Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Spojrzałam sennie na zegarek. Jest już dwudziesta. Świetnie. Zaczytałam się. Miałam wielką ochotę pograć na gitarze, pośpiewać. Cokolwiek. Ale Przeszkadzała mi myśl, że za ścianą jest Amanda. Nie polubiłam jej. Ona chyba też nie za bardzo polubiła mnie. Ale chce wiedzieć co dręczy brata.

Podniosłam się więc z fotela odkładając książkę o średniowiecznej wojowniczce i ruszyłam do pokoju brata. Zapukałam czując, że tak powinnam, choć rzadko kiedy to robiłam. Od zawsze wkurzało to Jeremiego. Drzwi otworzyła mi oczywiście Amanda.

-Cześć.

Wysiliłam się na lekki uśmiech. Niech myśli, że cieszę się jej widokiem.

-Mogę pogadać z bratem?

- Melody?

Drzwi otworzyły się szerzej i stanął w nich mój braciszek w samych dżinsach i mokrych włosach. Świetnie, a więc trafiłam na moment, w którym właśnie przygotowują się do spania. Chociaż czekaj... o dwudziestej?

- Chcesz już iść spać? Jest ósma. Cały wieczór przed tobą braciszku.

Chłopak zaśmiał się cicho i przepuścił mnie w drzwiach ignorując Amandę, która posłała mu wściekłe spojrzenie. Czyżbym im przeszkodziła?

- Od kiedy pukasz?

- Od kiedy mój brat ma dziewczynę w swoim pokoju.

Znowu się zaśmiał.

-A co cię sprowadza?

Podszedł do fotela z którego wyciągnął pogniecioną koszulkę i narzucił na siebie jednym ruchem. Kurczę. Też tak chce.

- Chciałam w sumie tylko spytać czy wszystko gra... spięty jesteś a... nie jestem pewna kiedy ostatnio mogłam to u ciebie zobaczyć. Wszystko okey? Na studiach?

Zerknęłam na Amandę orientując się czy nas słucha. Nie. Pełna olewka. Super.

- To nie moja sprawa... ale wszystko gra między wami? Masz jakieś problemy z...

- Masz racje to nie twoja sprawa.

Jeremi spiorunował dziewczynę wzrokiem, ale ta nie mogła go zobaczyć bo wciąż była odwrócona tyłem i robiła coś w komórce. A więc jednak słuchała. Jeszcze bardziej super.

- Jednak...

postanowiłam nie przerywać.

- Jesteś moim bratem, czy przyszywanym czy przyrodnim nie ważne. Martwię się o ciebie. Dlatego powiedz szczerze... wszystko okey? Radzisz sobie?

Nastała cisza podczas której wzięłam głębszy wdech by poczuć otaczające mnie zapachy tak jak na obiedzie. Łudząc się, że to zadziała doznałam zaskoczenia orientując się, że owszem poczułam więcej niż sądziłam. Zapach zirytowania połączony z mocnymi perfumami... Amanda. Zapach determinacji i troski otaczający mnie i strach z niepewnością od Jeremiego, który po sobie nie dał nic poznać. Skąd w ogóle wiem, że tak pachnie strach? Dlaczego go wyczuwam?

Chłopak wziął kolejny większy wdech i uśmiechnął się lekko zanim się odezwał.

- Wszystko gra Melody. Nie martw się. Dorosłe życie mnie dopadło i trochę trudno wszystko pogodzić, ale daje sobie radę.

Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że zapach, który się teraz nagle pojawił to zapach kłamstwa. Zmarszczyłam nos wiedząc, że na zawsze go zapamiętam. Ohyda. Ale co mogłam zrobić jak tylko ustąpić. To jego sprawy.

-Okey. W takim razie spadam do siebie. Ale wiesz, że zawsze możesz przyjść się zwierzyć.

-Naprawdę wszystko gra. Melody.

Pokręciłam głową i skierowałam się do wyjścia bo kłamstwo śmierdziało coraz mocniej.

-Nie chcesz to nie mów. Wiesz gdzie mnie znaleźć.

+++

Niedziele spędziłam na odrabianiu lekcji i na nauce do klasówki z geografii. Trochę tego było, a sorka nigdy nie daje łatwych sprawdzianów. No przynajmniej dla mnie nie są łatwe.

Jak wreszcie zabrzmiał dzwonek na długą przerwę poszłam przed szkołę by spotkać się z Czadem i Rickiem. Czekali już na mnie siedząc sobie spokojnie na schodkach. Nie wyglądali jakby byli poobijani dwa-trzy dni temu. Wyglądali na zmęczonych, ale całkiem zdrowych.

-Macie naprawdę dobrego lekarza, albo super moce. Jak żeście się wyleczyli z tego wszystkiego co zaszywałam? I to w trzy dni?!

Obydwoje się zaśmiali jakbym kuźwa powiedziała coś zabawnego.

- Mój ojciec wrócił i dał jakieś lekarstwa. A pyzatym nadal mamy szwy i pełno siniaków. To tylko wygląda tak pięknie.

Czad wyszczerzył się A Rick mu zawtórował.

- Wiesz taki urok osobisty. Co zrobić?

Boże... ja z nimi nie wytrzymam.

-Jasne... urok osobisty.

- Ej no nie powiesz, że na nas nie lecisz!

Teraz ja się zaśmiałam. Prawie się popłakałam z tego śmiechu. Wyczujcie sarkazm...

- Sorki... nie w moim typie. Ale dzięki, będę miała na uwadze.

- Ej. Znamy się tyle lat. Melody... nigdy nie patrzyłaś na nas jak na chłopaków do wzięcia? Jak na kandydata? Wiesz... patrząc po ostatnich wydarzeniach widziałaś nas na wpół nagich i bezbronnych. To wyzwala w kobiecie uczucia nie?

Udałam, że zastanawiam się nad słowami Czada.

-Nie. Wiesz... to chyba nie to. Poza tym byliśmy razem na basenie chłopaki. Ja byłam w bikini a wy w szortach. i Jakoś wtedy mi się uczucia nie włączyły.

Wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Prawda jest taka, że chłopaki mają powodzenie u dziewczyn. Bo która nie leci na wypas motory i wyrobioną klatę. No i właśnie tu zaczynają się schody. Jest to aż tak cudowne, że ja osobiście za takim typem nie przepadam. Zdecydowanie wole uśmiechnąć się do przystojniaka, który nie kończy z dzidą w brzuchu.

Nasze śmiechy przerwał dźwięk przychodzących esemesów. Wszyscy na raz dostali co oznaczało jedno. Wyścig. Sięgnęłam po komórkę.

-Gdzie?

Zawsze wiadomość to jedno góra dwa słowa. Zazwyczaj jakieś stare opuszczone miejsce w mieście lub na obrzeżach. Czas zawsze o północy, dzień zawsze ten w którym wysłano esemesa.

- Na parkingu przy opuszczonym markecie. Tam gdzie miesiąc temu.

Obydwoje kiwają głowami słysząc ode mnie treść wiadomości. Sami już nie wyjmowali telefonów.

- Idziecie?

Skrzyżowałam wzrok z Czadem, który tak jak ja nie wiedział jak odpowiedzieć na to pytanie.

- A ty?

Czad zaatakował własną bronią. Rick myślał tylko chwile.

- Warto obejrzeć. Ide.

To my też... Jak zawsze.

+++

Wyścigi motorów odbywały się zazwyczaj co tydzień... czasem dwa jeśli było więcej patroli przez jakieś wypadki. Chętnych nie brakowało, ale wraz z popytem na wyścigi rósł popyt na umieranie w wyścigach. Ja osobiście ich nie cierpie.

- po co tu przychodzisz jeśli tak bardzo krzywisz się zawsze na wejściu?

-Noooo wiesz Czad. Wasz urok osobisty nie pozwala mi was puścić samych.

Rick pochwalił mój dobór słów śmiechem i wskazał głową tłum ludzi przy ciężarówkach stojących niedaleko.

- Tam są zawodnicy. Idziemy jak zwykle zorientować się kto wygra i dopiero obstawić czy dziś darujemy sobie kasę?

Pokręciłam głową. Oni jak zawsze to samo.

-Ja nie obstawiam. Jak chcecie to idźcie.

- EJ!!! Melody!

Odwróciłam się już i szłam w stronę wolnych miejsc blisko wyznaczonego na szybko toru jazdy.

- Madi!? NO weź... nie daj się prosić...

Pokręciłam znowu głową i przyspieszyłam do biegu by nie zdążyli wpłynąć na mnie tak bym im pomogła. Mogłam już nie jeździć, ale nadal świetnie oceniałam zawodników. Chłopaki zawsze pytali mnie o zdanie bo kiedy jeszcze startowałam w tych głupich wyścigach bezbłędnie oceniałam kto ma szanse na wygraną a kto na pewno przegra. Nigdy jednak sama nie obstawiałam na to pieniędzy. Chłopaki prawie zawsze obstawiali. Nie chciałam im w tym pomagać... no może na początku... ale kiedy zorientowałam się, że robią to po moich podejrzeniach, odpuściłam.

Poczekałam dobre pół godziny zanim zdecydowali się na kogo dać kasę i znaleźli mnie stojącą przy wielkim kontenerze jakieś trzy metry od linii toru.

- Dobrze stąd widać linie mety... super miejsce.

Uśmiechnęłam się do niech lekko i zwróciłam oczy na zawodników, którzy powoli wchodzili już na tor prowadząc swoje motory.

- Na kogo stawialiście?

Na linie mety a zarazem startu zmierzała właśnie piątka durniów gotowych się zabić. Dwóch miało maski. To częste w wyścigach... sama też miałam jedną. Bez niej ciężko byłoby wygrać pieniądze. Nikt nie obstawiałby na dziewczynę.

- Ten z maską klauna, czarne włosy, wysoki.

Kiwnęłam głową, zauważając o którego chodzi. Chłopak na którego postawili jest młody, już raz go chyba tu widziałam. W sensie kojarzę tą maskę. Postura jakby bardziej krępa, lepiej umięśniona, więc chłopak pewnie ćwiczy. Wygląda faktycznie obiecująco, ale jego motor już nie bardzo. Osobiście stawiałabym na tego stojącego dwa miejsca dalej. Blondyn idealnie wyrzeźbiony bez maski więc wyraźnie widziałam jasne źrenice. Miał pewne ruchy i dobry motor. Musiał kosztować fortunę... ale pewnie kupił go za wygrane pieniądze więc zna się koleś za rzeczy.

- I co o nim myślisz.

Uśmiechnęłam się.

- Ma szanse...

Od razu Rick palną się otwartą dłonią w twarz a Czad zadający mi wcześniej pytanie westchnął.

- Czyli straciliśmy kasę... dzięki...

Zaśmiałam się. Chłopaki nie mieli pojęcia że kiedyś też startowałam. Kiedyś czyli kiedy miałam piętnaście lat. Wiem. Młodo. Cholera bardzo młodo, ale wtedy byłam już świetna w jeździe na motorach i miałam nadzieje na tym zarobić, bo ojciec zajęty był nową narzeczoną. Przeprowadzka mnie uspokoiła, w nowym mieście w domu macochy obiecałam sobie, że nie wystartuje w wyścigach. Głównie dlatego, że straciłam w wyścigach kogoś mi bliskiego.

- Startują.

Oderwałam się od myśli obserwując jak zawodnicy zapalają silniki i czekają na sygnał startu. Młoda, skąpo ubrana kobieta wyszła na środek drogi i czekała aż zawodnicy będą przygotowani. Wystarczyło, że zdjęła koszulkę i rzuciła ją na ziemie a motory były już za zakrętem.

Dźwięk silnika ostatniego motoru uciekł mi sekundę później.

- Co powiecie chłopaki na kawę jutro przed szkołą?

- Żartujesz? Madi właśnie straciliśmy tyle kasy, że na kawę nie będzie nas stać jeszcze dobre dwa miesiące.

Zaśmiałam się opierając o kontener za plecami.

- Oj no przecież mówiłam, że ma szanse. Może wygrać.

Obydwaj skwasili miny i wrócili do oglądania wyścigu. Dołączyłam się po trzech minutach kiedy zaczynali drugie okrążenie.

=====================================================================

Dziś później wstawiłam rozdział, przepraszam. Poprawie się!  ;)

Dziękuję za wszystko i pozdrawiam :) KasiaAS

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro