Panta rhei

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kuroo miał teraz owe specyficzne trudności z wysłowieniem się, gdy tak tkwił zawieszony pomiędzy poczuciem wychowawczego obowiązku a atawistyczną potrzebą unikania kłopotów.

- Wezwę ci taksówkę, ty chory pojebie – mruknęło mu się w końcu po dłuższej przerwie.

Katońskie zerwanie kontaktu lub półustępliwe unikanie tematu z nieodzownym patrzeniem kosym okiem. Już ostatnia opcja niezbyt mu się widziała, a z pewnością mowy nie było, by miał jeszcze zupełnie przestać tępić, dać choćby pozorny, choćby niewerbalny sygnał, iż akceptuje ów stan rzeczy. Acz tej najpierwszej możliwości nie chciał wcielić w życie, ni mniej, ni więcej – ze względu na siebie.

Z twarzy Bokuto odczytał, jak transparentny musiał być, kiedy się odezwał, mimo że silił się na choć trochę żartobliwy dobór słów. Po tylu latach wstyd by było nie zauważyć, jak najpierw na obliczu pojawia się firmowa wesołość, aby jednakże zaraz po jego słowach ustąpić miejsca rozczarowaniu. Te złote oczy tak na niego patrzyły.

I patrzyły. Trochę jak na maniaka, którym może trochę był.

Przeczytał w nich też o oschłości własnego głosu; nieplanowanej, spontanicznej, może za silnej. A jednak wówczas parsknął ironicznie na dobitkę.

I tak wybrał najłagodniejsze. Jasne. Schlej się, miej wyrzuty sumienia i przepraszaj. Mógłby się śmiać. Mógłby jasno i niecenzuralnie przestawić swoje racje. Natomiast nie mógłby parę minut przedtem nie usłyszeć samochodu pewnego nierozgarniętego indywidua – bo ktoś nadal nie zrobił porządku z układem wydechowym i miał szczęście, że nikt go tego wieczora nie zatrzymał za któreś z dwóch wykroczeń. Jak to głupi.

Wyniósł się na korytarz, nie dawszy rozmowie szansy, by jeszcze raz dobrnęła do punktu kulminacyjnego, skąd droga była wyłącznie ostro w dół.

Wolał zadzwonić i skończyć na dzisiaj wszystkie pertraktacje. Potraktować Puszczyka jak kapryśne dziecko, na które ten zdawał się przy użyciu wszelkich środków stylizować, prawie wepchnąć go do taksówki, pożegnać się lakonicznym „odstawię ci auto jutro, jak wrócę z uniwerku" i zapłacić za niego z góry u kierowcy. Nie musiał spojrzeć, żeby wiedzieć, iż Koutarou był... tak plus minus wściekły. Znowu. Sam byłby, kto lubi, żeby robić z niego debila?

A jednak tym razem naprawdę nie mógł się oprzeć.

Ta, chciałby mieć nerwy ze stali. Dla własnego spokoju ducha.

Marzenie ściętej głowy – i następny dzień też był trochę minorowy, a Kuroo był trochę nastroszony. W zupełnie innym sensie niż zwykle, tak.

Wykłady należały do tej znośnej części dnia, aczkolwiek potem, zgodnie ze zwykłymi zasadami fizyki klasycznej, była ta reszta doby, kiedy należałoby wyegzekwować chwilę na odstawienie samochodu. Czyli zaczynały się schody tego rodzaju, iż Tetsurou miał w sobie jeszcze o wiele za dużo z furiata.

Zwlekając, znalazł w sobie nawet natchnienie, by zajrzeć lancerce w bebechy i rozdrapać parę domowych spraw. Potem... cóż, potem skapitulował.

„Dzisiaj nie mogę. Wpadnę jutro z rana."

Sam nie wiedział, dlaczego drażnił go brak odpowiedzi, której wcześniej wcale nie chciał. Im mniej kontaktu, tym lepiej.

„Leżysz już pijany pod stołem?" – wystukał, po czym, oczywiście, zreflektował się w porę i przytrzymał palec na ekranie, aż zostało tylko białe pole do wpisywania tekstu wiadomości. Zapędził się. Może u schyłku dnia wczorajszego, w niedzielną noc, Puszczyk popuścił sobie wodzy, ryzykując obniżonym samopoczuciem na poniedziałkowym treningu, może zaczynał próby tytoniowe ukierunkowane na uwędzenie sobie płuc, lecz jeszcze trzymał jakiś rygor w tygodniu.

J a k i ś. J e s z c z e.

Chwila negatywnego uniesienia odeszła w niepamięć. Próbował sobie przypomnieć, kiedy sam zapalił pierwszego papierosa podwędzonego rodzicom. Smarkacz jeszcze był, dobrze przed liceum. Z powodu dymu zakręciło mu się w głowie. A w domu, wydającym się nagle nad wyraz zadymionym, mdłości osiągnęły apogeum. Odwidziało mu się raz na zawsze, w czym zresztą pogłębiające się zaangażowanie natury sportowej sporo pomogło.

Potem zabrał się za o wiele świeższe wspomnienia z okolic Seijin no Hi. Wiadomo, kto by się wtedy nie napił. Przepijało się z bliskimi, jeden do drugiego. To było w porządku, nawet miało swój urok, coś kusząco nowego. Oblać dorodną okazję jakiegoś sortu, skoczyć pod koniec tygodnia, gdy z niczym to nie kolidowało, do baru. Wszystko zrozumiałe, ba, jeżeli od niego chodzi, to raz na jakiś czas bardzo chętnie. Ani nie był święty, ani nie był abstynentem i od Puszczyka też tego nie wymagał. Wymagał w praktyce tyle, co od siebie, a z kolei od siebie wymagał ledwie trochę więcej, niż powinien wymagać każdy. Co może i tak znaczyło, iż wciąż stawia poprzeczkę za nisko. W końcu sam grał zaledwie w uniwersyteckim klubie. Nie celował w wielką karierę.

Cóż, po prawdzie, nie był też pewien, czy jego chłopak-od-siedmiu-boleści nadal w nią celuje. Za dawnych dobrych lat to stawiało się poprzeczki pod niebo, a i to było za mało.

Panta rhei.

Wkrótce miał szczęście za dużo nie myśleć o czymkolwiek, co miało sens, jako że wieczór rozmył mu się w sen, w wątpliwych warunkach, na kanapie miękkiej jak miękkiej. Tym niemniej spał spokojnie, zaś rano bez marudzenia doprowadził się do ładu, zatankował siebie kawą, samochód benzyną po drodze i w trymiga – stety czy niestety – był już na odpowiednim osiedlu. Było w porządku. Wymienili się błyskawicznie dziwnie spokojnym, dziwnie beznamiętnym powitaniem: cześć-cześć-trening masz za dwie godziny, no nie-tak-nawodnij się dobrze. Tym razem Kuroo miał nadzieję, że jego głos nie zabrzmiał nieprzyjemnie, choć nadmierna utrata wody również wiązała się, dla niego osobiście, przede wszystkim z tym, o czym na razie starał się nie mówić. Dopóki nie wymyśli, jak mówić.

Było w porządku. Stał, opierając się o kuchenną ladę i patrząc ze sceptycznym uśmieszkiem na tył Puszczykowej koszulki uhonorowanej napisem „A Winner is You". Szkoda, że oczy go nie zawiodły, kiedy przypadkiem zerknął na półki na drzwiach lodówki - a Puszczyk zawiódł.

Trochę sam był sobie winny, że patrzył, gdzie nie trzeba, i że po jakiegoś kaduka wyciągał szarą puszkę z lodówki, mimo że przedtem dostatecznie wyraźnie widział napis „Asahi", czyż nie? Nawet kilka, jeżeli być dokładnym.

Tak w głębi serca pewnie był zwyczajnym skurwielem, świadomym, co zrobi, i przychylnym temu.

Kiedy już zważył puszkę w ręce, kiedy już wysłuchał do końca, jak gospodarz sili się na beztroskie wyjaśnienie, że to„na wieczory", nadając wszystkiemu pozór błahostki, agresywna frustracja była gotowa podejść Kuroo do gardła. Ani sześć puszek, ani liczba mnoga rzeczownika „wieczór" nie napawały zaufaniem. Prosta matematyka wskazywałaby, że to już sześć treningów miernej, przynajmniej mierniejszej konduity.

Pewnie po prostu lubił, żeby wszystko było tak, jak jemu się podoba. No ba. Naturalnie.

Może i przenosił swoje odsunięte na bok ambicje na drugą osobę.

- Tak, wiem – odparł, jakby do siebie. Dalej nie perorował. Po raz kolejny nasuwało mu się na myśl jedno pytanie: po co sobie język strzępić?

Równolegle z przepływem myśli rozegrało się to, iż znów dał się ponieść przesadnie wyolbrzymionej złości. Dalej nie wiedział, jak mówić. Nie był bez winy, jak to zawsze druga strona, sam też był głupcem, radzącym sobie z problemami w prostacki sposób, dojrzały inaczej. Podświadomie to czuł, to się zawsze czuje. Ignorował.

Syk otworzonej puszki. Pionizacja, dnem do góry. Narastający zapach, lepkość cieszy, sklejającej dwukolorowe włosy. Gwałtowny ruch. Upadek. Po tym trochę krwi.

Panta rhei.

A/N

Lancerka – od Mitsubishi Lancer,.

Seijin no Hi – japońskie święto, w trakcie którego obchodzi się Seijin-shiki, ceremonię osiągnięcia dojrzałości. W wikipedii znajdziecie godziwy opis.

„A Winner is You" – może niektórzy wiedzą, o co chodzi. Reszta może zobaczyć u Wujka.

Asahi – jeden z czterech królujących w Japonii browarów. Obok Kirin, Suntory i Sapporo, jakby ktoś był ciekaw. Przepraszam, że wybrałam akurat ten, A. A. ~ Taki jakoś mi się wzięło.

P. S. Pierwotny tytuł – według mojej przyjaciółki – miał brzmieć „Nie warto". Czyli w domyśle - „Nie warto, Kuroo, zerwij z nim i idź do Kenmy, bo KuroKen to moje OTP". A ja, niedobra, jednak zmieniłam. No sama nie wiem dlaczego.

Jejuś, co to mi wychodzi z tego opowiadania...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro