Świat by się skończył gdyby sprawy rodzinne były proste

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HALSZKA

- Wiesz, że sama jesteś sobie tak naprawdę winna? - rzuciła Helena kiedy tylko opuściły mury Dworu Wiatrów, wkraczając na żwirową ścieżkę do Ogrodów. Poranki w Leśnej Pustelni nadchodziły później niż na zewnątrz ich opiekuńcza Wiła lubiła długie noce, dlatego koło siódmej rano niebo wciąż było ciężkie od intensywnych kolorów świtu.

„O co tym razem chodzi?" Halszka wywróciła oczami.

„Jej zależy, w przeciwieństwie do ciebie" - odparł ponuro Asklepios, świnek dreptał obok kołysząc rudym, nastroszonym od rozetek kuperkiem - „Dlatego w końcu do czegoś dojdzie, a my będziemy kiblować jako czwórki póki Leon nie przejmie źródła. Chyba, że jego też wkurzysz."

- Wiesz, że mama całkiem dobrze umie sama bronić swojego honoru, prawda?

Helena westchnęła cicho.

- Naprawdę musisz rzucać jej wyzwanie na każdym kroku?

Halszka zacisnęła usta.

- Nie będę siedziała cicho - odparła, po czym dodała. - Z resztą nie widzę żebyś ty ssała dwie matki pokorny cielaczku.

„Tylko dlatego, że ciągle traktują was jak jedno. A ona uparcie nie chce cię porzucić. Mogłabyś to czasem docenić."

Halszka odwróciła się do bliźniaczki, Helena patrzyła na nią łagodnie, ale z pewnym zmartwieniem w oczach.

- Masz plany odnośnie tej Borutówny, prawda?

Halszka westchnęła. Jeśli mam rację to wcale nie jest żadna Borutówna.

- Tak jakby.

Rozmowa urwała się, ponieważ właśnie stanęły przed ogrodową bramą, zza której już dobiegały ich śmiechy dzieciarni. Żłobek zawsze był w dobrym nastroju kiedy któremuś z nich się udało. Halszka jeszcze to pamiętała, nadzieję, wiarę że oni również zostaną wielkimi i potężnymi magami kiedy nadejdzie czas. Zwłaszcza dla nastolatków to była ulga, tydzień-dwa kiedy nie myślałeś o tym, że masz takie szanse jak przy rzucie monetą. Orzeł czy reszka? Przeżyjesz czy nie?

Minęły fontannę, kierując się do małego, białego pałacyku otoczonego szklarniami na egzotyczne rośliny. W drzwiach minęły Gniewichę i Modlibogę, dwie najstarsze mamuny, jak zwykłe lamentujące głośno, że oto jeden z ich pisklaków opuszcza gniazdo. Halszka wiedziała, że to było przedstawienie, część rytuału przejścia. Rozpacz zielonowłosych boginek naprawdę była cicha, jak szeleszcząca pieśń brzozowych witek, kiedy musiały pochować tych, którym się nie udawało.

Okazało się, że bliźniaczki były tym razem ostatnie. Nawet zwykle nieobecny duchem Walenty zdołał zjawić się chwilę wcześniej, zapewne zadbała o to Eufrozyna, która teraz z poważną miną nadzorowała szykujący się orszak. Sofi żegnała się z dzieciakami, ściskała mocno o trzy lata młodszą siostrę Zuzę. Całe swoje dotychczasowe życie spakowała do jednej walizki, którą złapał Witold.

Samo wyprowadzenie miało dużo mniejszą rangę niż uczta poprzedniego dnia, utarło się, że uczestniczyła w nim głównie najbliższa rodzina i młodsi magowie. Więc na czele pochodu szła Eufrozyna, za nią Ksawery i Józef po obu stronach Sofie, dalej reszta młodych Kunowskich a na samym końcu bliźniaczki wraz z Walerią. Żegnani przez dzieciaki i mamuny ruszyli wolno do Wieży Zegarów.

Cała afera z łączeniem Mazowieckich i Kunowskich tak naprawdę zaczęła się jeszcze na długo przed narodzinami bliźniaczek, kiedy to na bydgoskim balu z okazji przesilenia zimowego Józef Mazowiecki poznał Ksawerego Kunowskiego. Podobno gorący romans wybuchł od razu i przebiegał na oczach całego magicznego towarzystwa przez prawie pięćdziesiąt lat zanim Józef zaczął rozmawiać z Marzeną o tym, że chciałby poślubić kochanka. Mazowiecka nie miała nic przeciwko temu, Kunowscy byli szanowanym rodem od piętnastego wieku władającym Leszczycą, potężną siedzibą skupioną wokół źródła w wodach jeziora Sławianowskiego Wielkiego. Sam Ksawery był najmłodszym synem aktualnej głowy rodu, szóstką, hydromagiem i nie można mu było niczego zarzucić. Niemniej Marzena miała jeden warunek, oczekiwała od członków rodu dzieci, a ta para biologicznie ich mieć nie mogła. Dlatego poprosiła żeby Józef najpierw zrealizował kilka kontraktów, jak już będą mieli w żłobku czwórkę dzieci z jego krwi ona natychmiast zajmie się negocjowaniem umowy małżeńskiej. Czworo potomków, przy spodziewanej pięćdziesięcioprocentowej przeżywalności dawało gwarancję wymiany pokoleniowej.

Sofi otworzyła szeroko wszystkie drzwi swojego skrzydła, odsłoniła wysokie okna i przez chwilę wirowała z szeroko rozpostartymi ramionami. Jej zwiewna sukienką łopotała na tle białych ścian i jasnej, drewnianej boazerii. Halszka musiała przyznać, że dziewczyna była uroczo wdzięczna w tej swojej radości. Ze względu na Cumulusa dostała spory kawałek ogródka w którym Józef i Walenty stworzyli mały, wartki strumyk, bo przecież nutrie potrzebowały wody. Tam też zaraz udały się wszystkie chowańce.

„Jaki jest?" - zapytała Halszka, stojąc w kolejce że swoim prezentem.

„Egzaltowany do wyrzygania" - odparł Asklepios.

„No to się dogadają" - stwierdziła kwaśno Halszka.

Wręczyła nowej członkini rodu torbę z zestawem okrągłych pudełeczek ozdobionych różanym emblematem. Obserwowała ciemne oczy dziewczyny rozjaśniają się.

- Według przepisu ciotki Wiktorii? - zapytała Sofi, odkręcając pierwsze z brzegu wieczko.

- Trochę zmodyfikowałam pod twoją skórę - odparła Halszka, wiedziała że jest dobra, ale zawsze w takich chwilach czuła tremę. Bycie uzdrowicielem i introwertykiem zarazem to było przekleństwo. Większość jej mocy przydatna była tylko przy kontaktach z innymi.

Sofi nabrała trochę balsamu na palce, wtarła go w dłoń, zapach jaśminu i szałwi rozniósł się wokoło. Dziewczyna aż pisnęła z radości.

- Skąd wiedziałaś?

- Zuza mi podpowiedziała. Witaj w rodzinie, Sofi.

Młoda Kuna odstawiła prezent i mocno uściskała Halszkę.

- Dziękuję, już widzę, że świetnie mnie rozumiesz... mam nadzieję, że ja też zdołam być dla ciebie tak dobrą siostrą.

„Siostrą. Skubana, ona już sobie to wszystko dokładnie zaplanowała" - prychnęła w myśli, jednak do dziewczyny uśmiechała się dalej ciepło.

- Jestem o tym przekonana.

„Jeszcze dwie godziny i dwadzieścia osiem minut zanim będziemy się mogli ewakuować" - mruknął Asklepios.

„Odliczaj dalej."

Odsunęła się na bok robiąc miejsce dla Heleny i jej doniczek. Patrzyła na bliźniaczkę, to z jaką naturalnością uśmiechała się do młodej Kuny, jak swobodnie płynęła przez ten i inne społeczne rytuały. Aż nie wierzyła, że kiedyś zaczęły jako jedna komórka, która miała kaprys podzielić się na dwie.

Sprawy u Kunowskich eskalowały jakieś dziesięć lat wcześniej. Józef miał trzy niemowlaki w żłobku i właśnie dopinał czwarty kontrakt. Ksawery praktycznie już mieszkał w Leśnej Pustelni, a rodzina Mazowieckich uważała go za swojego. Nagle przyszło dość dramatyczne wezwanie od źródła w Leszczycy i Ksawery zniknął w pośpiechu. Wrócił nie sam ale z prababką Eufrozyną i ponad dwudziestoma dzieciakami, całym żłobkiem Kunowskich, wszystkim co zostało z rodu.

- Skrzydłokwiaty?

- Będą oczyszczać powietrze w pracowni. Nawet Witold nie zdołał skazić swojej tak żeby nie posprzątały powietrza w ciągu kwadransa. Do tego liście zmienią kolor na czerwony gdyby w powietrzu zaczęło się zbierać coś trującego - wyjaśniła Helena.

Prezent przydatny, w końcu młoda tak jak Witold i Zoya okazała się metalomagiem, ich pracownie często wybuchały jeśli nie zadbano o wentylację. Halszce te zdolności pasowały do Sofi tak jak pięść do oka, dlatego była ciekawa w jakim kierunku rozwinie się talent dziewczyny. Czy nie rzuci go w kąt, tak jak zrobiła na przykład Waleria, w pogoni za czymś co jej w duszy gra.

- Wreszcie dostałam coś ładnego do ożywienia tej mojej nowej piwnicy - odparła Sofi z uśmiechem i już zbierała się do uścisku, kiedy Helena wyciągnęła jeszcze jedno zawiniątko, lavendowo-biały materiał zawiązany złotą wstążką.

- Leon przeprasza, że nie mógł przyjść osobiście, ale dziś rano mają pierwsze spotkanie zespołu śledczego. Prosił żebym ci to przekazała, to coś co cię złapie jeśli zdarzy ci się spaść.

Sądząc po błysku w oczach dziewczyny ten prezent spodobał się jej dużo bardziej. No tak, ona jeszcze nie widziała popisowego numeru pana dziedzica. Leon dla relaksu malował na jedwabiu, a żeby te jego bohomazy się do czegokolwiek nadawały wcześniej wszywał w ten jedwab sigil siedmiu wiatrów, który znacznie spowalniał upadki. Szal Sofi był ozdobiony malowidłem delikatnych kwiatów bzu w różnych odcieniach fioletu zawieszonych pomiędzy zielonymi liśćmi. Dziewczyna przez chwilę muskała dłońmi zwiewny materiał nim zarzuciła szal na ramię.

- Jest cudowny.

- Oj tak, Leon ma talent. A my zrobimy wszystko żeby zapewnić ci bezpieczeństwo - zapewniła ciepło Helena i tym razem już nie uciekła od uścisku.

Opuściwszy gospodynię natychmiast dołączyła do bliźniaczki.

- No proszę, potrafisz być czasem cywilizowana - rzuciła lekko zaskoczona Helena.

- To też ci nie pasuje? - Halszka wywróciła oczami.

- Nie o to chodzi. Po prostu wydawało mi się, że nie jesteś fanką Sofi.

Halszka wzruszyła ramionami.

- Na razie nic do niej nie mam.

- Na razie? - Helena uniosła wysoko brwi.

- To mała, próżna intrygantka, kiedy straci tą swoją niewinność... a to się niestety szybko traci, trzeba będzie się mieć na baczności. Poza tym jestem fanką każdego kto ma szansę odciągnąć ode mnie swackie zapędy Eufrozyny.

Helena zaśmiała się cicho.

- Walery nie jest taki zły.

- Nigdy nie twierdziłam, że jest zły. Jest po prostu nie w moim typie, ani ja w jego. Z resztą ty i Leon powinniście im wystarczyć do wielkiej misji jednoczenia rodów tak na beton żeby już nikt nie mógł się przyczepić.

Bydgoskie gniazdo Twardowskich zrobiło się zbyt tłoczne i kilka pisklaków postanowiło szukać sobie nowej siedziby. Nie wiadomo ile planowali atak, jakim cudem udało im się złamać zabezpieczenia Leszczycy i zabić strzegącego wejścia wodnika, ile upiorów ze sobą sprowadzili. Jednak byli przerażająco skuteczni. Dwudziestu Kunowskich magów zabito w ciągu zaledwie czterech godzin. Ostatnia piątka poświęciła się, usiłując ewakuować żłobek, wiedzieli już że twierdzy nie uratują.

- Babunia Eufrozyna po prostu chce żeby jej potomkowie byli bezpieczni.

- A ktoś może być bezpieczny z Twardowskimi za miedzą?

- A jest miejsce w Europie gdzie nie ma Twardowskich za miedzą?

- Dobrze, że nasze kruki nie umieją się dogadać między sobą.

Przez chwilę milczały, obserwując jak Eufrozyna wręcza swojej praprawnuczce sobolową narzutkę, by zaraz zrobić miejsce dla Witolda.

- Więc co kombinujesz z Borutówną.

Halszka westchnęła i posłała siostrze uważne spojrzenie.

- Naprawdę ci to umknęło, co? - zapytała z lekkim uśmiechem, nawet nie próbowała ukryć swojego zadowolenia. Panna Helena, ta sympatyczna i obyta w towarzystwie, przyjaciółka wszystkich musiała oglądać dużo więcej pomiotów Boruty niż Halszka, a jednak nie zauważyła.

Helena patrzyła na bliźniaczkę wielkimi, zdziwionymi oczami.

- Co takiego?

„Już się nie znęcaj nad siostrą. To, że my tu cierpimy nie znaczy, że i ona musi" - wtrącił Asklepios.

Halszka uśmiechnęła się i przeniosła wzrok na mijającą ich Eufrozynę.

- Babciu, czy mogę cię prosić na słowo? Właśnie dyskutujemy o czymś i potrzebna nam ekspertyza kogoś kto zna historię biesów dużo lepiej niż my.

Brwi Heleny powędrowały jeszcze wyżej. Seniorka odwróciła się w ich stronę z ciepłym uśmiechem.

- Też planujecie coś zrobić z esencji Boruty? - zapytała.

- Tak jakby, ale nie o tym teraz mówimy. Popraw mnie proszę jeśli się mylę, ale Boruta nie ma dzieci, które... cóż wyglądają na podtyp kaukaski, prawda? Matka Arona była zdecydowanie afrykańskiego pochodzenia, Celina, poprzednia sekretarz Wisły była azjatką... ta dwójka co tu czasem bywa z jakimiś zadaniami z Łęczycy też jest ciemnoskóra.

Helena drgnęła i skupiła wzrok na Eufrozynie. Halszka kątem oka zauważyła jak oczy jej bliźniaczki się rozszerzają. Pewnie w myśli przywoływała obraz każdego młodego Boruty jaki przewinął się przez bale.

- Owszem, większość dzieci Boruty jest z dość... egzotycznych matek. To się zaczęło gdzieś w latach trzydziestych kiedy Rokita związał się z ONR-em. Oni dwaj Boruta i Rokita, jak te stare samce alfa lubią robić sobie na złość. Więc kiedy jeden wskoczył na główkę w środowiska narodowościowe, drugi nagle uznał, że jego pseudonim Czarny Pan zobowiązuje. Wtedy zaczął wybierać partnerki etnicznie odległe od wyobrażeń o typowej polskiej dziewczynie. Niemniej to się nie tyczy jego starszych dzieci, te powyżej setki, które wciąż żyją są bielutkie jak śnieg.

„No to miałaś rację" - stwierdził Asklepios.

Halszka powstrzymała szeroki uśmiech satysfakcji.

- Czy on w ogóle nie robi odstępstw od tej reguły?

- O żadnych nie wiem i szczerze mówiąc wątpię. Boruta i Rokita traktują te swoje pasywnoagresywne gierki bardzo poważnie. To właściwie jedyna ich słabość, którą da się jakoś sensownie zbroić przeciwko nim - odparła Kunowska.

- Będziemy o tym pamiętać - zapewniła Halszka. - Dziękuję babciu.

- Drobiazg, mam nadzieję, że się dobrze bawicie, dzieciaki - rzuciła na odchodne seniorka.

- Wyśmienicie - zapewniła Halszka i nawet nie musiała udawać, patrząc na minę bliźniaczki naprawdę bawiła się przednio.

Marzena przyjęła uchodźców i ledwie zdążyła zorganizować zebranie żeby radzić co dalej, kiedy do bram Pustelni zapukali bydgoscy Twardowscy z żądaniem wydania niedobitków. Mazowieccy omówili i zamknęli przejścia do Leśnej Pustelni. Sprawa w pewnej chwili stanęła na ostrzu noża i mogłoby dojść do kolejnej bitwy gdyby nagle nie pojawił się Eryk Twardowski. Nieprzebierając w słowach kazał dalekim kuzynom wynosić się z jego terenu, bo nie obchodzi go kto ma do czego jakie prawo, po prostu nie życzy sobie burd. Najeźdźcy odeszli, odgrażając się wniesieniem sprawy na najbliższym zebraniu Rady Narodowej. Sytuacja prawnie była dość dwuznaczna. Na podstawie udanego podboju Twardowscy mogli zarządzać zasobami pokonanych, w tym ich żłobkiem. Jednak podboju nie można było uznać za udany dopóki ktokolwiek z dorosłych Kunowskich żył i się formalnie nie poddał.

- Co do... - wykrztusiła Helena.

- Dzieciarnia Boruty dziedziczy wygląd po matkach, a te ostatnio na pewno nie są rude i piegowate. Więc dziewczyna, którą spotkaliśmy na miejscu zbrodni albo nie jest Borutówną, albo ma coś koło setki, albo to jest bardzo dziwna sprawa. Dlatego Boruta wypruł sobie dodatkowy flakon esencji bylebyśmy tylko siedzieli cicho - streściła Halszka z lekkim, pełnym satysfakcji uśmiechem. - Tymczasem matka niczego nie podejrzewa, bo na oczy tej dziewczyny nie widziała. Z tego co wiem nie było przesłuchania, Aron rozdaje na prawo i lewo jej wspomnienie, na którym nie ma wyraźnego odbicia twarzy.

Helena pokręciła głową.

- Musimy im powiedzieć.

- Jeszcze czego, po tym jak matka próbowała nas z tego śledztwa usunąć?

Helena zmarszczyła brwi.

- Próbowała? Ona nas usunęła. Nie przyszło ci do głowy, że to może być coś ważniejszego niż twoje ego?

„Nie mówiąc już o tym, że jak nas wasza matka złapie na mieszaniu to naprawdę skończymy gdzieś w wyższych warstwach atmosfery" - zauważył Asklepios.

Bliźniaczki zderzyły się spojrzeniami identycznych, bladoniebieskich oczu.

- A tobie nie przyszło do głowy, że wreszcie możemy jej pokazać na co nas stać? Możemy poznać bezcenną tajemnicę Boruty i może przy okazji rozwiązać tę sprawę. Nie chciałabyś tego? Kocham Leona bardziej niż życie, ale mam dość bycia jego cieniem,

Chciała tego, Halszka doskonale dostrzegła błysk w oczach swojej grzecznej siostrzyczki. Nigdy nie wierzyła w jakiś mistyczne więzi między bliźniakami, ale wiedziała, że zna Helenę doskonale, a Helena znała ją. Było w tym coś pocieszającego i irytującego za razem. Bo z jednej strony zawsze obok był ktoś kto rozumie, a z drugiej nie umiały oszukiwać siebie nawzajem. Helena też chciała wreszcie zostać dostrzeżona i doceniona.

- Dziewczęta! - Głos Józefa przerwał im bezgłośne starcie woli. - Chodźcie do saloniku podajemy poczęstunek. - Wuj stanął obok przyglądając się im uważnie. - Co to za marsowe miny?

Naprędce Eufrozyna i Marzena wynegocjowały i spisały umowę małżeńską między rodami, Kaswery i Józef pobrali się godzinę później, po kolejnym kwadransie adoptowali żłobek, wszystko to za zgodą rodu Kunowskich w osobie Eufrozyny. Po drodze po cichu zgłosiło się kilka rodów spowinowaconych z niedobitkami z Leszczycy,  prosili o wydanie im dzieci, z którymi mieli wspólną krew. Eufrozyna podpisywała akty adopcji świadoma, że dzięki temu zdobędzie sobie poparcie w Radzie Narodowej. Tymczasem Ksawery i pozostałe dzieciaki według prawa zostali Mazowieckimi. Jednoosobowy ród Kunowskich odczekał dwa dni aż papiery nabiorą mocy urzędowej i skapitulował przed Twardowskimi, udając się oficjalnie na wygnanie do Leśnej Pustelni. Oczywiście Twardowcy usiłowali podważać całe to przedsięwzięcie, ale na korzyść Mazowieckich przemawiała długa historia związku Józefa i Ksawerego, adopcje oraz to, że Marzena i Eufrozyna znały się na dyplomacji. Rada Narodowa zdecydowała na ich korzyść. Tak oto para, która w teorii miała być bezdzietna posiadała na chwile obecną czternaścioro dzieci z czego najstarszy był Witold a najmłodsza Lucyna.

- Nic takiego, analizujemy sobie to nasze polowanie na strzygi - odparła lekko Halszka.

Józef pokiwał głową zagarniając je jednocześnie pod ramiona.

- Ach tak, biedny Maurycy, zmarnował się chłopak - rzekł, prowadząc bliźniaczki w stronę saloniku.

Helena uniosła brwi.

- Wszyscy zgodnie wyzywają go od wariatów.

Józef westchnął.

- No bo trochę taki był, przynajmniej pod koniec, ale kiedy go poznałem wydawał się jeszcze całkiem sensownym dzieciakiem. No ale wtedy jeszcze żyła Basia. Tych dwoje świata poza sobą nie widziało. Mówię wam dziewczynki, Adam i Anastazja zdołali pozostać pod radarem waszej babci Anny tylko dlatego, że była zajęta pilnowaniem swojej najmłodszej. Bo Basia i Maurycy nawet nie próbowali się ukrywać. Skandal i historia miłosna jakich mało, urocze dzieciaki.

Halszka niewiele wiedziała o Barbarze Mazowieckiej, matka rzadko wspominała swoją najmłodszą siostrę. Była jedną z wielu straconych w czasie Wojny Dybuków.

- To brzmi jak jakaś epidemia skandalicznych romansów - zauważyła Helena.

Józef wzruszył ramionami.

- Takie czasy. Przez pięć lat Mazowieccy i Twardowscy walczyli ramię w ramię żeby utrzymać Warszawę w z grubsza jednym świecie. Powstały wtedy więzi, które trwają do teraz. Jak myślisz czemu wasza matka i Eryk Twardowski są tak niechętni do praktycznych działań przeciwko sobie? Może przyjaciółmi nigdy nie byli, ale swego czasu Eryk niósł ledwo żywą Marzenę na plecach przez trzy wymiary, uciekali przed Lewiatanem. Innym razem to ona zdarła sobie ręce do kości, odkopując Eryka i Katarzynę Twardowskich z zawalonych ruin starego ratusza. Takie rzeczy zostają głęboko w człowieku, więź między dawnymi towarzyszami broni jest trudna do zerwania, zwłaszcza zawiązana w tak młodym wieku.

Dotarli do stołów zastawionych przekąskami, Sofi wręczyła im po filiżance aromatycznej kawy.

- Ale mama i Eryk Twardowski nie mieli romansu, prawda? - zapytała błagalnie zszokowana Helena. - Tego by jeszcze brakowało żeby wszystkie trzy siostry...

„Wyobraziłem to sobie" - stwierdził Asklepios.

„Nawet się nie waż przekazywać mi tej wizji."

„Aż tak okrutny nie jestem... ale chyba muszę mózg potraktować wybielaczem."

Józef zaśmiał się głośno.

- Boże broń! To znaczy, pewności mieć nie mogę, ale szybciej obstawiałbym naszą Wiktorię i Jagodę Twardowską.

- Co takiego znów zrobiła mama? - zapytała Waleria, razem z Zoyą dołączyły do ich małej grupki.

- Komentujemy wojenne romanse między Mazowieckimi a Twardowskimi - stwierdziła Halszka.

Waleria wywróciła oczami.

- Dalibyście już biednej Anastazji i Adamowi spoczywać w spokoju.

- Właściwie to zaczęło się od ciotki Basi i Maurycego - odparła Helena. - Oni też podobno mieli romans.

Widząc kolejne dwa zdziwione spojrzenia Józef znów się roześmiał.

- Tak trudno wierzyć w takie rzeczy? Wasi rodzice byli wtedy mniej więcej w waszym wieku, czasy były trudne. Świat na granicy zniszczenia, emocje buzowały wszędzie. Basia i Maurycy byli jak te dwie przysłowiowe połówki jednego jabłka. Jej śmierć zupełnie go zniszczyła. Nasi Twardowscy to bardzo specyficzne gniazdo. Nie wiem czy mają to po Konstancji, czy to kwestia wychowania, ale jak się zakochują... cóż zawsze są fajerwerki i dom wariatów po grób.

- Wierzę na słowo - zapewniła Waleria.

- Barbara to młodsza siostra waszej matki? - zapytała Zoya.

Helena przytaknęła.

- Najmłodsza z trzech córek babci Anny.

Halszka skrzywiła się w duchu. Czterech córek i dwóch synów. Nie lubiła tego udawania, że tych co nie przeszli połączenia nigdy nie było. Wciąż pamiętała jak Adrian uczył ją czytać runy, Paweł nosił na rękach, kiedy zmęczył ją spacer w lesie, Maćka poznać nie zdążyła, ale trzymała jego zdjęcia w albumie. Żaden z jej braci nie zostanie zapomniany póki żyła.

- To ona zginęła, nie zaginęła? - zdziwiła się Zoya.

Waleria westchnęła.

- Niby zaginęła, ale to na jedno wychodzi. Wiesz „klątwa Mazowieckich".

Halszka prychnęła.

- Nie mów mi, że w to wierzysz.

- Tu nie ma w co wierzyć, to statystyka. Co najmniej jedna magini na pokolenie tajemniczo znika, żadnych ciał, żadnych wieści, jak kamień w wodę - wyliczana Waleria. - Miejmy nadzieję, że u nas skończy się na Kindze.

- Powinnaś ograniczyć creepypasty. Jesteśmy magami, dziwne rzeczy zawsze się nam zdarzały i będą zdarzać - stwierdziła sucho Halszka, gdy nagle odezwał się uradowany Asklepios:

„Możemy wiać!"

„Jestem prawie pewna, że trzy godziny jeszcze nie minęły."

„Nie, ale nasz konstrukt, ten od nieborutówny ma jakieś kłopoty."

Prawie zapomniała już, że kazała chowańcowi monitorować tego całego Arkadiusza Szewczyka.

- Tak, ale tu mamy wyraźny wzór. I na waszym miejscu bałabym się, bo najczęściej coś dzieje się córkom przywódcy rodu - odparła Waleria.

„Jak źle jest?"

„Nie umiera, ale wpadł na jakieś Kozyrzątko i oberwał."

- Helena muszę lecieć, nasz nowy informatyk właśnie obrywa od jakiegoś biesa.

- Boruta? - zdziwiła się bliźniaczka.

- Nie, Kozyra.

Helena ostentacyjnie pacnęła się w czoło dłonią.

- Jak?

- Kiedy się dowiem to dam ci znać - zapewniała Halszka.

Helena zamknęła oczy, nie wyglądała na zadowoloną z sytuacji.

- Nie rób niczego durnego, dobrze? Dołączę jeśli będę mogła.

Halszka dobrze rozumiała o co chodzi, byli przedstawicielami głównej gałęzi rodu, nie mogli nagle zniknąć wszyscy. Nie z takiej uroczystości.

- Będę grzeczna - zapewniła.

Skłamała. 

Helena wiedziała o tym doskonale. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro