Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeremi to mój ukochany starszy braciszek. Miał problemy z wilkołakami to pomogłam. Miał problem z wyborem studiów to pomogłam. Miał problem z wyborem garnituru to mu nawet kupiłam. Kocham go.

-Jeremi jesteś debilem.

-Melody jak ty nazywasz brata?!

Machnęłam ręką by po raz kolejny rzucić w brata poduszką.

-Ani się waż !

Ojciec zagroził mi palcem. Mi! Jak małemu dziecku. I tak rzuciłam trafiając centralnie w brzuch zaskoczonego chłopaka.

-to już gorszy pomysł niż ten z kalafiorowymi ozdobami na gwiazdkę. Przegiąłeś braciszku.

Jeremi podniósł się z kanapy na którą spadł pod wpływem mocnego rzutu miękkim przedmiotem i rozłożył ręce jakby chciał się modlić. Jeśli zacznie prawić kazania przyniosę się z poduszek na talerze.

-co ty robisz?
Jeremi uśmiechnął się nie zmieniając pozycji.

-czekam aż się wyżyjesz, skończą ci się poduszki bądź po prostu odpuścisz.

O, czyli strategia ,, ja mam czas"? Pfff wyciągnęłam przed siebie rękę w której miałam poduszkę i wskazałam na moją dzisiejszą ofiarę.

-nigdy nie skończą mi się poduszki, nigdy nie odpuszczę i nigdy nie będę miała dość walenia cię czym popadnie. Nie po tym co właśnie wymyśliłeś.

-ale co ci nie pasuje w moim planie?

Ręce opadają! Moja twarz musiała teraz wyglądać jak truskawka.

-może to że chcesz bym wyjechała na drugi koniec kontynentu? Albo to że chcesz mnie zeswatać? Albo to że chcesz bym wsiadła na motor? Albo może na przykład to.... że jeszcze chcesz bym ci za to płaciła!

Szybko uniósł ręce w geście poddania się i trochę się zmieszał.

-Dobra jak ty to mówisz nie brzmi to najlepiej. Ale spójrz na to z mojej perspektywy.

Dobra. Zmęczyłam się wiec opadłam na fotel za mną i przytuliłam poduszkę, która została mi w rękach. Dawała dziwne poczucie bezpieczeństwa. Taka mini namiastka łóżeczka.

-Jeremi mam teraz dużo spraw na głowie. Czy można tą absurdalną dyskusje zostawić na później?

-Rocznicy nie przełożę Madi.

Wzruszył ramionami i kucnął przy moim fotelu.

-A o co chodzi?

Jęknęłam czując że boli mnie głowa. Za dużo się na krzyczałam.

-oj takie tam drobnostki. Nieistotne. Ale strasznie wkurzające.

No tak. Bardzo nieistotne. Przecież wcale nie grozi nam fala demonów. Na czele z wielkim potworem który szuka źródła energii. Masakra. A on mi tu gada o pięknej rocznicy i wyprowadzeniu się do wielkiego miasta. Ja? Wyprowadzić się? I to do mieszkania z kumplem starszego brata, a bardziej z kumplem Amandy bo dzięki temu para mogłaby mieszkać razem a ja mogłabym znaleść tam później studia. Ech.... gdzie tu myśleć o przyszłości gdy przeszłość nie daje spokoju?

-Rozważ to Melody. Jeremi ma racje niedługo matura i studia. Myślałaś już o tym?

Tata usiadł na kanapie biorąc kęs kanapki i jakoś nie robił sobie dużo z tego że przed chwilą chciałam rzucać talerzami.

-A ja nie chce by Melody jechała niewiadomo gdzie i mieszkała z jakimś obcym typem.

Nareszcie! Izabel, kocham cię! Podniosłam się przytulając macochę.

-i w końcu ktoś mówi z sensem.

Jeremi machnął rękami jakby odganiał od siebie muchy mimo że nic koło niego nie latało. Dość zabawny widok i pewnie bym się zaśmiała ale zadzwonił do mnie telefon.

-Melody rozmawiamy teraz. Nie odbieraj.

Telefon miałam na stoliku bo grzecznie odłożyłam go tam by nie ucierpiał podczas walki. Jeremi był bliżej wiec pierwszy spojrzał na wyświetlacz.

-to Tad

Na chwile zapadła w pokoju cisza. Potem ruszyłam by odebrać.

-wybaczcie ale to może być ważne.

Brat podał mi komórkę dokładnie mnie lustrując. Chyba zgadł że te mało ważne rzeczy są powiązane z wilkołakami.

-halo?

—nie wiem co robisz ale wiemy gdzie jest Bestia, chyba znaleźliśmy jej leżę. Przygotowujemy się na walkę wieczorem.

Jak to znaleźli leżę ? Matko dziwnie to brzmi.

-a nie miała być w podziemiach?

—No i jest. Tam właśnie idziemy.

Chyba się przesłyszałam.

-Oczadziałeś?! Jesteście teraz słabi do cholery.

Zanim zdążył odpowiedzieć ktoś zabrał mi telefon i jak się okazało była to moja macocha. A dopiero co była po mojej stronie przepaści... jacy to ludzie są bipolarni?

-Powiedziałam że jak rozmawiamy to nie ma telefonów.

Nie nie nie. Nie czas na moje wychowanie.

-proszę to naprawdę ważne. Szybko zakończę rozmowę obiecuje.

Zrobiłam proszącą minę i wyciągnęłam rękę po telefon. Blondynka westchnęła oddając mi gadżet.

-Tad wstrzymajcie się, to jedno wielkie szaleństwo. Jeśli dostaniecie się w miejsce pełne wrogów to nie wyjdziemy z tego cało. Proszę zbierzcie najpierw siły, oszacujmy wydarzenia albo ułóżmy jakikolwiek  plan. Posłuchaj rozsądku w końcu jesteś tam alfą. Muszę kończyć.

—nadawałabyś się na przywódcę kwiatuszku.

Uśmiechnęłam się lekko czując w jego głosie uległość.

-Dzięki. Cześć.

Odłożyłam telefon z powrotem i opadłam na fotel przykrywając twarz poduszką.

-potwory? Alfa?

Posłałam tacie uśmiech i pokręciłam głową.

-gramy w taką grę na necie.

-grę?

Tak. Kłamstwo idealne. Kuźwa gramy w grę! To żem wymyśliła.

-tak No. Gildie i bitwy. Mogę do nich dołączyć?

-Chyba sobie żartujesz?

Izabel ewidentnie nie kupiła mojego kłamstwa.

-Mamy do pogadania kochanie. Nigdzie nie wyjdziesz póki nie zjesz z rodziną obiadu i nie porozmawiamy.

No pięknie.

+++

Wytłumaczenie rodzinie ze wszystko gra i nic się nie dzieje zajęło mi cały dzień. Dlatego kiedy wpadli na wieczór Rick z Czadem z radością zgodziłam się iść z nimi na wyścigi.

Jak się okazało Tad zgodził się że dziś zbyt ryzykowne byłoby iść do leża bestii wiec już spokojniejsza poszłam z Tiangshi rozluźnić się na starych garażach przy dźwiękach silnika.

-to co, może dziś obstawimy?

Rick skrzywił się podając mi butelkę gazowanego napoju i nic nie odpowiedział.

-Ej Rick No co ty? Od kiedy nie lubisz obstawiać?

W sumie nie dziwie się że brunet nie miał ochoty na to wszystko. Za dużo się ostatnio dzieje by teraz jeszcze stracić piebiadze za zły strzał.

Odwróciłam wzrok od rozmawiających dalej chłopaków i spojrzałam w kierunku z których nadchodziła grupa zawodników. Pięcioro barczystych facetów i jeden chudy i wysoki. Demon? Za dużo ludzi by wyczuć zapach, nie mam tak dobrego węchu. Zwołałam chłopaków zwracając ich uwagę na zawodnika.

-cholera nie ma szans. Zginie przed startem.

Czad potwierdził słowa Ricka skinieniem głowy ale nie odwrócił wzroku wciąż wpatrując się w zawodnika.

Postanowiłam wykorzystać słuch skupiłam się na wszystkich zawodnikach by kolejno wsłuchać się w przyspieszone bicie serc. Pięć szybko bijących rytmów każde głośne i wyraźne. Ale szósty zawodnik stał spokojnie, nie słyszałam jego serca, nie biło.

-demon

Oboje tiangshi zgodzili się skinieniem już z wpełni surowym wyrazem twarzy. Pewnie też na swój sposób sprawdzali chłopaka.

-dzwonię do Harrego

-czekaj.

Rick złapał Czada za nadgarstek ale nie zdążył nic zrobić bo zamiast startu usłyszeliśmy głośny ryk.

Zdrętwiałam czując na plecach dreszcze. Nawet nie zorientowałam się jak pot zaczął pojawiać się na karku i czole. Energicznie wstałam cofając się kilka kroków kiedy ogromny łeb stwora wyłaniał się z ciemności. Nie możliwe, nie dziś.

Poczułam lęk. Poczułam dominację bestii. Zaskomlalam chcąc skulić uszy i schować się daleko. Jak najdalej kurwa. Jak najdalej od silniejszego drapieżnika.

Zwierzęce uczucia przejęły kontrole, cofałam się aż nie natrafiłam na opór ściany jednego z garaży.

-co to jest do jasnej cholery?!

Czad wyciągnął telefon a Rick wciąż stał w miejscu patrząc na bestie.

Nie wiem co się działo dalej. Słyszałam krzyki, ludzie biegli przepychali się i taranowali.

Wszystko atakowało moje zmysły, starało się mnie rozproszyć, ale ja nie mogłam oderwać wzroku od stwora stojącego zaledwie 300-350 metrów ode mnie. Łuski, długie pazury i wydłużona szczeka z rządem ostrych zębów. Czerwone oczy z czarnymi źrenicami prawie nie widocznymi na pierwszy rzut oka. Smród siarki i kolce na grzbiecie.

Sparaliżował mnie strach. Przede mną stał wyjęty z książki o stworach smok. Jasna cholera! Smok kurwa! Mogło być wszystko a okazało się że to smok!

Znikąd pojawiły się wszędzie wampiry, demony... i jeden ten na środku który nie ruszył się od samego początku pokazu. Szósty zawodnik wciąż stojący przy swoim motorze sztywno i pewnie jakby gotowy do wyścigu. Podniósł wzrok a jego czarne oczy zlustrowały mnie i chłopaków.

-zadzwoniłem po wilki, Harrego i ojca.

Rick podszedł do mnie próbując mnie podnieść. Nawet nie wiem kiedy skuliłam się na ziemi skomląc.

-Madi. Madi co się dzieje?

-stary nie ma z nią kontaktu. Zostaw, mamy coś gorszego na głowie. Tu jej nic nie grozi. Na razie.

Zamrugałam czując jak świadomość wraca. Nie jestem ofiarą. Jestem drapieżnikiem. Jestem wiedźmą kurna.

Chłopaki stali już z mieczami i skrzydłami gotowi do odparcia ataku. Ale demonów było za dużo. Wampiry śmiały się tylko łapiąc ludzi i posilają się. Podniosłam się z ziemi idealnie w momencie gdy jeden z nich pojawił się tuż przy mnie.

-my się chyba znamy kochanie.

Smok zaryczał rozkładając skrzydła, siłą zmusiłam się by skupić się nie na nim a na wampirze obok.

-jesteś tą suką która popsuła zabawę moim kolegom.

Poczułam jak moje kły ranią mnie w dziąsła. Uchyliłam usta czując jak warkot wydostaje się z gardła i nie czekając zamachnęłam się. Czułam jak moc sięga moich mięśni, ale nie w pełni sterowałam ciałem. Wampir nawet nie zdążył zauważyć co się dzieje. Ale to nie ja oderwałam mu głowę. Ciemno brązowy wilk zaciągnął zaskoczonego krwiopijcę na bezpieczną odległość i razem z innymi zajęli się resztą.

-Kwiatuszku!

Odwróciłam się przytulając szybko do alfy.

-wszystko gra? Czad mówił że nie ma z tobą kontaktu.

Skinęłam czując jak bardzo zaschło mi w gardle.

-jeśli tym że właśnie zobaczyłam smoka można nazwać stan w którym wszystko gra... to tak. Wszystko gra. Sparaliżowała mnie jego dominacja.

Skinął. I kładąc swoją dłoń na moim ramieniu spojrzał mi w oczy.

-nie ruszaj się stąd. Znajdź schronienie, zabijemy to bydlę i wszystko się uspokoi.

Chciałam zaprzeczyć ale alfa skoczył zmieniając formę i zniknął w wirze chaosu jaki powstał w zaledwie kilka cholernych minut.

Znów zwróciłam swój wzrok na smoka. Ciemna czarna łuska połyskiwała w świetle księżyca. Jest noc, jak silny jest smok że demony czerpiąc od niego siłę są tak silne i tak liczne?

Widok stworzenia wywoływała we mnie strach, lek , poczucie niższości. Ale w jego ruchach nie widziałam chęci niszczenia, straszył swoją postawą ale oczy szukały czegoś konkretnego. On szuka pana, szuka kogoś kto nie będzie uciekał, walczył z nim... czy mogę mieć racje? Czy już całkiem upadłam na głowę?

========
Co tu się dzieje?
No. Zbliżamy się do końca ;)
Pozdrawiam i dziękuje... KasiaAS

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro