Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       

Cały dzień zachowywałam się jak zombi. Niewyspana... bo kto zasnął by po takim czymś, głodna... bo nie mogłam nic przełknąć ze ściśniętym gardłem... i przerażona. Jak wczoraj po powrocie zdałam sobie sprawę co mogło się stać...

Chłopaki od początku wiedzieli, że coś się stanie, dlatego mnie spłoszyli. Od początku... cholera. Myśl,  że pobili się z którymś z gangów była najprostsza. Tyle razy już się sprzeczali... ale zawsze byłam z nimi. Umiałam walczyć, siniaki i obdarcia nie są dla mnie nowością. Widziałam już rany po kulach. Sama na szczęście nigdy nie oberwałam ale... ale normalne jest dla mnie obcowanie z bronią. Czad nauczył mnie używać pistoletów, nauczył samoobrony bym, choć w małym stopniu mogła poradzić sobie z napastnikami. A ja na własną rękę chodziłam na karate przez dwa lata i kickboxing przez rok. To nie wiele w porównaniu z tym co potrafią chłopaki, wiem. 

Ale nigdy nie widziałam by któryś gang używał do walki ostrzy. Albo... dzid. Bożę, chce mi się płakać i śmiać jednocześnie. Jestem pewna, że określenie dzidy jest błędne, ale na samą myśl robi mi się znowu niedobrze.

- 62,80.

Wyrwałam się z osłupienia i wyciągnęłam z portfela pieniądze dla kasjerki. Mam wątpliwości, co do tego czy powinnam jechać do chłopaków, ale wczoraj im obiecałam. I muszę wiedzieć czy nic im nie jest.

Cholera! Oczywiście, że coś im jest.  Zwariuje.

+++

Weszłam nawet bez pukania, mało obchodzi mnie, co na to powiedzą. Obydwaj siedzieli w salonie, który w miarę sprzątnięto. Przerwali dyskusję jak tylko weszłam do pomieszczenia.

- Cześć Madi.

- Hej.

Uśmiechnęłam się do nich lekko, na co ci wymienili spojrzenia.

- Jak się czujecie?

Znowu wymiana spojrzeń.

- Okey. Słuchajcie. Jak chcecie wyjdę. Nie będę wnikać, bo chyba nawet nie wiem czy mi powiecie. Ale jeśli jest coś w czym mogłabym wam pomóc, albo co mam załatwić. Mówcie. W końcu i tak dowiem się wszystkiego.

Wyciągnęłam z torby z zakupami po piwie i postawiłam przed chłopakami na stoliku, jednocześnie siadając obok kanapy na fotelu.

-I tak byś drążyła nie?

Lekko pokiwałam głową wiedząc, że w końcu by do tego doszło. Mogłam z początku nie chcieć się babrać, ale wiem, że nie dałoby mi to spokoju.

- To nie sprawa, o której musisz wiedzieć. Nie teraz.

Świetnie.

-Dlatego podstępem mnie od tego odsunęliście?

Czad podniósł się z kanapy od razu podchodząc do torby z zakupami na stole i grzebiąc tam w poszukiwaniu odpowiedniej rzeczy.

-Zrozum. Lepiej byś nie narażała się niepotrzebnie. Po prostu zapomnijmy i działajmy jak wcześniej.

Pokiwałam lekko głową. Okey. Jak chcą, niech tak będzie. To ich sprawa. Odpuszczę. Na razie.

- Ej a gdzie masz krakersy? W esemesie pisałem, że chce krakersy.

Uśmiechnęłam się lekko. Tak. Czad ewidentnie wracał do siebie.

- Popsułam wczoraj telefon i zapomniałam wam powiedzieć. Nie odczytałam esemesa.

- Jak tym razem?

-A jak myślisz?

Obydwaj zaśmiali się z mojego pytania. Zawsze niszczę telefony tak samo. Zgniatam je, nie zawsze ręką, czasem rzucam o ścianę, czasem po prostu rzucę w niego książką idealnie, choć przez przypadek tak by ten spadł i potłukł się sam. Dużo ćwiczę i miewam napady wściekłości, które zazwyczaj są głównym powodem zniszczenia czegoś w pomieszczeniu.

- Który to już?

Teraz to ja się zaśmiałam.

-Skończyłam liczyć. Na pewno nie ostatni.

+++

Razem z chłopakami spędziłam miło wieczór. Wracali do siebie. A to najważniejsze. Wróciłam do domu koło 20 i od tamtej pory siedzę w pokoju czytając jedną z moich znienawidzonych książek o tytule ,,matematyka''. Sposób w jaki to tłumaczą jest absurdalny.

-Skarbie? Widziałeś moje szpilki? Te czerwone z beżową podeszwą?

Podniosłam głowę słysząc dźwięczny głos macochy. Izabel to świetna i miła kobieta. O błękitnych oczach, blond włosach i wzroście metr siedemdziesiąt. Ta oto szczupła piękność wkroczyła właśnie do mojego pokoju.

- Melody? Wiesz gdzie moje czerwone szpilki? Tata ostatnio przestawiał, ale za nic nie może sobie przypomnieć gdzie.

Pokręciłam lekko głową. Izabel miała jedną wadę.

-Może są w szafce na buty? Tej w przedpokoju.

Uśmiechnęłam się do niej miło.

-Och! No tak.

Drobna dłoń blondynki wylądowała na jej czole.

-Dlaczego od razu tam nie sprawdziłam?

Izabel... jest niesamowicie... głupia. Tak wiem. Nie powinnam tak mówić, ale są momenty, kiedy wierzę, że stereotyp o blondynkach wziął się właśnie od mojej macochy.

Podeszła do mnie zgrabnie i pochyliła się dając lekkiego całusa w czoło.

- Dzięki. Idziemy z tatą na ślub i wesele do cioci Eli. Będziemy jutro. Masz na kolację ryż z owocami i na śniadanie naleśniki to sobie z dżemem zjesz. Wszystko jest w lodówce.

Pokiwałam szybko głową i patrzyłam jak wychodzi na korytarz posyłając mi jeszcze spojrzenie pełne nadziei. Tylko na co?

Tak. Zapowiadała się długa noc w pustym domu. Oczywiście nie zamierzam spać. Zadzwoniłabym po chłopaków, ale oni zdecydowanie powinni odpoczywać. No i dzisiaj już dużo razem siedzieliśmy. Czasem mam wrażenie, że moja obecność ich męczy. Ale w sumie to oni do mnie dzwonią nie ja do nich...

+++

Czwarty film, a moje oczy same się zamykają. Uczucie senności to najgorsze, co może się człowiekowi przytrafić. Bo chcesz odejść w niewinną i przytulną błogość, ale zawsze przez to tracisz kawałek życia... Boże co ja bredzę.

Podniosłam się delikatnie tylko po to by wyłączyć telewizor i wczołgać się po schodach na górę. Zbliża się 4:00, a jutro szkoła. Stawiam na krakersy z pasztetem, że nie idę. Nie ma bata. Nie wstanę.

Wolnym krokiem ruszyłam w stronę pokoju zapalając od razu w nim światło. Mój pokój... O jak dobrze. Dotarłam. Nigdy więcej tyle popcornu. Przeleciałam wzrokiem po pokoju w poszukiwaniu piżamy. Jak się okazuję zostawiłam biedną, rozbebłaną na krześle dziś rano.

Z racji, że jestem dobrym człowiekiem postanowiłam ją uratować i zabrałam ją by się przebrać nawet nie zahaczając o prysznic po drodze. Szybko wskoczyłam pod pościel i... o zgrozo. Światło!

Z mojego gardła wydobyło się cos na kształt jęku i z zamkniętymi oczami rzuciłam kapciem w stronę przełącznika z wielką nadzieją, że choć nie trafię to światło się przestraszy i zgaśnie. Ku mojemu zaskoczeniu. Tak właśnie się stało. Ale nawet nie miałam siły by cieszyć się z tego małego sukcesu, więc wydałam z siebie cisze ,,hura'' i zasnęłam.

+++

Tego dnia popołudnie mijało mi za szybko. Spóźniłam się do szkoły prawie pół godziny przez co mam nieobecność na pierwszej godzinie a przecież kuźwa byłam. Potem dwa wf-y i o dziwo naprawdę dobrze mi się ćwiczyło, biologia, matma razy dwa i angielski. Teraz nie zostało mi nic innego jak wrócić do domu, ale na samą myśl powrotu do tego bałaganu z wczoraj... postanowiłam iść okrężną drogą.

Chłopaki zostali jeszcze dziś w domu. Ale pisaliśmy na przerwach, wiec nie mam po co ich znowu nachodzić. Ruszyłam parkiem. Ptaszki... pieski... kotki... wiosna. Gorąca kuźwa wiosna. Na dworze było dokładnie tyle stopni ile w moje wakacje nigdy nie było. W długich dżinsach i krótkim rękawku piekłam się jak kiełbaska na ruszcie, ale kogo by to obchodziło. W tle słychać było nie jedno szczekanie, ale jedno jakby... jakby było coraz głośniejsze.

W ostatniej chwili odwróciłam się by zobaczyć wielkiego owczarka niemieckiego tuż przed moją twarzą, by po sekundzie poczuć co znaczy leżeć plackiem na rozżarzonym chodniku.

-Cholera!

- O Boże! Przepraszam, on taki nie jest... naprawdę nie chciał. Przyrzekam.

Podniosłam się zrzucając wielkie puszyste cielsko z mojego brzucha i usiadłam na najbliższej ławce.

-Arnold! Tak nie wolno! Zostaw panią!

Duży puchaty owczarek nie słuchając niskiej właścicielki znów skoczył, by zaszczekać mi w twarz. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Lubiłam zwierzęta.

- Nic pani nie jest?

-Och nie.

Zaśmiałam się lekko głaszcząc Arnolda między uszami. Dziwne imię... Przeniosłam wzrok na niską brunetkę w krótkich spodenkach i bluzce na ramiączka. No przynajmniej ona się nie gotuję. Dziewczyna miała może z trzynaście, czternaście lat. O ile nie mniej... dziwne uczucie, kiedy nazywają cię panią.

- Na pewno?

Jej troskliwy głos nie pasował do spojrzenia jakim mnie obdarzyła. On mówił raczej... co żeś zrobiła z moim psem?

- Na pewno. Dziękuję. Nic mi nie jest.

Podniosłam się otrzepując, ale Arnold znowu zaszczekał. Zwróciłam wzrok w jego stronę, a potem znów na właścicielkę.

-Czy mogę...?

- Och... oczywiście.

Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie miło. Więc przykucnęłam przy olbrzymie i mocno wyczochrałam. Dźwięk przypominający, ciche wycie wydobył się z pyska psiaka. Nasz wzrok się spotkał i aż utonęłam w piwnych tęczówkach.

Ciepło rozeszło się po moim ciele, a przed oczami pojawiły się mroczki. Musiałam usiąść.

-Kurczę. Na pewno wszystko gra?

Uśmiechnęłam się do dziewczyny w uspokajającym geście i wyciągnęłam w jej stronę rękę.

- Melody.

-Julia.

Uśmiechnęłyśmy się do siebie wzajemnie, po czym wstałam i żegnając się z obydwoma odeszłam w swoją stronę.

Naprawdę miła dwójka. Musiałam odwrócić się jeszcze by zobaczyć jak odchodzą. Arnold grzecznie szedł obok Juli, ale obracał się co krok i do mnie. Za to dziewczyna nie zwracając dalej uwagi na psa skierowała się do wyjścia z parku. Pomachałam im jeszcze wiedząc, że w sumie tylko pies mnie widzi i również przekroczyłam bramy parku z fontanną, kotami i owczarkami niemieckimi tylko czyhającymi na to by na mnie skoczyć.

W planach miałam iść jeszcze dziś do dojo. I teraz kiedy czuję jak bolą mnie plecy nie mogę sobie tego odpuścić. Pójdę trochę poćwiczyć. Tak to jest plan.

=============================================================================

Jeszcze pod żadną książką nie było tyle zainteresowanych po pierwszych dwóch rozdziałach! Dziękuję wam za to bardzo.

Do zobaczenia niedługo. Pozdrawia, KasiaAS. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro