Jakoby rok bez wiosny...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przyszło mu na myśl, by zrobić dokładnie dwie rzeczy. Nie zawahał się ani chwili. Papieros w ustach Bokuto w ułamku sekundy znalazł się na ziemi, pod butem Kuroo, zaś w eter wypłynęło „ty durniu". Dwugłosowe, jak się okazało.

Potem Bokuto odezwał się już samowtór:

- Jakby ci to powiedzieć. No patrz! Od jakiegoś już czas to tylko mój interes, co robię z własnym życiem. Na pewno nie twój – odparł cicho, co nie sprawiło, iż szorstkość głosu mogła jakimkolwiek cudem ujść uwadze. Nie miała. Uśmiechał się przy tym i nie było nic raźnego w tym uśmiechu.

Tetsurou, wziąwszy poprawkę na swoją okazałą irytację, miał całokształt w poważaniu na tyle głębokim, by nie poświęcić jednej myśli temu, czy nie powinien się rozzłościć jeszcze bardziej na takie dictum od swojego pożal-się-Boże-chłopaka.

Dzisiejszy papieros i zeszłotygodniowe „jedno piwo", które skończyło się dzwonieniem do niego w nocy w bliżej nieokreślonym celu i bełkotaniu w manierze człowieka naprutego w pestkę. I inne klęski żywiołowe, które wysiały w powietrzu, odkąd Puszczyk skończył swoje dwadzieścia lat. Nie, on, Kuroo, równolatek i typ pozornie całkiem nieźle zsynchronizowany duchowo ze swoją drugą połówką, naprawdę miał już tego dość i bardziej mieć nie mógł. Teraz mogła tylko przyjść obojętność. Pokręcił więc głową. To wystarczyło, by Bokuto już wiedział, o czym brunet myśli, i przeszedł do ciągu dalszego swojego wywodu o... o czym właściwie? O niezależności? A może o tym, że tak naprawdę nic ich nie łączyło?

- Co cię, do kurwy nędzy, obchodzi moja kariera siatkarza? – warknął.

„Zaiste, chyba nic" – powinna brzmieć odpowiedź. „Nie wiem, dlaczego zmarnowałem tyle czasu na twoich meczach".

Tyle że temu, kto winien wypowiedzieć te słowa, było już doprawdy wszystko jedno. Taki nihilizm sprawiał trochę bólu, ale na to nic nie dało się poradzić. Odwrócił się i odszedł. Nie oglądał się, żeby zobaczyć, jak Bokuto zapala kolejnego papierosa. To nie jego życie, faktycznie, nie on stawiał wszystko na jedną kartę, rezygnując ze studiów i realizując się w tokijskim klubie siatkarskim. Nie, on wracał do mieszkania - na szczęście jak dotąd wyłącznie swojego - wypocząć przed wykładami. Do raczej typowo nudnawego, regularnego życia, którego przyprawą był obecnie nieosiągalny Bokuto.

Zanim zasnął tamtego wieczora, minęło parę godzin; de facto więcej, niż zajął mu sen, przerwany łomotaniem do drzwi. Nie chciał tego łomotania, szczególnie zaś nie chciał rozmawiać. Już nie miał nic a nic do powiedzenia. Null. Ale miał za to zwyczaj chować zapasowy klucz w doniczce.

Przez właśnie otworzone drzwi salonu wlało się światło z korytarza i zapach alkoholu. Nie, żeby odurzający; Puszczyk - odpukać - nie był alkoholikiem i raczej nie będzie. Sęk w tym, że zrobił... niekonsekwentny. 

 Długi cień wysunął się z oświetlonej strefy, zlał się z ciemnością spowijającą resztę pomieszczenia. Padałby na kanapę, gdyby wchodzący włączył lampę. Koutarou tego nie zrobił, toteż teraz klęczał w mroku, z głową na opartych o kanapę dłoniach Kuroo.

Szkoda, że Kuroo już teraz wiedział, co będzie w następnych dniach, najdalej tygodniach. To było po prostu „przepraszam", nie „przepraszam, miałeś rację", nie cokolwiek rozsądnego.

Gówno będzie miał z tych przeprosin. Oboje będą mieli. 

Gówno.

A/N

W Japonii palenie i spożywanie alkoholu jest legalne w wieku lat dwudziestu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro