Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       

Kolejnego dnia w szkole jak okazało się już po pierwszych lekcjach chłopaków nie było na zajęciach. Nawet nie siliłam się na to by do nich dzwonić. Chciałam po prostu dowiedzieć się kim są, dowiedzieć się ile wiedzą i również powiedzieć im co wiem ja. Najwyraźniej to byłby tylko duży błąd, bo nie mam podstaw by im tak zaufać.

Kończąc lekcje powoli skierowałam się do parku skąd chciałam wejść do lasu na stałą ścieżkę. Musiałam pobiegać. Minęłam uśmiechającą się do mnie właścicielkę znajomego owczarka niemieckiego i weszłam między pierwsze większe drzewa lasu.

Droga nie była trudna, ale na pewno nie też tak łatwa by każdy mógł nią pójść i znaleźć mój plecak czy torbę, którą zostawiałam zawsze pod kamieniami. Długo szukałam odpowiedniego miejsca za pierwszym razem czując, że mogę stracić plecak jeśli dobrze go nie ukryje.

Teraz też czułam niepokój szybko zdejmując z ramion ciężkie książki. Dorzucając jeszcze do środka kurtkę wcisnęłam wszystko w dziurę. Nie mogę być pewna jak zareagowałaby przemiana z takim obciążeniem... czy w ogóle cos by jej przeszkodziło? Czy po prostu nagle zmieniłabym się w lisa z plecakiem na grzbiecie. Odetchnęłam czując otaczający mnie mróz. Mimo, że byłam w gęstym lesie, gdzie drzewa miały chronić mnie przed zimnem czułam go doskonale. Był dość silny jak przystało na jesień i od razu jak się podniosłam przeszły mnie kolejne ciarki. Chłód oplótł moje mięśnie namawiając do przemiany w ciepłe futerko.

Coś jednak wciąż mi na to nie pozwalało. Moment w którym poczułam na sobie czyjś wzrok. Może to zwierzę? Cholera, pewnie po prostu wariuje już od tego wszystkiego. Mimo to nie przemieniałam się tylko rozejrzałam dokładnie. Długo nie szukałam. Może pięćdziesiąt metrów ode mnie. Dość spory kawałek a jednak bez problemu dostrzegłam. Wysoki, chudy brunet. Rozpoznałam go bez problemu, znów moje ciało ostrzegły ciarki. Co do jasnej cholery robił tu Darryl?

- Wiedziałem, że jest w tobie coś z nad naturalizmu... ale sądziłem, że jako chętna do walki i pracy fizycznej pójdziesz raczej w wilkołaka... może elfa.

Mimo odległości słyszałam co mówił i za nic mi się to nie podobało.

- Śledziłeś mnie?

Spróbowałam zebrać siły. Zabrałam więc najwięcej ile mogłam od formy lisa nie przemieniając się. Moc rozgrzała mnie trochę na co już pewniej ruszyłam w stronę znajomego z Sali treningowej. Pamiętam, że Tad zawsze patrzył na niego krytycznie, ostrzegawczo. I to właśnie na ich oczach kazał mi po raz pierwszy ćwiczyć boks w głównej Sali by pokazać swoją siłę.

- Dawno nie było cię w dojo.

Uśmiechnął się ukazując jasne długie kły. Ja pierdziele. Dłuższe od moich, a moje są dłuższe od Tada. Założę się że nie jest wilkołakiem.

- Tak... widzisz ostatnio mamy mały konflikt gatunków z wilkami. Rozumiesz to strasznie zasadowe futrzaki.

Założyłam ręce na klatkę piersiową i również się uśmiechnęłam. Czy tylko mi do głowy przychodzi film ,, Zmierzch"? Albo ,,pamiętniki wampirów"

- Wampiry i wilkołaki chyba nigdy, w żadnej opowieści nie były przyjaciółki gatunkowymi.

Strzelałam biorąc pod uwagę nie tylko kły, ale też chudość mięśni. Zawsze byli silnymi przeciwnikami w dojo. Alfa kazał trzymać się od nich z daleka. Darryl wzruszył spokojnie ramionami i w ułamku sekundy znalazł się niecałe dwa metry ode mnie. Jego oczy błysnęły mi w mroku jaki spowodowało zachodzące już powoli słońce.

- Wiesz... jestem w tym wszystkim nowa. Powiedz mi jak to z wami jest? Możecie wychodzić na słońce? Nie robi się z was kupka popiołu i nie wywiewa was wiatr do nieba?

Kolejny mroczny uśmiech. Tak. Ja chyba jednak nie polubię wampirów. Odwróciłam się i przykucnęłam by wziąć z powrotem plecak. Nie mam zamiaru zaczynać biegu kiedy obok jest pieprzony wampir.

- Nie przeszkadzaj sobie. Jestem ciekaw kim tak naprawdę jesteś.

Ach... super. Czyli nie do końca wie z kim ma do czynienia. Dobrze. Trzeba to wykorzystać.

- To jesteśmy we dwoje. Ja też nie wiem nic o wampirach.

Wzruszyłam ramionami i nie siląc się na zakładanie kurtki ruszyłam do wyjścia z lasu. Słyszałam dokładnie jak pod moimi stopami kruszą się gałązki, szeleszczą liście... Słyszałam jak nade mną szaleje jesienny wiatr i jak ucichły ptaki. Ale za cholerę nie słyszałam kroków za sobą. A czułam jego obecność... był jak cień. Cholerny cień, który w ciszy łazi krok w krok za człowiekiem. Zapisać w głowie. Wampiry chodzą cholernie cicho.

- Nie masz nic lepszego do roboty?

Cichy śmiech zamiast odpowiedzi wcale mi nie pomógł. Wręcz przeciwnie, sprawił, że serce zaczęło wariować. Nie tylko w zasadzie serce. Ręce mi się trzęsły kiedy tuż przede mną pojawiła się kolejna trójka. Zdecydowanie to wampiry. Pamiętam ich z dojo. Zatrzymałam się.

- Wiesz to nic osobistego, ale jak mówiłem mamy mały konflikt z wilkołakami, przydasz się w razie co. Nie bierz tego do siebie... to tylko... na wszelki wypadek.

O jasne! W cale, a wcale się nie przejmę. Mój wzrok biegał od osoby do osoby. Szczerze mówiąc jeden gorszy od drugiego. Nie że brzydcy. Nie... skąd, wręcz przeciwnie. Cztery cudy świata, ale na myśl o ich kurewsko długich kłach nie myślałam czy przystojni czy nie, myślałam jak zwiać. Wciąż stali czekając. Nie wiem na co. Aż oszaleje może.

I nagle trzepot skrzydeł. I krakanie. Tak właśnie, kruk kracze nade mną.  To koniec normalnie. Umre tu, jak debilka, która postanowiła sama wyjść do lasu bez żadnej obrony czy... ej przecież umiem walczyć. Zacisnęłam pięści słysząc ponowne krakanie nad głową. Spojrzałam groźnym wzrokiem na wielkiego czarnego ptaszora i mało go nie uściskałam kiedy ten bez prośby czy inicjatywy z mojej strony zajrzał głębiej i przekazał mi swoją postać. Mogłam przemienić się i odlecieć!

- Co jest?

Odwróciłam się szybko do Darryla widząc jak ten walczy teraz z moim małym kruczym pomocnikiem. Po chwili przylecieli kolejni. Nie mogłam złapać oddechu. Cała masa wron i kruków i czego tam jeszcze co czarne zaatakowało cztery wampiry. Mało się nie popłakałam. Czarna armia ptaków ruszyła mi z pomocą mimo, że o nią nie prosiłam. A więc ktoś mnie jeszcze lubi na tym świecie!

Kilka podleciało do mnie, rozumiejąc o co chodzi nie czekałam tylko szybko przybrałam formę jednego z nich i odleciałam na tyle szybko na ile pamiętałam jak się lata. Cała gromada rozleciała się chwile potem na wszystkie strony. Ale czad! Musze jak najszybciej wracać do domu.

+++

Kiedy wszystkie kruki, wrony czy gawrony zniknęły odlatując ja skierowałam swój lot na las, na inną część lasu. Chciałam z powrotem uzyskać formę lisa. Nie było mi wygodnie w tej. Mimo, że sam fakt szybkiego poruszania się nad miastem jest spoko, to poczucie braku rąk i ta bez silność. No i cholerny dziób. Lubię wspinać się  po drzewach na gałęzie, albo na kamienie, skakać nad strumieniami, lubię kontakt z ziemią. Latanie nie jest moim przeznaczeniem i odkryłam to już dawno zanim poznałam formę lisa.

Jednak po kilku godzinnym szukania nie znalazłam swojej ukochanej formy. Zrobiło się ciemno, a ja nie mogłam latać w nieskończoność. Dlatego wróciłam do domu. Za cholerę nie wiem jak, ale po przemianie miałam wciąż plecak na plecach. Co prawda byłam wykończona przemianą zwrotną w człowieka, ale i tak było zaskoczeniem że plecak jest cały.

- Melody! Chodź szybko! Kolacja!

Westchnęłam głośno orientując się , że leże już dobre dwie godziny na łóżku tak zwanym plackiem. Jak głupia rozczulam się nad tym, że spotkałam wampiry. A pomyśleć, że kiedyś witałam Darryla uśmiechem. No nic. Zwlekłam się z miękkiego materaca i ruszyłam na dół. Nie ma to jak świetny czas na kolacje. Schodząc zerknęłam jeszcze na zegarek. Było po dziesiątej. Ale co tu zrobić. Rodzice późno wrócili z pracy. A ja nie miałam kiedy zrobić kolacji by była gotowa wcześniej.

- Dobry wieczór wszystkim

Uśmiechnęłam się wchodząc do jadalni, gdzie przy stole siedzieli już tylko Tata z Izabel. Jeremi wyjechał z Amandą wczoraj. Niech im się wiedzie... jak najdalej od wilkołaków.

- Oj ty też?

Tata zaśmiał się na słowa małżonki i położył rękę na jej ramieniu.

- Oj no wiesz, że cieszymy się z twoich kolacji nie ważne o której będą.

Teraz i ja się zaśmiałam rozumiejąc w czym rzecz i usiadłam do stołu zajadając się kanapkami.

- Wybacz, że nie zeszłam ci pomóc Izabel. Ostatnio dużo się dzieje, musiałam pomyśleć.

Rodzice dosiedli się i każdy wziął porcje kanapek dla siebie. Doskonale czułam ich zapach już na schodach. Szynka z sałatą i rzodkiewką, albo to co kocham najbardziej biały serek z rzodkiewką i ogórkiem. Mimo zmiany formy na wronę wciąż mam zachowania i zmysły lisa... dziwne. Zachowania mogą być z przyzwyczajenia, ale założę się, że wrony nie mają dobrego węchu.

- W porządku skarbie. W sumie jak mamy trochę czasu to może opowiesz co takiego się u ciebie dzieje co? Jak w szkole? Dawno nie wpadali Czad z Rickiem. Wszystko u nich w porządku?

Jęknęłam czując, że ta kolacja zmierza na trudny tor rozmów. Bo co mam im powiedzieć? Nie no w szkole spoko, w sumie to jedyne normalne chwile w moim nad naturalnym codziennym życiu. Rick? Czad? A no wiecie, wydaje mi się że to boskie anioły natury, ale no żądnej spiny, to tylko podejrzenia bo kiedy ostatnio prawie umarli to widziałam ich skrzydła. Takie zabawne widzisz. A no i co u mnie? Super, dowiedziałam się że jestem wiedźmą która może zmieniać się w zwierzęta. Za cholerę nie wiem czemu kiedy tego nie zrobię to czuję się jak w piątym stadium grypy... albo jak narkoman na odwyku. Nie no. Wszystko gra moi kochani rodzice. Wszystko gra i jest pod jak najlepszą kontrolą.

============================================================================
Trochę zagmatwany rozdział... wiem :/
A jak wam minęły święta? :) Ja najadłam się góry pierogów. Kocham pierogi :D
Także z książki to na dzisiaj tyle. Do zobaczenia w sobotę ;) Pozdrawiam i dziękuje. KasiaAS.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro