Część 1.3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Irytowała go. Ociągała się, a do odjazdu pociągu pozostała tylko godzina. Musieli przecież kupić jeszcze różdżkę – chociaż jedną nową rzecz w szkolnej wyprawce. W przeciwieństwie do starych podręczników podpisanych „Prince" nie mógł przecież korzystać z jej różdżki, którą, ponoć jeszcze przed jego urodzinami, własnoręcznie złamała.

Severus przestępował z nogi na nogę, gdy jej drżąca, drobna dłoń z wahaniem podawała śmiesznie ubranemu mężczyźnie kilka brytyjskich funtów. Posłał im pospieszające spojrzenie, na które ona tylko pokiwała głową. Kiedy na szklanej, okrągłej bilownicy pojawiły się czarodziejskie monety, sam je chwycił w pośpiechu i schował do jej kieszeni.

Mijane przez niego otoczenie w żadnym stopniu nie przypominało przygnębiającej, fabrycznej ulicy Spinner's End. Biorąc głęboki oddech, nie wyczuł charakterystycznej woni spalin i dymu, która towarzyszyła mu przez całe życie. Kolorowe fasady budynków były tak inne od zniszczonych, zaniedbanych, szarych domów, jakie dotychczas znał. Z kolei energiczny chód mijanych osób w ogóle nie kojarzył mu się ze zmęczonym szuraniem tłumnie zmierzających wczesnym rankiem robotników do pracy.

Gdy wreszcie znalazł się na ulicy Pokątnej, oczy zajaśniały się mu jeszcze większym blaskiem, z kolei jej jakby zaszły mgłą przeszłości. Jego krok nienaturalnie przyspieszył, chciał wchłonąć całą atmosferę tego miejsca, poczuć jedność z otaczającą go magią. Ona znowu się ociągała. Severus miał wrażenie, że każde posunięcie się naprzód sprawia jej ból, ale mimo to ponaglił ją:

– Chodź!

Potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić kotłujące się w niej obrazy.

– Wszystko w porządku? – zapytał, rozdrażniony jej zachowaniem.

– Tak, tak. Sklep z różdżkami powinien być tam, o ile mnie pamięć nie myli – oznajmiła, wskazując ręką przed siebie.

Przechodzili obok sklepów z dużymi witrynami, cudownie pachnących cukierni oraz radośnie gwarzących ludzi. Jego głowa kręciła się na wszystkie strony, fascynował go każdy, najmniejszy element. Ona szła posępnie; tyle dobrego, że chociaż przyspieszyła. Miała ciągle spuszczoną głowę, jakby bała się, że ktoś ją rozpozna. Severus wątpił, aby to było możliwe. Patrząc już na same jej ubrania, wykluczył to. Nie było szans, aby ktokolwiek, widząc ją w tych mugolskich szmatach, dostrzegł w niej młodą kobietę, którą była w momencie kończenia Hogwartu. Zresztą jej twarz, po jednej z awantur, podczas której pięść Tobiasza zbyt mocno spotkała się z jej nosem, zmieniła się diametralnie.

Nie wiedział jak to możliwe, ale słyszał jej myśli w głowie: że ona już tutaj nie pasuje, że to już nie jej świat. Jednak wszystkie jej zmysły poczuły się przez chwilę jak w domu. Bardzo krótką chwilę. Gwar ulicy charakterystyczny tylko dla tego miejsca, zapach magicznych słodkości wymieszany z zapachem drewnianych mioteł, znajome brukowane uliczki, sposób, w jaki nogi sunęły po płytkach chodnikowych, nawet to wdychane powietrze krzyczało do niej, że oni już się znają. W końcu to nie tak, że utracona część życia przestaje nagle być życiem. Mimo to ona nie poczuła się jak w domu. To uczucie było już dla niej zapomniane. Sama z siebie nie chciała tutaj wracać, robiła to tylko dla syna.

Severus już chciał spytać, co takiego się stało, dlaczego powrót tutaj tak dużo ją kosztuje, ale ich oczom ukazał się szyld „Sklep Ollivanderów".

– Jesteśmy. – Zmusiła się do lekkiego uśmiechu i popchnęła syna delikatnie w kierunku drzwi sklepu z różdżkami.

Na szczęście, w środku nie było innych klientów; zostali obsłużeni w ekspresowym tempie. Odpowiednia dla Severusa okazała się dość sztywna różdżka, zrobiona z hebanu, czarnego drewna. Zdaniem sprzedawcy dysponowała wielką mocą magiczną oraz była idealna do tworzenia nowych zaklęć. Podczas zapłaty Ollivander skinął jej głową i pozdrowił słowami: „pani Prince". Odpowiedziała tym samym gestem, nie wyprowadziła go jednak z błędu; tak jakby nazwisko nie miało dla niej żadnego znaczenia. Severus wiedział, że i ona, i on są „Snape", jednak coś w nazwie „Prince" mu się spodobało. Może spowodował to ton głosu sprzedawcy, jakby zabarwiony szacunkiem, a może i chlubą. Nie wiedział do końca, co to było, ale trzymając różdżkę i słysząc to nazwisko, po jego ciele rozeszło się przyjemne ciepło, a w myślach pojawiło się jedno słowo: „dom".

Po opuszczeniu sklepu ruszyli szybkim marszem w stronę dworca. Severus miał ochotę zajrzeć do innych sklepów, zakupić lepszą szatę albo chociaż mniej zniszczony kociołek. Marzył, aby usiąść przy okrągłym stoliku w malowniczym, przytulnym ogródku lodziarni „Floriana Fortescue", spróbować porcji lodów z bitą śmietaną i owocami, albo nawet może być bez dodatków, i śmiać się, delektować mrożonym deserem – tak jak ci inni ludzie.

Chciał już zapytać, czy chociaż ten jeden raz mogliby pozwolić sobie na małą przyjemność. Może, tym razem by się zgodziła... Ugryzł się w porę w język. Bez sensu, znał odpowiedź. Zaciskając wargi, przypomniał sobie, że przecież na takie rzeczy nie ma pieniędzy, takie rzeczy nie są dla niego. Do tego wiedział, że nie mają na to czasu. Musiała mu wystarczyć wyprawka szkolna sprzed kilku lat i oblizanie ust. Cieszył zatem jedynie oczy krzyczącymi wystawami sklepowymi. Mimo wszystko był wdzięczny, że chociaż tyle może. W końcu to było zdecydowanie lepsze niż oglądanie smutnej, szarej ulicy, na której się wychował.

Gdy dotarli na dworzec King's Cross, stojąc tuż między peronem dziewiątym a dziesiątym, kobieta schyliła się, tak by ich twarze znalazły się na jednej wysokości.

– Posłuchaj mnie przez chwilę – zwróciła się do niego, przeczesując ręką jego włosy. – Nie daj się stłamsić innym dzieciom, nie okazuj emocji w ich towarzystwie, inni mogą uznać to za słabość. Ucz się pilnie. Pamiętaj, że wszystko zależy od twojej ciężkiej pracy – głos jej zadrżał. – Będę tęsknić.

Przytuliła go mocno. Przez krótką chwilę Severus pozwolił sobie zanurzyć się w ramionach. Schował nos w zagłębieniu jej szyi. Nie pachniała ładnie, nie przywodziła na myśl zapachu letniej łąki o poranku, jak te inne, o których czasami kazali uczyć się wierszyków w szkole. Jego ręce przylgnęły mocno do czarnego płaszcza. Nie był to materiał przyjemny w dotyku: drapał w skórę, a pod palcami czuł zmechacenia. Jej czarne, matowe włosy drażniły policzek; będąc tak blisko, dostrzegał okalający je tłuszcz i rozdwojone końcówki. Mimo to było mu dobrze. Bał się jednak, że nie zdąży. Po kilku sekundach odsunął się od niej.

– Pędź! Po przejściu przez ścianę zobaczysz peron numer dziewięć i trzy czwarte wraz ze stojącym na nim pociągiem, zajmij przedział razem z Lily – poleciła.

Może nawet chciał jej jeszcze powiedzieć, tak po prostu, że dziękuje, że też będzie tęsknił, że jest mu przykro, że on zaczyna nowe życie, a ona zostaje po tej stronie dworca, że przed nim podróż do magicznego świata, a ją czeka tylko powrót na Spinner's End. Uniemożliwiła mu to jednak jakaś gula, która zebrała się w gardle, do tego coś mocno ścisnęło go w piersi, a potem tak zwyczajnie... zabrakło czasu.

– Już idź! – Położyła mu rękę na plecach i popchnęła delikatnie.

Severus pognał, najszybciej jak się da. Przechodząc przez ścianę między peronami, był szczęśliwy. Czuł się tak, jakby wreszcie wyrywał się z więzów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro