Część 1.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miał do niej żal. Przez cały czas stała w kuchni, odwrócona w stronę okna, najdalej jak jej pozwalało na to niewielkie pomieszczenie. Czasami może bardziej się wzdrygnęła, czasami może przyłożyła rękę do ust, ale to było na tyle. Poza tym – zero reakcji. Potulnie spuszczona głowa, opuszczone barki, apatyczna postawa ciała. Nawet wypowiedziane przez nią nieco głośniejszym tonem: „proszę, to jeszcze dziecko" brzmiało słabo; dla niego śmiesznie słabo. Do tego na jej słowa ojciec zawsze miał argumenty nie do zbicia. Ot, prosty rozkaz, że ma się nie wtrącać, bo bachor dostanie jeszcze mocniej, a potem wpieprzy też jej. Zawsze to na nią działało, milkła i się wycofywała. W miarę regularny teatrzyk odgrywany co jakiś czas w domu przy Spinner's End.

Tobiasz Snape był wysokim, chudym mężczyzną, ale jego dłonie odznaczały się masywną budową. W końcu to nimi zarabiał na chleb dla pasożytów, jak nazywał żonę i syna. Severusa zawsze ogarniał strach, nim padł jeszcze pierwszy klaps. Dosyć irracjonalne, bo z reguły początkowe uderzenie za bardzo nie bolało. Zresztą ciężko było mu ocenić, bo szybko po nim następowało to drugie i kolejne; a te już bolały. Starał się znieść karę w ciszy, szczególnie po tym, jak ojciec ostatnim razem zarzucił, że jęczy jak pizda, a stojącą przy oknie kobietę spytał ze słyszalnym w głosie wyrzutem: „Eileen, co ty niby wychowałaś?". Obiecał sobie, że tym razem nie da mu tej satysfakcji, bez względu na to, ile siniaki miałyby się utrzymywać. To wydawało się proste, wystarczyło jedynie nie czuć.

Gdy teraz nadszedł kolejny klaps, Severus powtórzył w myślach kilka obelg pod adresem Tobiasza, które podsłuchał u starszych chłopaków na szkolnym boisku. Chociaż tym najbardziej trafnym określeniem wydawało mu się „popierdolony mugol". Czasami, gdy ona cichutko łkała przez niego, tak właśnie nazywała swojego oprawcę – „mugol". Severus to podchwycił, a „popierdolony" to już sam dodał, no ale przecież taki był ojciec. Pasowało idealnie.

Czuł, jak ból rezonuje w całym jego ciele. Zacisnął zęby i zamknął oczy, gdy padło któreś tam z kolei uderzenie. Nie liczył, ile razy ojciec podniósł rękę, zbyt zajęty był życzeniem mu śmierci w myślach – „obyś zdechł w pracy, niech ta koparka, czy co tam, przewróci się na ciebie i wciśnie głęboko w ziemię, obyś uchlał się na śmierć i udławił własnymi rzygami, obyś zarył głową w krawężnik i już nie wstał".

Gdy Severus za drugim razem wydał z siebie wstydliwie głośny, podsycony charkotliwym dyszeniem pisk i zamarzył o tym, żeby ręka ojca uschła, ten zaprzestał wymierzania kary. Po czym zrobił ten dziwny ruch kolanami, świadczący o tym, że już koniec.

– Oby to był ostatni raz, jak mi przeszkadzasz w odpoczynku. Rozumiemy się, gówniarzu? – spytał, bełkocząc i chuchając mu w twarz cuchnącą mieszanką alkoholu oraz tytoniu.

Tak szczerze, to Severus nie rozumiał. To przecież nie jego wina, że nauczycielka w szkole zażyczyła sobie, że mają przynieść rysunek i opowiadanie o wakacjach, jakie czekają ich w tym roku. We wrześniu uczniowie mieli iść do nowych szkół; oczywiste zatem, że co niektóre osobniki z klasy musiały pochwalić się już teraz, jak spędzą lato, co będą zwiedzać i ile fajnych rzeczy będą robić. On mógł jedynie o tym pomarzyć. Nie przepadał za latem. Zresztą nie tylko on, nie była to ulubiona pora roku również wpatrzonej w okno kobiety. Rzadko kiedy zgadzała się nawet na wspólny spacer. W końcu noszenie golfów w taką pogodę było niekomfortowe, a przecież nie chciała śladami duszenia czy krwiakami wzbudzić podejrzeń sąsiadów.

Obawiając się jednak otrzymania słabej oceny na sam koniec roku szkolnego, Severus usiadł, najciszej jak potrafił, przy stole, na którym rozłożył zeszyt oraz niezbędne przybory szkolne. Siedząca po drugiej stronie stołu Eileen, odłożyła sweter męża, zaprzestając cerowanie i przyłożyła palec do ust, pokazując, aby się nie odzywał. No tak, był przecież czas drzemki ojca – czas, w którym w całym mieszkaniu musiała panować idealna cisza; czas, w którym nawet bał się chodzić do toalety.

Po chwili rozmyślań nad pustą kartką zdecydował się narysować jeden z letnich dni, który zamierzał spędzić na zabawach na łące ze swoją przyjaciółką Lily. Zaaferowany wykonywanym zadaniem domowym, nie spostrzegł, że przesunął się nieznacznie w stronę lewego rogu stołu. Kolorował zieloną trawę, wykonując zamaszyste ruchy dłonią. Nagle jego łokieć trącił metalowy kubek, w którym znajdowały się kredki i flamastry. Z artystycznego transu wyrwał go dość głośny, niezbyt przyjemny dla ucha dźwięk zderzenia się artykułów szkolnych z podłogą. Najwięcej hałasu spowodował blaszany przybornik, który podskoczył kilka razy jak piłka. Nie to jednak spowodowało przyśpieszone bicie serca Severusa.

Jego wzrok od razu poszybował do stojącej naprzeciwko stołu wersalki, na której leżał ojciec – obudzony, zły i gotowy nauczyć go szacunku. Tobiasz nie chciał słuchać tłumaczeń, że to wypadek – jak zresztą oświadczył, w dupie miał jego kretyńskie, szkolne projekty. Z kolei obietnicę Severusa, że już nie będzie przeszkadzać, przyjął wprawdzie z lekkim uniesieniem warg, jednak z zastrzeżeniem, że sam musi zadbać, żeby to zapamiętał. I zadbał, zasiadł na krześle, pociągnął syna tak, że ten wylądował brzuchem i klatką piersiową na jego kolanach, jedynie cudem unikając uderzenia głową w kant stołu, i zaczął „naukę szacunku"... A teraz śmiał pytać, czy oni się rozumieją.

– Tak, tato – odpowiedział pokornie.

Przy czym w myślach dodał: „chyba to ty nie rozumiesz popierdolony mugolu, że jak dorosnę, to ci oddam". Och, jaką on miał ochotę mu przywalić – za te wszystkie awantury, krzyki, upokarzanie, nieuzasadnioną przemoc, wstyd, który im przynosił, w sumie to za wszystko... ale jeszcze trochę musi poczekać. Teraz to mogłoby się źle dla niego skończyć.

Kiedy ojciec kończył „wychowywanie", wychudzona, stojąca przy oknie kobieta o ziemistej cerze podchodziła do niego, gładziła po włosach, ocierała łzy. Czasami mówiła, jakby chciała się przypodobać mężowi, że przecież tak nie wolno, nie można hałasować, że ojciec musi odpocząć po pracy, że należy mu okazywać szacunek. Z kolei kiedy Severus posyłał jej spojrzenie, takie trochę butne, kpiące, jakby opowiadała jakiś kiepski żart, zmieniała ton i mówiła tylko: „wiem, synku, wiem".

On natomiast nie wiedział, czy ona rzeczywiście wie. Nie rozumiał, dlaczego w ogóle tkwi w tym miejscu. On marzył, że jak już będzie duży, to ucieknie stąd, najdalej jak się da, tymczasem ona była dorosła i nic nie robiła, a przecież to jej się głównie dostawało i to jeszcze gorzej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro