Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Noc dłużyła mi się, mijając powoli jakby chciała powiedzieć że coś jest nie tak. Było dość chłodno. Czułam to ale nie było mi zimno. Pióra znacznie poprawiały temperaturę.

Rozłożyłam skrzydła by zrobić kolejne koło nad terenem otaczającym budynek dojo. Mimo ciemności bez problemu dostrzegałam małe gryzonie między budynkami, czułam każdy najmniejszy powiew wiatru kiedy mocniej machnęłam skrzydłami. Czułam ich siłe.

Kiedyś chciałam mieć papugę. Tata powiedział mi ze to wykluczone bo bym ja odrazu wypuściła. Wtedy zaprzeczyłam. Teraz wiem ze nie umiałabym trzymać go w zamknięciu, nie po tym jak wiem co to dla nich oznacza. Powoli zaczynałam zazdrościć im umiejętności lotu. Przeszkadzało mi uczucie dyskomfortu związane z brakiem rąk czy posiadaniem dzioba. Ale latanie było cudowne.

Wszystko mimo późnej pory wydawało się żywe. Przy ulicy szła grupa nastolatków. Po drugiej stronie chodnika zakochani siedzieli na ławeczce. Gdzieś pijak przy ścianie i kolejna ekipa nastolatków.

-Dawaj Fibi! Tchórzysz?!

Przysiadłam na drzewie przy jednej z grup zainteresowana zamieszaniem. Niska brunetka w gotyckim stroju trzymała w rękach papierosa. Niepewnie stała w środku całego zamieszania.

-to tylko kurwa papieros. Chyba nie boisz się spróbować?

Dziewczyna spojrzała na kolegów z powątpieniem. Potem znowu na trzymany przedmiot. Nie to ze jestem przeciwko paleniu. Jak ktoś pali to niech se pali. Zapach tez jakoś bardzo mnie nie wkurza. Ale ta dziewczyna nie miała ochoty palić. Kuliła ramiona i z niechęcią patrzyła na trzymany przedmiot. Po co ją zmuszać?

Rozłożyłam skrzydła i kiedy Fibi miała już "spróbować" krzyknęłam. Typowo sowi krzyk nie jest ani głośny ani wkurzający jedynie... jest. Dziewczyna drgnęła zatrzymując ruch a jeden z chłopaków podniósł w moja stronę rękę i wskazał na drzewo na którym siedziałam.

-ty, stary patrz... sowa. Co robi w mieście?

Zleciałam z gałęzi nurkując w stronę ciemno włosej dziewczyny. Dobry wzrok sowy nie zawiódł i idealnie wymierzyłam już po chwili odlatując z papierosem w dziobie.

Z tylu słyszałam śmiechy i okrzyki nastolatków. Papieros wylądował w ściekach a ja wróciłam na drzewo przy dojo z którego obserwowałam co robi piątka wilkołaków w środku. Nudziło mi się a oni grali w karty. Zawsze można pokibicować.

+++

Nad ranem wciąż nie było po wilkołakach śladu. Koło dojo nikt się nie plątał. Byłam już mocno zmęczona. A dla sów nie robią kawy. Robiłam kolejny już zwiad kiedy wypatrzyłam kogoś między drzewami. Zniżyłam lot tak by było widać mnie w oknach dojo i krzyknęłam kilka razy alarmując wilkołaki w środku. Nie minęła minuta a byli już na dworze przy poobijanym wilkołaku. Cały był we krwi, miał na sobie ślady zębów i charakterystycznych dla demonów grubych pazurach które kiedyś wzięłam za rany zadane dzidą. Głupia jestem ze wtedy wzięłam to za tak prymitywną rzecz. Teraz dokładnie widziałam ze rana była zadana gołymi rękoma o ostrych pazurach. Na tyle ostrych by przebić się przez skore i wbić głębiej.

-Damian. Damian powiedz co się stało? Co z reszta?

Chłopak coś mówił, szeptał bełkocząc. Cholera to było przerażajace. Zataczałam nad nimi koła próbując coś wypatrzeć.

-wiedźmo!

Zniżając lot do dowodzącego wilkołaków czułam narastający niepokój. A gdzie reszta?

-leć w stronę z której przyszedł. Może znajdziesz innych.

Czyli mam iść jego tropem? To lepszy będzie lis. Lądując zmieniłam formę i ruszyłam w wybraną stronę. Słońce już świeciło od dobrych kilku godzin. I pomyśleć ze ja mam jeszcze wieczorem bal u rodziców. Przecierz ja bez drzemki tego nie ogarnę.

Zapach wilczej krwi prowadził konkretną drogą. Nie miałam najmniejszego problemu by odnaleźć kolejnego z wilkołaków. Również poraniony. Pisnęłam czując jego ból. Rozpoznał mnie dopiero po chwili.

-ty jesteś tą wiedźmą...
Skinęłam mu na co lekko się ożywił.
- nasz alfa...

Wskazał drogę którą biegłam. Nie czekałam dłużej ruszając . Jeśli coś się stało Alfie, Frankowi... nie wybaczę sobie ze ich nie przekonałam by zostali. Co jeśli te wilkołaki tu są bo musieli uciekać? W takim momentach alfa zostaje na końcu broniąc stada.

Biegłam dalej czując jak mój oddech co krok przyspiesza. Nos wyczuwał coraz silniej krew i walkę. Ale przecież walczyli w nocy. Demony wtedy nie mogą nikogo zranić. Czy nie to mówił Rick wczoraj? Dlaczego do cholery czuje krew demona? Wampiry tez wyczuwałam, ale zdecydowanie mniej, słabiej.

Zwolniłam widząc maszerujące w moją stronę wilkołaki w wilczych formach. Szli zmęczeni i smutni, powoli przesuwali się do przodu na czele z wilkiem z moich koszmarów. Pierwsza przemiana mocno odbiła się w mojej pamięci... nigdy nie pomylę nikogo z Tadem. Jego wzrok był pusty, mimo to szedł prosto. Miał wiele ran ale trzymał się najlepiej z nich wszystkich.

W pierwszej chwili wziął mnie chyba za lisa, za zwykłego lisa z lasu. Na pewno jest ich tu dużo. Dopiero potem zobaczyłam w jego oczach iskierkę zrozumienia, po tym jak zapuszczałam, ale to nie on do mnie podszedł tylko Franek. Jasno brązowy wilk z ciemniejszymi łapami i pyskiem. Tak bardzo przypominał mi tego Franka sprzed dwóch lat...

Jak podbiegł przywitałam się dając dotknąć się nosem i wymienić się zapachem zza ucha. W tym czasie reszta doszła do nas i odprowadziłam wszystkich aż do dojo gdzie czekała już opieka.

+++

Od trzech godzin wydzwania do mnie tata albo Izabel w sprawie balu. Ale nie ruszę się stąd póki nie dowiem się co z wujkiem i Frankiem.

Wszyscy są cali poranieni, nie znalazłam nikogo kto by wyszedł bez szwanku. Milczą kiedy pytam o zdrowie czy samopoczucie. Staram się pomóc, ale wszyscy są niesamowicie przybici.

-czemu jeszcze nie śpisz?

Odwróciłam się szybko słysząc znajomy władczy głos alfy. Obejrzałam go dokładnie, ale nie dał po sobie poznać cierpienia jakie widziałam w jego oczach.

-czekam na rozmowę z tobą. Opowiesz mi co się wydarzyło?

Zmierzył mnie wzrokiem po czym westchnął jakby chciał mieć to już za sobą. Pytałam wiec dalej.

-skąd te rany? Co robiły tam demony? Jak to możliwe ze was zaatakowano skoro w nocy demony nie maja formy cielesnej? I czemu wampiry zniknęły? Czemu tak długo was nie było?

Na twarz alfy wpełz grymas niezadowolenia. Przetarł oczy dłonią i pokręcił głowa.

-Mark ma racje, nie potrzebnie cię w to wciągałem.

Franek? On zawsze jest przeciwko mnie.

-odpowiesz mi choć na jedno z tych pytań?

Nie pewnie nie. Alfa obejmując mnie w pasie, poprowadził prosto do jego gabinetu gdzie wręczył mi do rąk poduszkę i wskazał na kanapę.

-czyli mi nie opowiesz. Tad nie mogę zostać. Rodzice się martwią.

-nie puszczę cię po całej nocy bez snu. Kładź się, zaraz przyniosę ci coś na wzmocnienie co pomaga zmiennym. Narazie spróbuj zasnąć. Obudzę cię przed tym całym balem obiecuje. I zadzwonię do twoich rodziców, wytłumaczę. Ale połóż się bo wyglądasz jakbyś miała zaraz paść na twarz.

Dzięki. Czyli wyglądam zle. Dobrze wiedzieć... dopiero teraz odczułam jak bardzo ciągnie mnie do miękkiej poduszki. Jak dużą mam chęć na to by zniknąć w krainie snów.

Nie będę protestować. Spokojnie ułożyłam się na dość wygodnej kanapie i okryłam kocem. Mmm to ciepło. Jak przyjemnie...

Do gabinetu wrócił alfa niosąc kupek z ciepłym napojem. Nawet nie zauważyłam jak wychodził. Mimo to z chęcią wzięłam go do rąk i wypiłam kilka łyków dziękując miłym uśmiechem.

-chyba chciało ci się pić... co lisie?

Po raz pierwszy od powrotu zobaczyłam w jego oczach trochę radości a na ustach przejaw uśmiechu. Może nie jest tak zle? Może po prostu to ja jestem zmęczona. Może w końcu mi to wytłumaczy...

-to jak? Powiesz co się stało?

Znowu posmutniał kręcąc głowa

-śpij

-mam jeszcze pół kubka gorącego czegoś. To idealna chwila byś mi wszystko ładnie wyjaśnił. Obiecuje ze potem zasnę i przestane cię męczyć.

Położyłam dłoń na ramieniu alfy czując jak mięśnie pod koszulką rozluźniają się by napiąć się jeszcze silniej.

-mamy duże straty kwiatuszku, demony są silniejsze. Zamiast wampirów zastaliśmy całą armie. Zaskoczyli nas. Pełne gniewu kupy smoły.

Jego głos przybrał twardą barwę a oczy zamknęły się zrzucając go z powrotem do miejsca walki w jego pamięci. Odstawiłam parujący kubek i przysunęłam się po prostu przytulając do wciąż złego i smutnego alfy.

-jesteś dla mnie jak córka kwiatuszku, córka której nigdy nie było mi dane mieć.

-hej... masz czas. Znajdziesz w końcu kogoś i stanę się ciocia-siostrą.

Zaśmiał się delikatnie i nastała cisza. Wykorzystałam moment kiedy się rozluźnił i mocniej go przytuliłam.

-jesteś świetnym alfą. Nikt nie mógł przewidzieć ze demony zaatakują w środku nocy. Nie jesteś winien śmierci tych wilków.

Odetchnął. I odsunęliśmy się od siebie by Tad znowu spojrzał na swoje dłonie.

-dziękuje ze to mówisz, ale to ja zajmuje się stadem.

Dłonie przed chwilą otwarte i luźne teraz zaciśnięte w pieści były lekko uniesione jakby chciał kogoś uderzyć.

-to ja zabrałem ze sobą stado. Trzeba było iść w mniejszej grupie. Zwiadowcy... plan... schrzaniłem to kwiatuszku. I poniosę za to konsekwencje.

Jego wzrok znów skrzyżował się z moim i chwile potem wstał z kanapy na której siedział obok mnie i ruszył do wyjścia.

-wypij do końca. I wyśpij się te kilka godzin. Porozmawiamy jak wrócisz z balu kwiatuszku.

I zniknął. Cisza jaka panowała kiedy tu był była przejmująca, kiedy wyszedł stała się wręcz niepokojąca. Mimo tego złego odczucia zasnęłam całkiem szybko z głową pełną myśli.

O jakich konsekwencjach mówił Tad? Jak bardzo jest źle? Czy powinnam coś z tym zrobić, albo lepiej czy ja w ogóle mogę coś zrobić? To sprawy wilkołaków. Nie jestem jednym z nich. Szkoda tylko, że nie znam innych Majo-ji. Nie wiem gdzie lepiej mam się czuć niż tu, w miejscu gdzie jest ktoś kto umie cos mi o mnie powiedzieć. Jest ktoś kto nauczył mnie walczyć, obronił i pocieszył kiedy tego potrzebowałam. Tu czuje się dobrze.

Zawsze kiedy tu przychodziłam, albo prawie zawsze... w dojo był nie jeden wampir. Co się stało, że dziś walczyli? Rick ma racje, coś się przebudziło, coś co zmieniło działanie nie tylko demonów, ale i wampirów. Dowiem się o co chodzi i zrobię wszystko by nikt, ani wilkołaki, ani wampiry czy Tiangshi nie musieli walczyć z demonami. Na pewno nie tak jak dziś wataha mojego trenera.

Wtuliłam się mocnej w miękką poduszę i już zasnęłam na amen jednocześnie czując, że sama nie dam sobie rady i muszę nie tylko wzmocnić siebie, ale też pogodzić się z przyjaciółmi. Nie powinnam ich tak odtrącać.

=======================
I co? Nie taka straszna była ta noc ;) wybaczcie jeśli spodziewaliście się większej akcji.
Na dziś to tyle. Pozdrowienia i podziękowania wysyła KasiaAS.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro