Rozdział 2: Życie za życie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Świadomość wracała do Winter z ociąganiem, jakby nie mogła się zdecydować, czy zostać na dobre, czy znów gdzieś nie czmychnąć. W jej ciało po bezwładzie snu wracało powoli czucie, a jeszcze zanim ocknęła się na dobre, przerodziło się w ból. Jęknęła, przewracając się na bok i poczuła przy tym każdy mięsień. Wyciągnęła ramię, by na ślepo odnaleźć dziennik, burcząc w poduszkę niepochlebny komentarz.

Rzadko kiedy miała okazję obudzić się równie ociężała. Czuła się, jakby przespała cały dzień, albo nie spała w ogóle. Warstwa pierza stłumiła kolejny pomruk, kiedy Winter nie udało się wymacać twardej oprawy i otworzyła niechętnie oczy. Powieki nadal kleiły jej się od snu i przetarła je bezmyślnie. Przywitało ją światło sączące się przez szczeliny w pniu Drzewa — za jasne jak na świt, z którym zawsze się budziła. Zaspała?

Rozejrzała się po pięterku w poszukiwaniu dziennika. Jej wzrok przemknął po stosikach książek, ale wśród okładek nie dostrzegła tej właściwej. Obok, na zdobionej skrzyni leżał tylko zapasowy koc, a za lustrem opartym o ścianę naprzeciwko najwyżej trochę kurzu.

Nie po to kładła dziennik wieczorem przy głowie, żeby z dziurami w pamięci zastanawiać się, gdzie się podział. Tępe pulsowanie w skroniach utrudniało wyciągnięcie sensownych wniosków. Bolało ją właściwie całe ciało, a zwłaszcza stopy, jakby całą noc biegała boso po lesie. Wzdychając, Winter sięgnęła do czoła, by je rozmasować, ale jej palce zamiast skóry napotkały delikatny materiał. Zmarszczyła brwi, czując, jak przy tym w twarz łaskocze ją coś miękkiego.

Rozbudzona już do reszty, podniosła się ostrożnie do siadu, badając tkaninę, którą została obwiązana jej głowa. Puchowa kołdra zsunęła się na kolana Winter i odsłoniła szarawą tunikę z jej stroju dziennego. Coś było stanowczo nie tak.

Z poprzedniego wieczora nie pamiętała niczego — zupełnie niczego, tak jak zresztą każdego poranka. Jej umysł wypełniała pustka sięgająca aż do momentu pożegnania ze Spinell. Reszta wspomnień przepadła jak zwykle i powinien był uzupełnić je dziennik. Ale co jeśli coś przeszkodziło jej w sporządzeniu streszczenia? Coś musiało wydarzyć się już po wyjściu feniks, jeszcze zanim wróciła — o ile wróciła — kiedy Winter została sama w drzewie i... I trudno powiedzieć, co dalej. Istniało zbyt wiele możliwości, by zgadywać. Może po prostu Winter zasnęła, zmęczona wyczerpującym dniem i czekaniem na Spinell, a ta zaniosła ją do łóżka po powrocie. Ale już widziała minę feniks na tak beztroskie wnioski i nie potrafiła pozbyć się gryzącego niepokoju.

Zaczynała powoli rozumieć potrzebę ciągłego wzdychania Spinell, kiedy wygrzebała się z pościeli, starając się przy tym jak najmniej używać obolałych nóg.

— Ała — wymamrotała, kiedy zaryzykowała zgięcie kolan, a rwanie w udach przypomniało jej, dlaczego to taki zły pomysł.

Posykując, Winter zsunęła się ostrożnie z siennika i o mało nie wypadła przez otwartą klapę w podłodze. Zagapiła się w otwór pod stopami i drabinkę przymocowaną na stałe do jego krawędzi. Dlaczego był otwarty? Próby przypomnienia sobie czegokolwiek z pustki we wspomnieniach zawsze okazywały się jałowe, ale nie mogła się powstrzymać.

Zostawiając za sobą skołtunioną kołdrę i na wpół przeczołgała się, na wpół przeszła obok zejścia na dół i przysunęła się bliżej lustra. Przynajmniej zmysły jeszcze jej nie zawodziły — na jej głowie rzeczywiście widniał opatrunek, założony zresztą wyjątkowo schludnie. Zasłaniał część zwichrzonych włosów — wstążka najwyraźniej wyparowała razem z dziennikiem, a po warkoczu nie został nawet ślad.

Co, u licha, stało się zeszłej nocy?

Winter odchyliła ostrożnie materiał na czole, by odsłonić... nienaruszoną skórę. Wlepiła z niedowierzaniem oczy w odbicie i przysunęła się bliżej. Nie... Kiedy przyjrzała się uważnie, mogła dojrzeć blade zaczerwienienie obejmujące czoło przy nasadzie głowy. Szarpnęła za opatrunek i pozbyła się go. Poza nieznacznymi skaleczeniami nie znalazła niczego, co mogłoby go uzasadnić. Nic nie trzymało się kupy, zupełnie jakby obudziła się w wyjątkowo realistycznym śnie.

Zupełnie jakby...

Twarz Winter rozjaśniła się w nagłym zrozumieniu. Nie zaprzątając sobie głowy zamykaniem klapy, zsunęła się przez wejście w podłodze.

Schodzenie po drabinie z zakwasami nie należało do zadań szczególnie przyjemnych i Winter obiecała sobie w duchu, że ma do pogadania ze Spinell na temat treningów od świtu do nocy. Światło ustąpiło miejsca łagodnemu cieniowi, jaki musiał panować na dnie lasu i który Drzewo przesączało do środka. Powitała ją skromna kuchnia złożona z tych kilku mebli, jakie udało im się przytargać ze Spinell z opuszczonej leśniczówki: porysowane szafki, niewielki stół i dwa stare krzesła. Jedno stało grzecznie na swoim miejscu, ale drugie, to zwrócone naprzeciwko wejścia zajmował nieznajomy mężczyzna. Winter napotkała czujne spojrzenie niebieskich oczu, które musiały przypatrywać się jej odkąd zsunęła się na dół. Długi, ciemny płaszcz zapięty ciasno pod samą szyję okrywał sylwetkę nieznajomego, a ciężki materiał wyglądał na zbyt gruby jak na słoneczny dzień, a już na pewno ciepłe wnętrze Drzewa.

Winter zatrzymała się niepewnie, odwzajemniając spojrzenie mężczyzny zza belek drabiny. Nieznajomy siedział nieruchomo i gdyby nie przeszywająca uwaga w jego oczach i to, że mrugał, Winter nie miałaby pewności, czy w ogóle żyje. W jego spojrzeniu błyszczał tłumiony niepokój, jakby obawiał się, że Winter zaraz czmychnie z powrotem na górę. Z imponującą ostrożnością wyprostował się, po czym uniósł najpierw jedną i drugą pustą dłoń. Winter nie bardzo rozumiała, co próbuje przez to osiągnąć, ale gdy wstrzymał oddech, z jakiegoś powodu zrobiła to samo.

— Przysięgam, że nie zamierzam cię skrzywdzić, Winter. — Drgnęła na dźwięk jego głosu. Niski i głęboki, zabrzmiał uroczyście w ciszy Drzewa. — Nie musisz się mnie obawiać.

Brzmiał zaskakująco swobodnie jak na kogoś, kto uważał, żeby zbyt niespodziewanie nie mrugnąć. Winter gapiła się na niego jeszcze przez chwilę, starając się pojąć, na co patrzy. Nieznajomy wyraźnie czekał na jej reakcję i przyglądał się jej w skupieniu, choć napięcie w jego postawie stawało się coraz bardziej namacalne.

Cała ta scena była tak niedorzeczna, że Winter nie rozumiała, jak Spinell mogła oczekiwać choć przez chwilę, że da się na to nabrać. Parsknęła, a mężczyzna aż podskoczył. Na widok jego miny zaczęła chichotać i przez chwilę bezskutecznie starała się uspokoić, aż z pomocą przyszedł jej ból i śmiech przeszedł w posykiwanie. Wobec jej ożywienia odezwały się świeże zakwasy, których najwyraźniej nabawiła się również między żebrami.

Wspaniale.

Chwyciła się za brzuch, krzywiąc, i omal nie ześlizgnęła przy tym z drabinki. Nieznajomy drgnął, jakby miał zamiar się podnieść, ale szybko porzucił ten pomysł. Zamiast tego wpatrzył się w nią z zagadkowym wyrazem twarzy i zmarszczył brwi.

Winter odchrząknęła i już ostrożniej pokonała resztę drogi na dół.

— Dzięki? — skwitowała przemowę, zsuwając się sztywno na podłogę. Przybysz patrzył na nią z napięciem, którego albo nie starał się ukryć, albo nie szło mu to najlepiej. Zesztywniał, kiedy podeszła bliżej, jakby oczekiwał, że zaraz zacznie wrzeszczeć z przerażenia albo wybiegnie z Drzewa w popłochu. — To szalenie miłe z twojej strony, ale zwykłe "dzień dobry" też by wystarczyło.

Mężczyzna zamrugał z zaskoczeniem, na chwilę tracąc kamienny wyraz twarzy. Winter uśmiechnęła się rozbawiona i odsunęła krzesło naprzeciwko, na którym usiadła wygodnie.

— Nie wydajesz się zaniepokojona moją obecnością — zauważył nieznajomy, opierając z wahaniem ręce na brzegu stołu, jakby spodziewał się, że ten w każdej chwili go oparzy.

— A powinnam? — Uśmiechnęła się przekornie i władowała na blat całe ramię, którym podparła sobie brodę. Nachyliła się do nieznajomego przez stół.

— W żadnym razie — zapewnił mężczyzna pospiesznie, jakby nie wyczuł oczywistej zaczepki. — Stoję po twojej stronie.

— Raczej po przeciwnej. — Winter przybrała podobnie rzeczowy ton. — Dzieli nas cały stół — dodała, widząc, że mężczyzna zbiera się do tego, by zaprzeczyć, zapewne w jakiś tragicznie dyplomatyczny sposób. Postukała znacząco w blat.

Nieznajomy zmarszczył brwi jeszcze bardziej, przyglądając się jej z zaplecionymi oficjalnie dłońmi, jakby próbował rozwikłać wyjątkowo złożoną zagadkę.

— Nawiasem mówiąc, całkiem nieźle ci wyszedł — rzuciła Winter niewinnie, choć najwyraźniej doświadczenie ze stołem nauczyło jej rozmówcę większej ostrożności, bo mimo że nadal przysłuchiwał się z uprzejmą miną, odnosiła wrażenie, że myśli o czymś zupełnie innym. Nie zamierzała jednak rezygnować z tak wybornej rozrywki. Wyprostowała się, spoglądając na mebel niczym wytrawny krytyk, choć kątem oka sprawdzała zamyśloną twarz mężczyzny. — Nie jest dłuższy niż zazwyczaj... Faktura też w porządku... Może jedynie odrobinę za jasny.

Przechyliła głowę, niby to w zamyśleniu, jakby w ten sposób mogła lepiej ocenić barwę starego mebla, któremu daleko było do jakiejkolwiek finezji. Drewno już dawno wytarło się w nieokreślony kolor poznaczony w wielu miejscach rysami i ciemnymi śladami po przypaleniach, i nie przedstawiało szczególnie ciekawego widoku. Ale nie chodziło przecież o sam przedmiot. Winter uniosła wzrok, napotykając natychmiast czujne niebieskie oczy.

— Naprawdę, tym razem przeszłaś samą siebie, Spinell.

Triumfalny uśmiech sam wypłynął na jej usta i Winter odchyliła się na krześle, zaplatając dumnie ręce na piersi, by napawać się efektem swojej dramatycznej puenty.

Mężczyzna wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, jakby przemówiła do niego właśnie w obcym języku, a następnie bardzo powoli powiedział:

— Nie jestem Spinell.

Stwierdzenie wypowiedział uprzejmie, może nawet przesadnie grzecznie, jakby zwracał się do kogoś niespełna rozumu. Towarzyszyła mu jednak zaskakująca stanowczość jak na tak oczywiste kłamstwo.

— Oczywiście, że nie. — Winter potaknęła. — A ja nie jestem w wizji.

— Nie jesteś w wizji — powtórzyła wizja tym samym cierpliwym tonem, jakby tłumaczyła komuś bardzo niepojętnemu coś bardzo prostego.

Winter westchnęła z rozbawieniem i wstała, tylko po to żeby przypomnieć sobie o niewspółpracujących nogach i porzucić pomysł teatralnego przechadzania się po kuchni. Usiadła z powrotem, zamiast tego gestykulując.

— Spinell, możesz już przestać udawać. Rozgryzłam cię. Zresztą tym razem nie pozostawiłaś mi zbyt trudnego zadania. Z tego, co wiem, nie zasypiam w ubraniu — pociągnęła ostentacyjnie za materiał tuniki na piersi — przy łóżku zazwyczaj czeka na mnie dziennik...

Tutaj urwała, bo rozglądając się po kuchni, dostrzegła zgubę leżącą na blacie kuchennej szafki za plecami mężczyzny. Nieznajomy podążył za jej wzrokiem i wrócił do obserwowania jej z tą samą skoncentrowaną uwagą, jakby miała na czole wypisane wszystkie tajemnice wszechświata. Ciemna okładka wydawała się przekrzywiona, jakby odkleiła się od grzbietu, a strony układały się nierówno we wnętrzu.

— No właśnie. — Winter machnęła ręką w stronę rozklekotanego dziennika. — Może powiesz mi jeszcze, że ja go tak urządziłam?

Wizja nie odpowiedziała, ale Winter miała wątpliwości, czy wyczuła ironię w pytaniu. Oczy nieznajomego wpatrywały się w nią z powagą zupełnie nie pasującą do jej nonszalanckiego tonu, a twarz mężczyzny, nie licząc ściągniętych brwi, zastygła w maskę, z której Winter nie potrafiła niczego wyczytać. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo przyzwyczaiła się do rysów Spinell, z którymi opatrzyła się do tego stopnia, że przestały kryć tajemnice nastroju feniks, nawet kiedy ta próbowałą go zataić. Przemyślenia wizji pozostawały niezbadaną enigmą, ukrytą pod iluzją siedzącego przed nią Tropiciela.

Bo że był to Tropiciel, Winter nie miała najmniejszych wątpliwości. Spinell nie wybrałaby innej formy dla tak złożonej wizji. Obecność feniks zdradzało jednak znajome łagodne ciepło promieniujące od siedzącego przed Winter mężczyzny. Choć nieco przytłumione, nadal krzepiło swoją niepowtarzalną barwą, którą rozpoznałaby z zamkniętymi oczami.

— No i to raczej nie wzięło się znikąd — dodała, wskazując tym razem na własną głowę, w miejscu, gdzie nadal czuła pulsujący ból. Choć wydawało się to niemożliwe, wizja spojrzała na nią z nową dozą zainteresowania i na chwilę przestała nawet mrugać. — I jeszcze Tropiciel siedzący beztrosko w naszej kuchni? — Winter rozłożyła demonstracyjnie ręce, jakby to rozstrzygało sprawę.

— Tropiciel? — zapytała jedynie wizja, jakby po raz pierwszy w życiu usłyszała podobne określenie.

Winter patrzyła na mężczyznę nieporuszona, ale odpowiedział jedynie pytającym spojrzeniem. Nie miała pojęcia, po co Spinell tak brnęła w zaparte. Prawda była tak oczywista, że Winter nie uwierzyłaby w nią bardziej, gdyby przeczytała treść zapisaną własnym pismem w dzienniku.

— Mogłaś chociaż spróbować mnie jakoś zmylić — ciągnęła, puszczając pytanie mimo uszu — ale nie zrobiłaś zupełnie niczego, żeby uśpić moje podejrzenia. Za to otoczenie jest naprawdę pierwszorzędne.

Wiedziała, ile Spinell kosztowało stworzenie nawet najprostszego obrazu. Zazwyczaj feniks ledwo udawało się go utrzymać, zanim nie rozmył się w zrozumiałą jedynie dla niej samej sugestię przestrzeni.

— Jeszcze nic nie zmieniło miejsca, wielkości ani barwy... — Winter zatoczyła dłonią krąg i zatrzymała się przy wieszaku, który z całą pewnością stał w innym miejscu niż powinien. — No, prawie.

Prawdę mówiąc, Winter zaczęła już wątpić, że Spinell kiedykolwiek uda się stworzyć realistyczną wizję. Mimo że Agata nauczyła ją podstaw, z góry zapowiedziała, że nie osiągną wiele bez prawdziwego wywaru i doświadczonego przewodnika. Zresztą sama Tropicielka specjalizowała się w modyfikowaniu pamięci, a nie projektowaniu wizji. Amatorskie próby Spinell przypominały dziwaczne sny i rzadko odzwierciedlały to, co próbowała pokazać Winter, więc cokolwiek feniks zrobiła tym razem, nie mogło dziać się bez powodu. Naprawdę dobrego powodu. A jeśli tak...

— Jedyne pytanie, jakie pozostaje bez odpowiedzi — powiedziała Winter, starająć się stłumić ekscytację w głosie — to dlaczego mnie tu ściągnęłaś.

Uciszyła mężczyznę próbującego zabrać głos pospiesznym machnięciem ręki.

— Nie, nie, nic nie mów! Realizm i wierne odwzorowanie otoczenia wskazywałyby na to, że chcesz pokazać mi jakieś miejsce, mam rację? — Mówiła za szybko.

Winter wpatrzyła się w mężczyznę z uwagą, starając się wyczytać z jego twarzy coś, co nie byłoby niepotrzebnie udawaną dezorientacją, jednak odwzajemnił jej spojrzenie z czymś, co było chyba zalążkiem niepokoju. Znacznie trudniej było odgadnąć emocje Spinell bez, cóż, patrzenia na Spinell. Winter wzięła oddech i zebrała się odwagę, by zadać pytanie swoje pytanie:

— Zabierzesz mnie w końcu do miasta?

Projekcja zamarła, wpatrując się w nią bezradnie. Winter nie ponaglała, obawiając się, że mogłaby tym zaprzepaścić swoją jedyną szansę na wyrwanie się z lasu. Spinell wielokrotnie ganiła ją za porywczość i Winter wolała dmuchać na zimne.

— Winter, mogę cię zapewnić, że nie znajdujesz się w żadnego rodzaju wizji...

— Tak, tak — przerwała mu — to już słyszałam. Niemniej?

Wizja wpatrzyła się w jej oczy jeszcze usilniej, jakby szukała w nich czegoś, czego nie znalazła. Westchnęła, jak gdyby straciła resztki nadziei i brzmiała na szczerze zrezygnowaną, kiedy powiedziała:

— Owszem, moim głównym celem jest odeskortowanie cię bezpiecznie do stolicy. Jednak odnoszę wrażenie, że nie zostałem zrozumiany...

Oczy Winter zalśniły się w zachwycie, a policzki zakłuły od promiennego uśmiechu.

— Ależ ja wszystko rozumiem — przerwała mężczyźnie tym razem bardziej piskliwie i uderzyła pięścią w stół. — Ha! Wiedziałam, że w końcu się zgodzisz! Przekonał cię nasz wczorajszy trening, mam rację? Wiedziałam, że kiedyś przyjdzie ten dzień. Obiecuję, że nie pożałujesz. Powinnam zabrać coś ze sobą? Kiedy ruszamy? Możesz nas tak po prostu tam przenieść, czy pójdziemy na nogach? Pokażesz mi drogę?

Mężczyzna zniósł ze spokojem jej lawinę pytań, choć Winter zdawało się, że i jego usta drgają w zaraźliwym uśmiechu. Chyba nie spotkała jeszcze nikogo równie mało ekspresywnego, nawet jeśli nie miała dużego porównania przy Spinell i Agacie. Ale to miało się za chwilę zmienić! Trudno było uwierzyć, jak szybko Spinell zmieniła stanowisko z "nigdy, przenigdy nie pójdziemy do miasta" na "to mój główny życiowy cel", ale Winter nie zamierzała narzekać. Ekscytacja grzała jej pierś jak trzaskające wesoło ognisko i choć pewnie nie powinna zachowywać się tak dziecinnie, nie potrafiła przestać szczerzyć się jak głupi do sera.

— Im szybciej wyruszymy, tym lepiej — powiedział mężczyzna, na co Winter ochoczo poderwała się z krzesła. — Nie musisz ze sobą niczego zabierać, wszystko zapewnimy ci na miejscu.

Zaczął wstawać, a Winter wykonała radosny piruet za jego plecami. Coś błysnęło na jego karku, jak srebrna zapinka, ale zanim zdążyła przyjrzeć się dokładniej, zniknęło za kołnierzem, kiedy poprawił płaszcz. Z przyzwyczajenia zgarnęła z szafki dziennik, choć w wizji i tak nie mogła notować, ani zachować zapisków. Była zdana na swoje wspomnienia, ale mimo że te lubiły znikać bez powodu, wyjątkowo jej to nie przeszkadzało.

— Czyżbyśmy miały w planach pożyczyć coś od naszych przyjaciół Tropicieli? — zagadnęła, mrugając do projekcji porozumiewawczo.

Chętnie dowiedziałaby się, jak dokładnie Spinell zdobywa przedmioty przynoszone z miasta. Zwłaszcza kroniki, na których nadmiar nigdy nie narzekała, mimo ilości kopii, jakie zdążyła sporządzić.

— Pożyczyć... — powtórzył Tropiciel, marszcząc brwi, jakby nie wiedział doskonale, o co jej chodzi.

— No wiesz, na przykład ten przewodnik, o którym wspominałaś — wyjaśniła Winter radośnie, uśmiechając się ze złośliwą satysfakcją. — O, a może nową mapę?

Twarz mężczyzny stężała.

— Wolałbym, żebyś nie zwracała się do mnie w formie żeńskiej.

Winter wywróciła oczami. Naprawdę nie rozumiała, dlaczego Spinell wciąż zadawała sobie tyle trudu, żeby trzymać się roli Tropiciela.

— Dobrze, panie "nie zrobię ci krzywdy". — Winter oparła się o blat z założonymi rękami. — Więc jak mam cię nazywać?

— To nie ma większego znaczenia — odpowiedział obojętnie, zasuwając za sobą krzesło. Najwyraźniej nie zauważył przy tym zmiany w wyrazie jej twarzy. — Jeśli jesteś gotowa do wyjścia, wolałbym ruszyć najwcześniej, jak to możliwe. Pozwolisz, że...

Winter zacmokała z dezaprobatą, zakłócając resztę jego wypowiedzi. Odepchnęła się od szafki i zagrodziła mu drogę, niewiele robiąc sobie z tego, że przewyższał ją niemal o dwie głowy.

— Oj nie, mój miły. Tak łatwo się nie wywiniesz.

Tropiciel patrzył na nią z czymś pośrednim pomiędzy konsternacją a troską, jakby szczerze niepokoił go jej stan psychiczny. Nie miała pojęcia, że Spinell jest tak wyborną aktorką i mimo że Winter była pewna, że znajduje się w wizji, prawie się zawahała. Prawie.

— Podasz mi swoje imię albo nigdzie nie idziemy.

Wizja i niewątpliwie Spinell jej oczami patrzyła na nią z niedowierzaniem, jakby feniks nie wiedziała doskonale, że to jedyna rzecz, jaką Winter mogła w tej sytuacji zrobić.

— Winter, moje imię nie ma tutaj najmniejszego znaczenia — powiedział mężczyzna, jakby liczył, że rzeczowy ton przemówi Winter do rozsądku. Próżny trud. — Możesz zwracać się do mnie w dowolny sposób, tak długo, jak nie będzie to "Spinell".

Oczy Winter zabłysły w zachwycie.

— Uważaj, czego sobie życzysz — ostrzegła złowrogo, choć efekt zepsuł oczywisty zachwyt w jej głosie. — Jeśli nie powiesz mi, jak masz na imię, sama ci je wymyślę.

Wizja wpatrywała się w nią przez chwilę bez wyrazu.

— Jeżeli tak będzie ci łatwiej, nie mam nic przeciwko.

Winter uniosła powątpiewająco brwi z nieblednącym uśmiechem.

— Doprawdy, panie... ZŹŻ? — Przygryzła język, żeby nie parsknąć.

— Skąd taki wybór?

— Nie wiesz? To najlepsza część abecadła. — Winter wzruszyła niedbale ramionami. Patrzyła wyczekująco na mężczyznę, który wydawał się szczerze nieporuszony.

— Rozumiem. Zamierzasz za każdym razem używać pełnego tytułu, czy może wolisz zwracać się do mnie "Ż" w skrócie?

Mina Winter zrzedła.

— Bardzo zabawne. Możesz udawać, że cię to nie rusza, ale mnie nie zwiedziesz. ZŹŻ.

— Oczywiście. Winter. — Wizja podkreśliła jej imię w podobny sposób, choć nie tak mściwie. — A teraz, czy możemy ruszać?

— Możemy ruszać — mruknęła Winter. Chwyciła dziennik pod pachę, racząc mężczyznę kwaśną miną i odwróciła się w stronę drzwi. — Poczucie humoru jest względne, a zwłaszcza dla tych, którzy go nie mają — wymamrotała pod nosem, ale nie potrafiła udawać należycie urażonej.

Wszystkie te chwile, w których nogi ciągnęły ją poza ochronną barierę Drzewa i poza granice lasu, dokądś, gdzie nie mogła sięgnąć, wzbierały w niej w jedno triumfalne uczucie, które sprawiało, że zakwasy straciły znaczenie, a ból głowy przestał być uciążliwy. Ręka Winter sama powędrowała do medalionu jakby stanowiło to jej wersję uszczypnięcia się, żeby sprawdzić, czy to tylko nie piękny sen. Nawet jeśli technicznie wizjom najbliżej było do świadomych snów — tak przynajmniej czytała w starym podręczniku przyniesionym z miasta przez Spinel. Według autora w wizjach wszystko podlegało fantazji twórcy, nie licząc doświadczającej ich osoby. Tego jednego Spinell nie mogła zmodyfikować i dlatego Winter wiedziała, że powinna mieć na sobie medalion.

Powinna, ale nie znalazła go na piersi. Zmarszczyła brwi i machinalnie sięgnęła wyżej, a potem nieco niżej, ale pod materiałem tuniki nie wyczuła znajomego wybrzuszenia. Medalion zniknął z jej szyi razem ze srebrnym łańcuszkiem i dopiero teraz przypomniała sobie dlaczego. Sama oddała go przecież Spinell poprzedniego wieczora. Dotąd pamiętała jeszcze wczorajszy dzień, choć zwrócenia pamiątki po mamie nie potrafiła już sobie przypomnieć.

Ach tak, dziennik. Winter otworzyła go i przekartkowała do ostatniej zapisanej strony, mimo że w wizji próżno było liczyć na to, że znajdzie wewnątrz tekst. Jeżeli gdzieś kończyły się kompetencje Spinell, to właśnie tutaj. Tak subtelny detal jak zachowujące sens napisy potrafił odtworzyć mało który zawodowiec, co podręcznik nie omieszkał podkreślić. A jednak Winter znalazła w dzienniku czytelne słowa zapisane własną ręką:

"Spinell była nieswoja przez cały wieczór", "spotkałyśmy dzisiaj wilka i zachowywał się bardzo dziwacznie", "Spinell wyszła pół świecy temu i nawet nie wiem, kiedy spodziewać się jej powrotu". "Spinell nadal nie wróciła, mimo że jest już zupełnie ciemno".

Ostatnie zdanie odbiło się na następnej stronie — rozmazane i częściowo zasłonięte przez atramentową plamę ziejącą na papierze jak mroczny uskok.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro