubił się w tym opustoszałym mieście. Ponadto w zaplątanych zaułkach można było spotkać wszelkiego rodzaju tałatajstwo z martwcami, zmorami i upiorami na czele. Nawigacja bez przewodnictwa osoby uprawnionej, albo duchowego powiązania z wymiarem, była niemożliwa. To drugie Kordian utracił, kiedy Eryk wykluczył go z rodziny, dlatego teraz desperacko próbował trzymać się blisko Ludwiki. Postanowił nie komentować jej planu włamania do Wieży Maurycego. Wystarczy, że musiał w nim uczestniczyć.

- I jak? - spytała maginka. Słabo ukrywała swoje zniecierpliwienie, ale Bartek nie wydawał się nim zbytnio przejmować.

Najmłodsze i najstarsze dziecko Jadwigi i Eryka były podobne do siebie niemal jak bliźnięta, choć dzieliło ich niemal dwadzieścia lat. Oboje mieli zielone oczy po matce, jej wystające kości policzkowe Kiedy tak stali ramię w ramię, wydawali się jak oddani z tej samej matrycy. Wrażenie pryskało kiedy tylko się ruszali. Ludwikę napędzała jakaś trudna do opisania energia, aż buzowała z niej przy każdym kroku, była to mroczna moc, której nie sposób było się oprzeć. Bartka za to przepełniał spokój i pozorny bezruch.

- Sam przejdę i się zintegruję - oznajmił z wzrokiem wbitym w wieżę. - Ale przedstawienie was nie będzie takie proste. Jego domowik jest...

„Pojebany jak Wodnik Szuwarek" - uściślił Marlow.

- Bardzo zmodyfikowany. - Bartek był zdecydowanie bardziej ostrożny w słowach.

- Wszystkie są - oznajmiła sucho Ludwika, wywracając oczami. - Taka jest idea.

Mag w gnieździe dostawał własną wieżę, kiedy tylko przeszedł połączenie, a każdej w tych wieży żył domowik, który miał za zadanie jej strzec aż do dnia pogrzebu właściciela. Na pogrzeb Maurycego jeszcze się nie zanosiło, bo magistrat wciąż nie wydał rodzinie zwłok. Jego domowik dalej odmawiał wstępu każdemu, włącznie z rodzonymi synami denata. Walczyć z nim znaczyłoby walczyć z całym podwymiarem.

Na szczęście Bartek posiadał jeden z najrzadszych znanych darów, który mógł okazać się w tej sytuacji przydatny.

- To wuj Maurycy, on niewiele robił jak wszyscy - Bartek pokręcił głową.

- Ale masz na to jakiś pomysł? - niezrażona Ludwika uśmiechnęła się do brata, na który odpowiedział półuśmiechem.

- Będę musiał zabrać wasze chowańce, albo próbkę esencji.

„Nigdzie z nim nie idę" - oznajmił Marlow.

Kordian skrzywił się, rzucając Ludwice ostre spojrzenie. Nie przejęła się, wzruszyła nonszalancko ramionami i wyciągnęła ze swojego przybornika drenażer. Upuściła dwie krople do małej fiolki, po czym podała ją Kordianowi. To chyba miało go uspokoić. Jeśli ich esencja się wymiesza to cokolwiek stanie się jemu, stanie się też jej. Jakby nie wiedział, że dobry hydromag może to łatwo rozdzielić. Teoretycznie, nie miał powodu podejrzewać kuzynów o głupie pomysły, bo do magii, o której mówili, faktycznie przydatna była esencja. Ale wszyscy byli magami, głupie pomysły mieli w naturze. Ponad ramieniem siostry Bartek posłał mu przepraszający uśmiech. Cóż, jeśli komuś z Twardowskich w ogóle dało się zaufać, to właśnie jemu. Nie, żeby odznaczał się jakąś wyjątkowo kryształową moralnością, raczej chodziło o to, że zupełnie nie umiał w spiski.

Dlatego Kordian w końcu przyjął fiolkę i drenażer. Zacięcia się czarnym ostrzem nie dało się porównać ze zwykłym skaleczeniem. Nie tylko dlatego, że nie bolało tak jak zwyczajne zranienie. To było jakby nagle pod skórą wyrastał kawałek lodu. Stratę tej pojedynczej kropli złota, jaka uciekła mu do naczynia, czuł głęboko w jelitach.

- Dzięki. - Bartek odebrał fiolkę. - Teraz poczekajcie tu chwilkę.

Twardowski zbliżył się do masywnych czarnych drzwi gotyckiej wieży, po czym położył na kamiennej framudze dłoń. Na chwilę zamknął oczy i trwał tak w bezruchu. Mgła sfrunęła z wysokości, opadła na ramię swojego maga i czekała. Minęło kilka uderzeń serca, nim Bartek zrobił krok do przodu i przeniknął przez zamknięte drzwi.

Locimagia była rzadkim i niezwykle pożądanym darem. Dobrze wyszkolony mag przestrzeni mógł się dostać praktycznie wszędzie, zwłaszcza taka ósemka jak Bartek. Praktycznie nie spotykał już barier nie do pokonania. Dlatego chyba tak krzywo patrzono na to, że Eryk trzymał swojego pierworodnego w ukryciu.

- O matko i córko, Kordian, to naprawdę ty! - uradowany głos rozległ się z głębi labiryntu. Chwilę potem na ścieżce ukazała się smukła kobieta w luźnej czarnej sukience, w stylu boho i dużym słomianym kapeluszu na czarno-granatowych włosach.

- Ciebie też dobrze widzieć, ciociu Kasiu - odparła sucho Ludwika.

Katarzyna Twardowska nie znosiła tego zdrobnienia, wszyscy o tym wiedzieli. Tym razem jednak zupełnie zignorowała bratanicę i lekko podbiegła do Kordiana.

- Ciebie też tu zatargali? No proszę, jeszcze pół roku do wigilii, a mój brat już mówi ludzkim głosem!

Zaśmiał się cicho. Katarzyna była chyba jedyną Twardowską, jeśli nie liczyć babuni Konstancji, którą naprawdę lubił. To właśnie one dwie, tuż po śmierci rodziców, przez ten najgorszy miesiąc nie dały mu zdechnąć z głodu na ruinach. Katarzyna zawsze mogła sobie pozwolić na choć częściowe omijanie decyzji Eryka. Trochę dlatego, że na stałe mieszkała poza Cichą Warownią, a trochę było przywilejem starszej siostry.

- Cześć. Ja tu dziś służbowo, zespół dochodzeniowy - odparł, wskazując ruchem głowy wieżę.

Katarzyna przeniosła na budynek wzrok czarnych oczu i chyba dopiero teraz zrozumiała, do kogo ta należała.

- A, no tak. Szkoda, myślałam, że też masz areszt i wieczorem pooglądamy sobie coś przy winie.

Kordian uniósł wysoko brew.

- Areszt?

Katarzyna ostentacyjnie wywróciła oczami.

- Jego szanowna wysokość, przywódca naszego rodu, wparowała mi wczoraj bezceremonialnie do domu i oznajmił, że dopóki nie wybijecie tych cholernych strzyg Maurycego, mam się wprowadzić do mojej starej wieży w Cichej - syknęła, wyraźnie zdegustowana, Konopia, jej kruczyca, usiadła na murku obok i skubnęła przyjaźnie Kordiana w ramię. - Tłumaczyłam mu, że owszem, mieszkam po ludzkiej stronie, ale mój dom jest dobrze zabezpieczony, a ja umiem sobie radzić. I wiesz co ten gnój zrobił? Przywołał mi w salonie ducha taty. To się w głowie nie mieści! Żeby w wieku stu lat biegać na skargę do martwych rodziców...

Ludwika zaśmiała się cicho, ciotka zgromiła ją wzrokiem.

– Poczekaj jeszcze, dziewczyno, masz czwórkę rodzeństwa, zobaczysz jeszcze. Im starsi, tym gorszy wrzód na tyłku się z nich robi.

- Wierzę na słowo - odparła, unosząc pojednawczo ręce. - Jak tam wieża? Udało się ogarnąć.

- Już prawie. Dominik kończy z piwnicami, a Alina mebluje pracownię na strychu, Łucja chce żebyśmy namalowały ją na jej jednorożcu. Katalin już mnie na herbatkę zaprosiła - odparła Katarzyna z ciężkim westchnieniem, po czym rozejrzała się. - Gdyby pytała, to was nie widziałam. Tak?

Kordian ledwo zdołał powstrzymać skrzywienie ust. Stosunki wewnątrz gniazda nigdy łatwe nie były, a ostatnio napięcie stawało się wręcz nieprzyjemnie bliskie punktu wrzenia.

- Będę zobowiązana - odparła Ludwika.

W teorii, mieli zgodę Eryka i więcej nie potrzebowali. W praktyce, ostatnie czego Kordian, chciał to awanturę z synami Maurycego.

- Drobiazg.

Ciężkie drzwi zazgrzytały i uchyliły się delikatnie. Elżbieta westchnęła.

- Czas na was, dzieciaki. Powodzenia - oznajmiła, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła w labiryncie.

Bartek czekał na nich za progiem, w ręku trzymał ciężki świecznik na trzy świece, ich blady blask oświetlał rozległy hol. We wnętrzu było zadziwiająco chłodno jak na siedzibę piromaga. Wysoka klatka schodowa wiła się ku ciemności, na ścianach w wielkich ramach znajdowały się zdjęcia starej Warszawy. Marlow przysiadł na ramieniu Kordiana i nastroszył pióra.

„Domowik się dalej odgraża."

„Czuję."

Nie chciano ich tutaj, ze wszystkich stron na Kordiana naciskała pełna irytacji uwaga opiekuna domu. Niemniej duszek ograniczał się do irytacji, nie próbował ich w żaden sposób atakować.

- Masz pojęcie gdzie może być pracownia? - Ludwika zwróciła się do brata.

Bartek pokręcił głową.

- Duszek nie jest przyjazny nawet dla mnie.

Ludwika westchnęła.

- A pozwoli nam się rozdzielić bez obawy o dziwne wypadki?

- Myślę, że tak.

Maginka przytaknęła i spojrzała na Kordiana.

- Wolisz sprawdzać piwnicę czy szczyt?

- Szczyt - odparł, uznając że w razie jakichś wielkich problemów, przynajmniej zdoła wyskoczyć oknem.

Ludwika wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu.

- To miłej zabawy ze schodami. Bartuś, pilnuj domowika - oznajmiła, po czym sama udała się do piwnicy.

Kordian westchnął i zadarł głowę do góry.

„Polecisz na zwiad?" - zagadnął chowańca.

„Czego szukać?"

„Śladów zużycia i ognia."

„Się robi."

Wróbel rozpostarł skrzydła i wzleciał w ciemność. Kordian powoli podążył za nim po krętych schodach.

Najwięcej śladów zużycia nosiła mała biblioteczka, gdzie poza wysokimi regałami, znajdował się uszak odwrócony w stronę okna, wytarty podnóżek i okrągły stolik, na którym stała na wpół opróżniona lampka wina i rozprawa „O biesów sławie i słabości", autorstwa Chryzostoma z Czerwienic. Puchaty pędzelek zakładki wystawał gdzieś z połowy bloku książki. Sypialnia za to wyglądała na zdecydowanie rzadko używaną. Zasłane łóżko z baldachimem wydawało się dziwnie nie pasować do wspomnień, jakie Kordian miał o wuju. Nie, żeby zbyt często go widywał, jednak Maurycy zawsze wydawał mu się poważny i mrukliwy, jakby coś zgasiło ogień w jego duszy.

„Mam coś, co cię zaciekawi" - zwołał w pewnej chwili Marlow. - „Musisz tylko wejść trochę wyżej."

„Pracownia?" - zapytał z nadzieją Kordian.

„Nie, ale nie pożałujesz."

Mag skrzywił się, bo faktycznie miał już powyżej uszu krętej, skrzypiącej klatki schodowej. Jednak Marlow, choć złośliwy, nigdy nie wpuszczał go celowo w maliny. Jęcząc w duchu, powlókł się więc schodami na sam szczyt wieży.

Maurycy nie wydawał się nigdy Kordianowi człowiekiem rodzinnym, a jednak miał pokój wytapetowany rodowymi zdjęciami i portretami. Kordianowi aż dech zaparło. Przypomniał sobie podobną wystawę, którą jego własny ojciec zorganizował w salonie. Tę samą, która doszczętnie spłonęła. Też mieli ogromną reprodukcję portretu ślubnego prababci Adeli i pradziadka Mátégo, na tle ich wspaniałego paradnego holu we Wraith Wing. Było też kilka późniejszych rodzinnych zdjęć, na których rozpoznawał młodego dziadka Istvána razem z rodzeństwem. Odszukał też zdjęcie z jego ślubu z babcią Emmą. Trafił na zdjęcie swojego ojca raz z małym wujkiem Maurycym na kolanach, to musiało być jeszcze w żłobku we Wraith Wing.

Kordian poczuł jak nogi się pod nim uginają i klapnął zadkiem na pasiasty dywan. Nagle uderzyło w niego, jak bardzo ojciec wzorował ich dom na tym, który utracił w młodości. Wszystkie cienie Wraith Wing, jakie widział na obrazach i zdjęciach, odnajdywał w pamięci swoich lat dziecięcych. Widok dziadka tak radosnego, jak już nigdy nie był po tym, jak rodzina Batorych wyrzuciła ich z Budy. Ojciec młody i z całym życiem przed sobą. Nagle zdał sobie sprawę, jak wiele oni stracili. Ile sam stracił. Nie był na to gotowy.

Marlow w milczeniu usiadł na jego ramieniu i trwał tak w ciszy, wodząc wzrokiem po zdjęciach. Nagle wróbel obrócił się i napuszył ostrzegawczo. W tej samej chwili w korytarzu pojawił się elegancki, starszy mężczyzna w liberii lokaja, zmarszczył nos wystający ponad olbrzymimi czarnymi wąsami i zakrzyknął z oburzeniem:

- Menj ki innen! Ez Mr. Maurycy magánszentélye!*

No tak, cholerny domowik. Czy Bartek nie miał go przypadkiem pilnować?

Kordian był zaskoczony, ale trwało to zaledwie ułamek sekundy, nim poczuł jak budzi się w zimna wściekłość. Piromagów od samego początku uczono panować nad temperamentem. Jeśli kogoś zabijasz, musisz to robić świadomie, emocje nie powinny decydować o życiu i śmierci - powtarzał Kordianowi ojciec, który sam się ze śmiercią sporo naużerał - w końcu był nekromantą. Kordian nauczył się więc trzymać swój wewnętrzny płomień na wodzy, nawet kiedy cisnął mu się na język i dłonie, jak teraz.

- Fogd be a szád!** - wysyczał, sięgając po węgierski, którego rodzic usiłował go nauczyć za dzieciaka. Był niemal pewien, że zarżnął wymowę, więc kiedy podnosił się wolno, przeszedł już na polski. - Pan Maurycy nie żyje. A ja prawem krwi i na mocy zgody głowy rodu, mogę tutaj przebywać. Więc jeśli nie chcesz, żebym ci spalił to, co ci jeszcze z włosów zostało, odczep się.

Domowik wypiął dumnie pierś i chyba planował zarzucić go stekiem wyzwisk, gdy nagle oczy rozszerzyły się mu ze zdziwienia.

- Ádám mester fia...***

Kordian skrzywił się, wzmianka o ojcu trochę go rozbroiła.

- We własnej osobie. Mówisz w ogóle po polsku?

- Tak, Szofron mówi... ale to taki płaski język, paniczu Kordianie - odparł kłaniając się nisko. - Proszę wybaczyć, że nie poznałem, ale pana aura... musiał ją pan odziedziczyć po matce. Niestety, nie miałem przyjemności poznać szlachetnej pani Anastazji, ot tyle, co ze zdjęć i opowieści mistrza Adama.

Wargi Kordiana zadrżały nieznacznie.

- Są tu zdjęcia mamy?

Domowik skinął głową.

- Tak, tutaj, pokażę...

„No proszę, chyba masz nowego fana" - stwierdził kwaśno Marlow.

„Zazdrosny?"

„O ciebie? Proszę cię!" - wzdrygnął się chowaniec.

Faktycznie, dalej w korytarzu, na połowie ściany, znajdowały się zdjęcia z czasów wojny. Kilka było grupowych, gdzie nie poznawał nawet połowy ciemnych głów i jasnych spojrzeń. Mazowieccy i Twardowscy w jednej grupie, ramię w ramię. Potem znajdowały się te bardziej intymne obrazy. Sporo zrobionych we czwórkę, ojciec, mama, Maurycy i jeszcze jedna Mazowiecka, pozowali ramię w ramię, często obdrapani, brudni i zakrwawieni.

- O matko i córko, ojciec nosił wąsy - jęknął cicho, na wpół rozczulony, na wpół zażenowany.

Dalej było więcej zdjęć wujka razem z panną Mazowiecką.

- Basia - westchnął z rozrzewnieniem domowik. - Mistrz Maurycy sprowadził ją tutaj kilka razy. Przecudowna kobieta, żywy promyczek.

A tak, trzecia siostra Mazowiecka, ta która zaginęła. Pulchna blondynka faktycznie wyglądała jak kulka słonecznego światła.

- I babunia Konstancja nie urwała mu za to niczego?

Domowik wyprostował plecy.

- Wielka pani rozumie dużo więcej, niż zakuty łeb Eryk.

No tak, coś takiego duszek domowy definitywnie mógł usłyszeć od wuja.

Ostatnie pół ściany ozdabiały głównie ujęcia Fryderyka i Florka, kontraktowych synów Maurycego. Kordian oglądał je z lekkim uśmiechem, już dużo spokojniej.

- Widzę, że się dogadaliście. - Bartek wyszedł niemal wprost ze ściany. Domowik naburmuszył się nieznacznie.

- Potomkowie mistrza Adama są tu mile widziani.

Bartek uniósł brew, ale nie skomentował tego, skupił uwagę na Kordianie.

- Ludwika znalazła pracownię.

Oczywiście, całe lochy były zajęte przez paleniska i stoły. Pod ścianą karnie jak armia, stały regały zastawione książkami, pudłami, butlami, fiołkami i wszystkimi czego mag mógł potrzebować. Kilkanaście półek mieściło same ognie alchemiczne zamknięte w butelkach z szkła wulkanicznego. Pod destylarnią ogień musiał zgasnąć dopiero niedawno. A na stole sekcyjnym znajdowały się zacieki całkiem świeżej krwii.

Kiedy Kordian, Bartek i Szofron zeszli na dół, Ludwika przeglądała papiery piętrzące się w kąciku biurowym. Domowikowi twarz natychmiast zaszła czerwienią, wyprostował plecy i miał właśnie skoczyć do przodu, kiedy Kordian złapał go za łokieć.

- Ona jest tu ze mną, szukamy mordercy Maurycego, a w tych papierach mogą być jakieś ślady.

Domowik zacisnął usta, ale w końcu nie zareagował. Maginka odwróciła się do nich w fotelu i zamachała grubym, podniszczonym notatnikiem.

- Zrobił swoim strzygom akta - oświadczyła z kocim uśmiechem na ustach.

Kordian podszedł szybko i klapnąwszy w wolnym fotelu, zabrał się za przeglądanie brulionu.

Regina, Róża, Ruta, Renata, Roberta, Roksana, Roma, Rozalia, Rachela, Rita - każda miała swój plik z datą urodzenia, pierwszej śmierci, parametrami fizjologicznymi i dokładną listą sigili, których użył na każdej z nich. Jak na złość żaden, z nich nie mówił Kordianowi za wiele, a notatki objaśniające sporządzone były hermetycznymi skrótami.

Zanim zdążył się zorientować co robi, odnalazł czysty zeszyt, coś do pisania i przeniósł się z tym na jeden z wolnych stołów, po czym skierował do książek. Tak jak przypuszczał, połowa z nich odnosiła się do strzyg. Wybrał kilka związanych z anatomią i wrócił na przygotowane miejsce pracy.

- To ja prześledzę wspomnienie świadka i spróbuje wyciągnąć z niego tyle glifów, ile się da - zaproponowała Ludwika, zbierając przybory i wyprowadzając się z badaniami na kolejny wolny stół.

Widocznie to, że intruzi zostawili w spokoju święty bajzel pana Maurycego zostało uznane przez domowika za ofertę pokoju, bo ten wspaniałomyślnie zaproponował:

- Czy zaparzyć herbaty? Przygotować coś do zjedzenia?

Kordian zetknął kontrolnie na Bartka, ten tylko skinął głową z uśmiechem.

- Będziemy wdzięczni.

//Tłumaczenie z węgierskiego

*Wynoś się stąd! To prywatne sanktuarium Pana Maurycego!

**Zamknij się!

***Syn mistrza Adama...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro