Rozdział 9: Niedziółka cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wychodząc z łazienki, wsunęła do kieszeni sukienki kamień podarowany jej przez Willa. Przystanęła w połowie schodów na parter, nasłuchując. Z dołu dobiegał szum wody, stukot talerzy i przeplatające się ze sobą głosy. Will mówił coś do Zosi, która wtrącała co jakiś czas podekscytowane wykrzykniki, a niedaleko ktoś nucił coś cicho. Winter wsłuchała się w głos Willa, gładząc kciukiem kamień i poczuła, jak się uspokaja. Pokonała resztę schodów i wyjrzała ostrożnie zza rogu.

Schody skończyły się koło kuchni. Przy otwartych drzwiach stała kobieta, która odwróciła się w jej stronę, porzucając siekaną zieleninę. Kręcone rude włosy miała spięte z tyłu głowy i nietrudno było się domyślić, że to po niej Zosia odziedziczyła swój kolor. Kobieta wytarła ręce o przewiązaną w talii ścierkę i uśmiechnęła się do Winter ciepło.

— Dzień dobry, kochanie, jak ci się spało? Wczoraj leciałaś przez ręce, więc nie chcieliśmy cię budzić. — Winter nawet nie wiedziała, kiedy została zagarnięta w miękki uścisk. Kobieta odsunęła się i przyjrzała się jej, poprawiając fałdę sukienki i przygładzając przydługie rękawy. — Sukienka dobrze leży? Skróciłam ją na szybko, więc musisz mi wybaczyć niedoróbki.

— Tak, dziękuję pani bardzo — wybąkała Winter.

— Wystarczy "Etylda", kochanie. — Etylda położyła delikatnie dłoń na jej plecach i poprowadziła korytarzem. — I nie ma o czym mówić. Choć tyle mogłam dla was zrobić po tym wszystkim, co was spotkało.

— Pani... Etyldo. Gdzie właściwie jesteśmy?

Etylda uśmiechnęła się wyrozumiale. Zatrzymała się przy wejściu do salonu, gdzie Tropiciel podniósł się z krzesła. Najwyraźniej lubił na nich przesiadywać nie tylko w drzewach.

— W Niedziółce, w moim domu, kochanie — powiedziała Etylda, patrząc na nią z troską. — Żet opowiedział mi o tym, co zrobili wam ci bandyci.

Winter spiorunowała "Żeta" wzrokiem, wychylając się zza szerokiej sylwetki Etyldy i przy okazji zwróciła na siebie uwagę Zosi, która zerwała się na równe nogi.

— Mama, zobacz, jak jej ładnie! — Dziewczynka podbiegła do niech w podskokach. — Sama zrobiłam ten warkocz.

Will siedział na tapczanie z nogami opartymi o grzbiet wyciągniętego na dywanie Azora. Najwyraźniej dziewczynka dobrała się również do jego fryzury, bo miał wplecione kilka mleczy w niedokończony i nieco krótszy warkocz, który już zaczął się rozsypywać. Chłopak pomachał do Winter, szczerząc zęby, a Azor uniósł pysk z ziemi i puścił w ruch puszysty ogon.

— Mam nadzieję, że Zosia ci nie przeszkadza? — zapytała Etylda, która wyglądała, jakby z trudem powstrzymywała się od poprawienia dzieła swojej córki.

— Skąd — powiedziała Winter, przebiegając palcami po swoim "warkoczu". — Już dawno nikt mnie nie czesał.

Ostatnim razem robiła to Spinell, zaledwie dzień przed tym, jak wszystko stanęło na głowie.

— Winter, nie ruszaj się, dobra? Brakuje ci jeszcze maków. — Zosia nie zauważyła, kiedy Winter drgnęła, zbyt zajęta poprawianiem stokrotek w jej włosach. — Mamo, mogę iść trochę nazbierać?

— Po śniadaniu. — Etylda skierowała Zosię łagodnie do stołu. — Na razie pokaż Winter miejsce.

Zagoniła ich wszystkich do nakryć jak stado kur. Winter usiadła obok Willa, a Zosia hałaśliwie przysunęła swoje krzesło bliżej, żeby na pewno siedzieć przy niej. Tropiciel zajął miejsce naprzeciwko i Winter nie mogła pozbyć się wrażenia, że cały czas ją obserwuje. Mimo że próbowała go na tym przyłapać, za każdym razem, kiedy podnosiła wzrok, patrzył gdzieś indziej.

On jako jedyny nie wyglądał wcale lepiej, niż zapamiętała go wczoraj, a wtedy najgorsze i tak ukrywała ciemność. Jego skóra zdawała się prawie tak blada jak Celiny, a cienie pod oczami mogły śmiało konkurować z jej własnymi. Przynajmniej ubrał na siebie coś innego niż nadpalony płaszcz i teraz miedziany pancerz na jego piersi zasłaniała znoszona, ale czysta koszula.

Winter zerknęła na Willa, zastanawiając się, jak porozumieć się z nim bez zwracania na siebie uwagi mężczyzny. Musieli porozmawiać bez świadków i to jak najszybciej. Może i wydostali się z Twierdzy, i łap Prometeusza, ale Winter nie wierzyła ani przez chwilę, że są teraz zupełnie bezpieczni. Nie dopóki przy jednym stole siedział z nimi Tropiciel.

Jej myśli ucichły jednak gwałtownie, kiedy Etylda postawiła na stole wielką patelnię ze świeżą jajecznicą.

— Proszę, zajadajcie — powiedziała, nakładając Winter solidną porcję, a drugą ręką sięgając już po talerz Willa. — Musicie być głodni.

Winter była głodna. Nie zdawała sobie z tego sprawy do momentu, w którym zapach świeżo usmażonych jajek przypomniał jej, że może brakuje jej śliny, ale na pewno ma żołądek i że nie miała w nim nic od trzech dni.

— Smacznego! — powiedziała Zosia, sięgając po widelec, a Winter nie potrzebowała zachęty, żeby zrobić to samo.

Przy pierwszym kęsie w oczach stanęłyby jej łzy, gdyby mogła płakać. Zosia cofnęła widelec i zaczęła dmuchać na swoją porcję w tym samym momencie, kiedy Etylda powiedziała "uwaga, gorące!". Winter połknęła jajecznicę niemalże razem z widelcem i nabrała kolejny. Zapomniała na chwilę o Tropicielu, a nawet o Willu i zajęła się wyłącznie pochłanianiem zawartości talerza. Etylda musiała dodać do jajecznicy jakiegoś mięsa i chyba szczypiorku, a Winter zdecydowała, że nigdy nie jadła niczego lepszego.

Kobieta nie usiadła z nimi mimo przygotowanego talerza i zamiast tego kręciła się przy stole, co jakiś czas dokładając komuś dodatkową porcję — głównie jej i Willowi — jeszcze zanim zdążył zjeść poprzednią.

— Ach, całkiem zapomniałam! — Etylda podniosła się z krzesła, na którym dopiero co przysiadła. — Przecież nie macie pieczywa.

Zniknęła na chwilę w kuchni i wróciła trzymając wiklinowy koszyk wyłożony koronkową serwetką, na której leżał pokrojony bochenek chleba.

— Częstujcie się.

Winter wymieniła spojrzenie z Willem i równocześnie sięgnęła z nim z przeciwnych stron koszyka. Kiedy ostatnio jedli w lesie prawdziwy, świeży chleb? Miękki środek był jeszcze ciepły, a skórka chrupiąca i Winter zajęła się dziesiątkowaniem kromkowej populacji. Była tak pochłonięta opychaniem się świeżym pieczywem, że ledwo dotarło do niej, że Tropiciel coś mówi.

— Nadal nie wiemy, w jaki sposób Tropiciele nas znajdują, dlatego nie będziemy podróżować sami. Poczekamy tutaj na eskortę z miasta. Posłałem już wiadomość do stolicy i myślę, że nie zjawią się tutaj wcześniej niż przed zmierzchem. Do tego czasu nie pozostaje nam nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość.

Winter odłożyła widelec, nadal żując kromkę, której pewnie nie powinna była już brać, a Etylda wstała ze swojego miejsca.

— Najedzeni?

Winter pokiwała głową z pełnymi ustami.

— Cieszę się — powiedziała Etylda z uśmiechem, zabierając od niej pusty talerz, zanim Winter zdążyła nawet pomyśleć, żeby się tym zająć. — Zosiu, posprzątaj ze stołu.

— Ale mamo!

— Pomogę. — Will wstał, wspierając się na lasce. — Nie wiem, czy pani wiedziała, ale żywioły wody zostały stworzone do mycia talerzy. Kto by pomyślał?

Will mrugnął, a Winter przewróciła oczami.

— Ja też pomogę. — Dołączyła do niego w przejściu. — Mogę suszyć naczynia.

— Absolutnie nie. — Etylda podparła się pod bok ręką ze ścierką, drugą celując w nich nadal trzymanym talerzem. — Wy dwoje pójdziecie teraz odpocząć. Żywioły wiedzą, że tego potrzebujecie!

— To niesprawiedliwe... — zajęczała Zosia, wlokąc się do kuchni z tak niepocieszoną miną, jakby świat kończył się za jej progiem.

Will patrzył niepewnie na dziewczynkę, jakby zastanawiał się, czy powinien ją zostawiać w tym stanie, ale Winter wzięła go pod ramię i pociągnęła w stronę schodów.

— Etylda ma rację, powinniśmy odpocząć. Padam z nóg — powiedziała dość głośno, żeby usłyszał ją Tropiciel. Will spojrzał na nią tak, jakby wyrosła jej trzecia ręka, ale Winter tylko rzuciła mu znaczące spojrzenie.

"Musimy porozmawiać. Sami", spróbowała przekazać mu bezgłośnie i wydało jej się, że dostrzegła w jego oczach błysk zrozumienia.

— Azor, zostań — powiedział, a wilk dreptający za nimi, zatrzymał się u stóp schodów.

Zwierzę odprowadziło ich wzrokiem do samej góry, ale Winter była pewna, że śledzi ich jeszcze jedna, niebieska para oczu.

Dokładnie zamknęła za nimi drzwi do pokoju, w którym się obudziła i przetarła powieki. Czuła senność, jakby wcale nie spała do południa, ale zmusiła się, by szerzej otworzyć oczy i skupić się.

— Dobra. — Opadła ciężko na łóżko. — Co wiesz o tym całym "Żecie"?

— Niewiele — przyznał Will, siadając obok. — Pewnie nie więcej niż ty. Poznałem go trzy dni temu i od tamtej pory głównie uciekaliśmy przed Tropicielami, i knuliśmy w wolnym czasie.

Winter parsknęła.

— Knuliście?

— Głównie o tym, jak cię odbić i nie dać się przy tym złapać.

— Genialne — skomentowała Winter, siadając wygodniej przy ścianie. — I jak tego dokonaliście?

Will przysunął się bliżej na łóżku, wyciągając zranioną nogę.

— Tropiciele od dawna próbowali mnie pojmać, więc najprostszym sposobem na dotarcie do Twierdzy było po prostu dać się złapać. Żet nie był zachwycony, ale...

— Chwila. — Przerwała mu Winter, prostując się i wspierając na rękach. — Chcesz mi powiedzieć, że użył cię jako przynęty?!

— To był mój pomysł — powiedział Will, jakby to cokolwiek zmieniało.

— To beznadziejny pomysł!

— Ale zadziałał.

Winter otworzyła usta, ale zabrakło jej słów, a Will skorzystał z jej milczenia.

— Poza tym mieliśmy pomoc z wewnątrz. Po jednej z ich nieudanych łapanek, w uskoku wrócił do nas Tyfon. Sam, bez broni. Zaoferował, że pomoże nam cię uwolnić.

— I tak po prostu mu uwierzyliście?!

— Żet mu uwierzył.

— No tak, jeżeli Żet tak powiedział, to rzeczywiście nie ma się czym martwić.

Will pokręcił głową.

— Nie widziałaś, jak oni traktowali tego Tyfona. Zawsze obrywał najwięcej, a reszta nie miała oporów przed zostawieniem go samego na pastwę nas i stada.

— Biedactwo — zakpiła Winter.

Will westchnął.

— Żet nie uwierzył mu tylko na słowo. Tyfon pozwolił mu wejść do swojej głowy i udowodnił, że nie kłamie. — Will przerwał, posyłając jej zmęczone spojrzenie. — Niech zgadnę, nadal cię to nie przekonuje?

— No patrz, może ty też umiesz "wchodzić do głowy"?

Will potarł czoło, wyglądając na podobnie wycieńczonego, jak Winter się czuła. Założyła ramiona na piersi.

— Winter, Żet naprawdę wydaje się stać po naszej stronie. Robił wszystko, żeby ci pomóc.

Winter prychnęła, a Will przewrócił oczami.

— W każdym razie w zamian za pomoc Tyfon chciał ochrony przed Prometeuszem i poręczenia za niego, kiedy wygramy.

— A wygramy? — Winter uniosła brwi.

Will wzruszył ramionami.

— Tyfon wierzy, że Prometeusz zostanie pokonany i chce być wtedy po przeciwnej stronie. Ustaliliśmy, że spełnimy jego warunki, jeśli rzeczywiście okaże się pomocny. Miał przemycić Żeta w uskoku, kiedy reszta będzie zajęta mną. Żet poszedł po ciebie, a ja po Azora i mieliśmy się spotkać przy wyjściu.

Winter rozłożyła niecierpliwie ręce.

— Sam! Wysłał cię samego przeciwko tym świrom!

— Miałem ze sobą stado!

Winter rzuciła w niego poduszką. Will złapał ją i ułożył na kolanach, opierając na niej łokcie.

— Choć muszę przyznać, że Patrokles zaskakująco dobrze radzi sobie z unieszkodliwianiem rozwścieczonych wilków... — Zerknął na nią. — On nie dostał żadnej ksywki?

Winter wzruszyła obojętnie ramionami, naburmuszona.

— Nie wykazał się wystarczająco, żeby na nią zasłużyć — mruknęła i wróciła do agresywnego milczenia.

Will odłożył poduszkę na miejsce i położył jej rękę na zewnętrznej części nadgarstka.

— Winter, nie mogliśmy dłużej czekać. Oni cię torturowali — powiedział cicho.

Winter zamarła.

— Skąd to wiesz? — Zacisnęła prawą rękę w pięść, odsuwając ją od Willa.

Chłopak odwrócił wzrok.

— Azor może częściowo dzielić się ze mną tym, czego doświadcza. To dlatego przytargali go wtedy do twojej celi. Chcieli, żebym to widział. Chcieli, żebym wiedział, że będą to robić, dopóki nie oddam się w ich ręce. Fyllis...

— Żmija — poprawiła go Winter twardo.

— Żmija — zgodził się Will — uwielbiała chwalić się, co ci robią, kiedy nas tropiła. Jeśli choć połowa z tego była prawdą... Azor w końcu nie wytrzymał i rzucił się na nią bez mojego pozwolenia. To wtedy go złapali i zabrali ze sobą.

Winter wpatrzyła się w drzwi, za którymi rano znalazła wilka, ale jej wzrok pomknął gdzieś dalej, w przestrzeń. Więc Żmija nie mówiła wtedy do niej, tylko do Willa. Kazała jej patrzyć na Azora, żeby Will zobaczył jej strach i przy najbliższej okazji się poddał. Objęła lewą ręką pokaleczony nadgarstek, jakby mogła zetrzeć z niego paskudny rysunek.

— Winter? — zapytał Will, trącając ją łagodnie.

Winter przeczesała dłonią włosy, ale przypomniała sobie w pół ruchu, że są zaplecione. Zsunęła się więc z łóżka i zaczęła krążyć po pokoju.

— Dobrze, podsumujmy, co wiemy: Prometeusz potrzebuje czterech żywiołów, ale nie wiemy do czego. Chciał mojego głosu, żeby użyć go jako tego całego werbalnego klucza i... dostać się do mojego umysłu. Z jakiegoś powodu. — Odwróciła się w stronę Willa. — Czy my w ogóle cokolwiek wiemy?

Chłopak spojrzał na nią bezradnie, a Winter wypuściła powietrze z rezygnacją.

— Chyba tylko tyle, że dwóch Tropicieli wychodzi z siebie, żeby położyć na nas łapy. Skąd mamy pewność, że ten "nasz" Tropiciel...

— Żet.

Winter przewróciła oczami.

— Że Żet jest bardziej godny zaufania od tamtego wariata? Skąd wiemy, że nie chce nas po prostu dla siebie? Żeby zrobić... Nie wiadomo co.

Will otworzył usta, ale Winter uciszyła go gestem ręki. Na schodach zaskrzypiały czyjeś kroki. Porwała poduszkę z kolan Willa i rzuciła się na łóżko plecami do wejścia, pozwalając, by warkocz opadł na jej twarz i zamknęła oczy.

— Winter, co ty-

— Ćś! — syknęła, nie otwierając powiek.

Kroki zatrzymały się przed progiem, po czym ktoś zapukał cicho, zanim drzwi i wszedł do środka.

— Wszystko w porządku? — zapytał Żet półgłosem.

Winter uchyliła jedno oko i zobaczyła, że Will kiwa głową. Kroki Tropiciela przybliżyły się do łóżka, więc zamknęła oczy z powrotem.

— Dobrze, że poszliście odpocząć, sen dobrze wam zrobi. — Coś zaszeleściło cicho. — To dla Winter, żeby mogła zapisać ostatnie wydarzenia, zanim zaśnie.

"Zanim zaśnie?!"

— Gdybyście czegoś potrzebowali, jesteśmy z Etyldą na dole — powiedział Tropiciel i zamknął za sobą bezgłośnie drzwi.

Winter podniosła się gwałtownie, nasłuchując jego oddalających się kroków.

— Żet wie o twoich zanikach pamięci? — zapytał Will, podając jej jedną z kartek, które musiał przed chwilą dostać.

Winter przyjęła ją niechętnie, mnąc brzeg.

— Musiał domyślić się po dzienniku — mruknęła ze złością. — To były prywatne zapiski!

Will złożył swoją kartkę na pół i zaczął w podobny sposób dzielić na mniejsze części, a potem zaginać z rozmysłem. Winter patrzyła, jak z papieru wyłaniają się nie przypominające niczego kanciaste kształty.

— Czy Żet nie jest związany jakąś przysięgą? — zapytał ją, nie podnosząc wzroku znad kartki. — Opowiadał mi o tym, kiedy go znalazłem w lesie. Co prawda dosyć chaotycznie, ale trudno mu się dziwić. Był trochę oszołomiony po bliższym spotkaniu z Drzewem. Z tego, co zrozumiałem, fizycznie nie jest w stanie działać przeciwko tobie. Nawet gdyby spróbował, ten pancerz na jego piersi zaczyna się zaciskać, a wtedy...

— Nie ufam ani jednemu jego słowu — przerwała mu Winter, odrywając wzrok od kartki, która w rękach Willa zamieniła się w miniaturowego ptaka. Chłopak odłożył go na łóżko i podniósł na nią oczy. — To Tropiciel, Will. Mogą udawać przyjaciół, ale zawsze wbiją ci nóż w plecy.

Zacisnęła pięść na pustce na piersi, gdzie powinien znajdować się medalion.

— Ty mu ufasz? — zapytała nagle ostrzej, niż zamierzała.

Will otworzył usta i Winter mogła przysiąc, że zamierza powiedzieć "tak". Jej żołądek ścisnął się boleśnie i wiedziała, że nie zniesie tej odpowiedzi, ale wtedy chłopak zamknął usta. Coś mignęło w jego oczach, jakaś rozpaczliwa pustka, która na chwilę rzuciła cień na jego twarz.

— Nie — odpowiedział cicho, ale pewnie, a Winter kiwnęła sztywno głową, wypuszczając powietrze z ulgą.

Nie miała dłużej Spinell ani Drzewa, a piętro niżej czekał Tropiciel, który wyrwał ją z lasu. Ale miała znów Willa. Ukrywali się razem przed Tropicielami przez całe lata i dopóki chłopak stał po jej stronie, to jej wystarczyło. Musiało wystarczyć.

— Świetnie — stwierdziła, kładąc się z powrotem. Przewiesiła ramię przez czoło, pozwalając zasłonić mu oczy i zwijając dłoń w pięść, by zamaskować jej drżenie. — Możemy teraz czekać, aż wróci po nas Prometeusz albo zwali się tu więcej Tropicieli ze stolicy.

— Niekoniecznie.

Winter uniosła głowę znad poduszki, spoglądając na Willa pytająco.

— Jest jeszcze trzecia opcja — powiedział, patrząc na nią uważnie. — Moglibyśmy uciec.

Winter zaschło w ustach. Usiadła, czując jak opuszcza ją zmęczenie. Wpatrzyła się w oczy Willa, ale nie wyglądał, jakby żartował.

— Co z twoją nogą?

Wzruszył niedbale ramionami, jakby to nie miało znaczenia.

— Do wesela się zagoi. Nie pierwszy raz skręciłem kostkę i coś czuję, że nie ostatni.

Winter przysunęła się bliżej, siadając przypadkowo na swojej kartce. Will nie mógł mówić poważnie. Przecież sami nie oparliby się atakom Tropicieli. Nie zgubiliby ich teraz, po tym wszystkim, co się stało, a już na pewno nie byliby dość szybcy, by umknąć Żetowi i jego posiłkom.

— A Prometeusz? Znajdzie nas.

— Udało mi się go unikać przez ostatnie dwa lata. Teraz złapał mnie tylko dlatego, że mu na to pozwoliłem.

Will uśmiechnął się pod jej bacznym spojrzeniem, jakby słyszał szum wątpliwości w jej głowie. Wychylił się, opierając na przedramionach i ujął delikatnie jej dłoń.

— Winter, czy chcesz wrócić ze mną do lasu?

Jej myśli ucichły, jakby dłoń Willa wygładziła je jak zmierzwioną kołdrę. Znajomy dotyk obiecywał powrót do tego, co przerwało im pojawienie się Tropicieli te dwa lata temu. To, czego brakowało jej tak długo — nawet wtedy, kiedy nie wiedziała jeszcze, czego dokładnie.

Winter poczuła, jak na jej twarzy wykwita uśmiech. Najbardziej szczery, na jaki mogła sobie pozwolić od czasu, gdy zniknęła Spinell i Tropiciele zamknęli ją w zimnej celi, a może nawet jeszcze wcześniej — zanim z lasu, którego nie mogła opuszczać, zniknął jej jedyny przyjaciel.

— Myślałam, że nigdy nie zapytasz.

***

//Miałam do wyboru stworzyć świat Winter podobny do naszego albo taki, w którym kieszenie w sukienkach są standardem. Wybór nie był trudny.

I'm on fire, baby fire emojis Nie wierzę, że napisałam ten rozdział w tym samym roku co poprzedni! Ba, kwartale!

Brawo dla mnie i widzimy się w następnym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro